Rozdział 7
(4253 słów)
Draco spoglądał na jasnowłose dziewczę spod zmarszczonych brwi. Rozpoznał je niemal natychmiast: zadziałała jego pamięć do twarzy. To od tej młodej kobiety wziął zapałki, by spalić zdjęcie Pottera, które miał wykorzystać do eliksiru miłosnego.
Już chciał powiedzieć: „Kto daje i zabiera, ten się w piekle poniewiera", ale samo wspominanie czeluści piekielnych było przykre, a poza tym kobieta odezwała się pierwsza:
- Jakie zapałki?
- No te, które mi dałaś.
Jej oczy rozszerzyły się w zdumieniu.
- Ach, to ty! Jaki ten świat mały.
Draco popatrzył na nią z irytacją.
- Spotykamy się przecież w niemalże tym samym miejscu.
Wzruszyła ramionami, nie odpowiadając przez dłuższy czas i obserwując płyty chodnikowe. Draco patrzył na nią z niecierpliwym wyczekiwaniem. Wreszcie zdecydowała się przemówić:
- Musiałam... - jej głos zadrżał. - Przepraszam... T-to... rozkazy z góry... - Objęła się ramionami. - Już nie wiem, co robić, dali mi trzy tygodnie...
- Ktoś chce mnie sprzątnąć? - W głowie Draco powoli zapalała się jarzeniówka. - Wetter.
- Kto? Nie - odparła kobieta. - Nie ciebie, nikogo właściwie... Ja przecież nie mogę... - Zaczęła się przechadzać i Draco zauważył, że jej chód jest dziwnie niezdarny, jakby była zupełnie nieprzyzwyczajona do swoich długich nóg. Gibała się na boki jak wysokie, młode drzewo pod wpływem silnego wiatru.
- Powiesz wreszcie, o co chodzi? - zapytał, rozdrażniony; najpierw laska okłada go pięściami, a potem robi z siebie ofiarę losu. Myślałby kto. Jeszcze może powinien jej współczuć?
Kobieta gwałtownie usiadła pod ścianą budynku i nagle zaczęła płakać. Draco stanął jak sparaliżowany. Nie był to płacz składający się z samych łez i cichutkiego pochlipywania, tylko głośna rozpacz, brzmiąca trochę jak dziecięce: „Łeeee!".
- Cicho, cicho - spróbował ją uspokoić, ale tylko sprowokował kolejny wybuch. Wykrzywił twarz z niesmakiem na widok smarków spływających z nozdrzy kobiety. - Zamknijże się, do jasnej cholery!
Odpowiedziała mu następna porcja rozdzierającego bębenki „Łeeee!". Draco postanowił w tym momencie, że nigdy nie będzie miał ani dziewczyny, ani tym bardziej córki. Zaraz zorientował się, że w tym drugim postanowieniu z łatwością będzie mógł wytrwać, wątpił bowiem, by umarlacy zdolni byli do prokreacji.
Kobieta płakała coraz ciszej, aż wreszcie poprzestała na siąkaniu nosem. Podciągnęła kolana pod brodę. Draco zauważył w niej coś znajomego.
- Przekląłeś - burknęła.
- No i co? - Wzruszył ramionami. - Też mi tragedia.
- Przy dziec... To znaczy tak nie można.
- Co-co? - Draco zamrugał, a jego serce na moment przestało bić. - Coś powiedziała?
Odpowiedziała mu cisza. Złapał kobietę za ramiona i potrząsnął.
- Pytałem o coś!
- Mówiłam, żebyś nie przeklinał.
- A co chciałaś powiedzieć? - Draco wiedział już, co się święci, ale na wszelki wypadek wolał się upewnić. Na Merlina, jakież to było nieprawdopodobne! Zupełnie niemożliwe! Świat rzeczywiście był maleńki.
- Nic!
- Kurwa.
- Przy dzieciach się nie przeklina! - krzyknęła kobieta, odtrącając dłonie rozgorączkowanego Draco. - I zostaw mnie już.
Dobrze. To musiała być ona. Zachowywała się dziecinnie, chodziła jak na szczudłach, gadała coś o rozkazach i wyznaczonym czasie, no i teraz jeszcze to!
Przyjrzał się twarzy kobiety od zapałek i przypomniał sobie wygląd Fridy. Na upartego mógłby powiedzieć, że patrzy po prostu na dorosłą Fridę. No, pomijając jasne włosy zamiast ciemnych i, zdaje się, inny kolor oczu. Na pewno różnic było znacznie więcej, ale tak dobrej pamięci nawet sam Draco nie posiadał.
Wyprostował się i złapał za głowę, starając się opanować natłok myśli. Dzieciak też został wysłany na ziemię z misją. Tylko jaką? Czy powinien dać jej znać, że wszystko wie? Przypominając sobie bolesny atak sprzed kilku minut, postanowił nie zdradzać swojej tożsamości. Ze względów bezpieczeństwa. Dziecka oczywiście, nie swojego. No dobrze, swojego.
Zapytał ostrożnie:
- Jak masz na imię?
- Penelopa. A ty?
- Frank. Wysłali cię tu z zaświatów z jakimś zadaniem, tak?
Frida, bo to na pewno była Frida, otworzyła usta i starła smarki rękawem płaszcza.
- Ale skąd...
- Jakie masz zadanie?
Zawahała się.
- Nie wiem, czy mogę ci powiedzieć.
Draco podniósł cegłę leżącą nieopodal i podrzucił ją kilka razy w dłoni.
- A masz wybór? - Podrzucił jeszcze kilka razy, aż z hukiem spadła na ziemię. Przypomniało mu się, ile razy nie mógł złapać znicza i doszedł do wniosku, że i cegły, i znicze muszą być wykonywane z tego samego, wadliwego materiału.
- W sumie... Chyba nic się nie stanie, jeśli ci powiem. M-muszę zrobić trzy złe rzeczy.
Draco zmarszczył brwi. Oprócz ciekawości zakiełkowała w nim zazdrość. Z misją Fridy nie miałby najmniejszego problemu. Dlaczego akurat jego zadanie było tak cholernie trudne?
- Po co? - zapytał.
- Będę jakąś księżniczką albo coś.
- Władczyni piekieł! - krzyknął Draco, ale zaraz zniżył głos niemal do konspiracyjnego szeptu. - Mówisz, że trzy złe rzeczy, tak? Ile już zrobiłaś?
- Dwie. - Twarz Fridy rozjaśniła się. - Podpalenie. I pobicie przed chwilą.
Draco pomasował się po obolałych plecach. Pogładziłby również gość ogonową, bo to właśnie ona emitowała najwięcej bólu, ale nie wypadało.
- To się liczyło?
- Nie wiem, spytam się.
- I co jeszcze chcesz zrobić?
Frida posmutniała.
- Nie wiem.
- Ile czasu ci zostało? - Mózg Draco wszedł na wysokie obroty.
- Tydzień.
Gdyby nie to, że nie chciał spłoszyć bachora, uśmiechnąłby się diabolicznie i zatarł ręce.
- Pomogę ci. Poczekaj kilka dni, okej? Gdzie w razie czego mogę cię znaleźć?
Okazało się, że Frida również mieszka w okolicach Pokątnej. Draco ucieszył się, bowiem nadal nie miał pojęcia, jak miałby przetransportować się w jakieś odległe miejsce. Niestety polegać mógł tylko na swoich stopach i pociągach. A że nie miał pojęcia, jak trafić pieszo z Pokątnej na stację... Cóż, był uziemiony.
Porzucił jednak ponure myśli o całkowitym braku porządnego środka lokomocji na rzecz rozmyślań o mniej frustrującej sytuacji. Frida ewidentnie mogła mu się przydać. Zawsze warto mieć w zanadrzu kogoś, kto chętnie wykona za ciebie brudną robotę. Oczywiście Draco nie zamierzał zlecać jej zabójstwa czy tym bardziej sprzątania, wymyślił sobie coś innego.
Udoskonalał w głowie swój genialny plan, jednocześnie denerwując się stanem wnętrza swojej szafy. Selekcjonował odzież, przy czym rozpaczą napawał go roztaczający się przed nim widok. Przycupnął na podłodze i układał ubrania w trzy kupki: Te, Które Już Śmierdzą, Te, Które Od Biedy Można Założyć i Te, Które Śmiało Można Nosić.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie rozmiary górek. Pierwsza była ogromna, drugą stanowiła jedna para spodni i bluza, a trzeciej nie było.
Draco mógł się jedynie cieszyć, że w szufladzie z bielizną rzecz przedstawiała się zgoła inaczej. Ze względów bezpieczeństwa musiał zrezygnować z tworzenia kupki Tych Bokserek i Skarpet, Które Od Biedy Można Założyć, ale za to Tych, Które Śmiało Można Założyć powinno mu wystarczyć na jeszcze trzy dni. A to była dobra wiadomość.
Mimo to brakowało powodów do przesadnej radości. Draco rozbolały nogi od kucania, toteż rozsiadł się na dywanie i począł intensywnie myśleć. Musiał rozgryźć skomplikowany proces, który za jego życia prowadził do pojawienia się w szafie czystej odzieży. Przypuszczał, że skrzaty miały z tym coś wspólnego. Kiedyś zrobił Frędzlowi awanturę, że ten grzebie w jego rzeczach, a bezczelny skrzat odważył się usprawiedliwiać słowami: „Frędzel przyniósł świeże pranie, sir". Draco pożałował, że nigdy nie zapytał, jak to się konkretnie dzieje, że pranie staje się świeże i gładkie. Teraz byłoby mu łatwiej.
Jego myśli powędrowały w stronę jedynej osoby, od której mógł oczekiwać pomocy. Barman. Mina Draco zrzedła. Nie ma się co oszukiwać, pomyślał o Potterze. Czy nie wydurnił się wystarczająco, prosząc o golenie? Wyjdzie na kretyna, przyznając, że jego wiedza na temat załatwiania codziennych spraw spoczywa na poziomie zerowym i nie wzrasta. I wreszcie - dlaczego przejmował się opinią Pottera? Po pierwsze: to Draco miał się zakochać, a nie na odwrót, więc nie musiał starać się nikomu podobać. Po drugie: Draco nie wiedział, co po drugie, ale z pewnością coś ważnego. Na przykład - Potter sam jest idiotą. Albo - niewiedza na temat prania świadczy po prostu o szlachetności Draco.
Wziąwszy prysznic, odział się w ubrania ze sterty Tych, Które Od Biedy Można Założyć. Uprzednio spryskał się obficie dezodorantem, nie chcąc, by bluza, którą, rzecz jasna, musiał założyć na gołe ciało, cierpiąc na deficyt koszulek, stała się nagle członkinią klubu Tych, Które Już Śmierdzą.
Spojrzał na zegarek: pracę zaczynał za cztery godziny. Miał jeszcze mnóstwo czasu, by zgłębić tajniki odświeżania ubrań. Wątpił jednak, by sama wiedza na coś się zdała - ciężko zrobić cokolwiek bez magii w świecie magii. Mógł być jedynie wdzięczny, że ława przysięgłych nie uczyniła go mugolem w mugolskim świecie - wtedy nawet nie dostałby się do Pottera. No cóż, to że mógł być wdzięczny, nie znaczyło, że był. Jeszcze nie zwariował na tyle, by wyznawać zasadę: „Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma". Już prędzej zamieniłby końcówkę na: „...to się kradnie, co popadnie".
Odetchnął głęboko. Chodzenie w brudnych ubraniach nie miało żadnego sensu, należało poprosić Pottera o pomoc.
Zszedł po schodach piętro niżej i zastukał do znajomych drzwi. Po kilku sekundach ciszy ponowił pukanie. Westchnął. Najwyraźniej Potter gdzieś wyszedł. Może do pracy? To dość logiczne. I tak dziwny był fakt, że póki co zawsze udawało mu się zastać go w domu. Należało uczciwie przyznać, że nawet Potter nie mógł być aż takim no-lifem.
Draco wzruszył ramionami: trudno. Póki co bluza była zdatna do użytku. Jeśli ograniczy swoje ruchy i wyłączy ogrzewanie w mieszkaniu, to może przedłuży jej żywotność. Trudno będzie starać się o to w „Dziąśle", bo choć panowała tam temperatura raczej niska, to o niewielkiej ruchliwości nie było co marzyć.
Odwrócił się od drzwi i wrócił do siebie z zamiarem napełnienia pustego żołądka.
Draco popatrzył na zegar ścienny wiszący w kuchni: czternasta trzydzieści. Pokręcił głową z dezaprobatą. Przygotowanie porządnego śniadania po mugolsku zajmowało strasznie dużo czasu, kosztowało sporo energii i zamieniało względnie czystą przestrzeń w pobojowisko. Cieszył się przez łzy, że rozsądnie przebrał się w ubrania z kupki Tych, Które Już Śmierdzą. Spojrzał na siebie i stwierdził, że chyba stworzy dodatkową grupę: Te, Które Nie Dość, Że Śmierdzą, To Jeszcze Wyglądają Jak Zdjęte Z Weasleya.
Złapał za miotłę i, rozmazując przy okazji jakąś dziwną maź, zamiatał podłogę. Popatrzył na efekt swojego sprzątania i zauważył z goryczą, że teraz absolutnie nie wolno mu wpuszczać gości do kuchni - no chyba że chciałby im pokazać, jak wygląda brud. A co tam! I tak prawie nikogo do siebie nie zapraszał.
Zmęczywszy się nieefektywnym wprowadzaniem porządku, odłożył miotłę i sięgnął po zrobioną przez siebie kanapkę z masłem i pomidorem. Zatopił w niej zęby i już po chwili rozkoszował się swoją potrawą.
A ten tu, do diabła, po co przylazł?, zdumiał się Draco, ujrzawszy Pottera przy jednym ze stolików w „Dziąśle". Nie był sam - towarzyszył mu jakiś chudy Azjata w swetrze w romby. Potter miał na sobie sweter w równoległoboki, wyglądali więc całkiem komicznie. Rozmawiali półgłosem, przeglądając menu.
Czyżby wielki bohater wojenny popadł w alkoholizm? Upija się zamiast pracować?
Problem polegał na tym, że na stoliku Pottera nie widać było żadnego alkoholu, ale z racji tego, że jeszcze przeglądał ofertę baru, pijaństwo mogło dopiero się zacząć. Zwłaszcza, że dochodziła ledwie piętnasta. Kto to widział, pić o takiej porze!
Draco zameldował się u czyszczącego wciąż ten sam kieliszek barmana, przywdział granatowy fartuszek i oparł się o ladę. Potter odwrócił się w jego stronę i kiwnął mu głową. Draco odpowiedział identycznym gestem i dopiero kiedy dyskretnie mrugnęło do niego zielone oko, zorientował się, co jest grane. Co prawda z początku myślał, że to taka forma podrywu, ale zaraz się opamiętał. Pan agent przyszedł tu, żeby zabrać pracę dziesiątkom ludzi! No dobrze, nie dziesiątkom - tylko Draco, a barmana wsadzić do paki albo przynajmniej postawić przed sądem. Albo aresztować na dwadzieścia cztery godziny. Czy coś takiego, akurat na tych sprawach Draco nie bardzo się znał.
Jęknął w duchu. Jego pewnie też będą przesłuchiwać, żeby upewnić się, że nie ma z tym nic wspólnego... Pomijając bitwę o Hogwart, konieczność zabicia Dumbledore'a i bycie podwładnym Voldemorta, życie Draco jeszcze nigdy nie było tak skomplikowane.
A przecież już obmyślił, jak wykorzystać Fridę! Że też Potter musiał być szybszy!
Złapał za jeden z brudnych - czyli wszystkich - kieliszków i począł go wściekle polerować ścierką.
- Ej, chcesz mnie wygryźć z posady? - zagaił barman, widząc jego poczynania.
Draco zaskakująco szybko wpadł na dobre rozwiązanie niebezpiecznej sytuacji.
- Nie - odparł i zniżył głos. - Ale jest ktoś, kto chce pana stąd wykopać.
Barman uniósł brwi tak wysoko, że zetknęłyby się z linią jego włosów, gdyby nie był łysy jak kolano.
- No żeby w moim barze ktoś mi groził...
Draco cmoknął z irytacją.
- Aj nie, co pan. Władze mają na pana oko. Konkretnie te przy stoliku pod ścianą.
- A z jakiej okazji?
- Z okazji rozprowadzania nielegalnych substancji.
- Doniosłeś im na mnie.
Draco znów cmoknął, choć wolałby wyrazić swoje rozdrażnienie w nieco bardziej dobitny sposób; niestety na porządną akcję nie było teraz czasu i miejsca.
- Nie doniosłem, znam jednego z nich i ostatnio trochę chlapnął jęzorem.
- No i co?
- No i obserwują pana.
- No i co?
- No i czekają tylko, aż zrobi pan coś podejrzanego.
- No i co?
- No i zrobił pan?
- Jeszcze nie. No i?
Draco zacisnął zęby i wycedził:
- No i niech pan nie robi nic podejrzanego.
- No i co?
- No i niech pan może wyrzuci te leki?
- Są dobre ukryte.
I tak trzymać. Pora na zmianę tematu.
- Mogę liczyć na podwyżkę?
Barman roześmiał się nieco sztucznie, jakby usłyszał średni dowcip z ust samego Ministra Magii, a Draco obojętnie wzruszył ramionami: spróbować zawsze można.
Potter i Azjata zamówili sobie frytki - Draco wyciągnął z tego właściwe wnioski. Jeśli jesteś w barze i nie kupisz choćby kufla piwa to albo jesteś alkoholikiem masochistą i urządzasz sobie męki Tantala, albo jesteś na służbie. Teraz miał już stuprocentową pewność, że słusznie ostrzegł barmana. Chyba że nie wiedział czegoś o nałogach Pottera, ale szczerze w to wątpił. Czytywał przecież gazety.
Poza tym normalny klient pubu nie siedzi w nim ponad godzinę (a nawet i dłużej - Draco zaczynał przecież pracę dopiero od piętnastej, kto wie, od kiedy tkwiła tu ta dwójka), jedząc jedną frytkę na dziesięć minut. Słabo im płacili w tym ministerstwie czy co? Zresztą - czy to się nie wpisuje w wydatki służbowe? Draco zaniósł piwo i schabowego do stolika numer jeden, po czym z powrotem ustawił się za ladą, skąd miał doskonały widok na Pottera i jego towarzysza. Co prawda w tak niewielkim pomieszczeniu z każdej strony miało się doskonały widok, ale nie wszędzie można się było opierać łokciami o ladę.
Obserwował obserwatorów i powoli dochodził do konkluzji, że praca detektywa, śledczego czy kogokolwiek takiego jest niesamowicie nudna. Patrzysz tylko i patrzysz... Zasnąć można, szczególnie, jeśli - tak jak Draco - kiepsko się sypia w nocy, a obiekt obserwowany nie robi nic podejrzanego. O, stop! Obiekt w okularach wstaje od stolika!
Draco wyprostował się i wygładził fartuch. Popatrzył pytająco na zbliżającego się Pottera.
- Macie kawę?
- Mamy, ale nie polecam.
- Mimo wszystko poproszę.
Barman musiał odrobinę dostosować sprzęt do swojego charłaczego pracownika i tym sposobem w „Dziąśle" pojawił się mugolski ekspres do kawy. Draco jeszcze nie do końca nauczył się, jak go obsługiwać, ale tym razem stanął na wysokości zadania. Wcisnął kilka przycisków i coś zaczęło szumieć - to był chyba dobry znak.
- Jak wam idzie? Macie już coś na niego? - Draco machnął głową w stronę zajętego rozmową z klientem barmana.
Potter zmarszczył brwi i pokręcił przecząco głową. Draco zrozumiał, że nie powinien zadawać tego pytania.
- Będziecie tu siedzieć cały dzień? Nie żebym wyganiał, ale to musi być męczące.
- Za pół godziny nas zmienią.
Draco zaklął w duchu; jakiś cholerny Big Brother!, pomyślałby, gdyby kiedykolwiek oglądał ten program. W tym samym czasie rozległ się odgłos chlupotania; kubek wypełnił się kawą. Niezbyt miłe było obsługiwanie Pottera, nawet jeśli pojęcie to obejmowało jedynie podsunięcie mu napoju pod nos i przyjęcie zapłaty. Draco dopiero teraz w pełnym świetle zobaczył korzyści płynące z pobytu w obcym, nikomu nieznanym ciele. Wielki Malfoy charłakiem i biednym, nieporadnym kelnerzyną? Samo wyobrażenie wywoływało nieprzyjemny dreszcz i chęć poderżnięcia sobie gardła. I pomyśleć, że niektórzy żyli tak od urodzenia, nie zaznawszy luksusów, bogactwa i cudzej służalczości!
- Dzięki - uśmiechnął się Potter, a Draco poczuł się odrobinkę lepiej, widząc wdzięczność w jego oczach. Zaraz jednak wzdrygnął się z obrzydzeniem: to przecież Harry Potter. Miły czy niemiły - wciąż ten sam. No cóż, mimo wszystko nie należało unosić się zbyt wielką dumą, skoro w mieszkaniu czekała góra prania. Draco zebrał się w sobie i nim Potter zdążył się oddalić, zapytał szybko:
- Będziesz jutro przed piętnastą w domu?
- Jutro pracuję na drugą zmianę, więc do pierwszej jestem cały twój.
Draco odetchnął z ulgą.
- Będę potrzebował twojej pomocy.
- Cokolwiek sobie życzysz - odparł wyszczerzony Potter i odszedł do Azjaty.
Pół godziny później stolik przy ścianie został zajęty przez ciemnoskórego mężczyznę i niską blondynkę. Niby niewinnie rozglądali się po barze, raz po raz zerkając w stronę barmana.
- Jak tak dalej pójdzie, to mi dochody spadną - westchnął rzeczony barman.
Draco chciałby wzruszyć ramionami, ale przypuszczał, że jego płaca zależy od pieniędzy wpływających do kasy, zatem jęknął teatralnie i popędził obsłużyć nowo przybyłych.
Jeszcze trochę, pomyślał. I załatwię sprawę.
Po pracy Draco udał się pod wskazany przez Fridę adres. W pewnym momencie wyrosło przed nim urocze osiedle domków jednorodzinnych. Ładnie przystrzyżone trawniki, białe budy dla spokojnych psów i lśniące miotły na podjazdach. Sąsiedzi zapewne mili i zaprzyjaźnieni ze sobą, a „Prorok Codzienny" każdego ranka lądował na trawie podrzucony przez młodego, szczerbatego chłopaczka.
Draco znów poczuł ukłucie zazdrości. W zaświatach panowała jawna niesprawiedliwość. Nie dość, że miał gorsze zadanie, to jeszcze fatalne warunki życia, pracy, zero wykształcenia i pieniędzy.
Może nie powinien pomagać Fridzie? Zbyt dobrze jej się żyło po śmierci, pewnie trzeba zostawić ją na pastwę losu. Inna sprawa, że nie zamierzał nieść bezinteresownej pomocy; kierowała nim przede wszystkim troska o własne dobro. Cudze problemy nie były tak ważne. Zwłaszcza problemy ludzi napadających na niego nocami.
Dotarł wreszcie na miejsce; Frida mieszkała w dwupiętrowym domu z wielkimi oknami i spadzistym dachem. Wokół roztaczał się niezwykle kwiecisty ogród. Brakowało jedynie basenu. Draco postanowił nie rozglądać się wokół posiadłości, by przypadkiem na jakiś nie natrafić - jego serce mogłoby tego nie wytrzymać. Kto wie, ile złego cholesterolu mieściło w sobie ciało Franka Badmana.
Zastukał do drzwi. Zastukał drugi i trzeci raz. W końcu podniósł kamień i rąbnął nim prosto w okno na piętrze. (Może powinienem być ścigającym, pomyślał, urzeczony swoją celnością.)
- Fri... Penelopa! Złaźże! - krzyknął. - Bo ci wybiję szybę!
- A ja zaraz wezwę aurorów! - dobiegł go głos gdzieś po lewej; na balkonie w domu za płotem sterczał mężczyzna w średnim wieku w pasiastej piżamie.
- Aurorów chcesz wzywać do jakiegoś krzykacza? Idź się wyspać, Tim! - zaśmiał się człowiek z balkonu po prawej.
- No kiedy właśnie nie mogę się wyspać, bo stoi tu jakiś dureń i się drze!
- O wypraszam sobie! - warknął Draco. - Jedynym drącym się durniem jesteś ty!
- Wracaj do łóżka, Tim - rozległa się stłumiona kobieca prośba płynąca zza drzwi balkonowych. Tim oklapł nieco, pokazał Draco środkowy palec i zniknął w - prawdopodobnie - sypialni. Człowiek po prawej znów się roześmiał i zapalił kolejnego papierosa.
Draco wzniósł oczy do nieba i wymamrotał coś w stylu: „Cholerne postacie epizodyczne".
- Penelopa, cho... - zaczął, ale urwał, kiedy w tym samym momencie drzwi otworzyły się i stanęła w nich zaspana Frida w różowej piżamce z kokardką pod szyją. - Co tak długo?!
Odpowiedź była ostra i pełna niezadowolenia.
- Spałam!
- Wyśpisz się po śmierci - odparł Draco. Dopiero po chwili zorientował się, jak wielką głupotę palnął, ale postanowił puścić to w niepamięć. Zmienił szybko temat: - Mamy sprawę do omówienia. Jesteś mi potrzebna. A raczej to ja jestem ci potrzebny.
- Coś z moim zadaniem? - wychrypiała Frida, trąc zaspane oczy.
Draco potwierdził i zaraz został wpuszczony do środka. Salon prezentował się tak elegancko, że gdyby nie był synem Malfoyów i nie wychował się w potężnym zamczysku, zapiałby z zachwytu. Antyczne meble z ciemnego drewna, skórzana kanapa i mnóstwo sztuki, którą docenić potrafił, mimo że nic o niej nie wiedział. Tak czy owak wszystko pachniało tu arystokracją i bogactwem, nawet dywan krzyczał: „Jestem tak drogi, że oddałbyś za mnie własną matkę i jeszcze dorzucił ojca!".
Bolesne westchnienie wyrwało się z piersi Draco. Rozsiadł się na kanapie, zamykając na moment oczy, by chłonąć to wspaniałe uczucie. Skóra trzeszczała pod jego tyłkiem, kiedy wiercił się bez opamiętania.
- Masz robaki? - Pytanie Fridy przywołało go do porządku.
- Nie - odwarknął. - Ładnie cię urządzili.
- Ale telewizora nie ma...
- Na Merlina, jesteś mugolką? - Draco przeraził się nie na żarty. Jeśli dziewczyna nie może posługiwać się magią, to wszystko nie ma sensu!
Frida zamrugała.
- Czym?
Draco coraz bardziej się stresował. Spróbował z drugiej strony.
- A jesteś czarodziejką?
- Wcześniej nie. Teraz tak. Fajnie, nie?
Na tę jeszcze jawniejszą niesprawiedliwość pięści Draco poszybowały w górę, a nieartykułowany ryk wydobył się z jego gardła. Frida cofnęła się kilka kroków od kanapy.
- Ostrzegali mnie przed wilkołakami. Jesteś wilkołakiem?
- Nie! Mnie zrobili charłakiem, do jasnej... Nieważne. Bardzo dobrze, że możesz czarować, bez tego nic byśmy nie zdziałali.
- Czy charłak to coś groźnego? O tym nikt nic nie mówił.
- Nie. Przejdźmy już do rzeczy!
Frida usiadła po turecku na dywanie.
- A właściwie co mam zrobić? - zapytała.
- Wymyśliłem ci kolejne przestępstwo - kradzież konkretnie.
- Teraz mam kraść?
- W rzeczy samej, absolutnie! Ubieraj się!
- Jeszcze jakieś pół godziny i barman pójdzie spać - szepnął Draco. Stał pod ścianą jednego ze sklepów, raz po raz wysuwając głowę zza węgła i zerkając na okna „Dziąsła", przez które jeszcze przebijało się światło. Obok kucała znudzona Frida.
- Stoimy tu już pół nocy.
- Nie marudź, czekamy raptem dwadzieścia minut. Chcesz mieć to z głowy czy nie?
Frida westchnęła i nie odpowiedziała. Chwyciła patyk leżący nieopodal i zaczęła szorować nim po udeptanym piasku. Draco zamordował ją spojrzeniem, ale nie zareagowała.
- Przestań - ofuknął ją. - Hałasujesz.
- A ty strasznie głośno oddychasz.
- Wcale nie oddycham głośno.
- Tak.
- Nie.
- Sapiesz.
- Nie sapię.
- Sapiesz!
- Spadaj. - Draco kolejny raz przysiągł sobie, że nigdy w życiu nie zrobi sobie dziecka. Ani nigdy po śmierci, nawet jeśli w jakiś sposób będzie to możliwe. - Cicho, ktoś idzie.
Frida zaczęła szorować patykiem jeszcze głośniej, a Draco, w myśl zasady: „Na złość babci odmrożę sobie uszy", sapał jak parowóz. Kiedy minęła ich para czarodziejów dobitnie wyrażających swoje poglądy („Baby to suki!"), oboje zaniechali swoich poczynań. Frida zaraz burknęła, że przy dzieciach się nie przeklina.
- Przecież nie wiedzieli, że tu jesteś.
- No właśnie! A kazałeś mi być cicho.
- Czemu jesteś taka marudna? - zirytował się Draco.
- Bo chce mi się spać, obudziłeś mnie! I nawet nie powiedziałeś magicznego słowa!
- Chyba mówiłem już, że jestem charłakiem! Nie mogę czarować!
Frida naburmuszyła się. I dobrze, pomyślał Draco. Przynajmniej będzie spokój. Jakiś czas później wychynął zza ściany i ucieszył się, widząc ciemność w oknach „Dziąsła".
- No dobra, zaraz zabieramy się do rzeczy.
Odczekali kilka chwil, po czym ruszyli spod sklepu w stronę baru i stanęli pod jego oknami. Zajrzeli do środka (Frida ucieszyła się wówczas ze swojego wysokiego wzrostu), ale jako że żadne z nich nie miało wśród swoich przodków kota, nie dostrzegli zbyt wiele w panującej wewnątrz ciemnicy. W zasadzie widzieli tylko odbicia swoich twarzy. Dobre i to... Frida, poinstruowana przez Draco, posłużyła się Alohomorą, by otworzyć drzwi. Zaklęcie okazało się nieskuteczne, ale nie było to żadnym problemem, bowiem Draco w porę przypomniał sobie, że zwędził zapasowe klucze z zaplecza.
Dostali się do środka. Ciemności w barze jawiły się jako nieprzeniknione, toteż należało użyć Lumos. Kiedy rozbłysło wątłe światełko u krańca różdżki, Draco był o krok od wdepnięcia w wiadro z wodą. Odetchnął z ulgą. Pokazał Fridzie półki z alkoholem.
- Dziękuję, nie piję - odparła szeptem.
- A czy ja ci każę pić? Za tymi butelkami jest to, co chcesz ukraść.
Podeszli bliżej, zdjęli flaszki z półek i ostrożnie odstawili je na podłogę. Przez kilka sekund wytężali słuch, gotowi rzucić się do ucieczki w razie jakiegokolwiek odgłosu dochodzącego z zaplecza. Nic się jednak nie stało.
- Teraz stuknij różdżką w środkową cegłę, w tę po lewej i po prawej, a potem powiedz: Depromo. - Draco mógł się tylko cieszyć, że jakimś cudem podsłuchał zaklęcie, jakie wypowiadał barman. Z zapamiętaniem ruchów nie było trudności; obserwował je tyle razy... Ale inkantacji z reguły nie dało się usłyszeć. Jeden, jedyny raz barman wypowiedział ją na tyle wyraźnie, by stała się możliwa do powtórzenia.
Frida zastosowała się do instrukcji i cegły zaczęły jedna po drugiej wyskakiwać ze ściany. Środkowa trafiła Draco w czoło, a reszta zleciała na posadzkę, robiąc niezły rumor. Draco zawył z bólu niby zraniona gorylica, po czym chwyciwszy się za twarz, kiwał się w przód i w tył jak dziecko z chorobą sierocą.
- Boli? - zapytała Frida.
- Nie, kurwa, swędzi! I będę przeklinał przy dzieciach, bo akurat mam powód! Jak nie szalona baba skacząca mi na plecy, to cegła...
Draco przerwał swoją rozpacz wraz z chwilą, w której dotarło do niego, jak bardzo hałasuje. Wstrzymał oddech. Usiłował wychwycić jakikolwiek dźwięk wskazujący na to, że barman nie śpi.
- Jakby tu ktoś wylazł, to celuj w gościa i mów: Avada Kedavra. Nie, no dobra, przesadziłem: Expelliarmus.
Nasłuchiwali jeszcze przez moment.
- Chyba go nie obudziliśmy - szepnęła Frida; oczy miała wielkie ze strachu.
Draco z powrotem zaczął oddychać. Otarłby pot z czoła, gdyby nie to, że nadal okropnie bolało i wolał go nie dotykać.
- Dobra, bierz te fiolki do torby i spadamy stąd.
Uprzątnąwszy po sobie bałagan, wydostali się z „Dziąsła". Dopiero kiedy zamknęli za sobą drzwi i odeszli od baru na stosowną odległość, pozwolili sobie na rozmowę.
- Weź nasz... łup do siebie i schowaj w bezpiecznym miejscu. Z jakiś czas się po to zgłoszę. Na razie to dla mnie przechowaj. - Słowa Draco następowały po sobie z prędkością świetlną. Parujący pot sprawiał, że było mu zimno. - Nikomu o tym nie mów, jasne?
Frida uśmiechnęła się.
- W sądzie piekielnym raczej o tym wiedzą. Ale nikomu nie powiem. Nawet nie wiesz, jak super mieć to wszystko z głowy.
- Ta, na pewno - mruknął Draco. I mój byt powinien się chyba poprawić, pomyślał. Oczywiście nadal pozostanie mały, potterowy problem...
- Odprowadzisz mnie? - zapytała Frida.
- Co?
- Jestem bezbronną kobietą. A w ogóle to tak naprawdę jestem dzieckiem, wiesz?
- W życiu bym się nie domyślił - zakpił Draco.
- Ktoś może mnie napaść...
- Zadanie masz wykonane, mogą cię nawet zabić i co z tego?
- Mogą mnie zabić? - Oczy Fridy, które dopiero przed chwilą powróciły do normalnych rozmiarów, znów rozszerzyły się w przerażeniu.
- Ach, na Merlina, oczywiście, że cię odprowadzę. - Draco prawie zaśmiał się ze swojego niedbalstwa. - Tylko trzymaj różdżkę w gotowości.
Masz przecież lek na próchnicę, jeszcze, nie daj Salazar, ktoś cię okradnie..., pomyślał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro