Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4 "Burdele i Puby"

W powietrzu unosiła się przyprawiająca o mdłości mieszanka tanich kadzidełek. W pomieszczeniu był lekki półmrok. Jeff uchylił oczy i westchnął. Sprawdził godzinę na komórce. 7:13. Poza dźwiękiem nieco opóźnionego zegara, słyszał cichy oddech dziewczyny. Spojrzał na nią. Spała niewinnie, niczym małe dziecko. Nie pamiętał jej imienia. Przyjrzał się jej szczupłemu ciału i wolno poruszającej się klatce piersiowej. Wiedział, jak zareaguje, gdy się obudzi. Bo nawet jeśli jest kurtyzaną, nie ucieszy jej wiadomość, że przespała się z seryjnym mordercą. Czarnowłosy jednak wiedział więcej. Choćby to, że została puszczona do niego na śmierć. Jednak postanowił zostawić w spokoju zadumę i wstać. Ubrał się szybko i zebrał przedmioty dziewczyny.
- Dziwnie się czuję, mając za zadanie porwać prostytutkę. -westchnął sam do siebie.
Zrzucił kołdrę na ziemię, odkrywając nieprzytomną dziewczynę.
- Upić i wynieść. Amikara czasami każe mi robić niezłe pierdoły... - burczał pod nosem.
Przyglądał się jeszcze dłuższą chwilę jej nagiemu ciału z pewną satysfakcją. Jednakże otrząsnął się i ubrał dziewczynę. Otworzył okno i wyjrzał na zewnątrz. Tak jak sądził, mógł w spokoju zejść na dół schodami przeciwpożarowymi. Zarzucił jeszcze na dziewczynę swą kurtkę i jak gdyby nigdy nic, wyszedł z nią przez okno, niosąc ją na "pannę młodą". Szybko zbiegł stamtąd, lawirując opustoszałymi uliczkami. W krótkim czasie odnalazł dom dziewczyny. Wniósł ją do środka i ułożył w sypialni. Następnie już miał wychodzić, ale usłyszał skrzypnięcie łóżka.
- Kim jesteś? - spytała, poprawiając blond włosy.
- Zjawą na nieboskłonie. - burknął otwierając drzwi.
- Tak. Bo zjawy są fikcyjnymi mordercami i zamiast na nieboskłonie objawiają się ludziom w domach. - westchnęła z uśmiechem.
Jeff przejechał sobie dłonią po twarzy. Uśmiech był ledwo widoczny.
- I tak wiem kim jesteś, the Killer. - westchnęła z lekkim żalem.
- Patrząc na Ciebie, widać że wolałabyś spotkać EJ'a, niźli kogoś takiego jak ja. - westchnął niewzruszony jej brakiem strachu.
- O tak! Zabujałam się w Eyeless Jacku. - rozmarzyła się nieco.
Jednak po kilku chwilach uszczypnęła się i skrzywiła.
- N-naprawdę? Ja... ja tak na serio to... - stękała wystraszona.
- Nie wymyślaj. Nie mam ochoty Cię zabić. Odpoczywaj.
- Ale co się stało? Pamiętam, że byłam zamówiona przez jakiegoś gościa specjalnego... Ty nim byłeś?
- Taaa... Nie myślałem, że ktoś zrobi na mnie zasadzkę w burdelu.
- Zasadzkę?
- Mhm. Głupio mówić, ale podstawili Cię jako kozła ofiarnego. Nie dość, że zapłaciłem za nockę z Tobą o wiele więcej niż należy, to jeszcze chcieli zarobić kasę za moją głowę. Niezbyt ciekawa perspektywa. - westchnął.
Dziewczyna schowała twarz w dłoniach i załkała.
- Czemu mi pomogłeś? - pisnęła przez łzy.
- Ostatnimi czasy nie opłaca się być psychopatą. Trzeba jakoś zarobić na życie. Miałem to za zadanie. Trzymaj, Bianko. - rzucił jej niewielkie zawiniątko, po czym ignorując już nawoływania, wyszedł z mieszkania, w duszy zastanawiając się, jak przypomniał sobie jej imię.
- Zawsze kiedy jest zbyt przyjemnie, ktoś chce Cię skrócić o głowę. Życie, pieprz się. - rzekł do siebie.
Wolnym spacerem ruszył w stronę swego ulubionego baru. Pub "pod królową Wiktorią" może nie był miejscem cieszącym się jakąś ogromną sławą, ale ruch bywał w nim naprawdę duży. Ściany lokalu w kolorze brunatnym nie zachęcały zbytnio do spędzania tam dnia. Jednak mieszkańcy Londynu lubili to miejsce. Może dlatego, że nie było drogo? A może zachęcał do odwiedzin gadatliwy barman narodowości polskiej? Jeff po wejściu do klimatyzowanego baru rozejrzał się. Przy rozrzuconych w lokalu stolikach siedzieli różni ludzie. Biznesmeni na nieoficjalnych spotkaniach, kierowcy TIR-ów wypoczywający w okolicznych motelach, a także miejscowa biedota. Marek Lis przyjmował tu prawie każdego. Mimo tego, że uśmiech czarnowłosego był niemal niewidzialny, Jeff szybkim krokiem podszedł do lady i przysiadł na stołku.
- Kogóż tu przywiało? Naszą internetową legendę? - szepnął ze śmiechem Lis, kontynuując polerowanie szklanek.
- Nie mam humoru na takie pierdoły. Poza tym, mówiłeś ostatnio, że nie interesuje Cię moja osoba jako wielce straszna creepypasta. - mruknął Jeff. - To co zwykle, Lisie.
Barman podał czarnowłosemu upodobany trunek, a następnie zaczął ustawiać różnorodne butelki na swych miejscach, na ozdobnych, oświetlanych półeczkach.
- A więc, co Cię do mnie sprowadza, Jeff? Czyżby nieudany dzień? - spytał z zaciekawieniem Lis.
- Wręcz przeciwnie. Przespałem się z naprawdę ładną dziewczyną, zwiałem z zasadzki i wykonałem zadanie Amikary. A teraz, mogę w spokoju się nachlać. Pomożesz? - zarechotał, ale nie na tyle głośno, by zwrócić na siebie uwagę innych obecnych.
- Miło słyszeć, że chociaż tobie, mordercza paskudo, udało się przeżyć dziś nieco weselej. Bo tak to wszyscy przychodzili i truli jakie to życie jest do dupy. -wyszczerzył się Lis.
Jeff dopił piwo i lekko trzasnął pustą butelką.
- Pierwsze przechylone. Ile mi jeszcze trzeba do uchlania?
- Zapewne x odjąć 1.
- Nie mów mi o matematyce. To jeden z moich koszmarów. -mruknął z lekką irytacją czarnowłosy.
- Ah tak? Czyli ty uciekasz w lesie przed całkami i różniczkami?
- Można tak powiedzieć. - westchnął Jeff. - A ty? Jak się trzymasz?
- W miarę dobrze. Żyję. Jeszcze mnie nie zatłukli w jakimś zaułku. Moja rodzina, rozsypana po zrujnowanych dzielnicach tego miasta, też jeszcze żyje. Nic się ostatnimi czasy nie dzieje. Gazety niemal milczą. Wszystko popadło w paskudny letarg. Najwyraźniej szykuje się coś tak mocnego, że potrzebuje takiej długiej chwili oczekiwania. Nie chcę się bawić w Nostradamusa, ale...
- Nie kończ, bo wykraczesz nam koniec świata, a ja zamierzam jeszcze trochę poegzystować. - czarnowłosy skrzywił się.
Znał lekko zakręconego barmana na tyle, by znać jego wielkie filozofie. W mieście rzeczywiście jest przesadnie cicho.
- Cisza w krainie cieni nigdy nie wróży nic dobrego. - westchnął poetycko Lis.
- Masz rację, ale sądzę, że szybko się to skończy. Wszystko zacznie wariować, jak jakieś posrane domino. Zobaczysz!
- Skończmy pierdzielić i napijmy się. Raczej dziś nie będzie rozróby, więc mogę.
Lis podał kolejne piwo Jeffowi. Z lekkim uśmiechem wypili obaj. Ten dzień mijał im beztrosko, sielankowo. Wspominali dawne czasy, grali wspólnie w karty i dalej wypoczywali, kiwając głowami w rytm przytłumionej muzyki.
- Niech żyyyyje wolność!
- Wolność i swoboda!
- Niech żyyyje zabawa!
- I dziewczyna młoda!
[Boys - Wolność]
- Ej, Marek. Juuuż prawie nikogo nieee ma w barze... Pomożesz mi z jedną małą rzeeeczą? - wył Jeff, nieco mocniej wstawiony.
- Z czym? - westchnął Lis.
Czarnowłosy wyjął z kieszeni podniszczony nóż. Położył go delikatnie pomiędzy butelkami, rozejrzał się z uwagą, po czym spojrzał barmanowi w oczy.
- Zrób mi nowy uśmiech. - zawyrokował czarnowłosy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro