Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1 "Element zaskoczenia"

Gdy wpływ tajemniczej energii przestał oddziaływać na L, otworzył oczy. Stali w jakimś parku. Crystal nie miała już dokumentów, trzymała za to osobliwy telefon.
- Ta cholera, jak zwykle już zmieniła numer. No, przynajmniej jest niedaleko i taka pora, że prawie nie ma ludzi. Chodź.
Czarnowłosy ze spokojem ruszył za dziewczyną w stronę wyjścia z parku.
- Ech... Ja rozumiem, że Karina chce być niedostępna, ale ona co tydzień dwa zmienia numer! -      mruknęła pod nosem.
Wystukała jeszcze raz na telefonie kilka cyferek i wcisnęła "połącz".
- Poczta... no, przynajmniej nie to wieczne "nie ma takiego numeru"...
Rudowłosa, nie rozglądając się nawet, kluczyła londyńskimi ulicami, aż w końcu stanęła przed pewną kamienicą. Zadzwoniła i odczekała chwilę. Jednakże nikt nie otworzył.
- Mógłbyś sekundę poczekać?-wymamrotała Crystal, po czym momentalnie zniknęła.
Ciężkie dębowe drzwi otworzyły się.
- Wchodź. Ten leniuch jest tutaj, ale jak zwykle zasnął z nudów. -mruknęła ze środka.
L nieśmiale wszedł, po czym zamknął drzwi. Korytarz, w którym stali, był urządzony w staromodnym stylu. Ściany w kolorze ceglanym, upstrzone malowanymi ornamentami, a posadzka była z czarnego marmuru. Naprzeciwko drzwi wejściowych znajdowały się spore schody prowadzące na górę. Rudowłosa poprowadziła go do salonu, mieszczącego się w pokoju na lewo od schodów. Na sporej, puchatej, brudnozielonej kanapie spała zawinięta w koc dziewczyna. Trzymała w dłoniach otwartą mangę.
- L, spójrz co ona tu sobie czyta... - szepnęła Crystal, podając książkę czarnowłosemu.
Chłopak zamarł. Na okładce był rysunek przedstawiający Raito.
- Wie... wióra... od..daj... -wymamrotała śpiąca brunetka.
- Och, domyśliłaś się, że to ja?
- Mhm... To teraz już oddasz?
- A co, to ci misia zastępuje? Wstawaj!
- A w życiu! Mamy już czwartek?
- Nie. Jest środa. Nie pamiętasz w jakim dniu zasypiasz?
- Pamiętam. Ale nie miałaś dzisiaj przychodzić... Jesteś sama, no nie? - mruknęła, wciąż nie otwierając oczu. - Albo nie mów, sama do tego dojdę. Twojemu mężowi zepsuł się wynalazek, prawda?
- Tak, ale skąd...?
- Zapewne już go wyrzucił, więc poszedł zamiast ciebie z Lizzy do dentysty, prawda?
- Co? Nie mogłaś wiedzieć...
- Jednak wiem. Ale dopiero co mówiłaś, że nie zrobisz tego od tak i blablabla, czyli podałaś 1000 powodów, dla których się nie zgadzasz, czyż nie?
- Uh... Twoja pamięć bywa irytująca.
- Nie jesteś ani pierwsza, ani ostatnia. Gdybym jednak miała ci uwierzyć...
- Heh. I co ciekawego wydedukowałaś? - zakpiła Crystal. - Choć wiesz, ja bym po Londynie boso nie chodziła...
Brunetka momentalnie z hukiem spadła z kanapy.
- I to było to? - burknęła ruda.
- Tak. Nie mogłaś wiedzieć o tym, czytając powierzchownie o L. Musiałaś się to zaobserwować na żywo!
- Wciąż jesteś tak samo dziecinna, Karino. Wstaniesz z tej podłogi?
Brunetka podniosła się. Spojrzała bacznie na Crystal, wpatrując się w nią bladozielonymi oczami. L przyjrzał się nieznanej dziewczynie. Roztargane włosy i podkrążone oczy świadczyły o rzeczywiście gwałtownej pobudce. Miała na sobie szare dresy, najwyraźniej do chodzenia po domu. Sądząc po jej dotychczasowej relacji oraz reakcji Crystal, dziewczyna jest nawet niezła w dedukcji. Może być ciekawie... - pomyślał L. Nagle dziewczyna odwróciła się w stronę detektywa.
- Jak? - mruknęła przejęta.
- No cóż, Karino, dedukcja nawet najdokładniejsza nie zawsze przewidzi całą prawdę. - odrzekł spokojnie.
Wzdrygnęła się i spojrzała na Crystal, po czym znów na czarnowłosego. W jej ślepiach widać było zaskoczenie i satysfakcję, jak dziecko, które dostało nową zabawkę. Podeszła krok bliżej, nie spiesząc się zbytnio. Ukłoniła się lekko.
- Karina Holmes. Miło poznać.
- Jak widać, nie ważne jak się przedstawię, to jest to bezcelowe, skoro znasz moje prawdziwe nazwisko. Mów mi po prostu L. -odrzekł lekko zirytowany.
- To ja już się będę zbierać. -powiedziała Crystal, odchodząc w stronę korytarza.
- Pozdrów dzieciaki! - rzuciła Karina nim rudowłosa rozpłynęła się w powietrzu.
- Um... to co teraz? - spytał lekko zdezorientowany L.
Karina ruszyła w stronę pomieszczenia, które było zaaranżowane jako kuchnia. Utrzymywana w kolorze kremowym, pięknie umeblowana. Brunetka wyciągnęła z szafki ozdobny słoik i postawiła na stole.
- Nie krępuj się. - rzekła z uśmiechem.
Detektyw z wahaniem otworzył pojemnik i zobaczył mnóstwo czekoladowych ciastek, którymi zaczął od razu się rozkoszować. Dziewczyna patrzyła ma niego, niemal idealnie udając L. Wpatrzona w skupieniu przed siebie, w przysiadzie balansując na stopach i trzymając kciuk na malinowych ustach.
- Wiesz, że to już się robi porąbane? - mruknął czarnowłosy, chrupiąc ciastkami.
Karina przewróciła oczami, po czym usiadła w inny sposób. Sięgnęła do szuflady z której wyjęła chupa chupsa i zaczęła sobie go jeść. Siedząc po turecku na lekko skrzypiącym krześle, odpływała lekko w myślach, usiłując przyzwyczaić się do obecności L. Ten zaś zaczął stukać w dno pustego już słoika. Spojrzał jednak na zamyśloną brunetkę.
- Dobre były? - Karina przerwała długą ciszę.
- No tak, tylko że...
- To miło. Czekały na ciebie. - przerwała mu stukając paznokciami w blat. -Oprowadzić cię po domu?
- Słusznie. Chodźmy. -odpowiedział lakonicznie L.
Czarnowłosy jeszcze raz spojrzał na przytulną kuchnię po czym ruszył za dziewczyną. Gdy znów przeszli przez salon, wyszli wspólnie na korytarz, a następnie skierowali się ku starym, dębowym schodom. Wchodząc po nich, nie odzywali się ani słowem. Stopnie z każdym krokiem przyjemnie skrzypiały. Korytarz na piętrze był w kolorze zielonkawym. Stało w nim mnóstwo roślin, od tulipanów po bananowce, od kakaowców po krokusy. Istny ogród botaniczny.
- Te drzwi po prawej prowadzą do łazienki, a następne do przechowalni na rożne stare graty. A tu jest balkon. -powiedziała, wskazując szklane drzwi na końcu korytarza.
- A te? - wskazał wejście po prawej.
- Mój pokój. Mam w nim trochę bałaganu...
Karina otworzyła drzwi i weszła do środka. Pokój ten był w barwie słonecznej pomarańczy. Usiadła na sporym łóżku i przeciągnęła się. Oprócz tego w pokoju stała ogromna, hebanowa szafa, biurko zagracone dokumentami, lekko zakurzony staromodny kufer, a na ścianie wisiało kilka półek i mapa Londynu.
- Ja muszę tu posprzątać. Ostatnie pomieszczenie jest twoje. Idź.
L w milczeniu szedł do swego pokoju. Tutaj ściany były śnieżnobiałe. Pośrodku leżał kudłaty, czarno-biały dywan. Łóżko w tym pokoju również było spore. Na biurku leżał nowy laptop. Poza tym stała tam najzwyklejsza biała szafa, a na jednej ze ścian wisiała panorama Tokio. Usiadł w zadumie na łóżku i spojrzał w okno. Teraz mógł usłyszeć przejeżdżające w pobliżu auta.
- A więc tak to będzie... Cóż, mam wielką nadzieję, że nie będzie nudno.
Karina porządkowała kartoteki.
- Razen, Katrynhall, Yagiri... Woods. Nadal mam ciebie tutaj? Nie zaktualizowałam twojej teczki od... miesiąca. Znając ciebie, mam duże zaległości. Czas powęszyć.
Poukładała pozostałe teczki, odłożyła je do szuflady biurka i zaczęła wetować pozostawioną teczkę. "Chyba tylko w Afryce cię nie było. Chociaż, kto wie." Zakręciła się na krześle i spojrzała na mapę.
- Gdzie tym razem? Zabawa w East Endzie jest trochę zbyt oczywista... Każdy z dzisiejszych chce mieć własną, jednolitą sławę w danym regionie, a bycie następcą Rozpruwacza nie zawsze dobrze brzmi. Crystal, punkt dla ciebie. Element zaskoczenia, tym jedynym możesz mnie pokonać, wiewióro. No, ale trzeba się ruszyć... El tiempo es oro.* Nie warto go marnować.

*el tiempo es oro - (hiszp.) czas to pieniądz

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro