Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

(3990 słów)

Draco odłożył realizację swojego planu do dnia następnego, ponieważ wyznawał zasadę: co masz zrobić dzisiaj, zrób jutro.
Cały dzień kręcił się po Pokątnej, wydając drobne z kieszeni kurtki na przekąski, aż wreszcie jego narządy wewnętrzne zadowoliły się ilością przysporzonej pracy i w spokoju poczęły trawić dostarczony pokarm, zamiast dopominać się o więcej.
Mijał niekiedy znajomych ludzi, ale nie śmiał nawet zaczepić któregokolwiek z nich; po pierwsze, oficjalnie ich nie znał, a po drugie... był charłakiem. Nie chciał wystawiać się na ryzyko obezwładniającego zawstydzenia w momencie, w którym ktoś odkryłby jego ułomność. Trochę irytowała go własna niepewność siebie, która pojawiła się dokładnie wtedy, gdy zniknęła jego przynależność do czystokrwistego, niewątpliwie magicznego rodu Malfoyów, ale uznał, że zwyczajnie musi oswoić się z nowym ciałem i nowymi, znacznie mniejszymi możliwościami. Niemniej, ciężko było na to czekać - Draco nigdy nie słynął z cierpliwości.
Wreszcie, zmęczony wszystkimi rewelacjami, jakie napotkały go tuż po jego śmierci, wrócił do domu, zażył ciepłej kąpieli i położył się do łóżka.
Długo nie mógł zasnąć, wpatrując się w sufit. Sen skutecznie odpędzały myśli o tym, że jutro będzie musiał zabrać się do działania. Wzdychając raz po raz nad swoim nędznym losem, przewracał się z boku na bok, aż w końcu, sam nie wiedział kiedy, odpłynął w krainę słodkiej nieświadomości, gdzie nikt nie kazał mu zmuszać się do ludzkich uczuć względem obrzydliwych osób.

Czasem ludziom wydaje się, że gorzej nie będzie, a później potykają się o miliony kłód rzucanych pod nogi.
Przekonał się o tym Draco Malfoy, który po krótkiej - choć i tak zbyt długiej - i powodującej mdłości przejażdżce w wagoniku kopalnianym, zajrzał do swojej skrytki w Banku Gringotta.
Wcześniej bardzo zdumiał go fakt, że jego pieniądze ulokowano na jednym z wyższych - czyli mniej ważnych - poziomów. Potem ogarnęły go złe przeczucia, gdy wózek zatrzymał się daleko, daleko przed Wodospadem Złodzieja. Nie żeby chciał zmoknąć, ale dlaczego jego skarbca należycie nie strzeżono?
Odpowiedzi nie udzielił towarzyszący mu dziwnie osowiały goblin - przyszła sama. Klucz został wsunięty w zamek, następnie przekręcony i drzwi do skrytki otworzyły się.
A wtedy Draco zobaczył, że nie było czego strzec.
- Zaszła pomyłka - powiedział wbrew temu, co tak naprawdę myślał.
- Oczywiście, prezesie - mruknął z ironią goblin, odzywając się po raz pierwszy. - Szczęście, że cię mamy, żebyś nam wytykał błędy.
Draco, nie zwracając uwagi na trwającą gdzieś na poziomie jego kolan tyradę, wszedł do skrytki i podniósł niewielki woreczek z pieniędzmi.
- Oni chcą mnie wykończyć - burknął pod nosem, a milczący znów goblin tylko popatrzył na niego podejrzliwie.
W zaświatach ludzie są naprawdę skąpi, pomyślał Draco. A ja wczoraj kąpałem się w wannie pełnej wody! Chyba będę musiał zacząć oszczędzać, westchnął w duchu.
Przynajmniej ojciec byłby zadowolony, że jego jedyny syn wreszcie zaczyna doceniać wagę pieniądza. W tym przypadku niezbyt wielką (woreczek był naprawdę lekki), ale zawsze to jakąkolwiek. Draco przypomniał sobie, ile razy ojciec powtarzał: „Nie musisz szanować ludzi, ale pieniądz - zawsze".
Mocniej zacisnął dłoń na schowanej w kieszeni sakiewce i z powrotem usadowił się w wagoniku. Skrzywił się na myśl o podróży powrotnej. Byłoby lepiej, gdyby nie cierpiał na chorobę lokomocyjną.

Z bledszym niż zwykle licem i żołądkiem trenującym capoeirę, nieco chwiejnym krokiem wydostał się z budynku Gringotta. Schodząc po schodach, uchwycił kątem oka znajomą sylwetkę. Przekręcił głowę w prawo i zaraz tego pożałował, ponieważ naszła go ponowna fala nudności, a ponadto jego wzrok napotkał twarz ojca.
Przez chwilę Draco zapomniał, że umarł i chciał krzyknąć: „cześć, tato!", ale opamiętał się. Przeniósł spojrzenie na własne stopy, usiłując wyrzucić z pamięci ciemne pręgi pod oczami i dziwnie zmizerniałą fizjonomię ojca.
Zacisnął na chwilę powieki, kiedy nieznane uczucie rozeszło się po jego klatce piersiowej.
Co niby mógł zrobić? Nie jego wina, że nie żyje. To znaczy, owszem, nikt go nie popchnął na szafkę z kosmetykami, ale kto w ogóle pozwolił na produkcję tak niebezpiecznego mebla? To jasne, że w łazience zazwyczaj jest ślisko i chyba nie urodził się jeszcze człowiek o stopach tak klejących się do podłoża, by zdołał uchronić się przed upadkiem na mokrej i zamydlonej podłodze. Draco poważnie rozważył nawet możliwość, że przeklętą szafkę zaprojektował mugolski terrorysta liczący na powolną zagładę czarodziejskiego świata.
Dotychczas ani razu nie pożałował utraty życia. Owszem, frustrował go sposób, w jaki skonał, a także system rządzenia w zaświatach i otrzymane zadanie, ale nie pomyślał jeszcze o przeklęciu wszystkich twórców mebli - aż do teraz.
To widok ojca wyzwolił w nim te emocje i Draco chyba zrozumiał, dlaczego według zasad nie powinien kontaktować się z członkami rodziny. Wolał nie wyobrażać sobie, jak czuje się matka.
Westchnął. Świeże powietrze powoli poprawiało jego samopoczucie. Metalowa obręcz zaciśnięta wokół czaszki stopniowo odpuszczała, by w końcu zniknąć całkowicie. Żołądek zaprzestał dzikich harców.
Zadrżał, kiedy chłodny wiatr wsunął się w rękawy jego kurtki, i mocniej opatulił się szalikiem. Zastanawiał się, czy pogoda wkrótce się poprawi. W końcu był już marzec - w każdym powiewie czuło się przyjemną woń wiosny, ale temperatura uparcie nie współgrała z zapachem.
Pozbywając się resztek swojej godności, przekroczył próg „Magicznych Dowcipów Weasleyów". Pamiętał o tym, że niedawno niezwykle surowo ocenił ten sklep, jednak usiłował zakopać to wspomnienie gdzieś z tyłu czaszki. W końcu wydał osąd wtedy, kiedy jeszcze nie wiedział, że będzie czegoś od Weasleya potrzebował.
Wszystko wskazywało na to, że drugi raz w życiu praca irytujących rudzielców uratuje mu tyłek. Pierwszy raz zdarzyło się to na szóstym roku nauki Draco w Hogwarcie; dzięki Peruwiańskiemu Proszkowi Natychmiastowej Ciemności Śmierciożercy mogli grasować po szkole do woli. Teraz Draco zamierzał wykorzystać któryś ze sprzedawanych w sklepie eliksirów miłosnych. Myślał nad udaniem się na ulicę Śmiertelnego Nokturnu, gdzie z pewnością dostałby silniej i dłużej działającą miksturę, ale wolał nie zapuszczać się tam jako nikomu nieznany Frank Badman (ugh, to wciąż bolało!), w dodatku zupełnie pozbawiony magii (a to jak bolało!).
Sklep był zdecydowanie obrzydliwy. Kiedy Draco wszedł do środka, w jego głowie automatycznie rozbrzmiała wesoła, irytująca muzyczka z rodzaju tych, których nie da się zapomnieć, i które kojarzą się z przenośnymi lodziarniami na kółkach.
Zamrugał, próbując ogarnąć wzrokiem piętrzące się na półkach niezliczone ilości produktów. Może uda mu się w dwa miesiące odnaleźć to, czego szukał. Akurat by się wyrobił na czas.
Z miną pełną dezorientacji rozglądał się dookoła. Minął stos pluszowego Merlin-wie-czego i uskoczył przed atakującą go obślizgłą ośmiornicą wydającą z siebie niepokojące dźwięki.
Przydałby się jakiś ochroniarz strzegący klientów przed niebezpieczeństwem. Weasley powinien to rozważyć. Ale Draco wiedział, że zbyt wiele wymaga od potomka zakochanego w mugolach idioty.
George Weasley, jakby wyczuwając, że się o nim myśli, wyrósł gdzieś obok i zapytał:
- Szuka pan czegoś?
Draco zwykle nie znosił wścibskich sprzedawców, którzy momentalnie napadali na dopiero co przybyłych klientów. Zawsze podskakiwał, przestraszony, kiedy za jego plecami rozlegało się pełne sztucznej uprzejmości pytanie: „Mogę w czymś pomóc?". Niektórzy sklepikarze nie reagowali na odmowę i łazili za Draco krok w krok, dysząc mu prosto w kark. Jakby myśleli, że trzeba go mieć na oku, bo jeszcze coś ukradnie. Myślałby kto! Będąc dziedzicem fortuny Malfoyów, miał kraść?
Ale Weasley inaczej sformułował pytanie i udało mu się nikogo nie wystraszyć. Poza tym Draco naprawdę potrzebował pomocy człowieka orientującego się w tym labiryncie.
- Są tu jakieś eliksiry miłosne? - zapytał zatem, nieco spłoszony osobliwością swojej prośby. Nigdy nie przypuszczał, że dożyje dnia, w którym kupi tę żałosną miksturę. Cóż, formalnie rzecz biorąc, intuicja go nie zawiodła - w istocie nie dożył.
- Oczywiście, że są. - Weasley wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Do wyboru, do koloru. Proszę za mną.
Draco poszedł za nim posłusznie, rozglądając się przy okazji dookoła. Wiele rzeczy by zmienił; przede wszystkim zacząłby od samej nazwy. Szyld „Magiczne Dowcipy Weasleyów" wyglądał raczej głupio. Ale znów - czego tu się spodziewać po potomkach zakochanego w mugolach idioty.
Wędrówka trwała niewiarygodnie długo. Draco niejasno zastanawiał się, czy ta część sklepu nadal znajduje się na Pokątnej, czy może już w kompletnie innej części Londynu. Albo w ogóle w Europie Wschodniej. Zdążył się nawet zmęczyć, lawirując między strzelistymi półkami i wchodząc po długich schodach.
- Na zewnątrz budynek wygląda na mniejszy - mruknął, a pretensja w jego głosie od razu rzuciła się w uszy Weasleyowi, który odparł łagodnym tonem:
- Spokojnie, już jesteśmy.
Draco nie lubił, kiedy uspokajano go w sytuacjach, w których wręcz wskazanym było się denerwować.
- Nie czuję się niespokojny - rzekł oschle.
- I tak trzymać.
Wzruszył ramionami. Weasley raczej nie był w nastroju do kłótni.
Stanęli wreszcie przy czteropoziomowej półce wypełnionej od góry do dołu różnej wielkości fiolkami (przeważały te w kształcie serc). Każdą z nich przewiązano ozdobną, różową wstążką.
- Więc czego pan sobie życzy?
- Eliksiru miłosnego.
Draco widział, że Weasley w ostatniej chwili powstrzymał gałki oczne od przewrócenia się.
- Ale konkretnie? Długoterminowego czy o krótkim działaniu? Silnego czy umiarkowanego? Wreszcie, dla kogo ten eliksir?
- Dla mnie!
Weasley uniósł brwi.
- Sam go pan zamierza zażyć?
- A czy to ważne? Jeden mężczyzna ma wypić i zakochać się w drugim.
- O, czyli eliksir z rodzaju tęczowych.
- Jak pan uważa - odburknął Draco, zły na siebie z powodu gorąca, jakim emanowała jego twarz. - Chcę, żeby działało mocno i możliwie długo.
- Rozumiem. - Weasley odwrócił się w stronę półek i zdjął z nich jedną fiolkę, wyjątkowo w kształcie męskiej sylwetki. - Proponuję „Do zakochania jeden łyk".
- Ile kosztuje?
- Pięćdziesiąt galeonów.
- Co?! - Draco wciągnął gwałtownie powietrze. Nie potrafił zapanować nad wzbierającą irytacją. Dopiero drugi dzień był biedakiem, wiedział o tym od trzydziestu minut i już musiał z tego powodu cierpieć. Przeczesał palcami włosy, westchnął i przemówił napiętym głosem: - Nie ma pan niczego... w bardziej przystępnej cenie?
- Z długoterminowych nie. Te są najdroższe.
Draco westchnął. Niech będzie.
- No to co pan proponuje z tych krótkoterminowych?
Weasley odstawił „Do zakochania jeden łyk". Zdjął z półki fiolkę w kształcie bliżej nieokreślonym.
- „Miłostka", względnie tani i silny. Nie testowany na zwierzętach.
- A na kim?
Weasley zawahał się, a przez jego twarz szybko przemaszerował szereg emocji.
- Na moim bracie.
Draco chciał powiedzieć: „Spokojna głowa, twoja kopia na pewno siedzi w niebie i działa wszystkim na nerwy", ale nie słynął z osobowości współczującej, a tym bardziej pocieszającej, więc powrócił do głównego tematu:
- I jakie były efekty?
- No więc... Eliksir działa w miarę silnie. Motylki w brzuchu, krew w kroczu i tak dalej. Ogłupia, ale raczej trudno, żeby dodawał inteligencji - nie ten dział.
A już na pewno nie był w stanie dodać inteligencji twojemu bratu, pomyślał Draco, a głośno zapytał:
- Ile?
- Piętnaście galeonów.
Draco opadła na moment szczęka.
- Względnie tani? To miał być eufemizm do raczej drogi, tak?
- A jakiej ceny się pan spodziewał? - Weasley uniósł ręce w geście bezradności. - Zawsze to mniej niż pięćdziesiąt. Jeśli pana nie stać, to proponuję najtańszy eliksir: trzy piwa. Trochę alkoholu i w każdym można się zakochać, poważnie. Mój znajomy spłodził w ten sposób trzy...
- Nie sądzi pan, że mnie to interesuje, prawda? - Draco zmarszczył brwi. Zaczynała go boleć głowa. - Nie ma pan nic... tańszego, tak?
- Mam, ale są nieciekawe skutki uboczne. - Weasley wyglądał na zakłopotanego. - Na przykład obowiązkowo biegunka. Czasem do pary z wymiotami. Okazjonalnie ślepota... Zdarzył się nawet atak serca. O, a kilku spadło ze schodów.
- Spadło ze schodów? - powtórzył Draco, zaskoczony. - Czyli co, zaburzenia ruchu?
- Nie, to przez ślepotę. Ale były cyrki - zaśmiał się Weasley. - Jeden klient ponoć kleił się nie do tej osoby, co trzeba.
Draco czuł się jak zwierzyna zapędzona w kozi róg. Zacisnął zęby.
- Dobra, biorę to. Gwarantuje pan brak skutków ubocznych?
- Oczywiście. Przysięgam na honor całej...
- Proszę sobie darować. Najwyżej spotkamy się w sądzie. - Słowo „sąd" nie przywoływało zbyt dobrych skojarzeń i Draco skrzywił się, gdy wydobyło się z jego ust.
Dał się zaprowadzić do kasy, gdzie z żalem wręczył Weasleyowi wysupłane piętnaście galeonów. Woreczek z pieniędzmi stał się jeszcze lżejszy i w Draco zaczęła wzbierać panika na myśl o tym, jak trudne będą te dwa miesiące. Jego ekscytacja wywołana wizją szybkiego wykonania misji powoli opadała. W końcu pod życiorysem napisano: „Po upływie dwóch miesięcy wskoczyć w którąkolwiek studzienkę", co znaczyło, że Draco - zakochany w Potterze czy nie - będzie musiał przetrwać pozostałych sześćdziesiąt dni. Z tak lichym majątkiem mogło się to okazać nad wyraz niewdzięczne.
- Wystarczy wrzucić swój włos i dolać ofierze kilka kropli do napoju. Mniej lub więcej, w zależności od upodobań. Dołączam ulotkę z opisanym działaniem eliksiru - mówił Weasley, pakując buteleczkę do tekturowego pudełka i wsuwając weń świstek papieru. Z jakiegoś powodu uśmiechał się jak wariat.
Draco zmełł w ustach przekleństwo i odetchnął głęboko.
- Włos - powtórzył martwo. - A jeśli byłbym łysy?
- Wtedy... Naskórek. Ślinę. Cokolwiek, co zawiera DNA.
- Słuchaj uważnie - wycedził Draco, ledwo nad sobą panując. - Nie mam naskórka. Ani śliny. Nie mam w ogóle DNA. Teraz łapiesz?
- Oooo. - W oczach Weasleya pojawił się błysk zrozumienia. - To trochę poważniejsza sprawa. A ma pan zdjęcie?
- Tak - odparł Draco. Fotografię Pottera bardzo łatwo było dostać. W końcu media okrzyknęły go bohaterem i za najwyższy punkt honoru postawiły sobie napisanie trzydziestu milionów artykułów o jego osobie.
- W takim razie... Proszę podpisać zdjęcie imieniem i nazwiskiem, potem spalić i wsypać popiół do eliksiru. Niezbyt to smaczne, ale cóż.
- Gwarantuje pan, że zadziała?
- Oczywiście.
- I lepiej dla pana, żeby zadziałało - burknął Draco.
Wziął z ręki Weasleya pudełeczko. Ściskając je w dłoni, oddalił się do wyjścia, a w jego głowie błąkała się jedna myśl.
JAK SPALIĆ ZDJĘCIE?!

Wyszedł na ulicę i rozejrzał się w niejakim popłochu.
Często w swoim życiu potrzebował pomocy, ale bardzo rzadko o nią prosił - zazwyczaj nadchodziła sama. Czasem nawet nie chciał jej przyjąć, tak pełen był wiary we własne siły. A teraz... Intensywnie poszukiwał kogoś, kto udzieliłby mu porady.
Mijało go wielu ludzi, ale Draco wiedział, że jeśli nie chce narazić się na śmieszność, musi zapytać kogoś niepozornego i raczej wyglądającego niezbyt dumnie. Że też na Pokątnej nikt nigdy nie żebrał.
Wreszcie dostrzegł wysoką, jasnowłosą kobietę, na oko trzydziestoletnią. Opierała się o ścianę sklepu ze słodyczami, ręce splotła za plecami i wodziła zagubionym wzrokiem po maszerującym tłumie.
Podszedł do niej zdecydowanym krokiem. Kiedy jej spojrzenie zatrzymało się na jego twarzy, zapytał konspiracyjnym szeptem, upewniając się uprzednio, że nikt nie podsłuchuje:
- Jak rozpalić ogień bez użycia magii?
Oczy kobiety zrobiły się odrobinę większe.
- Musisz... - Odchrząknęła. - Musisz użyć zapałek.
- Co to ten zapałek?
- Zapałki. To takie... Małe... Poczekaj, zaraz ci pokażę. - Sięgnęła do torby przewieszonej przez ramię. Draco zdziwił się, widząc metkę znanego projektanta. Wreszcie kobieta wyjęła niewielkie pudełeczko z brązowymi bokami.
Wydobyła z niego mały patyczek zakończony czerwoną kuleczką. Przesunęła patyczkiem po jednej z brązowych płaszczyzn i w ten sposób wznieciła płomień.
- Musisz zrobić to szybko. - Zaprezentowała jeszcze raz. - Tylko nie baw się ogniem. - Wsunęła pudełko zapałek w dłoń wciąż zszokowanego Draco. - Masz, to dla ciebie.
- Ile...?
- Nic, są bardzo tanie. I nie potrzebuję ich.
- Jak chcesz - mruknął Draco, skinął kobiecie głową i pozostawił ją pod ścianą sklepu, ani razu się nie oglądając.

Kiedy wrócił do domu, było już późne popołudnie i kiszki grały mu marsza żałobnego. Otworzył lodówkę i - jakże ogromne było jego zdumienie! - nic w niej nie znalazł. Chyba sam powinien wreszcie uzupełnić zapasy, jeśli nie chce umrzeć z głodu.
Chociaż... Potrząsnął woreczkiem z pieniędzmi i skrzywił się. Pewnie i tak w końcu umrze.
Na Merlina, co za szaleństwo. Już nie żył, a musiał martwić się tym, by nie zginąć ponownie. Być może inni ludzie radowaliby się darowanymi dwoma miesiącami na ziemi, ale, prawdę mówiąc, co to za bonus? Same wymagania! Polub Pottera, nie utyj, nie zgiń, nie czaruj, nie bądź sobą, mieszkaj w klaustrofobicznej klitce.
Może ucieszyłby się, gdyby zesłano go do świata żywych z misją „Baw się i korzystaj z ostatnich dni", ale w tym wypadku pozostawało jedynie narzekać. Jednocześnie próbując nie dać się zepchnąć w czeluści piekieł.
Entuzjazm opadł z niego całkowicie, kiedy usiadł na łóżku i rozłożył wokół siebie niezbędne rekwizyty. To nic nie da, myślał.
Ale nie zrezygnował. Zawsze do końca pozostawał wierny swoim pomysłom, nawet jeśli z czasem dostrzegał, jak bardzo są głupie. Przez to prawie zabił Katie Bell i Ronalda Weasleya - mimo to nie zniechęcał się. W sytuacjach podbramkowych trzeba chwytać się każdego możliwego sposobu, choćby wydawał się ze wszech miar idiotyczny. Choćby mogli przez to zginąć wszyscy uczniowie Hogwartu.
Kto powiedział, że życie kilkuset dzieciaków było ważniejsze niż jego? No właśnie. Zresztą, to przedsięwzięcie raczej nie zagrażało niczyjemu istnieniu.
Rozważywszy wszelkie za i przeciw, Draco otworzył „Proroka Codziennego" na pierwszej lepszej stronie i zdumiał się wielce, dostrzegłszy swoje zdjęcie.
Obok fotografii (legitymacyjnej, cholera) zamieszczono krótką notkę na temat jego śmierci. Według gazety został odnaleziony przez skrzata domowego (Draco nie miał pojęcia, czego ta kreatura mogła szukać w JEGO łazience) rankiem pierwszego marca. Dalej pisano o okolicznościach zgonu oraz o tym, że wykluczono morderstwo i samobójstwo. Poniżej zamieszczono krótki, ckliwy wiersz o ulotności życia.
I tyle.
Draco zmarszczył brwi. A więc tak się mnie żegna, pomyślał. Ciekawe, jak długi artykuł pojawiłby się po śmierci Pottera. Artykuł! Ba, przeżywano by to przez kolejne dwa miesiące. Trzy! Pół roku! I w każdą rocznicę organizowano by modły i śpiewy ku czci wielkiego Harry'ego Pottera.
Wypełniony po brzegi frustracją, wyszukał w gazecie fotografię swojej ofiary. Wyciął ją starannie, pokonał chęć dorysowania Potterowi wąsów, a następnie podpisał zdjęcie drukowanymi literami - w imię przejrzystości. Odłożył wycinek na bok.
Wziął pudełko z eliksirem. Wydobył zeń fiolkę oraz ulotkę z opisem sposobu użycia. Rozłożył papier i choć starał się ze wszystkich sił, nie mógł zrozumieć tekstu.

„这是没有意义的。花好月圆是不是真正的爱情。我写在中国,你不能/不能做广告。
乔治韦斯莱
我不知道的语言,所以可能有错误。"

Draco nie wiedział zbyt wiele o George'u Weasleyu, ale czuł w kościach, że to bardzo w jego stylu.
Wzruszył ramionami. Trudno, poradzi sobie sam. Przecież nie znał chińskiego. Czy też japońskiego. Czy też koreańskiego. W zasadzie znał tylko angielski.
Zatem do dzieła.

Nie obyło się bez ofiar - nie sądził, że ogień z zapałki z czasem dosięgnie jego palców i kiedy stało się to jasne, krzyknął z bólu i upuścił patyczek na dywan. Całe szczęście płomień zgasł w locie.
Po kilku próbach Draco uzyskał upragniony popiół. Wsypał go do mikstury i potrząsnął buteleczką. Drobinki prochu rozpuściły się z cichym sykiem. Patrząc na ten proces, przypomniał sobie o Wywarze Żywej Śmierci. Wzdrygnął się mimowolnie.
No nic, jak to mawiają - chluśniem, bo uśniem.
Ponownie odkorkował fiolkę i powąchał jej zawartość. Pachniało znośnie, choć odrobinę zbyt słodko. Przytknął brzeg naczynia do warg. Przechylił głowę, by wlać część jego zawartości do gardła.
Odkaszlnął i mlasnął kilka razy językiem. Nie smakowało wcale tak źle, ale i tak poczuł potrzebę zagryzienia mikstury.
Nim w jego umyśle zdążyła zabłysnąć idea zrobienia zakupów w sklepie spożywczym, w ciele zapłonęło zupełnie nieznane pragnienie. Nie był to z pewnością głód, który nagle jakby wyparował. Pić również Draco nie chciał.
Wstał z łóżka i zaczął chodzić od ściany do ściany. Coś kazało mu trwać w ruchu. Swędziało go w lędźwiach, a w gardle zbierała się ogromna gula. Draco nie wiedział, czy wolałby płakać, czy śmiać się.
Czegoś bardzo potrzebował, ale nie potrafił skoncentrować się na tym życzeniu. Wreszcie jego wzrok padł na otwartą gazetę, gdzie tuż obok wyciętego kwadracika widniał napis: „Harry Potter komentuje...". Draco przestał czytać i klasnął w dłonie.
Oczywiście! Harry Potter! Harry Potter był wręcz niezbędny.
Poruszając się jak w malignie, otworzył szafę. Nie może przecież pokazać się bez krawata, a i zwykły sweter z pewnością obraziłby Harry'ego. Harry, Harry, Harry... Co za piękne imię! Dlaczego wcześniej używał jedynie jego nazwiska? To niemalże zbrodnia!
Zdjął z wieszaka koszulę, ledwo zdając sobie sprawę z jej niebieskiego koloru. Roztrzęsionymi dłońmi pozbył się swetra. Dlaczego w tej koszuli jest tyle guzików? Draco miał wrażenie, że coś zrobił nie tak, ale nie miał pojęcia co. Kołnierz jakoś krzywo leżał...
Wynalazł gdzieś brązowy krawat, lecz nie potrafił go zawiązać. Przeklinając i sapiąc, miotał się rozpaczliwie, aż wreszcie dał radę stworzyć olbrzymi supeł.
- Chyba może być - wymamrotał do lustra.
Przeczesał palcami włosy. Czegoś brakowało. Przydałby się żel!
Cały rozgorączkowany pobiegł do łazienki i otworzył wiszącą nad umywalką szafkę. Gdzie jest żel?! Brał po kolei każdy kosmetyk i rzucał go za siebie, stwierdziwszy, że nie jest tym, czego szuka. Wreszcie półki zostały całkowicie ogołocone, a Draco westchnął ciężko, próbując przypomnieć sobie, czego w ogóle chciał.
Machnął ręką. To nie mogło być ważne. Nic nie było ważne w obliczu tego wielkiego, obezwładniającego uczucia.
Draco wiedział, że dłużej nie wytrzyma, że musi Harry'ego zobaczyć. Dotknąć, chociaż jednym palcem... Tym najmniejszym choćby... Nawet tym u nogi...
Wytarł dłońmi spoconą twarz i przez chwilę masował sobie skronie, usiłując ułożyć plan działania, ale jego mózg nie reagował na te wysiłki, ciągle wysyłając jeden, jedyny sygnał: „ZEJDŹ PIĘTRO NIŻEJ, TAM SPEŁNIAJĄ SIĘ SNY".
Tak jest! Z przyjemnością zejdę na dół, pomyślał Draco.
W samych skarpetkach wyszedł na klatkę schodową. Podłoga była zimna, a on taki rozpalony... Aż dziw, że nie syczało, kiedy jego stopy stykały się z chłodną powierzchnią schodów.
Wreszcie stanął na wycieraczce przed mieszkaniem Harry'ego. Podniósł zwiniętą w pięść dłoń i chwilę trzymał ją w powietrzu.
Co jeśli Harry śpi? Albo jest czymś zajęty?
Ale on musi, musi... Harry zrozumie! To przecież taki dobry człowiek. Poza tym cóż może być ważniejszego niż miłość?
Puk, puk, puk, zahuczało w głowie Draco. Zatem zapukał. Zrobił to.
Odetchnął głęboko i poprawił koszulę (kołnierz wciąż krzywo leżał). Odchrząknął kilka razy i podrapał się po głowie. Jakie to stresujące. To już zabić Dumbledore'a byłoby łatwiej!
Wszystkie myśli odeszły w niepamięć, kiedy zawiasy w drzwiach zaskrzypiały i jego oczom ukazał się najprzystojniejszy, najmądrzejszy i najsłodszy mężczyzna świata.
Draco wciągnął gwałtownie powietrze, nie ośmielając się ruszyć czy coś powiedzieć. Mógł tylko patrzeć. Co za twarz! Co za oczy! Co za urocza znoszona bluza! Prawie popłakał się z rozczulenia, zobaczywszy dziurę w skarpetce Harry'ego. Jaki ładny, malutki paznokietek... Krzywo obcięty...
- Potrzebujesz czegoś?
Ten głos! Jakby... Jakby sami anieli śpiewali przy akompaniamencie dźwięków harf. Draco zamknął na chwilę oczy, gdy od nadmiaru wrażeń zakręciło mu się w głowie.
- No pytam przecież.
- Chciałem... - wychrypiał głosem nabrzmiałym emocją. - Pewnie mnie nie pamiętasz...
- Pamiętam. - Harry założył ręce na piersi.
- Och! - pisnął Draco, szczerze wzruszony. - Jestem... Jestem zaszczycony, to naprawdę rozkosz słyszeć coś takiego z twoich ust. Nie spodziewałem się!
Harry miał na twarzy wypisane zaskoczenie. Lekko uniesione brwi i rozchylone usta dały mu tak seksowny wygląd, że Draco z trudem stłumił westchnienie rozkoszy. Oto mógł podziwiać najdoskonalszą istotę świata. Spróbował poluzować krawat, ale supeł był zbyt mocno zawiązany.
Dysząc ciężko, wymamrotał:
- Wpuść mnie, Harry, porozmawiajmy.
- Co ty... - Harry złapał Draco za krawat. - Próbowałeś się powiesić?
- Nie! Ale zrobię to, jeśli... jeśli mnie odtrącisz.
- O czym ty mówisz?
- O tym, że ja cię... Nigdy wcześniej ci tego nie mówiłem, ale...
- Jakie wcześniej? Znamy się niecałe dwa dni! - W głosie Harry'ego pobrzmiewała rozpacz. Złapał Draco za ramiona (co za silne, męskie dłonie!) i wciągnął go do mieszkania, mówiąc coś jednocześnie o tym, że nie warto robić przedstawienia w miejscu, gdzie drzwi mają oczy.
- Pięknie mieszkasz, Harry - zachwycił się Draco. Ledwo dostrzegał otaczające go meble w salonie (całą jego uwagę pochłaniał obiekt westchnień), ale pewien był, że pokój jest gustownie urządzony.
- Eee, dziękuję. Więc...
- Nie ma za co.
- Więc o co ci chodzi?
- Nie wiem, Harry. To mnie trafiło tak nagle. Dopiero zdałem sobie z tego sprawę. Czy ja mogę...? - Draco nieśmiało zbliżył się do Harry'ego. Wyciągnął przed siebie dłoń, by dotknąć jego policzka, ale ten nagle znalazł się poza zasięgiem.
- Co ty robisz?
- Przepraszam - zmieszał się Draco. - Chciałem tylko zaspokoić swój zwierzęcy głód. To znaczy, pomyślałem, że z pewnością masz miłą skórę.
Wtedy Harry zamarł na kilka sekund jak rażony piorunem. Otworzył usta i z jego krtani wydobyło się ciche: „aaaach". Draco uznał, że to przyzwolenie na umizgi, ruszył więc w jego stronę, jednocześnie usiłując pozbyć się koszuli (jeden z guzików wystrzelił gdzieś w przestrzeń). Nim zdążył w ogóle zabrać się za spodnie Harry'ego, piekący ból przeszył jego twarz. Draco mętnie zdał sobie sprawę, że leży na podłodze i patrzy w sufit, a wysoki pisk wypełniający całe pomieszczenie ma swoje źródło w jego mózgu.
- Wybacz, ale bez przesady - dotarło do niego gdzieś z góry.
- Nie szkodzi. Wolisz na ostro, tak? - Draco wsparł się na łokciach. - Zróbmy to tak, jak lubisz.
- Uspokój się. Musiałeś wypić eliksir miłosny, rozumiesz?
Przez plecy Draco przeszedł dreszcz.
- Twój głos jest eliksirem miłosnym!
Harry zaśmiał się trochę nerwowo, co było absolutnie urocze. Kręcił się chwilę w miejscu, intensywnie nad czymś rozmyślając.
Nagle w jego ręce pojawiła się różdżka, po czym wymamrotał jakąś inkantację i zgrabnie poruszył nadgarstkiem. Resztki świadomości Draco wypełniły się przekonaniem, że umiera z miłości. Później stracił przytomność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro