Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

(3713 słów)

Jęknął przeciągle, kiedy poczuł, że każda komórka jego ciała budzi się do życia. Żołądek dał o sobie znać donośnym burczeniem, a głowa zaczęła pulsować bólem.
Draco pomyślał, że nieprzyjemne pobudki stają się powoli jego małą tradycją. Całe szczęście, że nie będzie musiał jej podtrzymywać dłużej niż dwa miesiące. No chyba że skończy w piekle, tam z pewnością poranna rutyna nie należy do najmilszego elementu codzienności.
Przyłożył obie dłonie do twarzy i z trudem powstrzymał kolejny jęk. Moralny kac spłynął na niego wraz ze wspomnieniem o niedawnych wydarzeniach.
Zrobiłeś to w słusznej sprawie, powiedział sobie w duchu. Nie ma się czego wstydzić. I w końcu to Potter miał dziurawą skarpetkę.
- Wstałeś już?
- Jak widać jeszcze leżę - odparł machinalnie. Dopiero po chwili dotarło do niego, że najwyraźniej z kimś rozmawia. Rozkleił powieki i zamrugał kilka razy, chcąc wyostrzyć przesłoniętą mgiełką widoczność.
Mimo że w nowym domu mieszkał od niedawna, natychmiast zauważył, że patrzy nie na ten sufit, co trzeba. Podświadomie wiedział, że spogląda na podłogę swojego mieszkania od drugiej strony. Znowu zamrugał. Po prostu jestem u Pottera, stwierdził.
Podniósł głowę z poduszki i jego oczom ukazał się sam właściciel lokum oparty o framugę. Teraz - wbrew temu co mógł twierdzić Draco upojony eliksirem - wyglądał o wiele lepiej niż wcześniej. Przede wszystkim jego skarpetki nie nosiły żadnych śladów walki, a bluza została zastąpiona czarną koszulą, znacznie mniej zużytą.
Draco wysnuł ostrożne przypuszczenie, że być może czasem Potter robił sobie Dzień Niechluja. Albo zwyczajnie akurat nie spodziewał się gości. Mimo to, bez względu na możliwe wyjaśnienia, dziura w skarpetce i tak była niezaprzeczalnie żenująca.
Upojony eliksirem Draco nie mylił się co do wystroju salonu, Potter naprawdę nieźle się urządził. Puszysty, beżowy dywan wspaniale komponował się z brązowymi, nowoczesnymi meblami i ścianami w kolorze pastelowej pomarańczy. Pomieszczenie wydawało się ciepłe i przytulne. Zazdrość zakiełkowała w Draco, kiedy przypomniał sobie wygląd swojego mieszkania.
„Gdzie jestem?"
„Co tu robię?"
„Co się stało?"
„Kim jestem?"
Wszystkie te pytania zamarły gdzieś w jego gardle. Głupio przecież udawać nagłą amnezję, kiedy powszechnie wiadomo, że eliksiry miłosne raczej jej nie wywołują. Może Potter o tym nie wiedział, ale po co ryzykować?
- Witaj - powiedział zatem, siląc się na pewny ton. Zrobiłeś to w słusznej sprawie!, powtórzył w myślach. W sprawie życia i śmierci! Czy jakoś tak!
- Witam. - Potter wyglądał jednocześnie na rozbawionego i zakłopotanego.
- Więc... Podałeś mi antidotum?
- Taaaak, podałem. Ale najpierw pozbawiłem cię przytomności.
- Nie szkodzi - odparł Draco, myśląc, że brak świadomości był zbawieniem. Powstrzymał go od zrobienia czegoś jeszcze głupszego niż... Chwila!
Usiadł i popatrzył na siebie; z szyi zwisał mu splątany krawat, a część guzików koszuli była rozpięta. Czuł, jak jego twarz różowieje. Co za poniżenie.
ZROBIŁEŚ TO W SŁUSZNEJ SPRAWIE.
- Co się właściwie stało? - zapytał Potter, wchodząc do pokoju i siadając na krześle naprzeciwko kanapy, którą zajmował Draco. - Możesz mi to jakoś wyjaśnić?
- Bardzo bym chciał, ale moja wiedza ma swoje granice - wyrecytował Draco, który przygotował się wcześniej na tego typu pytania. - Byłem w barze, ktoś musiał mi czegoś dolać. Lepszy eliksir miłosny niż mikstura gwałtu.
Potter skrzywił się nieznacznie, kładąc nogi na drewnianym stole.
- Taa... Ale po co ktoś miałby...?
- Nie wiem. Akurat ty masz wielu wrogów, którzy mogliby chcieć twoich kłopotów.
- Też mi kłopot - palnął Potter, ale zaraz się zreflektował i dodał: - To znaczy, to przecież nie to samo co Voldemort albo wizyta teściowej.
- Nie wiedziałem, że masz żonę. Czyżby gazety coś przeoczyły?
- Nie, bo nie mam.
- Więc o co chodzi z teściową?
- No wiesz, te wszystkie kawały... Żartowałem po prostu.
- Aaa. - Draco wzruszył ramionami, jednocześnie usiłując pozbyć się krawata. Cholerstwo jedne, normalnie węzeł gordyjski...
Nagle Potter krzyknął ożywionym głosem:
- Zaraz!
Draco drgnął i podniósł głowę, a jego walczące z supłem palce znieruchomiały.
- Co?
- Przyszedłeś bez butów. Bez kurtki. Jak mogłeś być w barze?
Ha, myślisz, że jesteś inteligentny?, zachichotał w duchu Draco. Niedoczekanie, Potter. Nie będziesz inteligentny.
- Wróciłem do domu i dopiero po chwili poczułem się dziwnie.
- Czemu wróciłeś tak wcześnie? To znaczy, była jakaś siedemnasta.
Mówiłem, że nie będziesz inteligentny!, zdenerwował się Draco. Wrócił do szarpaniny z krawatem. Po kilku sekundach po prostu ściągnął go przez głowę, zostawiając węzeł w spokoju.
- Wstąpiłem tylko coś zjeść. - Na wspomnienie jedzenia znów poczuł ssanie w żołądku. Przełknął ślinę, usiłując opędzić się od wizji wspaniałych potraw podawanych w dworze Malfoyów. - Co to, przesłuchanie?
- No wiesz, ktoś ci podał eliksir, który wpłynął na twoje zachowanie. To przestępstwo, więc przesłuchanie jest jak najbardziej na miejscu.
- Tak? No to czemu przepytujesz akurat mnie?
- Byłeś świadkiem zdarzenia.
Draco poczuł, że jego zszargane nerwy szargają się jeszcze bardziej. Chciał podejść do Pottera i nim potrząsnąć. Przemoc fizyczna nie była jednak w dobrym tonie, wolał psychiczną. Ewentualnie mógłby potraktować ofiarę kilkoma zaklęciami, ale nadal cierpiał z powodu charłactwa i nie zanosiło się na jakiekolwiek zmiany w tej kwestii, więc niechybnie przegrałby pojedynek, a nie był przecież byle Gryfonem, by porywać się z motyką na słońce.
- No dobrze, świadek świadkiem, ale ja nic nie wiem.
Potter zmarszczył brwi.
- Co to był za bar?
Niech go szlag, będzie się tu bawił w detektywa.
- Mleczny! - W głosie Draco pobrzmiewała irytacja. - O co ci chodzi? Słuchaj, przepraszam, że... tak wczoraj wpadłem, ale nie panowałem nad sobą. Zostawmy to już.
No dobrze, przeprosił. Każdemu się kiedyś zdarza, prawda? To wcale nie znaczy, że jest żałosną sierotą, która przed wszystkimi się kaja. Dla dobra sprawy należało się ukorzyć.
- Wcale się nie gniewam - powiedział Potter, wzruszając ramionami. - Nawet się uśmiałem, jak już leżałeś nieprzytomny. Tylko to dziwne, że ktoś tak po prostu chciał, żebyś się we mnie... no, zakochał. To musiał być jakiś idiota.
Tak! Idiota! Przypomniałem sobie, Potter, że to przecież ty siedziałeś ze mną w tym barze - och, ironizowanie w myślach nie było tak dobre jak na głos, ale i tak przynosiło ulgę.
- Z pewnością. Która godzina?
- Dochodzi piąta.
- Po co wstajesz tak wcześnie? - zdumiał się Draco.
- Co to, przesłuchanie? Może byś się przedstawił?
- Dra... - Serce Draco załomotało ostrzegawczo. - Frank.
- Drafrank?
- Frank!
- W takim razie ja jestem Draharry.
Draco popatrzył na Pottera spode łba. Kiedy on się zrobił taki złośliwy?
- Bardzo śmieszne. I wiem.
- To, że jestem sławny, nie znaczy, że nie mam prawa się przedstawiać.
A jednak nic się nie zmienił. Nadal chełpił się swoją popularnością. Draco zacisnął zęby, powstrzymując się od kąśliwego komentarza. Miał ważniejsze rzeczy na głowie niż kłótnia z Wybrańcem. Lepiej się nimi zajmie póki dzień się jeszcze na dobre nie zaczął, a na zewnątrz nie spacerowało zbyt wielu ludzi.
- Taa - mruknął i wstał. - No dobra, dzięki za antidotum i w ogóle. Będę się zbierał.
- Wybacz. - Potter podrapał się po głowie. - Normalnie się tak nie zachowuję.
- Jak? Zresztą nieważne.
- Wstałem tak wcześnie, bo...
Draco machnął ręką, bagatelizując sprawę. W gruncie rzeczy nawet go to nie interesowało.
- Mówiłem, że nieważne.
- ...nie mogłem spać. Jestem trochę nieswój. Wybieram się dziś na pogrzeb kolegi ze szkoły.
Draco popatrzył uważnie na Pottera, a rodząca się w nim ciekawość powstrzymała go od kolejnego machnięcia ręką. Ostatecznie mógł poświęcić chwilę na rozmowę, której głównym tematem była jego śmierć.
- Byliście blisko z tym kolegą? - zapytał łagodnie, choć jakaś jego część pragnęła zaśmiać się na dźwięk tych słów.
- Niezbyt. - W głosie Pottera dało się słyszeć wahanie. - Właściwie się nienawidziliśmy.
- Ach, szkolny wróg. Też takiego miałem. - Na moje nieszczęście jeszcze żyje, dodał w duchu Draco, siadając z powrotem na kanapie.
Potter popatrzył gdzieś w przestrzeń.
- Ale teraz to wydaje się nieistotne. Był taki młody.
I już zawsze będę, pomyślał Draco, a głośno powiedział:
- Takie życie. Jak zginął?
Ku jego złości i zdumieniu, Potter parsknął śmiechem.
- Na Merlina, przepraszam, nie powinienem.
- Nie powinieneś - zaperzył się Draco, a Potter od razu spoważniał.
- To po prostu dziwne, rozumiesz. Wyszedł spod prysznica, poślizgnął się i... klops. Trafił głową prosto w szafkę. Dość idiotyczna śmierć.
„Dość idiotyczny komentarz" - burknąłby Draco cichym i napiętym głosem, gdyby był w stanie cokolwiek powiedzieć. Olbrzymie oburzenie chwyciło go niewidzialną ręką za gardło. Zacisnął wargi w wąską linię. Nikt nie będzie obrażał okoliczności jego zgonu. A przynajmniej nikt tak mało inteligentny jak Potter. Przez chwilę Draco próbował doprowadzić się do porządku, ale zaniechał tej syzyfowej pracy. Znów wstał i - nie zważając na pytające spojrzenie utkwione w jego twarzy - szybkim krokiem opuścił salon, a następnie bez słowa pożegnania wyszedł z mieszkania, by potruchtać schodami na górę.
Jeszcze czego! Żeby musiał wysłuchiwać mądrości wielkiego pana Pottera! Niech go szlag. Miał nadzieję, że kiedyś ten niedelikatny gbur umrze w jeszcze gorszy i bardziej upokarzający sposób.
Ale kiedy zamykał za sobą drzwi do swojego mieszkania, trochę pożałował tego zachowania. Jeśli plan z eliksirem nie wypali, będzie musiał się wytłumaczyć. Oby nie.
Westchnął ciężko, powoli dochodząc do siebie.
Przywdział buty i kurtkę, i wyszedł na zewnątrz. Ulica wciąż była opustoszała, gdzieś w oddali ktoś palił papierosa, ale wyglądał na zajętego swoimi sprawami.
Draco wcale nie chciał tego robić. To uwłaczające i w najwyższym stopniu kretyńskie. Rozejrzał się raz jeszcze. Liczba ludzi: nadal jeden. Popatrzył na okna budynków. Nie wyglądało na to, by ktoś wybrał akurat ten moment na obserwację podwórka, najwyraźniej nawet staruszki darowały sobie poranny patrol.
Draco starał się nie wyglądać podejrzanie, więc nie mógł nieustannie rozglądać się na boki. Mimo to zezował w prawo i w lewo, usiłując nie przeoczyć żadnego możliwego ruchu. Wszystko jednak wskazywało na to, że ulica przez jakiś czas nie zatętni życiem.
Po jednej stronie drogi Draco wypatrzył niewielką studzienkę kanalizacyjną. To obrzydliwe. Musi zdjąć pokrywę, zajrzeć do środka i zawołać. Jak głęboko będzie trzeba wsunąć głowę? Co jeśli spadnie? Może jakoś uda mu się wyjść. Co jeśli zwymiotuje? Potrząsnął głową. Nieważne. Wstrzyma oddech. Tylko czy da się jednocześnie krzyczeć i nie oddychać? Westchnął. Chyba nie. To już łatwiej krzyczeć i wymiotować.
Przyklęknął przy studzience i złapał za pokrywę. Syknął z bólu, kiedy zadarł sobie paznokieć. Myślał, że będzie o wiele łatwiej, ale... No tak, wtedy jeszcze nie wiedział, że jest charłakiem. Magia z pewnością załatwiłaby sprawę.
Stękając z wysiłku, mocował się ze studzienką, która za nic nie chciała ustąpić. Czy powinien wezwać kogoś na ratunek? Jakiegoś kanalarza? Nie. Draco nie zmienił zdania na temat proszenia o pomoc. Jeśli ktoś sam bezinteresownie mu ją zaoferuje, wówczas owszem, przyjmie ją z ochotą, ale sam nie będzie się fatygował do... budynku, w którym siedzą kanalarze. Gdziekolwiek to jest i jakąkolwiek nosi nazwę.
- No otwórz się! - syknął, będąc na skraju cierpliwości. Zaczynał podejrzewać, że zwyczajnie nie jest w stanie wezwać Wetter albo Jinksa. - Muszę porozumieć się ze swoim adwokatem!
- Skoro tak - padła odbijająca się echem odpowiedź, a klapa podniosła się kilka centymetrów w górę i opadła gdzieś obok.
Draco zamarł z nieelegancko rozchylonymi wargami. Zamrugał kilka razy, wzruszył ramionami i zajrzał do studzienki, usiłując nie oddychać przez nos. Zaraz jednak dotarło do niego, co wdycha i zamknął usta tylko po to, by zaraz je otworzyć i zawołać głośnym szeptem:
- Jinks! Eee... Wzywam cię!
- Słucham - rozległo się gdzieś za plecami Draco, który drgnął z zaskoczenia. Zerwał się na równe nogi i obrócił się na pięcie.
Jego oczom ukazał się Jinks w wersji ojcowskiej, odziany w garnitur i krawat.
- Coś się stało? - zapytał.
Draco dumał przez chwilę nad dyplomatyczną wypowiedzią.
- Wczoraj miałem... nagły przypływ... mił... ciepłych uczuć względem Pottera. Jak myślisz, to się liczy?
- Wątpię. Uczucie ma być trwałe. - pokręcił głową Jinks, uśmiechając się przepraszająco.
Draco ucieszył się w duchu, że nie wypił całego eliksiru.
- A jeśli będę miał taki przypływ ostatniego dnia?
Jinks wygiął usta w podkówkę i podniósł w górę obie ręce, dając znak, że nie zna odpowiedzi na to pytanie.
- Mógłbyś się dowiedzieć?
- Jestem trochę zajęty.
- Obiecaliście mnie wspierać! - krzyknął Draco.
- Nie przypominam sobie. Nigdy nie składam obietnic, których mogę nie być w stanie wypełnić. Nauczyłem się tego w dniu mojej śmierci. - Westchnął: - Ale dobrze, zapytam ławę. Poczekaj moment.
Dziarskim krokiem podszedł do studzienki, a kiedy tylko postawił stopę nad jej otworem, rozpłynął się w powietrzu, zupełnie jakby nigdy go nie było.
Draco otrzepał kolana z chodnikowego brudu, wykonując w ten sposób jedyne zajęcie, jakiego mógł się podjąć w tych nieciekawych okolicznościach. Czekał, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę i wyglądając jak niezbyt muzykalny uczeń na nudnej dyskotece szkolnej.
- Jinks, przyłaź w końcu - syknął, pochylając się nad studzienką. - Jest zimno. Jestem zmęczony. I brudny. Przyłaź. Nie mam całego dnia, a nawet jeśli mam, to nie chcę go spędzić w ten sposób. Myślisz, że będę tu czekał bez końca? Pośpiesz się. To twoja praca. Zobowiązałeś się. Przyłaźże wreszcie.
Nagle krzyknął, gdy nieznana moc popchnęła go w kierunku dziury. Wpadłby do niej niechybnie, gdyby nie dłoń zaciskająca się na kapturze jego kurtki i ciągnąca go w tył.
Zacharczał w bezdechu i zamachał dziko rękami, usiłując odzyskać równowagę. Odskoczył od studzienki. Wcale nie zdziwił się, kiedy odwróciwszy się w stronę nieznanej mocy, zobaczył Jinksa.
- Prawie mnie zabiłeś, myśl trochę! - warknął Draco, rozmasowując gardło. - Mogłem stracić Ostatnią Szansę!
- Sprawiłbym Wetter radość. - Jinks wzruszył ramionami. - Następnym razem bądź bardziej cierpliwy, bo cię popchnę i nie złapię. - Zaśmiał się bezgłośnie i podał Draco pomiętą kartkę w kratkę. - Żartuję. Masz, odpowiedź od ławy.
Draco wygładził papier w dłoniach, a następnie zabrał się do czytania.

„Drogi Panie Malfoy,

Czujemy, że usiłuje pan obrazić naszą inteligencję. Czujemy to bardzo wyraźnie.
Może i w naszym gronie znajdują się idioci, ale niewątpliwie występują też jednostki całkiem bystre. Mamy tu nawet kilku czarodziejów, więc niestety wiemy, co pan zrobił. Owszem, odnotowaliśmy wzrost pozytywnych uczuć względem pana Pottera, jednak zdajemy sobie sprawę z tego, że emocje te były sztuczne.
Eliksir miłosny jest dobry dla nastolatek. Wstyd, naprawdę. Pan chyba nie wie, czym jest miłość. Proszę spróbować się dowiedzieć. Ma pan na to niecałe dwa miesiące. Żadnego oszukiwania! Proszę pamiętać, że „Księga złych czynów Draco Malfoya" wciąż działa!

Z poważaniem,
Ława Przysięgłych.

PS. Przepraszamy, że wyleźliśmy z tekstem na margines."

Draco zmiął kartkę w kulkę i ze złością cisnął nią do studzienki.
- Przekaż tym durnym przysięgłym, żeby... żeby... - zaciął się. Chciał spojrzeć na Jinksa, jednak okazało się, że ten już zniknął. - A ty gdzie polazłeś?! - Przykucnął przy otworze i krzyknął: - Jinks! Wracaj, do cholery! Jinks! JINKS!
- Coś się stało?
Draco znów drgnął i przysiągł, że następną osobę, która go wystraszy, zadusi gołymi rękami, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobi w tym życiu-po-życiu.
Wstał i odwrócił się w stronę źródła głosu, by spojrzeć prosto w nieco zmartwioną twarz Pottera.
A może nie następną, tylko tę...
- Kim jest Jinks? - zapytał Potter.
- To... mój pies.
- Masz psa?
- Już nie. - Draco machnął głową w kierunku studzienki.
Potter zajrzał do dziury. Zmrużył oczy.
- Nic nie widać. Może przywołaj go zaklęciem?
Och, oczywiście. Jestem charłakiem i mam przywołać zaklęciem nieistniejące zwierzę. Jakie to proste.
- Nie, on... Nie trzeba. Na pewno już nie żyje.
Potter popatrzył na Draco zdegustowany.
- To twój pies! - Sam wyjął różdżkę. - Accio Jinks!
Nic się nie wydarzyło. Draco przez moment obawiał się, że ze studzienki wynurzy się prawdziwy Jinks, zatem odetchnął z ulgą.
Wzruszył ramionami.
- Ja naprawdę... On... Nie lubiłem go. Zagryzł mojego... przyjaciela.
- I trzymałeś te bydlę w domu?!
- Nie! - Zaprzeczył ruchem głowy, jednocześnie zastanawiając się, jakim cudem jego kłamstwa piętrzą się tak błyskawicznie.
- No przecież mówisz, że to twój...
- Mój, ale... - Draco zacisnął na chwilę powieki i nastawił swój mózg na tryb tworzenia niestworzonych historii. - Kiedy zagryzł mojego przyjaciela, wiedział, że zrobił źle, więc uciekł. Od tamtej pory na niego poluję. Goniłem go właśnie, ale wskoczył do studzienki. Skurczybyk, znów się wywinął. Chociaż nie do końca. - Podniósł pokrywę i zakrył dziurę. - Niech tam siedzi. Zemsta jest słodka!
Mina Pottera wyrażała najczystsze zdumienie.
- Ale przecież mieszkasz tu od dwóch dni.
- No i co z tego? - zapytał Draco ze zniecierpliwieniem.
- Chcesz mi powiedzieć, że ta tragedia wydarzyła się góra dwa dni temu?
- Nie! - Sam nie wiedział, czemu brnie w to dalej. - To był jakiś... miesiąc.
- I twój pies przeprowadził się na to samo osiedle co ty. - Potter nie wydawał się być przekonany.
- Znowu robisz przesłuchanie? - warknął Draco, marszcząc brwi. - Mam tego dość. Był inteligentną bestią i chciał zagryźć wszystkich moich bliskich. Jesteś czarodziejem czy nie? Dziwne rzeczy czasem się zdarzają.
Potter uniósł dłonie w uspokajającym geście.
- Dobrze, dobrze. Nie denerwuj się tak.
Draco natychmiast złagodniał. Nie będzie go tu bubek uspokajał.
- Nie denerwuję się przecież. A ty co tu robisz? Już wyszedłeś na pogrzeb?
Potter trochę się zmieszał.
- Prawie. Wybiegłeś tak nagle, zmartwiłem się. Poszedłem do twojego mieszkania, ale już cię nie było, no i chciałem cię poszukać. Chociaż to... bez sensu. Niby po co miałbym cię szukać? Nawet się nie znamy - mówił. - Byłem po prostu ciekawy, co cię tak poruszyło. Sam rozumiesz. Ciekawy. Tak zwyczajnie. No... więc co?
Draco zatrząsłby się od szyderczego śmiechu, gdyby nie zwróciło to Potterowej uwagi. Na Merlina!, krzyknął w duchu. Podobam mu się! Kto by pomyślał! A ja sądziłem, że źle mi idzie. Na co poleciał? Na lśniące, szare...? Na gładkie, jasne...? Na kształtny... Niech to szlag, to nie moje ciało. Nieważne.
Zaraz, zaraz! Potter jest gejem? Ciekawe, ile zapłaciliby w „Proroku" za taką informację.
Należało jednak przestać rozmyślać o głupstwach i skupić się na aktualnym problemie. Potter żądał wyjaśnień, a Draco nie mógł machnąć na to ręką i powiedzieć: „E tam, niech spada. Dwudziestego dziewiątego kwietnia wypiję resztę eliksiru i tyle". Zresztą, teraz gdy osobiście poznał efekty spożycia „Miłostki", sądził, że wybiłaby mu z głowy pomysł wskoczenia do studzienki, całkowicie zastępując go ideą spędzenia wieczności na wycieraczce Pottera. A to najprawdopodobniej równało się z rezygnacją z Ostatniej Szansy i dożywotnimi wczasami w piekle, gdzie być może było gorąco jak na Hawajach, ale z całą pewnością mniej przyjemnie. Raczej nie uświadczyłby drinków z palemką, a taniec hula mógłby co najwyżej wykonać przed diabelskim alfonsem, o ile takowy istniał.
Dobrze. Po prostu znów trzeba skłamać. Akurat to nie było trudne.
- Przyznaję, że trochę przesadziłem. Ale przypomniał mi się właśnie... David. Ten zagryziony. I tak jakoś... poszło.
- Och, przepraszam. - Potter podrapał się po głowie. - Czasem bywam nietaktowny.
- Skąd miałeś wiedzieć? - Draco nie wierzył, że właśnie próbował nie wpędzić wroga w poczucie winy. Działasz w słusznej sprawie!, powtarzał w myślach. - Powinienem był coś powiedzieć, a nie jak ostatni gbur...
- Zostawmy to już - przerwał Potter. - Było, minęło.
Draco wzruszył ramionami. Sam również nie miał ochoty na przekomarzanie się w stylu: „popełniłem błąd - a nie, bo ja - ale ja bardziej - nie, ja bardziej - ja bardziej!", zwłaszcza, że wcale nie czuł się winny. Nie on się przecież naśmiewał z cudzej śmierci.
- Wracasz do domu? - zapytał Potter.
- Tak.
- Mamy w tę samą stronę, więc...
- Wiem. - Draco nie mógł powiedzieć, że cieszy się z tego powodu, choć nadal sądził, że Potter piętro niżej był ułatwieniem. Lepiej tak, niż gdyby mieszkał sto mil stąd. Jednak z drugiej strony - może z takiej odległości łatwiej byłoby go polubić.
Ledwo skończył zmyślać opowieści o krwiożerczych psach i krwawiących przyjaciołach, zaczęło docierać do niego, że nie uda mu się wyłgać i zmuszony będzie naprawdę postarać się o przyjaźń z Potterem. Szczerą. Prawdziwą. Głęboką. Ugh. Miał ochotę tłuc głową o ścianę.
- Więc, Frank - zaczął Potter - co cię skłoniło do przeprowadzki?
Banda psychicznych przysięgłych, kiepski adwokat, wredna oskarżyciel i niekompetentny sędzia.
Draco nie mógł sobie przypomnieć, czy życiorys zawierał odpowiedź na to pytanie.
- Życie - odparł zatem. - I... niższy czynsz.
- Niższy? - zdziwił się Potter. - Gdzie mieszkałeś wcześniej? Na królewskim dworze?
Merlinie, jęknął Draco. Czynsz jest wysoki? Umrę z głodu!
- W Liverpoolu. - Coś takiego było w życiorysie. - Tam jest naprawdę drogo.
- Cóż, wierzę.
Dotarli do klatki schodowej i weszli do środka. Draco nie miał głowy do wstępnych, niezobowiązujących rozmówek. Był głodny, brudny, zmęczony i przede wszystkim zły. A może wręcz wściekły. W dodatku dziś był jego pogrzeb. Gdzieś w czeluściach czaszki wyświetlał mu się obraz zrozpaczonych rodziców, a tego naprawdę nie chciał oglądać. Dlaczego Ostatnią Szansę wypełnia się na ziemi? Przecież to jakaś katorga. Cóż, może tym właśnie miała być.
Prawie nie słuchał tego, co mówi Potter. W gruncie rzeczy pewnie i tak to wszystko wiedział; w końcu znał go od lat.
Pożegnali się pod drzwiami mieszkania Pottera i kiedy Draco usłyszał ciut nieśmiałą propozycję wyjścia razem „gdzieś i kiedyś", zgodził się od razu, nie zdążywszy nawet zmartwić się tym, że formalnie umówił się z homoseksualnym i znienawidzonym przez siebie Wybrańcem na randkę.

Jakiej pracy powinien podjąć się człowiek, który nie potrafi posługiwać się magią, a poza tym nie ma zbyt wielkiego doświadczenia w czymkolwiek?
Pierwszej lepszej. Choć nie do końca. Draco postanowił sobie, że poszuka czegoś naprawdę dobrego, żeby narzekając na sam fakt posiadania pracy, nie musiał psioczyć również na szefa, płacę czy inne tego typu sprawy.
Usiadł przy stole w kuchni i rozłożył jedną z zakupionych gazet, jednak po kilkudziesięciu minutach wertowania ogłoszeń zaczęła ogarniać go rezygnacja. Niemal wszędzie wymagano jakiejś praktyki, ewentualnie wysoko rozwiniętych zdolności magicznych. Westchnął ciężko. Gdyby był Malfoyem nie miałby problemu ze znalezieniem dla siebie zajęcia, ale inna sprawa, że jako Malfoy wcale by go nie szukał, w najlepsze pławiąc się w bogactwie i nie martwiąc się szczuplejącą sakiewką.
No dobrze, skoro w życiorysie wspominano o jego zawrotnej karierze kelnera, może powinien poszukać czegoś w tym guście, zamiast marzyć o Ministerstwie Magii. A nuż to ciało posiadało jakieś niezwykłe zdolności? Może potrafiło szybko chodzić od stolika do stolika albo miało stabilne dłonie i nigdy nie upuściłoby tacy? Kto wie, pewnego pięknego dnia szef kawiarni mógłby mianować Draco pracownikiem stulecia i dać mu premię albo awans, a to przecież krok w kierunku władzy. Chociaż raczej trudno będzie wygryźć kierownika z posady w dwa miesiące.
„Zatrudnię osobę do pomocy w kuchni. Wymagane zdolności magiczne. Kontakt..."
„Poszukiwany barman lub barmanka, wymagane wykształcenie wyższe, nienaganna figura, pochodzenie i uzębienie. Poza tym wysokie zdolności magiczne. Ulica..."
Niech to szlag! Nawet tam! Chyba jednak należało kupić gazetę „Jeśli jesteś charłakiem i nie możesz znaleźć pracy, to jest to czasopismo dla ciebie", ale to takie upokarzające. Jak spojrzałby w oczy sprzedawcy? On, wielki Draco Malfoy, został wzgardzony i zesłany na ziemię jako nędzna kreatura. Pozostawało tylko czekać na ukrzyżowanie.
Zmęczony zaczytywaniem się w miniaturowych literkach i zniechęcony nieustannymi niepowodzeniami w poszukiwaniach, gotów był się poddać, kiedy nagle jego uwagę zwróciło jedno z ogłoszeń.
„ZATRUDNIĘ KOGOKOLWIEK. Skrzata domowego, psa, kota, trolla, a nawet charłaka. Jeśli jesteś zainteresowany, wpadnij do 'Dziąsła' na Pokątnej."
Początkowy entuzjazm (umiarkowany, w końcu jak się cieszyć z pracy?) przygasł nieco na widok nazwy „Dziąsło". Tamtejszy barman wydawał się być nienormalny, nieuprzejmy i nudny. Poza tym skąd ta desperacja, lokal nie mógł pomieścić zbyt wielu klientów... No cóż, Draco nie chciał się nad tym zastanawiać, mógł mieć tylko nadzieję, że właścicielem baru jest ktoś kompetentny i hojny, ale nawet jeśli nie, to będzie musiał spróbować. Z trudem wynalezione „Zatrudnię kogokolwiek" na tle tych wszystkich „Poszukuję wykształconego i doświadczonego" skutecznie rozwiało wszelkie wątpliwości, choć żadną przyjemnością było klasyfikować się jako „ktokolwiek".
Draco zamknął gazetę. Czekała go pierwsza w życiu rozmowa kwalifikacyjna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro