Rozdział 20
— Zaoferowałbym wam drinka, ale jest niezwykle rzadko spotykany i drogi.
Sherlock nie potrafił powstrzymać szaleńczego bicia serca, ale dokładał wszelkich starań, by nie okazać zdenerwowania. Jego twarz pozostała niewzruszona, nawet jeśli mężczyzna siedzący na kanapie powodował gwałtowny skręt żołądka. Nawet mdłości nie mogły go jednak zmusić, by zrezygnował ze swojego planu; podszedł do sofy i usiadł tuż obok Magnussena.
Westchnął, czując gładkość skórzanej tapicerki, po czym położył laptopa Mycrofta obok. Skrzyżował nogi, przyjmując rozluźnioną postawę, chociaż daleko mu było do oazy spokoju. Pokazanie słabości komuś tak niebezpiecznemu jak Magnussen stanowiło jednak fatalny pomysł. Sherlock podążył za spojrzeniem mężczyzny, a jego wzrok padł na ogromny ekran, na którym wyświetlało się niepokojące nagranie, gdzie John grał główną rolę, niemalże płonąc żywcem.
— Och. A więc to faktycznie ty za tym stałeś — powiedział obojętnym tonem, a John odwrócił się i podszedł do ekranu z gniewem wymalowanym na twarzy.
— Tak, oczywiście — odparł Magnussen. — Ciężko znaleźć odpowiedni punkt nacisku, gdy chodzi o pańską osobę, panie Holmes.
— Mm... — wymamrotał Sherlock, chociaż wiedział, że mężczyzna kłamał.
John stanowił wszakże całkiem wyraźny cel. Nawet bez potknięcia Mycrofta, które naraziło Victorię na niebezpieczeństwo, Magnussen wciąż miałby całe mnóstwo sposobów, aby zaszantażować konsultanta i zmusić go do posłuszeństwa.
— Nigdy nie wierzyłem w tę sprawę z narkotykami. Poza tym nie przejmowałby się pan, gdyby została nagłośniona, czyż nie?
Oczywiście, że by się nie przejął. Ludzie nie wiedzieli o jego uzależnieniu, ale nie przeszkadzało im to w nazywaniu go dziwadłem tak czy siak, co również znaczyło dla niego tyle co nic. Wzruszył jednak ramionami, niewerbalnie potwierdzając teorię Charlesa, ale nie zamierzał przerywać jego wypowiedzi.
— Spójrzmy jednak, jak dba pan o Johna Watsona. Pańską damę w opałach.
— Umieściłeś mnie w płomieniach po to, by mieć kartę przetargową? — spytał John i podszedł bliżej.
Sherlock obserwował, jak Magnussen odkłada swoją szklankę na stół i wstaje.
— Ależ nigdy nie pozwoliłbym panu spłonąć, doktorze Watson. Moi ludzie byli niedaleko. Nie jestem mordercą... w przeciwieństwie do pańskiej żony.
Holmes widział gniew Johna, ale nie był on wystarczająco duży, aby stracił nad sobą panowanie. Magnussen jednak doskonale o tym wiedział, a jego próby wyprowadzenia doktora z równowagi były dalekie końca.
— Może wyjaśnię, w jaki sposób działają dźwignie.
Niespiesznie dotarł do ściany i dotknął palcem szkła, na którym wyświetlał się film. Nagranie zniknęło w mgnieniu oka, a on odwrócił się z powrotem w ich stronę.
— Dla tych, którzy rozumieją funkcjonowanie pewnych spraw, Mycroft Holmes jest najpotężniejszym człowiekiem w kraju. Poza mną, rzecz jasna.
Sherlock uśmiechnął się kpiąco, nie mogąc się powstrzymać. Tak, jego brat spędził, bez wątpienia, niezliczone minuty na próbach zaszczepienia podobnej myśli w wielu umysłach. Ludzie obawiali się go, często ignorując oczywistą słabość i prostolinijną głupotę, która zwykła uwidaczniać się w jego działaniach. Mycroft byłby przeszczęśliwy, słysząc te słowa. Niestety leżał nieprzytomny na kuchennym stole, z dala od Appledore.
— Punktem nacisku Mycrofta jest jego braciszek-ćpun, Sherlock. — Głos Magnussena był spokojny, ale konsultant przestał się uśmiechać, słysząc w nim także coś, co w ogóle mu się nie spodobało.
Coś było nie tak, zdał sobie sprawę i zesztywniał nieco.
— A punktem nacisku Sherlocka jest jego najlepszy przyjaciel, John Watson. Słabością Watsona jest jego żona, co w rezultacie oznacza, że... Jeśli trzymam w garści żonę Watsona, trzymam także Mycrofta. I to on jest moim świątecznym prezentem, czyż nie?
Sherlock zmrużył oczy, gdy Magnussen wyciągnął dłoń w jego stronę. Już miał mu wręczyć laptopa, ale mężczyzna opuścił rękę i uśmiechnął się chłodno.
— A przynajmniej tak sądziłem. Okazuje się jednak, że Sherlock Holmes posiada więcej niż jeden przydatny punkt nacisku. Śmiem nawet twierdzić, że ten drugi jest zbyt... drogocenny, by zmarnować go na bezużytecznego laptopa.
Sherlock zastygł, a jego umysł zaczął analizować słowa Magnussena. Ach... A więc nie miał zamiaru zapomnieć o Victorii i pozwolić jej żyć w spokoju. Nie, zamierzał ją wykorzystać przeciwko niemu, ale w jakim wymiarze? Nie istniało zbyt wiele rzeczy, które mógłby zaoferować komuś z takimi środkami i władzą jak biznesmen. Mężczyzna nie potrzebował kogoś, kto myślałby za niego, a już na pewno nie potrzebował detektywa do wynajęcia. A skoro już i tak miał w garści Mycrofta... Czego innego mógłby chcieć?
To pytanie dręczyło umysł Holmesa od dłuższego czasu. Nie był przecież wystarczająco głupi, by sądzić, że ktoś tak obrzydliwy, jak Magnussen nie użyje wobec niego każdej, możliwej broni. A Victoria, choć bolało go to niezmiernie, stanowiła niezwykle niebezpieczną broń, o czym przecież wiedział od czasu, gdy sentyment zaczął przytłumiać jego zmysły.
Sherlock uciekał się do metod, których moralność należało opisać mianem... wątpliwej. Posiadał zdolność analizowania i przewidywania konsekwencji swoich działań. Rzadko zostawiał przy tym miejsce na błędy, ale gdy chodziło o sytuację o takiej wrażliwości i tajemniczości — przynajmniej dla niego — okazywało się, że nie potrafił znaleźć idealnego rozwiązania. Musiał w ciemno założyć pewną wersję wydarzeń, czego robić nie cierpiał.
— Nie masz w garści Mycrofta. Jeszcze nie — powiedział spokojnie i postukał obudowę laptopa palcami. — Jest chroniony hasłem, którego nie otrzymasz, dopóki nie zaoferujesz mi czegoś w zamian. A dokładniej, wszelkich materiałów w twoim posiadaniu, dotyczących kobiety, którą znam jako Mary Watson, a także Victorii Radcliffe.
Magnussen uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony żądaniem Holmesa.
— Ach, pani Watson... Jest taka zła. Tylu martwych ludzi... Powinien pan zobaczyć to, co ja — stwierdził, patrząc na Johna, który zacisnął pięści.
— Nie muszę tego oglądać.
— Ale mogłoby się panu spodobać. — Zanim Sherlock zdążył odpowiedzieć, Magnussen zaśmiał się krótko. — Och, ale kiedy mowa o pańskiej uroczej detektyw... Sprawy nie wyglądają tak prosto, prawda, Sherlocku?
W jednej chwili zaprzestał z grzecznościowymi formami, jedynie uwydatniając swoją przewagę. Holmes nie odpowiedział, próbując nie okazać swojego zniesmaczenia w odpowiedzi na jego ociekający satysfakcją ton.
— Jej bezpieczeństwo... Cóż, nie zależy wcale od tajnych informacji. Jeśli miałbym je zagwarantować, musiałbym się uciec do metod, które prawdziwe potępiam. W końcu jej ojciec jest żywy i ma się całkiem dobrze, jeśli mogę dodać.
Sherlock spojrzał na Johna, który mrugał z niezrozumieniem. Konsultant, jednakże, doskonale rozumiał, o co chodziło i musiał zmuszać się do zachowania spokoju. Magnussen wiedział wszystko — o Victorii, o jej ojcu. Najwyraźniej odnalazł nawet mężczyznę, który mógł zniszczyć całą przyszłość kobiety.
— Tyle możliwości, gdy chodzi o tą małą... Gdybym zechciał zrujnować życie twojego zwierzątka, nie wiedziałbym nawet, gdzie zacząć, Sherlocku! — powiedział Magnussen i uśmiechnął się, kręcąc głową. — Chyba nie sądzisz, że zwykły laptop wystarczy, by zagwarantować jej bezpieczeństwo.
Nie... Wcale tak nie myślał. Mógł podpisać pakt z diabłem, ale na pewno nie postradał w trakcie zmysłów. Nadzieja, że Charles Augustus Magnussen okaże się lepszym człowiekiem, nawet nie przyszła Sherlockowi do głowy — wprost przeciwnie. Był gotowy targować się o jej życie, oddając w zamian swoje własne, jeśli oznaczało to, że obydwie kobiety będą bezpieczne. Nie dbał o to. Musiał się jednak upewnić, że oddanie życia będzie lepszym rozwiązaniem niż zabranie Magnussenowi jego.
— Ty za to nie możesz sądzić, że zgodzę się na cokolwiek bez otrzymania dowodów, że w istocie posiadasz omawiane materiały — powiedział nonszalancko.
— Ach, zapewne odnosisz się do tajnego skarbca. Tego chcesz?
— Chcę wszystkiego dotyczącego Mary oraz Victorii.
Biznesmen roześmiał się głośno i podrapał w głowę, jakby był szczerze rozczarowany. Sherlockowi nie podobał się ten dźwięk, chociaż nie umiał wskazać przyczyny zachowania Magnussea.
— Wiesz co? Spodziewałem się czegoś dobrego, naprawdę — powiedział i poklepał laptopa.
Czy to o to chodziło? Nie sądził, że informacje znajdujące się na zakodowanym komputerze stanowiły dobrą okazję?
— Och, sądzę, że zawartość laptopa...
— ...została wzbogacona o nadajnik GPS. Twój brat już zapewne zauważył kradzież, a służby bezpieczeństwa znajdują się w drodze do tego domu. Po przybyciu znajdą tajne informacje w moich rękach i będą mieli doskonałe uzasadnienie, by przeszukać mój skarbiec. Odkryją kolejne inkryminujące dane, a ja zostanę wtrącony do więzienia. Ty zostaniesz uniewinniony i przetransportowany do tego malutkiego, śmierdzącego mieszkania i, jakby nigdy nic, powrócisz do rozwiązywania spraw z państwem Psychopatami. Ach... I będziesz mógł w spokoju eksplorować związek z uroczą panną Victorią. Piękność z niej, nieprawdaż?
Sherlock zignorował ostatnią część wypowiedzi, skupiając uwagę na wcześniejszych słowach. Tak, jego plan w istocie opierał się w dużej mierze na nadajniku GPS i Mycrofcie, przeszukującym skrytki Appledore, ale musiałby być kompletnym idiotą, aby zaufać, że wszystko się powiedzie. Przecież wymyślił podobne rozwiązanie, zanim dowiedział się, że Victoria nie znajduje się już poza zasięgiem biznesmena. Liczył jednak, że wciąż będzie miał wystarczająco dużo czasu, by potwierdzić istnienie sekretnego skarbca i bezpieczeństwo obu kobiet.
— Mycroft czekał na taką okazję od długiego czasu. Będzie bardzo dumny.
— Fakt, że o wszystkim wiesz, niczego nie zmienia — zauważył Sherlock, a Magnussen uśmiechnął się szeroko, potwierdzając, że coś umknęło uwadze konsultanta.
— Dlaczego więc się uśmiecham?
W istocie, dlaczego? Sherlock nie umiał znaleźć właściwej odpowiedzi, co momentalnie obudziło w nim złość. Magnussen wiedział coś, czego on wyraźnie nie dostrzegał, a to stawiało go w trudnej sytuacji. Improwizacja mogła stanowić mocną stronę Sherlocka, ale działała jedynie pod jednym warunkiem — posiadania pełnego obrazu.
— Spytaj. — Biznesmen wyglądał na okropnie dumnego z siebie, ale Holmes nie zamierzał poddać się jego pragnieniom.
John, z drugiej strony, miał zupełnie inne zdanie.
— Dlaczego się uśmiechasz? — spytał, a Magnussen opuścił wzrok na ułamek sekundy.
— Bo Sherlock Holmes popełnił jeden, ogromny błąd, który będzie kosztował go życia wszystkich, których kocha.
Siła jego spojrzenia uderzyła konsultanta jak błyskawica, gdy zaczął zdawać sobie sprawę, że sytuacja się zmieniła — i to nie na lepsze. Nie miał już żadnej karty przetargowej, z czy bez przybycia Mycrofta.
Nadciąga Wschodni Wiatr.
Magnussen wstał powoli, a Sherlock próbował zmusić swój umysł do znalezienia cudownego rozwiązania. Cisza, która zapanowała w jego myślach, była niemalże przerażająca.
— Pozwólcie, że pokażę wam skarbiec Appledore'u.
Mężczyzna opuścił pomieszczenie przez szklane drzwi, a Sherlock i John podążyli za nim, chociaż niechętnie. Watson musiał zdać sobie sprawę, że podobna sytuacja nigdy nie miała jeszcze miejsca; Sherlock Holmes nie mógł być przecież pokonany. A jednak spoglądanie w twarz przyjaciela przekonywało go, że wcale nie czuł się zwycięzcą. Jego kamienny wyraz mógł oznaczać wszystko, ale nie było wątpliwości — nie był pozytywny.
Zatrzymali się przed drewnianymi, zdobionymi drzwiami, a Magnussen położył dłoń na klamce.
— Wejście do skarbca. Tutaj trzymam was wszystkich.
Pomieszczenie okazało się jasne — tak jasne, że Sherlock czuł potrzebę zmrużenia oczu. Nie zrobił tego jednak, gdy zrozumiał coś niezwykle istotnego; pokój był pusty, nie licząc pojedynczego krzesła. Żadnych dokumentów, żadnych półek, szuflad... Pusty. Magnussen wszedł do środka i powoli obrócił się w ich stronę.
— Okej, ale gdzie są skrytki? — spytał John, a Sherlock wzdrygnął się widocznie.
Jego umysł pracował na najwyższych obrotach, próbując odnaleźć wyjaśnienie zaistniałej sytuacji — inne niż to, które nasuwało się od razu i sprawiało, że Holmes wyglądał jak idiota. A może zwyczajnie nim był? Może rzeczywiście nie zasługiwał na miano geniusza, skoro coś tak logicznego umknęło jego uwadze?
— Skrytki? Jakie skrytki? Nie ma tutaj czegoś takiego. — Magnussen zmierzył ich wzrokiem, po czym usiadł na krześle, powoli, jakby próbował napawać się goryczą na twarzy Sherlocka.
Pomylił się. Jak... Jak to możliwe? Jak...
— Wszystkie dokumenty są tutaj — powiedział biznesmen, a John zamrugał po raz kolejny.
Sherlock chciał wykrzyczeć odpowiedź prosto w jego twarz, ale nie mógł. Nie mógł się ruszyć, myśleć czy nawet oddychać.
— Krypty Appeldore znajdują się w moim Pałacu Umysłu. Słyszałeś o czymś takim, czyż nie, Sherlocku?
Holmes przełknął ślinę i mrugnął. Oczywiście, że o nich słyszał; spędził wszakże tyle czasu, przechwalając się swoją niezwykłą pamięcią oraz zdolnością do przechowywania informacji.
Tak oczywiste... Tak logiczne... Jak mógł to przeoczyć?
— Jak przechowywać dane tak, by nigdy ich nie zapomnieć? Proste. Wyobrażając je sobie. Siedzę tutaj, zamykam oczy... I schodzę w dół do swojego skarbca — kontynuował Magnussen, przeprowadzając ich przez proces myślowy, który brzmiał nadzwyczaj znajomo. — Mogę pójść gdziekolwiek zechcę. Patrzę właśnie na folder pani Watson. Ach, ten jest jednym z moich ulubionych... Taki ekscytujący! Wszystkie śliskie misje dla CIA... Och! Teraz pracuje jako wolny strzelec. Niegrzeczna dziewczynka. Jest taka... zła. Widzę, dlaczego ją lubisz. — Nie przestał gestykulować nawet na moment, a Sherlock doskonale wiedział, co robił.
Przeszukiwał pliki, czytał je tak, jakby trzymał je w rękach. Konsultant sam robił podobne rzeczy — i to wielokrotnie. Spędził niezliczone godziny, porządkując swoją przestrzeń, swój pałac, chociaż wybrał nieco bardziej chaotyczną metodę. Jak mógł nie dostrzec...
— A tutaj mamy folder panny Radcliffe. Widziałeś może zdjęcia z miejsca zbrodni? Tego chłopca, zarżniętego przez własnego ojca? — powiedział Magnussen, przerywając trans Holmesa. — Tyle krwi... Wiedziałeś, że Victoria miała na sobie białą sukienkę? Tak białą, że zapewne zmieniła kolor na czerwony w ułamku sekundy...
Sherlock zamknął oczy, próbując nie myśleć o słowach opuszczających usta Magnussena, ale zwyczajnie nie mógł. Jego serce obijało się o żebra, wywołując ból, a krew szturmowała ściany jego żył i tętnic z taką mocą, jakby miała je zaraz rozerwać. Był szczerze przerażony siłą uczucia, które bez wątpienia zapamięta jako jedno z najgorszych w życiu.
Nie bał się o siebie, chociaż jego los wydawał się przesądzony. Obawiał się o przyszłość Victorii, jako że nie był w stanie dłużej dbać o jej bezpieczeństwo. Magnussen mógł użyć zgromadzonych informacji, aby ją szantażować i zrujnować całe życie, o którego odzyskanie tak walczyła — a to wszystko stało się z winy Mycrofta i jego idiotycznego błędu. Ratowała go świadomość, że jego brat, choć wydawał się bezduszny, nie pozwoliłby, aby kobieta cierpiała. Tak długo, jak będzie wykonywał polecenia biznesmena, tak długo będzie bezpieczna.
Niestety Mycroft nie reagował dobrze na groźby. Prędzej czy później zdecyduje się poświęcić Victorię, a wtedy zostanie sama.
— Już rozumiesz? — spytał Magnussen, zmuszając Holmesa do wyrwania się z czeluści własnej słabości.
John odchrząknął i powiedział:
— A więc nie ma żadnych dokumentów. Wcale ich tutaj nie przetrzymujesz.
— Och, czasami proszę o jakieś konkretne foldery, ale... w większości zwyczajnie je zapamiętuję.
— Nie rozumiem — stwierdził John, a Magnussen parsknął z rozbawieniem.
— Powinieneś umieścić to na koszulce.
— Tak po prostu pamiętasz?
— Wszystko rozchodzi się o wiedzę. Wiedza to potęga. — Mężczyzna spojrzał na Sherlocka, który nie mógł zaprzeczyć, chociaż nienawidził przyznawać mu racji.
— Ale skoro jedynie wiesz, nie masz żadnego dowodu — upierał się John, a Holmes zwalczył chęć westchnięcia z irytacją.
Watson wciąż nie umiał zrozumieć, co właściwie się działo i jakie były tego konsekwencje. A może zwyczajnie nie chciał zrozumieć? Może wciąż liczył na to, że jego przyjaciel po raz kolejny wyciągnie ich z tarapatów?
— Dowodów? Dlaczego potrzebowałbym dowodów? Jestem właścicielem gazety, ty kretynie. Nie muszę niczego udowadniać, wystarczy, że coś wydrukuję — prychnął Magnussen, a konsultant opuścił wzrok.
Jeden artykuł mógłby bez problemu zrujnować komuś życie. Kariera Victorii stanęłaby pod znakiem zapytania, zanim jeszcze zdążyła się na dobre rozwinąć. Mary zostałaby wrzucona do więzienia, a jej nienarodzone dziecko... Jej dziecko dorastałoby z myślą, że jego matka była mordercą, psychopatką.
Wszystko z powodu głupiego błędu. Sherlock nie mógł nawet słuchać kolejnych słów Magnussena. Nie widział niczego, poza irytującą jasnością, w której skąpany był pokój. Wyczuwał spojrzenie Johna, ale nic nie miało już znaczenia.
Został pokonany przez własną głupotę. Przegrał niczym dziecko, chociaż był w stanie podjąć się walki z samym Jimem Moriartym. Dlaczego nie dostrzegł czegoś tak oczywistego? Przeanalizował tyle scenariuszy, zapominając jednocześnie o najbardziej prawdopodobnym i zwyczajnie logicznym. A teraz było za późno...
Sherlock przymknął oczy i zmusił się do wykonania ruchu, aby podążyć za Johnem i mężczyzną, który zdołał go przechytrzyć.
— Więc tak po prostu wiesz? Jak to niby działa? — spytał John, gdy konsultant dołączył do nich na zewnątrz domu.
— Uwielbiam twoją uroczą twarz żołnierzyka. Chciałbym ją pstryknąć. Podejdź tu na minutę. — Magnussen zignorował pytanie Watsona i przyglądał się mu z cwanym uśmiechem.
Sherlock wiedział, że był to jedynie pokaz władzy, którą miał nad nimi w tamtym momencie, ale nie potrafił zrobić niczego, aby się przeciwstawić. Jego umysł skupił się na innych rzeczach, jak chociażby upewnieniu się, że wyczerpał już wszelkie możliwe opcje, aby ich uratować.
— No chodź. Dla Mary. Daj mi swoją twarz. — John spojrzał na Sherlocka, a ten skinął głową w akcie bezradności.
Tak wyglądało upokorzenie. Nie było co do tego wątpliwości, a świadomość, że wyrażenie zgody stanowiło jedyną możliwość, przyprawiła go o mdłości. Musiał patrzeć, jak Magnussen torturuje jego przyjaciela tylko dlatego, że mógł to zrobić.
— Pochyl się nieco i wystaw twarz — zażądał biznesmen, a John ponownie odchrząknął. — Proszę? — Watson wykonał polecenie, ku rozbawieniu Magnussena. — A teraz, mogę cię pstryknąć? Mogę pstryknąć cię w twarz?
Sherlock miał ochotę krzyczeć, ale żaden dźwięk nie opuścił jego ust. Kończył mu się czas. Musiał coś wymyślić, do cholery.
— Och, uwielbiam to robić! Mógłbym tak cały dzień.
Holmes opuścił wzrok, próbując wyrzucić z umysłu widok upokorzonego przyjaciela. Myśl, myśl, myśl...
— Działa to w ten sposób, Johnie. Wiem, kogo Mary skrzywdziła i zabiła — powiedział Magnussen, a jego słowa rozbrzmiały w głowie konsultanta, naprowadzając go na trop, który jednak pozostawał bezkształtny. Jeszcze. — Wiem, gdzie znaleźć ludzi, którzy jej nienawidzą. Wiem, gdzie mieszkają, mam ich numery telefonów. Wszystko w moim Pałacu Umysłu – wszystko.
W jego Pałacu. Jego i tylko jego, zdał sobie sprawę Sherlock, przyglądając się biznesmenowi z uwagą. Serce przyspieszyło do szaleńczego galopu, kiedy rozwiązanie rozjaśniło jego umysł tak, jak zwykle.
— Mógłbym do nich w tej chwili zadzwonić i zrujnować całe twoje życie. I zrobię to... Chyba że pozwolisz mi pstrykać się w twarz. Właśnie to robię ludziom. Ba, całym narodom. Tylko dlatego, że wiem.
Sherlock obnażył zęby, słuchając szaleńca, chociaż chciał jedynie zabić go tu i teraz, bez żadnego zastanowienia. Musiał jednak poczekać na lepszy moment. Musiał upewnić się, że John nie zostanie obarczony winą za tę zbrodnię. Mycroft wszakże poświęciłby doktora, gdyby oznaczało to uratowanie młodszego brata; Sherlock wciąż mógł się przydać Królestwu.
— Mogę teraz pstryknąć cię w oko? Sprawdzić, czy zdołasz je utrzymać otwarte? No dalej. Dla Mary. Nie zamykaj go.
— Sherlock? — spytał John w niemalże błagalnym tonie.
— Pozwól mu. Przepraszam — odparł i wypuścił drżący oddech. — Po prostu... pozwól mu.
Sherlock nie chciał widzieć wyrazu twarzy przyjaciela, ale było za późno. Nie mógł powstrzymać pytania, czy Victoria patrzyłaby na niego z takim samym bólem.
Nie, zdał sobie sprawę. Przejrzałaby grę Magnussena na długo przed nim. Wiedziałaby, że Sherlock nie miał innego wyboru, chociaż byłaby wściekła. Wciąż stałaby obok, zdeterminowana, aby ponieść konsekwencje razem z nim. Ponieważ była sobą, zawsze i na zawsze, niezależnie od tego, jak niedorzecznie to brzmiało.
Naprawdę pragnąłby zawrócić czas i po prostu... po prostu ją pocałować. Tylko po to, by wiedzieć, jakie to uczucie. Tylko po to, by mieć cokolwiek, co trzymałoby go przy zdrowych zmysłach.
— No dalej. Otwórz oko — zażądał Magnussen z nieskrywanym rozbawieniem, podczas gdy John walczył sam z sobą. — Trudne, prawda? Janine raz się udało. Wydawała z siebie cholernie zabawne dźwięki.
Sherlock nawet nie spojrzał w jego stronę. Nie dbał o Janine nawet wtedy, gdy wciąż byli razem, a co dopiero w tym momencie.
Dźwięk nadciągającego helikoptera wypełnił powietrze, a snajperzy otoczyli taras. Holmes przełknął ślinę, gdy jego oczy zostały oślepione przez promień światła tak silny, że natychmiast przypomniał sobie o jasności Appledore i własnej porażce.
— Sherlocku Holmesie i Johnie Watsonie. Odsuńcie się od tego mężczyzny. — Głos Mycrofta poniósł się po ogrodzie, a Magnussen spojrzał na konsultanta.
— A więc stało się, panie Holmes! — rzucił wesoło, uświadamiając go, że nadszedł czas, aby wdrożyć nowy, szalony plan w życie.
— Ku jasności: skarbiec Appledore istnieje tylko i wyłącznie w twoim umyśle, nigdzie więcej — powiedział, przekrzykując ogłuszający dźwięk śmigieł.
— Skarbiec nie jest prawdziwy. Nigdy nie był — odparł Magnussen, a Sherlock pokiwał głową, spoglądając w dół.
Miał wszystko, czego potrzebował. I zamierzał postąpić słusznie; złożył w końcu przysięgę, jedyną w swoim życiu. A nawet jeśli to nie było wystarczające, musiał chronić także kogoś innego, kto zdołał wślizgnąć się w sam środek jego... serca? Nie... Zdołała wślizgnąć się w sam środek jego istnienia — jego umysłu.
— Sherlocku Holmesie i Johnie Watsonie. Odsuńcie się — polecił Mycroft po raz kolejny, a Magnussen zrobił kilka kroków w przód.
— Nie trzeba, są nieszkodliwi! — zawołał z uśmiechem, a John zwrócił się w stronę przyjaciela.
— Sherlock, co robimy? — spytał, ale odpowiedź przyszła od biznesmena.
— Nic! Nie możecie nic zrobić! Och, nie jestem złoczyńcą. Nie mam diabolicznego planu. Jestem biznesmenem, zdobywającym kolejne cenne nabytki. A wy jesteście jedynymi z nich! Wybacz proszę, że nie dostaniesz kolejnej szansy na zostanie bohaterem — dodał, zwracając się do Sherlocka.
Konsultant wiedział, że to nie był najlepszy moment na uśmiech, ale wciąż chciał to zrobić. Nawet jeśli to on przegrał, Magnussen wciąż się pomylił.
— Och, powinieneś dokładniej sprawdzać informacje — prychnął i podszedł do Johna, kradnąc jego broń. Potem zrobił krok w stronę Magnussena. — Nie jestem bohaterem. Jestem funkcjonującym socjopatą. Wesołych Świąt!
Dźwięk wystrzelonego pocisku przeciął powietrze i, zaledwie moment później, Magnussen padł na ziemię. Sherlock wypuścił broń z ręki i uniósł obie do góry. Jego żołądek skręcił się boleśnie, ale wciąż nie mógł nie zauważyć ulgi, zalewającej całe ciało. Nic nie miało znaczenia. Ani krew na jego rękach, ani gula w gardle. Nic, poza ciszą, która zapanowała w jego umyśle pierwszy raz, odkąd postawił stopę w Appledore.
Mary i Victoria były bezpieczne. W taki, czy inny sposób zdołał osiągnąć to, po co przyszedł.
— Odsuń się, John! Zostań z tyłu! — nakazał, podczas gdy przyjaciel krzyczał z rozpaczy.
— Wstrzymać ogień! — wrzasnął Mycroft. — Nie strzelać do Sherlocka Holmesa! Nie strzelać!
— O Boże, Sherlock... — jęknął John, a konsultant nie mógł się powstrzymać od spojrzenia w jego stronę.
— Przekaż Mary wyrazy sympatii. Powiedz, że jest już bezpieczna. I... — powstrzymał się, gdy niebieskie oczy Victorii mignęły w jego umyśle, sprawiając, że jego własne zapiekły. — Powiedz Victorii, że mi przykro.
Bo naprawdę było. Nie umiał tylko opisać, z powodu jak wielu rzeczy.
***
Oglądanie pożegnania Sherlocka Holmesa z Johnem Watsonem wydawało się kompletnie nierealne i tak bardzo złe. Wciąż nie miała jednak wątpliwości, że wcale nie śniła. Chciała krzyczeć z furią i bić go tak długo, dopóki nie zamieniłby się w krwawą miazgę. Zasłużył, zachowując się tak bezmyślnie, że skazał się na wygnanie.
Stała jednak w miejscu, wiedząc, że jego działania były podyktowane pragnieniem chronienia osób, które darzył uczuciem. I nieważne ile praw przy tym złamał, nie mogła go obwiniać. Chciała, co prawda, bo zdecydowanie ułatwiłoby to sprawy, ale... Życie z Sherlockiem Holmesem nie było proste.
Obiecała sobie, że nie będzie płakać. Miała być silna, niezależnie od tego, jak bardzo chciała choć raz dać upust swoim emocjom. Wiedziała, że powinna obserwować jego sylwetkę, znikającą w samolocie, zupełnie jakby nic dla niej nie znaczył. Powtarzała sobie to w nadziei, że może za którymś razem faktycznie przestanie się przejmować, ale im więcej czasu mijało, tym mniej realny wydawał się podobny scenariusz. Jej serce, jej głupie, okropnie głupie serce nie przestawało krwawić.
Sherlock uścisnął dłoń Johna bez wahania, a gardło Victorii zacisnęło się w odpowiedzi na ten przykry widok. Poniekąd liczyła, że konsultant nie zauważy; stała w końcu kilkadziesiąt metrów dalej, ukrywając się na widoku. Nie wiedziała, czy znajdzie siłę, aby spojrzeć mu w oczy i udawać, że wcale nie była złamana.
Wiedziała jednak, że Sherlock nie byłby sobą, gdyby pominął jej obecność na lotnisku. Zaledwie kilka sekund zajęło mu znalezienie jej sylwetki, a kolejnych kilka, aby ruszył w jej stronę. Obserwowała jego długie kroki, aż w końcu zatrzymał się tuż przed nią, tak blisko, że momentalnie spięła się i zesztywniała.
— A więc... — zaczął, po czym odchrząknął. — Myślałem, że nigdy cię już nie zobaczę.
— Tak, cóż... Nie spodziewałam się, że się tu znajdę. Cholernie nie cierpię pożegnań — wymamrotała, za wszelką cenę unikając jego spojrzenia. — Ale po prostu nie mogłam... Nie mogłam...
Urwała i zacisnęła dłonie w pięści. Było jej tak kurewsko ciężko. Chciała jedynie przytulić go, pocałować i zostać z nim, dopóki nie zabrakłoby jej sił, aby trzymać go przy sobie. Ale nie mogła zrobić żadnej z tych rzeczy, bo Sherlock Holmes był mordercą — nawet jeśli stał się nim, by ocalić Mary, by ocalić... ją.
— Jesteś na mnie zła.
— Oczywiście, że jestem zła, Holmes. Zamordowałeś kogoś z zimną krwią — powiedziała, wyrażając część swoich myśli na głos.
— Ale nie dlatego się złościsz — zauważył i zrobił jeszcze jeden krok w przód, zupełnie odbierając jej zdolność logicznego myślenia. — Jesteś zła, bo wyjeżdżam.
— Musisz zostać ukarany, a więzienie, mogące powstrzymać cię przed ucieczką, zwyczajnie nie istnieje — odparła i w końcu zmusiła się, aby na niego spojrzeć. Oczy Sherlocka błądziły po jej twarzy z ostrożnością, zupełnie jakby próbował odczytać jej myśli. — Po prostu chciałabym, żeby sprawy potoczyły się inaczej. Magnussen nie żyje, a jednocześnie... Wciąż wygrał.
— To nie ma znaczenia — stwierdził Sherlock. — Mary jest bezpieczna. Ty jesteś bezpieczna.
Bezpieczna? Wcale nie chciała być bezpieczna, skoro oznaczało to konieczność obserwowania, jak wchodzi na pokład samolotu, lecącego w sam środek niczego. Jak miała wrócić do dawnego życia? Przestała pamiętać, jak właściwie funkcjonowała bez Sherlocka Holmesa. Nieważne jak bardzo próbowała się powstrzymać od obdarzenia go uczuciem, zwyczajnie nie mogła nic poradzić. Wciąż był mężczyzną, który zdołał skraść jej serce, chociaż od początku uważała to za fatalny pomysł. Wciąż był mężczyzną, który włamywał się do jej mieszkania, tylko po to, by opowiedzieć jej o kolejnych zagadkach i nauczyć ją tańczyć. Wciąż był kimś, kto wolał zabić, niż pozwolić, aby najbliższe mu osoby znalazły się na celowniku.
— Tak. Masz rację — powiedziała jednak, ignorując swoje myśli i zmuszając się do uśmiechu.
Sherlock wiedział, że jej wyraz twarzy nie miał nic wspólnego ze szczerością, ale nie dbała o to. Istniały granice tego, do czego mogła się zmusić. Nie umiała powiedzieć mu prawdy, chociaż jej uczucia i tak były dla niego niczym otwarta księga, ale dopóki te słowa wciąż nie padły, mogła zapamiętać go jako kogoś, kto stałby się jej, gdyby tylko mieli więcej czasu. Nie chciała, aby ten dzień skończył się odrzuceniem. Bóg jeden wiedział, że chyba by tego nie przeżyła.
— Victoria... — zaczął Sherlock, ale po chwili zamarł, nie umiejąc znaleźć słów, co zdarzało się niezwykle rzadko.
Odważyła się spojrzeć mu w oczy, a jej usta rozchyliły się, gdy zrozumiała, jak blisko stał. Widziała każdą złotą plamkę, zdobiącą jego tęczówki; słońce wydobywało ich blask bez trudu, nadając oczom głębi. Jak przez mgłę zarejestrowała jeszcze jeden istotny szczegół, a jej policzki pokryły się rumieńcem.
— Twoje źrenice są rozszerzone — wyszeptała drżąco, a Sherlock się uśmiechnął.
— Zupełnie jak twoje.
Chciała zaprotestować, ale zdecydowała się milczeć. Patrzyła na niego z nadzieją, że może jej głupie serce okaże się nie-aż-tak głupie, a bliskość mężczyzny była dziełem czegoś więcej niż przypadku. Może... Może jednak czuł choćby ułamek tego, co ona?
— Nie ruszaj się — poprosił i zmarszczył brwi, unosząc dłoń.
Nie mogła uwierzyć, że to wszystko działo się na jawie, gdy jego palce przesunęły się po zarumienionej skórze policzka.
— Sherlock... — wyszeptała ponownie, ale umilkła, gdy jeden z palców dotknął dolnej wargi.
— Jestem na gigantycznym haju — wyznał. — Może gdybym nie był, potrafiłbym się powstrzymać, ale... Nie mogę odejść bez... Ja... Proszę, nie ruszaj się.
Zapomniała, jak się oddycha, a serce zakłuło boleśnie. Wykonała jednak polecenie, jak w amoku obserwując zbliżającą się twarz Sherlocka, aż w końcu była w stanie poczuć szept ciepłego oddechu na swojej skórze. Zapomniała nawet o tym, by zamknąć oczy, gdy wargi mężczyzny dotknęły jej własnych w najsubtelniejszym z pocałunków. Był zapewne jednym z dziwniejszych w całym jej życiu, ale... Był też bardziej magiczny niż którykolwiek poprzedni.
Sherlock Holmes pocałował ją z własnej woli. Jego oczy także pozostały otwarte, sprawdzając jej reakcję i poszukując emocji ukrytych głęboko w źrenicach Victorii. A ona nie mogła nic zrobić — nic, poza oddaniem pocałunku.
Miała już nigdy więcej go nie zobaczyć. Stała przed perspektywą całego życia, spędzonego bez niego, co dawało jej jednocześnie mnóstwo czasu, by zapomnieć o najbardziej niedostępnym mężczyźnie na ziemi. Zapomni o tym, jak zdołała przedrzeć się przez jego mury, doprowadzając do sytuacji, w której pocałował ją, bo tego pragnął. Zapomni o tym, jak ciepła była jego skóra, choć sam na co dzień wydawał się zimny i oschły.
Póki co zamierzała jednak chłonąć każdą sekundę w nadziei, że nigdy nie przestanie pamiętać smaku warg i miękkości skóry Sherlocka. Jej oczy pozostawały otwarte nawet wtedy, gdy jego powieki opadły, a dłoń wplotła się we włosy Victorii.
Ten moment był wszystkim, co miała. I musiał być wystarczający.
***
W końcu jest - kolejny rozdział! I muszę przyznać, że to jeden z moich ulubionych, a końcowa scena była pierwszą, która powstała. Dała początek całemu opowiadaniu... I kocham ją całym sercem, naprawdę.
Jak się podobało? :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro