Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

(3484 słów)

- Podaj hasło.
- Jakie hasło?
- Zaakceptowano! No więc czego pan chce?
Draco przewrócił oczami. „Dziąsło" podobało mu się coraz mniej. Ponury wystrój i chłód mógł przeboleć (w końcu sporą część młodości spędził w lochach Hogwartu), ale sam barman? Wcale nie sprawiał wrażenia zdesperowanego, wręcz wyglądał, jakby nie zależało mu na pozyskaniu pracownika, a na dobrej zabawie kosztem aplikanta.
Potrzebujesz tej pracy, przypomniał sobie Draco w duchu.
- Jak już mówiłem, jestem tu w sprawie ogłoszenia - spróbował bodajże trzeci raz. - Chciałbym rozmawiać z...
- ...z właścicielem - dokończył barman. - Oto ja, we własnej osobie. Spodziewał się pan kogoś innego? Hę?
Draco powstrzymał się od zaryczenia niczym dziki zwierz. Dlaczego ten człowiek tak lubił wszystko utrudniać?
- Nie. Niczego się nie spodziewałem. Przyszedłem w sprawie ogłoszenia.
- Chwila! - Barman zmarszczył brwi, oparł się łokciami na ladzie i zbliżył swoją twarz do Draco, który natychmiast zrobił krok w tył, potrącając stołek barowy. - Znam pana!
- Ja też pana znam. Byłem tu raz.
- Ty ćpunie!
- Co? - Draco skrzywił się. - Co znowu?
- Ostatnim razem, kiedy cię widziałem, byłeś naćpany.
- Ostatnim i jedynym. I na pewno nie byłem naćpany. I nie przypominam sobie, byśmy przechodzili na ty. I...
- Z ćpunami jest się automatycznie na ty - przerwał barman.
- Nie jestem ćpunem!
- Może „już nie".
- Niech pan sobie myśli, co chce. - Draco wzruszył ramionami, ale nie wypadło to zbyt nonszalancko. - Przyszedłem w sprawie ogłoszenia.
- Panie, mówisz mi to chyba szósty raz. Zdążyłem zapamiętać.
Draco przyłożył dłoń do czoła, zamknął oczy i westchnął. Cierpliwości! Wstąp we mnie!
Spodziewał się łatwiejszej rozmowy. Okoliczności były sprzyjające; godzina wczesna, zatem żadnego klienta, który wtrącałby się i przeszkadzał. Stoliki czyste, więc barman nie musiał martwić się ich stanem. Nawet podłoga lśniła.
Barman mógł w całości poświęcić się rozmowie, a mimo to nadali stali w miejscu, do niczego nie dochodząc przez ostatnie piętnaście minut.
- Dobrze - mruknął Draco. Może uda posunąć się krok naprzód. - Oferta nadal jest aktualna?
- Nie.
Tego było już za wiele!
Wściekłość uderzyła w niego tak nagle, że na moment pociemniało mu w oczach. Zacisnął dłonie w pięści. Wciągnął powietrze przez nozdrza i poruszył bezgłośnie wargami, nie mogąc zdecydować się na odpowiednią obelgę. Krew zawrzała w jego żyłach. Rozejrzał się po barze w poszukiwaniu czegoś ciężkiego, czym mógłby rzucić w barmana. Chciał również przeskoczyć za ladę i tłuc szklane butelki pełne trunków. Najlepiej na tej łysej glacy.
- Dobrze, ma pan tę pracę. Zdał pan test cierpliwości.
- Co? - wychrypiał Draco. W myślach właśnie wyrywał barmanowi ręce.
- Ma pan tę pracę.
- Fajnie - mruknął.
Jak większość ludzi nie znosił być wystawiany na próbę. No bo prawdę mówiąc, jakie barman miał prawo stawiać człowieka w sytuacji rodem z głupich programów MTV? Ale Draco nie oglądał telewizji, więc nie mógł użyć takiego porównania. Czytał za to Biblię, gdzie Bóg dla kaprysu rozkazał Abrahamowi zabić syna. Musiałby jednak zestawić barmana na równi z Bogiem, a tego nie chciał robić. Nawet jeśli nie miał pewności, czy ktoś taki jak Bóg istnieje. Ostatecznie nikt o nim nie wspominał w zaświatach.
- To kiedy zaczynam? - zapytał.
- Może od jutra, co? Od piętnastej do dwudziestej drugiej. Ruch jest wtedy największy.
- Wszystkie trzy stoliki pozajmowane, ta?
- Sam pan zobaczy - mruknął barman. - Jeszcze tylko jedno pytanie, zanim przejdziemy do formalności. Co jest z panem nie tak?
- Co ma być?
- Nikt nie chce u mnie pracować. A pan jednak przyszedł.
- Czemu nikt nie chce? - Draco poczuł cień niepokoju.
- Och, to przez moją... reputację. Ale skoro pan nic nie... To znaczy, nieważne. Chciałbym tylko wiedzieć, jakie trudności mnie czekają. Nie ma pan palców u stóp? Umiera pan? Jest pan seryjnym mordercą?
- Ee... Jestem... - Draco nie wiedział, że to będzie aż takie zawstydzające. Jego policzki zaczynały płonąć. Och, do diabła z tym! Przecież i tak się wyda. Poza tym oficjalnie wszystkie upokorzenia szły na konto Franka Badmana, a nie Draco Malfoya. - Jestem charłakiem. I nie życzę sobie żadnych komentarzy na ten temat!
Barman zaklął pod nosem.

Załatwianie papierkowej roboty nie należało do najciekawszych zajęć, ale Draco przeżył ostatnio tyle złego, że jedna okropność więcej nie robiła zbyt wielkiej różnicy. Jeszcze kilka takich, a stanie się zupełnie odporny. Albo popełni samobójstwo.
Wracając do domu z torbami pełnymi produktów spożywczych (jakże rozkosznie byłoby je przelewitować), rozmyślał o swoim niedawnym pogrzebie. Dziwne, że nie musiał się na nim pojawić; to tak jakby nie był na własnej imprezie urodzinowej. Choć to może nie najlepsze porównanie... Cóż, widać to jego ciało stanowiło gwóźdź programu, nie dusza.
W jakiej trumnie go pochowali? Merlinie, ależ osobliwie było myśleć o takich rzeczach. Czy ludzie rozpaczali? Celowo pominął w swoich rozmyślaniach ojca i matkę, ale co z Pansy? Albo Blaise'em? To oczywiste, że przybyli. Co prawda kontaktował się z nimi od święta, ale kto przepuściłby taką okazję do spotkania tylu ważnych osobistości? Bo że takowe osobistości przybyły go pożegnać, miał pewność.
Nawet sam Harry Potter ruszył swoje cztery litery. Draco potrząsnął głową. Co go obchodziły cztery litery Pottera? No właśnie. Nic.
Zresztą, to tylko pogrzeb. Umieszczenie w ziemi jego opakowania przy akompaniamencie szlochu i łkania. Wielkie rzeczy. Wcale przecież nie żałował, że się nie wybrał.
Próbował zająć umysł czymś innym, ale ze zdumieniem odkrył, że wszystko, o czym mógłby teraz rozmyślać, nie było przyjemne. Śmierć, praca, Potter, pieniądze... Z czystym sumieniem (zresztą tym akurat nigdy się nie przejmował) mógł stwierdzić, że ostatnio ma same problemy.
Ciekawe, ile razy powiedziano nad jego trumną: „spoczywaj w pokoju". Prawie roześmiał się na tę myśl - Merlinie, ileż w tym było ironii. Jakie spoczywanie! Jaki pokój! Jedyny pokój, z jakim Draco często miał do czynienia, z całą pewnością nie wywoływał nirwany czy czegoś takiego. Zimna, obskurna klitka. Brr. I pomyśleć, że nie mógł się doczekać, aż się tam nie znajdzie, po całym dniu załatwianiu przeróżnych, przykrych spraw.
Pragnął tylko rzucić się na łóżko i zasnąć snem kamiennym. Albo żelaznym wręcz.
Miał tylko nadzieję, że Raj wart był tego całego zachodu. Jeśli okaże się, że można tam się tylko całymi dniami modlić, to Draco z pewnością złoży reklamację i zażąda monstrualnego odszkodowania.
Och, ciężko było to przyznać, ale dość miał nawet narzekania na swój los. Nudne stawało się nieustanne biadolenie, skoro zupełnie nikt się tym nie przejmował. Może dlatego, że Draco zrzędził głównie w myślach, a po świecie nie chodziło zbyt wielu mistrzów legilimencji.
Wzdychając ciężko niczym stara kobieta niosąca martwego hipogryfa, dotarł do mieszkania.

Pójście spać z żołądkiem pełnym niezbyt wytrawnego jedzenia (ani produkty, ani sam kucharz nie mogli uchodzić za pierwszorzędnych) było jedną z najmilszych rzeczy, jakich Draco doświadczył w przeciągu kilku ostatnich dni.
Przeszło mu przez myśl, że może wcale nie stanie się apatyczny i nie popełni samobójstwa przez nawałnicę problemów, tylko zacznie cieszyć się drobnymi przyjemnościami. Wizja samego siebie - nawet w innym ciele - zmieniającego się w radosnego głupka natychmiast wytrąciła go z równowagi, dlatego tuż przed zaśnięciem maltretował zmęczony umysł sentencjami typu: „Żarcie było ohydne, a łóżko jest niewygodne", „Zdecydowanie nie jestem szczęśliwy", „Moje życie nie ma sensu", „Jestem charłakiem". Przyśnił mu się Filch. Draco na wszelki wypadek obiecał sobie już nigdy nie myśleć przed snem.
Nadal mając przed oczami aparycję szkolnego woźnego, zwlókł się z łóżka, zrzucając pomiętoszoną kołdrę na podłogę. Podświadomie wciąż wierzył, że skrzat domowy zrobi porządek.
Odświeżył się pod prysznicem i zabrał się za szorowanie zębów.
Należało pójść do Pottera i konkretnie porozmawiać na temat ich wspólnych planów. Draco miał nadzieję, że nie spędzą randki w miejscu, w którym konieczne będą czary, bo jakoś nie pałał radością na myśl o charłackim coming-oucie wobec kolejnej osoby.
Westchnął i miętowa piana poszybowała z jego ust na lustro. Starł ją jedną ręką i w tej samej chwili zauważył, że zarost na jego twarzy zaczyna przekraczać wszelkie normy. Jeszcze kilka dni i zamieni się w Dumbledore'a (ugh, ten stary piernik na pewno siedział w niebie!).
Jak, do licha, miał się ogolić? Czy na Pokątnej jest jakiś golibroda?
Zdecydowanie nie stanie się apatyczny, nie popełni samobójstwa i nie zacznie cieszyć się z każdej drobnej przyjemności. Po prostu zaszlocha w rozpaczy. Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Dlaczego włosy rosną? Dlaczego nie potrafił czarować? Czyżby był skazany na transformację w kuzyna Coś?
Och, pal sześć. Najpierw Potter.
Draco odział się szybko i zszedł piętro niżej. Upychając niechęć i uprzedzenia gdzieś z tyłu czaszki, energicznie zastukał do drzwi z numerem szesnaście, które otworzyły się po chwili.
- Cześć - zaczął Draco, nagle orientując się, że nie ma pojęcia, co chce stojącemu przed nim Potterowi powiedzieć. Chyba łatwiej byłoby z dziewczyną. Może powinien sobie wyobrazić, że rozmawia z Pansy? Och, nie, lepiej nie. Skończyłoby się kłótnią i zadrapaniami.
Kilka sekund spędził, patrząc w unoszące się brwi Pottera, aż w końcu wypalił:
- Ogolisz mnie?
Potter wydawał się być całkowicie zaskoczony.
- Co? Znowu coś ci dolali?
Draco ucieszył się ze zbyt dużego zarostu, który najprawdopodobniej w pewnym stopniu zakrył rumieńce atakujące jego policzki.
- Nie wiem, co usłyszałeś, ale właśnie zapytałem cię, czy propozycja wyjścia gdzieś razem nadal jest aktualna - powiedział wyraźnie, nie zwracając zbytniej uwagi na to, że pytania „Ogolisz mnie?" nijak nie można pomylić z „Czy propozycja wyjścia gdzieś razem nadal jest aktualna?".
Potter popatrzył na Draco z uwagą.
- Faktycznie przydałoby ci się małe golenie.
- Nie o to pytałem.
- W takim razie tak tylko sugeruję. Ni stąd, ni zowąd.
Spokój Pottera potrafił być irytujący. Draco poczuł się trochę jak pacjent z wariatkowa, któremu należy przytakiwać. Niejasno przypomniał sobie, że dokładnie takie samo wrażenie odnosił, rozmawiając z Dumbledore'em, co ponownie nakierowało go na temat zarostu.
- No dobrze, nieważne. Wiesz może, czy na Pokątnej jest jakiś golibroda?
- Nie mam pojęcia. - Potter wzruszył ramionami. - Ja się golę sam.
I co, chcesz za to dyplom?, zirytował się w duchu Draco.
- Akurat zgubiłem różdżkę.
- O. - Wielki powrót starego, wygadanego Pottera.
- A jak widzisz, naprawdę potrzebuję golenia - ciągnął Draco. - Dlatego zapytałem, czy mógłbyś... To znaczy to ty pomyślałeś, że o to zapytałem... A zresztą, no dobrze, faktycznie zapytałem. Czy musimy rozmawiać w progu? Echo się niesie, wszystko słychać.
Potter drgnął i usunął się z drogi, wpuszczając Draco do środka i zamykając za nim drzwi. Dopiero teraz Draco zauważył, że w salonie siedzi ktoś, z kim wcale nie miał ochoty się konfrontować.
- Mogłeś powiedzieć, że masz gościa - mruknął do Pottera z pretensją.
Hermiona Granger uniosła się z miejsca i podeszła do nich z wyciągniętą przed siebie dłonią.
- Hermiona Granger - przedstawiła się.
Niech żyją oczywistości. Kolejna rzecz, której Draco miał dość. Udawanie, że nie ma pojęcia o rzeczach, które były mu dobrze znane.
W dodatku tylko ta dziewczyna umiała powiedzieć swoje nazwisko tak, że człowiek od razu czuł się pięć razy głupszy, niż rzeczywiście był. Przemądrzały ton zawsze rozbrzmiewał w jej głosie, Draco doskonale to pamiętał.
Na razie jednak miał gorszy problem. Pomiot mugolski chciał uścisnąć jego rękę! Na genitalia Merlina! Dobrze, nie takie rzeczy się przeżyło. Pottera, zdaje się, też swego czasu dotknął i jakoś to zniósł. Poza tym aktualnie przebywał w charłaczym ciele.
Błyskawicznie rozważywszy wszelkie za i przeciw, wziął głęboki oddech i zrobił to.
Potrząsnął dłonią Hermiony.
- Dr... - Do licha, jeśli zawsze będzie się mylił przy autoprezentacji, Potter zacznie coś podejrzewać. Odchrząknął. - Droga Hermiono, jam jest Francis Badman.
Tak, to z pewnością nie brzmiało dziwacznie i nie zwróciło niczyjej uwagi. Wnioskując po pełnych dezorientacji minach Granger i Pottera, sukces został osiągnięty. Brawo, Draconie, twoja inteligencja zdumiewa.
Och, do cholery, czyżby właśnie kpił z samego siebie? Świat się kończy.
Draco zmarkotniał jeszcze bardziej. Najwyraźniej przechodził przez poważny kryzys. I musiał zdać sobie z tego sprawę akurat w towarzystwie tej felernej dwójki. Dobrze, że chociaż Weasleya z nimi nie było.
Jak na ironię, zaraz rozległ się odgłos spłukiwanej wody i z toalety wyłonił się Ronald Weasley, machający mokrymi dłońmi.
Mógłbyś je po prostu wytrzeć, pomyślał Draco, ale zaraz dodał sprawiedliwie: no cóż, i tak punkt dla ciebie, że umyłeś. Więcej wymagać nie powinienem.
- Pójdę już - powiedział na głos. - Frank Badman - przedstawił się pośpiesznie Weasleyowi i odsunął się w stronę drzwi, nie czekając na jego reakcję. - No to eee... No to cześć.
I wydostał się na klatkę schodową, po czym popędził schodami na górę.
Zaprzyjaźnić się z Potterem to jedno, ale żeby jeszcze poznawać jego przyjaciół? Niedoczekanie.

- Ostatnio ciągle robię z siebie idiotę - oznajmił Draco sufitowi, leżąc krzyżem na łóżku.
Sufit nie odpowiedział, ale to nic, bo Draco nie znosił, gdy mu się przerywało. Zresztą i tak odechciało mu się rozmawiać. Po co mówić o rzeczach oczywistych? Jasne było, że powrót na ziemię nie wyszedł mu na zdrowie. Pocieszająco jawił się fakt, że być może postępująca choroba psychiczna kiedyś pozwoli mu pokochać Pottera.
Jęknął cierpiętniczo i przewrócił się na prawy bok, twarzą do ściany. Jej niebieski kolor przypomniał mu o przeszywającym, zimnym spojrzeniu barmana z „Dziąsła".
Znów jęknął i zamknął oczy, mając nadzieję, że zaśnie i obudzi się w Dworze Malfoyów.

Barman zmierzył Draco przeszywającym, zimnym wzrokiem.
- Pierwszy dzień w pracy i już spóźniony?
- Proszę wybaczyć, ale to naprawdę nie moja wina.
- A czyja?
(- Salazarze jedyny! - wyrwało się z piersi Draco, gdy zerknął na zegar ścienny tuż po przebudzeniu.
Usiadł gwałtownie i zamrugał szybko. Popatrzył na zegar raz jeszcze; niestety, wzrok go nie mylił. Wyglądało na to, że nie najlepiej zacznie się jego kariera kelnera.
Wydostał się z zakręconej wokół jego kończyn pościeli i ponownie przeanalizował położenie wskazówek. Czternasta czterdzieści pięć. Prawie sześć.)
Draco przygotował w drodze kilka usprawiedliwień, ale żadne nie wydawało się dostatecznie dobre. Dlatego wzruszył tylko ramionami i mruknął niezobowiązująco:
- Wie pan, jak to jest.
- No wie pan, nie wiem. - Barman zabrał się do czyszczenia kieliszka, tworząc na nim mętne smugi brudną ścierką. - Mieszkam na zapleczu, więc raczej się nie spóźniam. Jak coś, to mam dwa łóżka.
- Hm, nie, dziękuję. Więcej się nie spóźnię.
- Mam nadzieję.
Draco nie odpowiedział. Omiótł wzrokiem pustą salę. Cieszył się, że w „Dziąśle" panował bezruch; z tak nędzną formą lawirowanie pośród stolików zajętych przez zniecierpliwionych klientów zdawało się niemożliwe.
Westchnął. Za dużo ostatnio sypiał i ciągle chodził zmęczony. Z jego ciałem było coś nie tak. Postanowił w duchu, że porozmawia z Jinksem - a nuż da się coś w tej kwestii zdziałać? W takim stanie trudno o dźwignięcie się z pościeli przed piętnastą, a co dopiero o gruchanie z Potterem.
Spojrzał na kalendarz wiszący na drzwiach zaplecza. Stracił już sporo czasu; ostatnich kilka dni dosłownie „przebimbał", nie robiąc nic, co pomogłoby mu w uzyskaniu zbawienia i nie mogąc zmusić się do pójścia na rozmowę kwalifikacyjną.
Tym sposobem nastał dziesiąty marca, a Draco wcale nie odnosił wrażenia, żeby cokolwiek w jego stosunku do Pottera uległo zmianie, ponieważ zamiast poważnie zająć się swoją misją, borykał się ze spadkiem sprawności wszelakiej. I jeszcze teraz musiał pracować! Tracił siedem godzin doby, które mógłby przeznaczyć na coś bardziej pożytecznego.
Potarł się ręką po brodzie. Nadal powinien się ogolić. Może dziś zastanie Pottera samego...? Z niesmakiem zorientował się, że faktycznie potrzebował pomocy przeklętego Wybrańca.
Całą siłą woli powstrzymał się od kolejnego westchnięcia.
Z ponurych rozmyślań wyrwał go odgłos dzwonka poruszonego przez drzwi.
- Dzień doooooobry - zawołała śpiewnie rudowłosa kobieta, odziana w eleganckie czarodziejskie szaty.
Zdecydowanym krokiem podeszła do lady i usadowiła się na barowym krzesełku.
- Dobry - mruknął pod nosem Draco.
- Cześć, Marie - odparł wesoło barman, odwracając się jednocześnie w stronę trunków. - To co zwykle?
Marie kiwnęła głową, a barman - ku zdumieniu Draco - podniósł kilka butelek i odstawił je na podłogę, odsłaniając tym samym ceglaną ścianę. Wyjął z kieszeni różdżkę, by machnąć nią w powietrzu, mamrocząc jakąś inkantację. Kiedy skończył, cegły zadrżały i wyskoczyły przed szereg. Jedna z nich spadła mu na stopę, co skwitował głośnym przekleństwem. (W tym momencie Draco bardzo zmartwił się swoją obojętną reakcją - powinien się przecież zaśmiać złośliwie).
- Jak dzieci, Marie? - pytał barman, grzebiąc w nowo powstałym otworze.
- Nie mam dzieci.
- Ale mogłabyś mieć.
Marie nie odpowiedziała, popatrzyła za to w stronę Draco i zapytała:
- Co to za jeden?
- Mój sługus.
- Słucham? - Draco uniósł brwi. - Sługus?
- Jaki wrażliwy. Niech ci będzie. Pomocnik - poprawił się barman.
Odwrócił się w stronę Marie i wręczył jej fioletową fiolkę, na oko pięćdziesięciomililitrową.
- Trzy galeony. Promocję mamy.
Kobieta zapłaciła i zaraz wyszła, a Draco nie mógł uwierzyć w to, co właśnie zobaczył. Wszystko wskazywało na to, że „Dziąsło" trudniło się handlem nielegalnymi substancjami. I ten wstrętny facet śmiał kogokolwiek oskarżać o bycie ćpunem?!
Barman musiał zauważyć malujące się na twarzy Draco emocje, bo zagaił:
- Coś taki zdziwiony?
- Coś jej sprzedał? - Draco zorientował się, że zdarzało mu się przejmować cudzy styl mówienia. Nie chcąc zostać oskarżonym o przedrzeźnianie, poprawił się: - Co jej pan sprzedał?
- Jak nazywa się nasz bar?
- Przecież nie sprzedał jej pan dziąseł.
Barman przewrócił oczami i wrócił do czyszczenia tego samego kieliszka. Syzyfowa praca.
- To lek na próchnicę. Absolutny lek na próchnicę. Od razu cię wyleczy.
- Tak? - Draco popatrzył podejrzliwie na rozmówcę. - Z tego, co zrozumiałem, ta cała Marie kupuje go już któryś raz.
- Och, to efekt uboczny. - Barman machnął ręką ze ścierką, powodując niewielki ruch powietrza. - Widzisz, preparat ogłupia i powoduje zaburzenia pamięci. Marie zapomina, że już go kupiła. Tylko, cholera...
- Hę?
- Za każdym razem jest coraz gorzej. Dziś zapomniała, że ma dzieci.
- Cóż, przynajmniej pan zarabia. - Draco wzruszył ramionami.
Barman wyszczerzył zęby.
- Podoba mi się twoje podejście! Gdyby nie to twoje charłactwo, może doszedłbyś do czegoś w życiu.
No właśnie, pomyślał Draco, ponownie drapiąc się po zarośniętej brodzie. No właśnie.

O dwudziestej drugiej, skonany i wykorzystany do cna Draco psioczył na kapitalizm, który dopuszcza do takiego wyzysku siły roboczej.
Nigdy wcześniej nie zszedł na tak niski szczebel drabiny społecznej i nie miał pojęcia, jak bardzo męczące potrafi być siedem godzin pracy.
Draco obsłużył tego dnia aż dwóch klientów, z czego jeden zamówił jeszcze deser. Brak przyzwyczajenia do usługiwania komukolwiek skutkował absolutnym wycieńczeniem.
Jestem jak skrzat domowy, rozpaczał w duchu Draco. Niech mnie ktoś wyzwoli!
Jak na zawołanie w twarz uderzyła go niesiona wiatrem zabłocona rękawiczka.

Następnego dnia, rankiem, spałby jeszcze w najlepsze, gdyby nie obudziło go pukanie do drzwi. Prawie krzyknął: „Frędzlu! Otworzysz czy nie?!", ale w porę przypomniał sobie, że od jakiegoś czasu nie ma żadnych służących.
Ziewnął potężnie, przeciągnął się z głośnym jękiem i udał się otworzyć gościowi, kimkolwiek był i czegokolwiek chciał. W zasadzie nie powinien spodziewać się nikogo poza Potterem, toteż nie zdziwił się, gdy to właśnie jego ujrzał za drzwiami.
- Oj, obudziłem cię? - zapytał Potter. Jego ręka powędrowała ku włosom, prawdopodobnie by przeczesać je w zakłopotaniu, jednak zatrzymała się u kresu drogi i opadła wzdłuż ciała.
- Nie, skąd - zakpił Draco. Za słabe okulary miał ten Potter czy co? Nie widać, że jest w samych gaciach, a powieki rozwierają mu się tylko do połowy?
- To dobrze. - A więc jednak za słabe.
- Wejdź - mruknął. Potter wsunął się do środka.
Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, wyjął różdżkę z kieszeni, machnął nią i powiedział:
- Abradere!
Draco znał to zaklęcie i ucieszył się, że nie musiał ponownie prosić Pana Bohatera o przysługę. Ten człowiek zwyczajnie lubił pomagać innym.
Inna sprawa, że tym razem chyba mu nie poszło, bowiem śmieszne uczucie łaskotania nie rozeszło się po dolnej części twarzy i szyi Draco, tylko ogarnęło klatkę piersiową.
- Ups! - Potter skrzywił się. - Wybacz, zapatrzy... Daj, poprawię. Znasz inkantację cofającą to zaklęcie?
Draco westchnął ciężko i pokręcił głową.
- Hm, cóż... Przez jakiś czas będzie ci trochę zimno w klatę. Abradere. No, już.
Draco pomacał się po twarzy i odkrył, że jest całkiem gładka. Przewrócił oczami. Potter to lubił przesadzać.
- Dzięki - wycedził. - Chcesz coś do picia? - wycedził z jeszcze większym wysiłkiem.
- Czemu nie, Francisie.
Draco uniósł pytająco brew, a potem ruszył w stronę kuchni.
- „Droga Hermiono, jam jest Francis Badman" - zacytował Potter, podążając za Draco. - To było co najmniej dziwaczne. Hermiona jeszcze się z tego nabija. Ciągle wysyła mi sowy z listami pisanymi starym stylem. Szczerze mówiąc mam już tego dość, bo nie rozumiem połowy słów.
Draco nawet nie udawał, że ma dystans do siebie i swoich potknięć.
- Kawy? - zapytał obojętnie, jednocześnie sięgając do jednej z prawie pustych szafek i dobywając czerwonej paczki z napisem „Extra Kofeina" (no co, musiał oszczędzać). - Nie mam herbaty, więc i tak jesteś skazany na kawę.
- Może być. Więc... Jak ci się tu mieszka? Chyba jeszcze nie do końca się zadomowiłeś, co? Trochę tu bezosobowo.
„Jak ci się nie podoba, to wyjdź" - powiedziałby Draco, gdyby dane mu było być zrzędliwym sobą. Niestety pozostawało mu wcielenie się w zrzędliwego Franka, co znacznie ograniczało możliwości.
- Taa - odparł tylko, zalewając wrzątkiem kubki z kawą. - Całkiem dobrze mi się mieszka.
Wręcz perfekcyjnie, dodał w duchu. Dwór Malfoyów to przy tym apartamencie Chatka Puchatka.
Potter sięgnął po parujący kubek i podmuchał w jego zawartość.
- Dostałem bilety na mecz Quidditcha, masz ochotę?
Draco westchnął.
- To zależy od dnia. W tygodniu pracuję od południa do wieczora.
- Mecz jest w sobotę wieczorem.
- Wobec tego jesteśmy umówieni.
- Super. - Potter łyknął kawy i zaraz odstawił kubek. Ewidentnie poparzył się w język. - A gdzie pracujesz?
Draco wcale nie chciał przyznawać się do kelnerowania w jakiejś melinie, zwłaszcza w obliczu Pottera, który trudził się - jakże szlachetnie - łapaniem przestępców. Nie zanosiło się jednak na to, by kłamstwo na temat zawrotnej kariery w Ministerstwie Magii przetrwało dostatecznie długo. Wyjątkowo należało być szczerym.
- W „Dziąśle".
Potter wybałuszył oczy.
- Czy ty jesteś poważny?
- Co? - obruszył się Draco. - Żadna praca nie hańbi.
- Nie, nie, ja nie o tym... - Potter wyraźnie się zawahał. - Chodzi o to, że my... To znaczy Departament Śledczy Ministerstwa... Mamy oko na ten lokal. Barman to szumowina. Niedługo go zamkniemy.
Draco pacnął się otwartą dłonią w czoło. Ledwo znalazł pracę, a już miał ją tracić?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro