Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7 "Śnię nocami dni dawniejsze"

Londyn nocą był naprawdę piękny. L, siedząc nad brzegiem Tamizy, spoglądał w jej taflę, która odbijała miejskie światła. Był środek nocy. Po kilku chwilach przy detektywie usiadła Karina i również utkwiła wzrok w rzece.
- Łatwa sprawa, co? - mruknął L z kpiną.
Śledztwo dotyczyło przemytu jakichś substancji psychoaktywnych, a ostatnia transakcja miała zakończyć się tu, nad Tamizą, na jakimś zadupiu, gdzie nikt by nie zauważył.
- Całość poszłaby nawet bezszelestnie, gdyby nie ten koleś, który przystawił mi lufę do skroni. - syknął L.
- A zastrzelił Cię? Uderzył chociaż?
- Załatwiłaś go w chwilę, ale co by było, jakbyś nie zdążyła?
- Będziemy tak gdybać? Jest zimno, wracajmy do domu.
- Nie wzięliśmy auta, mamy wracać pieszo? - żąchnął się chłopak.
Karina pokręciła głową i wskazała przystanek autobusowy.
- Tu kursują nocne autobusy. Podjedziemy.
L westchnął, po czym poszedł za odchodzącą Kariną. Dziewczyna, mrucząc coś pod nosem, szła dalej. Detektyw zastanawiał się, skąd ona ma takie umiejętności. Na zdezelowanym przystanku był o dziwo nowy rozkład jazdy, a na ławeczce leżał żebrak, nakryty cienką kurtką. Karina zdjęła z siebie szalik i zawiązała śpiącemu na szyi. "Więc to jest ta bezinteresowna pomoc Kariny... Ciocia mówiła prawdę..." Chłopak oparł się o słup i poczekał na autobus, odpływając w myślach na temat jednej z historii Ciotki.

***

- Karinka od zawsze lubiła pomagać innym. Nawet jako mały brzdąc.
- Czyli? - spytał L.
- Pamiętam, że gdy miała sześć lat, pomogła pewnemu rosyjskiemu dziecku, które zgubiło się w supermarkecie. Brzmi banalnie, ale Karinka kiepsko umiała rosyjski, a chłopczyk ledwo angielski, więc jak się dogadali, pozostało tajemnicą. Ważniejsze było to, że rzeczywiście dzięki niej chłopiec odnalazł w tłumie swoją mamę. Ta kobieta zaś wręczyła Karinie czekoladę.
- To może to jednak nie było bezinteresowne?
- Było, bo Karina dała później tą czekoladę dzieciakom, których nie było na nią stać.
- Dziecinna historyjka...
- Bo działa się dawno, gdy ludzie pomagali sobie bardziej...

***

Autobus zajechał na przytsanek z terkotem, a Karina weszła do niego, ciągnąc czarnowłosego za ramię.

***

Keila szła ciemną uliczką i, kląc na pomysły Inferno, poprawiała kaptur kurtki. Okolica wydawała się pusta, co było normalne w nocy.
- A może Inferno się myli? Może Jeff się dziś nie objawi?
Wtem usłyszała odgłosy biegu. Idąc w tamtą stronę, nadepnęła na jakiś przedmiot. Podniosła go. Był to pistolet, Glock 20. Wsunęła broń do kieszeni. Poszła ostrożnie w stronę, z której dobiegały odgłosy, rozglądając się. Zobaczyła nagle w mroku dwie postacie. Jedna przytrzymywała drugą przy ścianie.
- Czyżbym została świadkiem morderstwa? - wymruczała ze strachem.
Sięgnęła po aparat i zrobiła zdjęcie z fleszem, a następnie skryła się. Nie zdążyła zobaczyć tamtych, ale miała nadzieję że zobaczy ich na zdjęciach. Obie osoby uciekły w mrok, każda w innym kierunku. Keila ruszyła w jedną z uliczek, gdzie znów zobaczyła zatopioną w mroku postać. Obcy stał pod latarnią, spoglądając w jej światło. Romane szybko rozpoznała tożsamość owego jegomościa. Był to rzeczywiście Jeff the Killer. Keila szybko skryła się za murem i zrobiła zdjęcie, uprzednio skrócając czas flesza. Domniemany morderca poderwał się jak oparzony, widząc oślepiający błysk aparatu, ale nie gonił dziewczyny. Odszedł w inną stronę, a Keila usłyszała w oddali jego rechot. Mimo narastających obaw ruszyła w tamtą stronę. Tym razem dwie postacie leżały na ziemi, zapewne walcząc. W świetle migającej latarni widać było, że to Jeff próbował się wyrwać spod uścisku. Postać, której tożsamość nie była znana Keili, uniosła w ręce nóż z prawdopodobnym celem zabicia the Killera. Romane zadrżała. Wsunęła dłonie w kieszenie, nagle przypominając sobie o pistolecie. Wyciągnęła go momentalnie. Zmierzyła cel i strzeliła postaci w rękę. Kula trafiła minimalnie wyżej, w ostrze, ale dało to chwilę, by nóż wyleciał obcemu z rąk, a Killer zdążył zrzucić go z siebie. W kilka chwil ulica znów była pusta. Keila, nieco wystraszona, wróciła pośpiesznie do domu, z roztargnienia zapominając o wciąż trzymanym w dłoni pistolecie.

***

Monice nie podobały się nocne wypady przyjaciółki, ale gdy zobaczyła na komputerze zdjęcia, niemal zamarła. Mimo ciemności, widać było sylwetkę czarnowłosej dziewczyny w masce, która groziła facetowi z krwawym uśmiechem na twarzy.
- Oboje... istnieją? To przecież niemożliwe...
Keila, również zszokowana, zamrugała nerwowo oczami.
- Moni, pamiętaj, choćby nie wiem co, nie wysyłaj tego w obieg.
- Rozumiem, zapamiętam. -wymamrotała, padając na kanapę.

***

Jeff zamknął drzwi swej kryjówki i odetchnął głęboko.
- Przypadkowy przechodzień pomógł mi z Jane, ale kimkolwiek był, ma moje zdjecie. Nie dobrze. Znając życie, nie skończy się na tych dwóch fotografiach. Nie chcę rozgłosu. Szczególnie gdy w mieście grasuje Jane.
Usiadł w kuchni, kładąc na blacie swój nóż. Spojrzał w okno, które pokazywało jedynie mozaikę kolorów, bo dawno temu rzucił w szybę kamykiem, tworząc pajęczynkę pęknięć.
- Ktokolwiek był tym przechodniem, musiał polować na mnie lub po prostu mną interesować. Wdał się trzykrotnie, niemal bez strachu, a ja nawet nie zauważyłem, czy to był facet czy dziewczyna. A może to Paskuda? Nie, ona obiecała, że gdyby miała zabić bez wyroku kogokolwiek, byłaby to Jane. Więc kto?

***

- Beniu! Tęskniliśmy za tobą!

- Pobawmy się, Beniu. Ty szukasz!

- Beniu? A jeśli ktoś nas uderzy, oddasz mu?

- Beniu, ten facet chyba nie jest normalny.

"Benia" uchyliła oczy. Stała w autobusie, a przed nią zbir z pistoletami w rękach. Uśmiechał się kwaśno. Po chwili milczenia strzelił w przednie siedzenia. Osoba zwana Benią zadrżała, słysząc znany sobie dźwięk. Odgłos przestrzelenia krtani. Chciała zatrzymać mężczyznę, ale przepłynęła przez niego niczym duch. Zbir szedł dalej, strzelając w kolejne siedzenia. Jego ciężkie buty głośno uderzały o posadzkę. Strzelał do kolejnych siedzeń.

- Beniu, pamiętam, że chciałaś uratować świat. Czemu nie pomożee... - głos dziecka przerwał następny strzał.

- Beniu...

- Beniu...

Zbir wybiegł z autobusu, niosąc na sobie odór śmierci 19 młodziutkich stworzeń. Dzieciaki już nie wołały. Osoba zwana Benią stała pośrodku autobusu, łkając.

- Dlaczego!? - krzyknęła.

Nikt nie ośmielił się odpowiedzieć. Benia upadła na podłogę.

- Trzeba było mnie nie omijać...

W jednej chwili usłyszała jednym chórem głos 19 dzieci.

- Beniu!!

Karina otworzyła oczy, niemal krzycząc ze strachu. "Znów ten sam koszmar. Znów." Oblizała wargi usiłując zająć myśli czymkolwiek innym. Odrzuciła kołdrę, zalana zimnym potem.
- Wszystko się powtarza.
Jej wzrok przyzwyczaił się do głębokiego mroku. Rozejrzała się wokoło, zatrzymując wzrok na każdej dziwnej rzeczy. Kwitnący kaktus na oknie. Przekrzywiony rządek książek. Obdarty fragment tapety. Im dłużej skupiała się na detalach pokoju, tym bardziej się uspokajała. Wtedy zobaczyła sylwetkę stojącą w drzwiach.
- L? - mruknęła.
Sylwetka weszła do pomieszczenia. W świetle lampy ulicznej widać było wyraźniej idącego ku niej detektywa.
- Śnił ci się koszmar, czyż nie? -rzekł cicho.
Karina westchnęła, siadając po turecku i poklepując miejsce obok siebie, by L usiadł.
- Śni mi się co jakiś czas. Jest bardzo realistyczny... i smutny.
L przekrzywił głowę, jakby zastanawiał się nad tym co powinien zrobić.
- Było mnie słychać? Obudziłam Cię?
- Nie. Nie spałem. Słyszałem jak mamrotałaś przez sen. Coś o Beni...
- Rozumiem. Pewnie chcesz wiedzieć o co chodziło, tak?
L przytaknął.
- Bernadeta to imię, którym posługiwałam się w okresie szkolnym. Pewien problem w dokumemtach spowodował, że nie mogłam posługiwać się zwykłym imieniem, więc zostałam Bernadetą Novak. Ale do rzeczy. Ciotka opowiadała Ci, co się w ogóle stało pod koniec mojej szkoły?
- Niewiele. Chyba to dla niej bardzo drażliwy temat. Nie naciskałem.
Karina poprawiła włosy, po czym splotła ze sobą palce obu dłoni.
- Pewnego razu razem ze swą klasą miałam pojechać na wycieczkę. Jednakże zrządzenie losu sprawiło, że zaspałam. Ponoć podczas jazdy kierowca zajechał do opuszczonej uliczki i powoli wystrzeliwał do każdego z mych kolegów. Zginęli wszyscy oprócz nauczycielki, która zresztą zbzikowała.
- A co się stało z Tobą?
- Cóż. Mężczyzna z nieznanych przyczyn wyrzucił nauczycielkę z autobusu, po czym podpalił pojazd, zabijając także siebie. Sporo znaleziono tam moich śladów, więc uznano Bernadetę za zmarłą.
- To dlatego uciekłaś z domu?
- Tak. Musiałam ochłonąć.
L nie odezwał się więcej. Położył Karinie dłoń na włosach, po czym wyszedł, kierując się do siebie. Dziewczyna tymczasem znów zniknęła w pierzynie, oddając się w objęcia Morfeusza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro