Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog


Chaos posiadał w sobie coś hipnotyzującego. Dojrzenie każdego, nawet najmniejszego detalu, a także zrozumienie znaczenia wszystkich elementów, składających się na tę nieokrzesaną sztukę, wydawało się zupełnie niemożliwe. Jeśli jednak ktoś zaczynał wnikliwie się im przyglądać, nagle anarchia zaczynała nabierać sensu.

Torebka, rzucona niedbale na podłogę. Pojedynczy but na obcasie w kolorze krwistej, prowokującej czerwieni, a nawet kubek, naznaczony delikatną, ale wciąż zauważalną pomadką. Wszystkie te rzeczy stanowiły część doskonale wyreżyserowanego spektaklu, odbywającego się za szczelnie zamkniętymi drzwiami. Było to przedstawienie należące jedynie do dwóch aktorów — mordercy i jego ofiary.

Odtwarzanie sekwencji zdarzeń, które miały tu miejsce, nie należało do łatwych. Nie istniał także nikt, kto mógłby rzucić na sprawę choć odrobinę światła. Zagadka tej zbrodni musiała zostać rozwikłana jedynie na podstawie obserwacji chaosu, panującego w pomieszczeniu. Chaosu, który wzbudzał na plecach dreszcz ekscytacji, mimo jego groteskowości.

Victoria Radcliffe przez większość czasu była zupełnie przeciętna. Mieszkała w małym apartamencie, chodziła do pracy, miała swoje wzloty i upadki tak jak każdy inny człowiek. Cechowała ją perfekcyjna zwyczajność, ale gdy tylko znajdowała się w samym sercu miejsca zbrodni, otoczona przez dziesiątki — czasem setki — zagadek, wszystko zaczynało wyglądać inaczej.

Rozejrzała się wokół, zaczynając od tych najbardziej oczywistych dowodów, a kończąc na malutkich, niemalże niezauważalnych detalach, które mogły okazać się zarówno kluczowe do rozwikłania sprawy, jak i nieistotne. Scena, która rozegrała się tu wcześniej, była wyreżyserowana przez kogoś innego, ale Victoria nie mogła powstrzymać dreszczu ekscytacji, gdy zrozumiała, że — po raz kolejny — dane jej będzie spojrzeć na świat z perspektywy zupełnie obcej osoby.

Obróciła się, skupiając wzrok na pozbawionym życia ciele. Kobieta leżała na podłodze, z głową zwróconą na bok i kończynami ustawionymi pod dziwnym kątem. Zapewne biegła, gdy ktoś postanowił do niej strzelić. Samotny but, leżący nieopodal stołu, był identyczny jak ten na jej stopie. Najwyraźniej się spieszyła, a wysokie obcasy wcale nie ułatwiały ucieczki. Porzucona torebka także zdawała się potwierdzać tę teorię. Krew, otaczająca głowę zamordowanej, znalazła ujście poprzez pojedynczą ranę postrzałową na jej potylicy. Zabójca musiał ją gonić, a kiedy tylko dostał taką możliwość, oddał celny strzał bez żadnego zawahania.

Twarz kobiety zastygła w wyrazie skrajnego zdziwienia. Najwyraźniej nie spodziewała się, że takiego obrotu spraw. Może jej śmierć stanowiła jedynie efekt nieudanego włamania? Nie... Dowody wskazywały na coś zupełnie innego. Wszystkie okna były szczelnie zamknięte, a na drzwiach nie widniały żadne znaki wskazujące na użycie siły. Ofiara sama je otworzyła; ewidentnie znała swojego kata — lub nie spodziewała się z jego strony żadnego zagrożenia. Zaprosiła go do mieszkania, nie wiedząc nic o przerażających zamiarach, kierujących jego poczynaniami.

Victoria odwróciła się i spojrzała w kierunku wejścia. Kobieta ewidentnie dbała o swoje bezpieczeństwo, sądząc po ilości zamków, które codziennie skrupulatnie zamykała. Wyżłobienia w drewnianej framudze jedynie utwierdziły detektyw w tym przekonaniu. Ktoś taki nie otworzyłby drzwi nieznanej osobie, a nawet jeśli, na pewno nie wpuściłby jej do środka. W całym mieszkaniu nie znajdowało się ani jedno zdjęcie, a wnętrze przypominało swoją sterylnością szpital. To nie było miejsce, w którym można było szukać wspomnień albo jakichkolwiek wskazówek co do tożsamości sprawcy.

Apartament wyglądał jak kryjówka. Kobieta ewidentnie chciała przed czymś uciec. Tylko przed czym? A może raczej — przed kim? Znała zabójcę, ale w popełnionym morderstwie brakowało pasji. Pojedynczy strzał w precyzyjnie wybrane miejsce nie świadczył o jakimkolwiek zaangażowaniu emocjonalnym sprawcy. Wskazywał jednak na jego ogromną pewność siebie; większość zapewne oddałaby co najmniej dwa strzały, chcąc zyskać pewność, że ich cel na pewno nie żyje. Ten, kto stał za tą zbrodnią, doskonale wiedział, co robi, i wykonał zadanie cholernie dobrze.

— Radcliffe? Radcliffe! — Ktoś potrząsnął ramieniem Victorii, zmuszając ją do zamrugania i powrócenia do rzeczywistości.

Greg Lestrade stał obok z nieco zmieszanym wyrazem twarzy, który Victoria miała okazję obserwować za każdym razem, gdy zdarzyło jej się odpłynąć. Przez cały rok współpracy Lestrade nauczył się, że najlepszym sposobem, aby sprowadzić ją na ziemię i uchronić od poirytowanych spojrzeń, było szturchanie jej, gdy tylko pozostali zaczynali się niecierpliwić.

— Och, wybacz, Greg — wymamrotała i odchrząknęła głośno. — Ofiara musiała znać zabójcę. Nie wpuściłaby go inaczej do swojego mieszkania. Wystarczy spojrzeć na ilość zamków w drzwiach oraz na wyżłobienia w drewnie, wskazujące na ich skrupulatne używanie. Miała obsesję na punkcie swojego bezpieczeństwa. W mieszkaniu nie ma żadnych prywatnych rzeczy, co pozwala mi sądzić, że to miejsce stanowiło dla niej kryjówkę.

Lestrade rozejrzał się wokół z dziwnym wyrazem twarzy, a kiedy jego wzrok spoczął na Sally Donovan, na czole mężczyzny pojawiła się zmarszczka.

— Donovan? Co o tym myślisz?

— Na pewno nie jest to zbrodnia podyktowana emocjami, jak to zazwyczaj się zdarza w przypadkach, gdy ofiara zna zabójcę — odparła kobieta, a Victoria musiała zmusić się do zachowania spokoju, gdy usłyszała ostry ton policjantki.

Nie potrafiła wskazać jednoznacznej przyczyny, dla której Sally postanowiła zapałać do niej aż tak dużą niechęcią, ale ich współpracę ciężko było nazwać przyjemną.

Zazwyczaj to nie to samo, co zawsze. Spójrz na te zamki, Donovan. Otwieranie i zamykanie ich kilka razy dziennie to dosyć żmudna zabawa. Ofiara nie zadałaby sobie tyle trudu, aby wpuścić do środka zwykłego dostawcę pizzy — Victoria prychnęła i ukucnęła przy ciele zmarłej kobiety. — Może i w tej zbrodni nie było wiele emocji, ale to czyni ją jeszcze bardziej interesującą. Nasz zbieg przyszedł tutaj z intencją zabicia, nie ma co do tego wątpliwości. Spójrzcie jak precyzyjna jest ta rana. Musiał wiedzieć, że coś takiego ją zabije. Był profesjonalistą.

Lestrade dołączył do niej i spojrzał na dziurę w potylicy kobiety, po czym westchnął ciężko.

— W porządku, na pewno umiał posługiwać się bronią. Jeśli jednak się znali, ona musiała o tym wiedzieć. Dlaczego wpuściłaby go do środka, jeśli paranoja nie pozwalała jej nawet na trzymanie w mieszkaniu osobistych rzeczy?

Victoria uśmiechnęła się z rozbawieniem i wstała, kierując swoje spojrzenie na Donovan.

— To raczej oczywiste. Znalazłaś jej dowód osobisty? — spytała, a pani sierżant skinęła głową.

— Tak. Ofiarą jest Margaret Williams. I co niby jest oczywiste?

— Cóż, Margaret najwyraźniej została zdradzona przez sprzymierzeńca. A poza tym wątpię, że to jej prawdziwe imię.

Zarówno Lestrade, jak i Donovan spojrzeli na nią ze zdziwieniem, a Victoria przygryzła wargę, próbując powstrzymać się od jakiegoś idiotycznego komentarza.

— O czym ty, do cholery, mówisz? — spytał Greg, brzmiąc raczej na podekscytowanego niż zirytowanego.

— Zabójca musiał być kimś zaufanym, a może nawet bliskim, więc wpuściła go do środka. Kiedy tylko zdała sobie sprawę ze swojego błędu, zaczęła biec, ale jej obcasy znacząco ją spowolniły. Próbowała je zdjąć, co nie do końca się udało. Zobaczcie jednak jak duży dystans zdołała pokonać, zanim została postrzelona. Musiała być całkiem szybka, nawet w szpilkach. Zazwyczaj w takich sytuacjach ludzie próbują się ukryć albo zasłonić przed bronią wycelowaną prosto w ich stronę, ale Margaret odwróciła się plecami do napastnika. Chciała do czegoś dotrzeć — wyjaśniła Victoria i zrobiła kilka kroków w kierunku stojącej samotnie szafki, która nie została jeszcze zbadana przez śledczych.

Mebel wydawał się zupełnie nieistotny. Znajdował się na nim jedynie wazon z uschniętym kwiatem, a także elektroniczny zegarek. Na pierwszy rzut oka nie było w nim nic ciekawego, ale kiedy Victoria ukucnęła, zaglądając pod spód, powód desperackiego biegu Margaret stał się oczywisty. Do spodu szuflady przytwierdzona została broń, ukryta z dala od ciekawskich spojrzeń przez biały obrus.

Uśmiech pojawił się na twarzy Victorii, gdy chwyciła pistolet i odbezpieczyła go z charakterystycznym kliknięciem. Uniosła go nad głowę, pozwalając współpracownikom zobaczyć swoje znalezisko.

— Jej pierwszym odruchem nie była wcale obrona, tylko kontratak, więc jeśli pytacie mnie, czy uważam, że Margaret to jej prawdziwe imię, odpowiedź brzmi: nie. Żaden tajny agent nie użyłby swojego prawdziwego imienia.

W pomieszczeniu zapadła cisza, a Victoria podniosła się powoli, zaciekle ignorując szalejące serce i adrenalinę buzującą w ciele, gdy zdała sobie sprawę, że rozwiązała kolejną zagadkę. Wiedziała, że przekonanie Lestrade'a do tej wersji wydarzeń nie będzie wcale trudne. Rok współpracy, który mieli za sobą, jednoznacznie tę tezę potwierdzał. Większym problemem miała okazać się Sally, która zapewne ułożyła już w głowie setki planów, aby udowodnić, że Radcliffe nie miała wcale racji. Jednak jak to zwykle bywało, w końcu zostanie zmuszona do kapitulacji.

— Może po prostu miała broń? Wielu ludzi posiada ją dla bezpieczeństwa  — spytał Lestrade, ale w jego głosie próżno było szukać pewności.

— Poza tym... Czy tajny agent nie próbowałby najpierw powstrzymać napastnika siłą? — dodała Donovan, a Victoria westchnęła.

— Ależ ona próbowała. Naprawdę sądzisz, że dałaby radę w innym wypadku dobiec tak daleko, skoro zabójca miał broń? Musiała w jakiś sposób odwrócić jego uwagę albo zrobić coś, co dało jej nieco więcej czasu. Wciąż niewystarczająco dużo — wyjaśniła Radcliffe i wyjrzała za okno, pozwalając, aby na jej ustach pojawił się kpiący uśmiech.

— Nie kupuję tego. Jakie są szanse na to, że mamy do czynienia z tajnymi agentami? Przecież to niedorzeczne — oświadczyła Donovan.

Victoria otworzyła usta, aby zacząć się z nią sprzeczać, ale zrezygnowała, gdy drzwi Jaguara stojącego na ulicy otworzyły się, a z samochodu wysiadł Mycroft Holmes, po czym wygładził swój nieskazitelny płaszcz i spojrzał w górę.

— Chyba masz rację. Nie wiem, co sobie myślałam — powiedziała cicho, czując, jak dreszcz przebiega jej po plecach, gdy Mycroft zatrzymał wzrok na oknie, w którym stała.

— Cieszę się, że się rozumiemy — burknęła Donovan, a Lestrade podszedł do Victorii i pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Jasna cholera — zaklął, gdy Holmes wszedł do budynku. — Znowu zgadłaś.

— Nie zgadłam, Lestrade. Po prostu umiem patrzeć — zaśmiała się w odpowiedzi i odwróciła się w stronę Donovan. — Chociaż, muszę przyznać, ciężko byłoby mi udowodnić moją tezę bez tak przekonującego dowodu.

Dokładnie w tym momencie drzwi do mieszkania otworzyły się, a Holmes wkroczył do środka, rozglądając się uważnie. Jego wzrok zatrzymał się na ciele zamordowanej kobiety na ułamek sekundy, po czym przesunął się dalej.

— Inspektorze, obawiam się, że muszę przejąć to miejsce zbrodni — oświadczył chłodnym tonem nowoprzybyły, wywołując na twarzy Victorii uśmiech.

— Domyśliłem się, panie Holmes — odparł Greg i posłał stojącej obok kobiecie porozumiewawcze spojrzenie.

— Szczerze w to wątpię, detektywie. — Pozornie uprzejmy ton Holmesa nie zdołał w pełni ukryć prawdziwych intencji wypowiedzi Holmesa. — Pan i pańscy ludzie zasłużyli na odpoczynek. Jestem pewny, że wykonaliście  doskonałą robotę.

Victoria starała się zignorować dreszcze, nieprzyjemnie pełzające po skórze w odpowiedzi na słowa mężczyzny. Nie był to pierwszy raz, gdy dane było jej go spotkać, ale za każdym razem wydawał się tak samo niebezpieczny jak wcześniej. Może była to zasługa jego niepodważalnego statusu społecznego, a może pozycji, którą zajmował — niezwykle wpływowej, jeśli wierzyć słowom Lestrade'a. Istniała także możliwość, że to jego oczy wywierały na kobiecie takie wrażenie. Zimne, przeszywające i sprawiające, że czuła się niemalże naga, choć nie w pozytywnym sensie. Czuła się, jakby jej dusza była zupełnie odkryta.

— Tak, yy... Moi ludzie są do pańskiej dyspozycji — powiedział Lestrade i wygładził swoją własną marynarkę, podczas gdy Mycroft uśmiechnął się słabo.

— Nie ma takiej potrzeby. Życzę miłego dnia.

Victoria nie miała zamiaru czekać na kolejną — jakże subtelną — aluzję. Ruszyła do przodu, nie zwracając uwagi na spojrzenie Mycrofta, które śledziło uważnie jej sylwetkę. Ciarki, przeszywające ciało kobiety, zniknęły dopiero wtedy, gdy wyszła z budynku i odetchnęła głęboko wilgotnym, gęstym powietrzem Londynu.

— Nie martw się, mnie też przeraża — wymamrotał Lestrade, dołączając do niej na chodniku. — Jego brat był wrzodem na dupie, ale przysięgam, nie był nawet w połowie tak straszny jak on.

Victoria spojrzała na Lestrade'a z zaciekawieniem. Rzadko zdarzało się, aby ktokolwiek ze Scotland Yardu chociażby wspominał o Sherlocku Holmesie. W gruncie rzeczy kobieta nauczyła się omijać ten temat szerokim łukiem, jako że nie należał do tych z gatunku przyjemnych. Odkryła to dość wcześnie, bez większego wysiłku; Anderson znacząco ułatwił zorientowanie się w sytuacji, wymyślając coraz to bardziej niedorzeczne teorie, aby udowodnić że genialny detektyw wcale nie umarł, a jego śmierć była jedynie oszustwem. Wszyscy czuli się winni, ale Philip cierpiał najbardziej.

— Jesteś do niego bardzo podobna, wiesz? — spytał Lestarde po chwili ciszy, a Victoria zamrugała z dezorientacją.

— Do Mycrofta?

— Nie, oczywiście, że nie. Do Sherlocka!

— Chcesz mi powiedzieć, że uważasz mnie za socjopatkę? Czy może za prawdziwego geniusza? — zaśmiała się Victoria na widok zawstydzenia swojego szefa.

— Nie jesteś tak genialna jak on. Jesteś na to zbyt ludzka. Ale czasami... Czasami widzę w tobie podobną iskierkę. Jesteś świetnym detektywem, na pewno lepszym niż większość z nas. Myślę, że Holmes lubiłby z tobą pracować, chociaż pewnie starałby się to ukryć pod całą masą nieprzyjemności. Potrafił być z niego kawał sukinsyna.

Kobieta uśmiechnęła się na słowa Lestrade'a, wiedząc, że nie wypowiadał ich z lekkim sercem. Greg pogodził się ze stratą detektywa-konsultanta, ale zdarzały mu się momenty, gdy siedział w ciszy, mamrocząc pod nosem coś o konieczności spojrzenia na świat oczami Sherlocka, a jego twarz wyrażała wtedy głęboki smutek. Holmes mógł być sukinsynem, ale wciąż udało mu się w jakiś sposób sprawić, że ludziom na nim zależało.

— Żałuję, że nie dane mi było go poznać. Praca z nim musiała być fascynująca — powiedziała łagodnie, a Lestrade wybuchnął śmiechem.

— Być może dla ciebie... My czuliśmy się jak idioci.

— Czujesz się tak, kiedy pracujesz ze mną? — spytała Victoria, a śmiech Grega ucichł.

— Nie. Nie jesteś tak intensywna jak on. Różnisz się od niego empatią, motywacją. Sherlock miał dar. Jeden na milion, niemożliwy do nabycia. Ty wiesz, jak patrzeć i obserwować, jak łączyć fakty. Robisz to z myślą, by pomóc, by sprawiedliwości stało się za dość, podczas gdy on nigdy nie dbał o coś tak trywialnego. — Greg wywrócił oczami. — Ale, cholera jasna, przez większość czasu nikt nie dbał o motywy jego działań... Był aż tak genialny.

— Cóż... — powiedziała kobieta i spojrzała w stronę nieba. — W takim razie módlmy się, żeby Anderson miał rację.

***

A/N: Prolog za nami! Szczerze przyznam, że dziwnie mi się pisze o Sherlocku po polsku. Mam nadzieję, że jakoś się przyzwyczaję, bo naprawdę nie chciałabym, aby historia straciła swój urok przez zmianę języka :D

Dajcie znać, co sądzicie! Dzięki! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro