Rozdział 1
(5399 słów)
Draco Malfoy - blady młodzieniec, który myślał, że jeszcze go popamiętają, że jeszcze światu pokaże - umarł godzinę przed północą dwudziestego dziewiątego lutego. Nie była to zwykła śmierć! Co złośliwsi ludzie wręczyliby mu Nagrodę Darwina za ten efektowny proces konania.
Wyszedłszy spod prysznica, poślizgnął się na mokrej podłodze i upadając jakby w zwolnionym tempie, usiłował się czegoś chwycić. Jego rozszalała dłoń natrafiła niefortunnie na lustro, które zatelepało się niebezpiecznie i równie niebezpiecznie runęło prosto na jego twarz. Żyłby jeszcze, gdyby sekundę wcześniej nie wyrżnął głową w szafkę z kosmetykami. Kilka dni wstecz osobiście wybrał się na Pokątną, by zakupić mebel do łazienki, a kiedy tylko ujrzał to cudo z metalowymi kolcami na kantach, wiedział, jak pięknym elementem wystroju będzie. Niestety, umierając oszpecił ukochaną szafkę. Jeden z kolców brutalnie wbił się w tył jego czaszki, tym samym opuszczając drewniany blat (swoją drogą, co za cholerna prowizorka!).
Draco Malfoy wyzionął - choć, zważywszy na natychmiastowość śmierci, właściwszym słowem byłoby wypluł - ducha na mokrej od wody i krwi posadzce, z rogiem w mózgu i odłamkami szkła na poranionej, wykrzywionej szokiem twarzy.
Otworzył oczy i zaraz je zacisnął. Czasem, czego wolałby nie przyznawać, nienawidził magii i jej możliwości. Jasna dupa, pomyślał. Przed chwilą brałem prysznic, a teraz leżę sobie w ciuchach na jakimś chodniku?
Usiadł. Rozwarł powieki, by się rozejrzeć. Niewątpliwie był na obskurnym blokowisku, tak szarym, że przywodziło na myśl stare, wyblakłe zdjęcia. Z tą drobną różnicą, że wszystkie fotografie, jakie Draco pamiętał, tętniły życiem, a to miejsce nie. Ono niczym nie tętniło.
Martwe, obojętne i bezludne. Gardło Draco ścisnęło się, kiedy odniósł wrażenie, że jest całkiem sam.
Wstał ostrożnie, starając się w żaden sposób nie hałasować. Krzywił się na odgłos własnych kroków, niosący się słabym echem między ciasno ustawionymi budynkami. Sam nie wiedział, dokąd idzie, więc przyjął bezpieczną wersję, że przed siebie. Początkowo chciał teleportować się do domu, ale - na tę wiadomość jego serce zabiło jeszcze szybciej, niczym wściekły bokser na dopingu - nie posiadał różdżki.
Ktoś go nieźle załatwił! Jeśli tylko dowie się, kto... Cóż, ojciec też się wówczas dowie! Lucjusz nie był co prawda tak wpływowy jak za starych, dobrych lat, ale jego zdanie wciąż się w pewnych kręgach liczyło. Cierpliwa renowacja nadszarpniętej reputacji przyniosła upragnione efekty i wreszcie ojciec mógł nosić głowię tak wysoko, że co niżsi ludzie mieli wspaniałą możliwość zajrzenia do jego nozdrzy bez specjalnego wysiłku.
Draco rozglądał się ze strachem na boki, szukając jakiejkolwiek informacji na temat miejsca, w którym się znalazł. Niestety - żaden z bloków nie został opatrzony nazwą ulicy. Co gorsza, na ścianach budynków nikt nie wywiesił reklam, na drzwiach klatek schodowych nikt nie nakleił ogłoszeń. Żadnych graffiti, żadnych wulgaryzmów i wyznań miłosnych pisanych niewprawną ręką.
Co za cholerna pustynia, myślał Draco, podchodząc do jednej z klatek. Szarpnął za klamkę, ale drzwi były zamknięte. I tak wątpił, by ktokolwiek żył w tych mieszkaniach, skoro w żadnym z widocznych okien nawet nie wisiały firanki.
Wszystko zionęło pustką.
A może ja po prostu śnię?, przyszło mu do głowy, ale nim zdążył się uszczypnąć, przed jego oczami wyrosła ogromna skalna jama. Nieprzenikniona ciemność jej otworu nie pozwalała na dostrzeżenie czegokolwiek, co mogło znajdować się wewnątrz.
Draco poczuł, jak włoski na całym jego ciele unoszą się pod wpływem chłodu wiejącego z groty. Nie chciał tam wchodzić, ale nogi miały na ten temat inne zdanie, bowiem, kroczek po kroczku, pokonywały - i tak niezbyt bezpieczną - odległość od wejścia. Pragnął krzyczeć, lecz głos zamarł mu w gardle, do którego właśnie podeszło serce.
Głowa Draco stała się ciężka i nagłe mdłości były ostatnią rzeczą, jaką pamiętał.
Bał się otworzyć oczy, ponieważ wiedział, że z całą pewnością nie jest pod prysznicem, czyli tam, gdzie najbardziej chciałby się znaleźć. Co, do cholery, wyciągnęło go z ciepłej, pachnącej łazienki? I czy już zawsze co akapit będzie budził się nie wiadomo gdzie?
Zamrugał kilka razy, kiedy nagła jasność go oślepiła. Podniósł się do pozycji siedzącej, potrząsnął głową na boki, by pozbyć się otępienia, i omiótł wzrokiem okolicę. Wszędzie udeptany piasek i kamienie. Doprawdy, trudno o bardziej nudny krajobraz, ale ponura szarość była chyba gorsza. Tu przynajmniej świeciło słońce.
Poza tym - co najważniejsze - Draco nie był sam. Kilkadziesiąt metrów od niego siedziało skulone dziecko. Obejmowało kolana ramionami, kiwając się w przód i w tył. Draco również skłonny był przyjąć taką pozycję, ale pomyślał, że najpierw spróbuje się czegoś dowiedzieć. I dopiero wtedy, w zależności od uzyskanych informacji, zdecyduje, w jaki sposób ułożyć swoje ciało.
Energicznym krokiem zbliżył się do dziecięcia - z bliska ewidentnie płci żeńskiej (chłopcy nie zwykli nosić różowych sukienek, a przynajmniej nie w tym wieku). Draco zauważył, że dziewczynka siedzi na studzience kanalizacyjnej, której obecność w takim miejscu nawet go nie zdziwiła - powoli przyzwyczajał się do nienormalności wszystkiego, co ostatnimi czasy go otaczało. Stanął na przeciwko dziecka i założył ręce na piersi.
- Hej, ty - odezwał się zachrypniętym od milczenia głosem. - Gdzie jesteśmy?
Dziewczynka podniosła mętny wzrok. Wzruszyła ramionami.
- Prawie w sądzie.
- W sądzie? W jakim niby sądzie? Ktoś mnie pozwał? Mam pieniądze, przekupię sędziego. Nie ma się co denerwować - mówił Draco trochę do siebie i trochę do małej, patrzącej na niego z coraz większym zdumieniem. - No co?
- Tutaj nie ma pieniążków i nie ma żadnego sklepu, żeby coś przekupić.
Draco nie zwrócił uwagi na słowo "pieniążki", którego nienawidził. Zakręciło mu się w głowie od usłyszanych rewelacji.
- A w ogóle to o co mnie oskarżyli? Dostanę chociaż adwokata z urzędu? - wymamrotał.
Oczy dziewczynki zrobiły się wielkie jak spodki od filiżanek.
- Dziwnie mówisz - powiedziała. - Tutaj nie ma urzędu, tylko sąd, mówiłam już. - Brzmiała na odrobinę urażoną. Kiedy odwróciła głowę w bok, Draco zauważył paskudną, głęboką ranę na jej skroni. Wzdrygnął się.
- Kto ci to zrobił, to na głowie? - zapytał. - To na pewno nie ja. Jestem niewinny.
Znów wzruszyła ramionami.
- Ja tam nie wiem.
- No przecież mówię! Nawet cię nie znam! Będę mógł skontaktować się z moim ojcem? - Draco nie próbował trzymać nerwów na wodzy, choć logiczna część jego umysłu podpowiadała, że gdyby rzeczywiście został oskarżony o zrobienie krzywdy temu dziecku, nie mógłby teraz z nim normalnie rozmawiać. - Nie powinnaś być w szpitalu?
Dziewczynka zaśmiała się, wreszcie siadając nieco swobodniej. Wyciągnęła nogi przed siebie i skrzyżowała je ze sobą.
- Jesteś dziwny. Po co szpital? - Ponownie zachichotała. - Poza tym ty też wyglądasz źle. - Znów chichot. - A twój tata żyje?
- Oczywiście! I ma się dobrze.
- No to nie możesz się z nim zobaczyć.
- Co? I o co ci chodzi? Jak to wyglądam źle?
Dziewczynka przewróciła oczami.
- Całą buzię masz taką... - Podrapała się paznokciami po policzkach.
Draco wygiął usta w podkowę. Że niby jaką miał buzię? Przytknął dłonie do twarzy. Krzyknął i cofnął się o krok.
- Ja pierdolę! Co to... Ja pierdolę! - Pod rozbieganymi palcami czuł rozmaite rany; niektóre podłużne, inne krótkie, jedne poziome, drugie pionowe, trzecie z kolei skośne. Usiadł, bojąc się, że nie ustoi na miękkich jak galareta nogach.
- Przy dzieciach się nie przeklina!
- Zamknij ryj, smarkulo! Jak ja wyglądam! - Draco złapał się za głowę i - jak to miał w zwyczaju, gdy się denerwował - przeczesał palcami włosy. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zamarł z otwartymi ustami. Na chwilę jego serce przestało bić, pociemniało mu przed oczami. Coś było nie tak. Natrafił na głęboką... dziurę? Miał dziurę w czaszce! Przerwał jej kontemplację, bojąc się, że dogrzebie się do mózgu. - Na jaja Merlina! Ktoś chciał mnie zabić! Chcę wrócić do domu!
- Cicho, cicho, nie płacz - zaczęła dziewczynka uspokajającym głosem, ale przerwał jej gwałtownie:
- Nie płaczę! Tylko... Nie wiem, co się dzieje. Ktoś mnie oszpecił i...
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Nie bój się.
Draco podniósł wzrok z ziemi i popatrzył na dziecko. No tak, było dzieckiem - nota bene też z dziurą w głowie - a zachowywało więcej zimnej krwi niż on sam. To mogło oznaczać tylko jedno - dzieciak wiedział, co jest grane.
- Gadaj, co wiesz - zażądał Draco, starając się brzmieć stanowczo, a nie histerycznie. - Wszystko!
- Wszystko co wiem?! - Dziewczynka wybałuszyła oczy. Kiedy odpowiedziało jej kiwnięcie głową, poczęła mówić: - Eee... No więc tak. Ziemia kręci się wokół Słońca. W 1450 Gutenberg wynalazł druk... Albo drukarkę. Dwa razy dwa to cztery, dwa plus dwa też.
Draco skrzywił się.
- Co ty pie...
- Przy dzieciach się nie przeklina!
- ...gadasz?
- Kazałeś mi powiedzieć, co wiem.
- Co wiesz o naszej sytuacji! - krzyknął Draco ze zniecierpliwieniem. - I to ma być przyszłość narodu!
- Aaaa. Jesteśmy nieżywi i czekamy na sąd. Potem pójdziemy do nieba.
- Nieżywi?!
- Nieżywi.
Znów zakręciło mu się w głowie. Oczekiwał fali rozpaczy biegnącej od samych palców stóp, ale czuł się jedynie otępiały. Przez chwilę przetrawiał usłyszane informacje, starając się podać je w wątpliwość, ale dziwnie wiedział, że mała mówi prawdę. Od razu podejrzane wydało mu się, że jego rany nie bolą. Słoneczna pogoda w lutym również dawała do myślenia.
Zatem umarł.
Pocieszająco jawił się fakt, że - według słów „pójdziemy do nieba" - nie czekały na niego ognie piekielne.
- Musiałem zginąć w czasie jakiejś walki... Może zaatakował mnie wilkołak? Ale tak pod prysznicem? Zbok... - rozmyślał na głos. - A ty? Pamiętasz swoją śmierć?
- Nie. - Pokręciła głową dziewczynka. - Jak się nazywasz?
- Draco Malfoy. Ani słowa na temat mojego imienia.
- Ja jestem Frida.
- Durne imię.
- Twoje też. - Frida wykrzywiła się i pokazała język. - Otworzysz mi moje przejście? Klapa jest dla mnie za ciężka. - Wstała i wskazała na studzienkę kanalizacyjną.
- Cooo? - Draco uniósł brwi. - Więc to jest przejście do nieba? Przecież... Tak kanałami?
Frida nie wyglądała na zniesmaczoną. Podrapała się po ciemnej, krótkiej czuprynie.
- Nie, nie do nieba. Na razie tylko do sądu.
Draco odrobinę się zafrasował; jego ziemskie uczynki nie mogły spodobać się sędziemu. Wizja ogni piekielnych nagle się wykrystalizowała, strasząc wiecznym potępieniem.
Przyjrzał się jednak klapie i przeczytał wyryty w niej napis: „Dla dobrych ludzi". Odetchnął z ulgą, a płomienie przygasły.
Frida od razu wyjaśniła:
- To dla mnie. Każdy ma własne przejście.
- Więc gdzie jest moje? - Draco powstrzymał się od donośnego okrzyku: „cholera jasna!". - I w ogóle skąd to wszystko wiesz?
- Wcześniej był tu jakiś dziadek i wszystko mi powiedział. Niestety nie miał ręki i nie mógł mi pomóc z tą klapą. A twoje przejście - Frida wskazała palcem przestrzeń naprzeciwko siebie - jest tam.
Draco odwrócił się. Kilkanaście metrów od niego znajdowała się druga studzienka. Podszedł bliżej i pochylił się nad nią. Wyglądała inaczej. Była większa, sprawiała wrażenie bardziej wiekowej, a przede wszystkim - tu Draco zaklął pod nosem - opatrzono ją napisem: „Dla złych ludzi".
Powrócił do Fridy, starając się nie pokazywać po sobie niczego. Kłębiło się w nim wiele uczuć, z czego do najważniejszych zaliczały się: strach, złość i przygnębienie. Ostatnia emocja szybko została zastąpiona potrzebą działania, wyzwoloną przez dwie pierwsze.
- No dobrze, Frido, pomogę ci - powiedział głośno. - Mam tylko prośbę. Pójdź i popilnuj mojego przejścia, dobrze? W razie gdyby pojawił się... ktoś nowy.
Patrzył, jak dziewczynka powolnym krokiem odchodzi, a sam przyklęknął przy jej studzience. Klapa wcale nie była taka ciężka, większy problem stanowił brak uchwytów, ale dał sobie z tym radę. Po chwili przejście zostało otwarte. Bijąca z niego jasność zapraszała do środka.
Draco nawet nie spojrzał w kierunku Fridy. Usiadł na krawędzi otworu i wsunął weń nogi. Szybko wślizgnął się do niego w całości, nie odpowiadając na wściekłe dziewczęce okrzyki dochodzące z zewnątrz. Obawiał się przez chwilę, że Frida wskoczy za nim, ale popatrzył w górę i odkrył, że wejście zostało zamknięte. Uspokojony i otoczony przez całkowite przeciwieństwo egipskich ciemności, nadal szorował tyłkiem po szorstkiej powierzchni zjazdu.
Spadł prosto na miękki fotel. Z zadowoleniem odkrył, że choć nie jest w stanie czuć bólu, to przyjemność - owszem. Jego tyłek zapadł się w puszystym siedzeniu. Przez chwilę Draco rozkoszował się tym uczuciem, a później odkrył, że jest obserwowany.
Wszyscy obecni w sali sądowej patrzyli na niego jak na kosmitę. Fakt, jego twarz nie mogła wyglądać w tym stanie pięknie, ale poczuł się urażony. Zwłaszcza, że na ławie przysięgłych dostrzegł mężczyznę bez nosa.
Wreszcie ciszę przerwał kościsty, wąsaty człowiek zajmujący miejsce sędziego:
- Frida Queentey?
Draco poruszył się niespokojnie; a więc nie o pokiereszowaną twarz chodziło.
- Nie - odpowiedział cicho. - Draco Malfoy - dodał jeszcze ciszej, mając głupią nadzieję, że nikt go nie usłyszy.
Tupecik niemal spadł z głowy sędziego, gdy ten gwałtownie się wyprostował.
- Znów to samo! Trzeba wprowadzić reformy, bo źli ciągle...
Z krzesła naprzeciwko podniósł się młody mężczyzna w garniturze (między oczami miał ślad po postrzale, Draco wolał sobie nie wyobrażać, jak wygląda tył jego głowy).
- No i jak ja mam go bronić!
Kobieta w zielonej sukience (brak jednej piersi), siedząca obok niego, zaśmiała się złośliwie:
- Raz na jakiś czas możesz się wysilić. Naprawdę, co to za przyjemność bronić ludzi, którzy tego nie potrzebują?
Facet łypnął na nią z irytacją, opadając z powrotem na miejsce.
- Taka mądra jesteś, bo teraz ty masz łatwiej - odburknął.
Sędzia zainterweniował:
- Panie Jinks, pani Wetter, proszę o spokój. - Zastukał młotkiem o blat biurka. - Świeżo umarły, powstać.
Draco podniósł się, czując się trochę niepewnie, a sędzia wyjął z szuflady kartkę i przeczytał:
- Świeżo umarły poślizgnął się w łazience i uderzył się w szafkę.
Ktoś na ławie przysięgłych zachichotał („Ale łamaga!"), ale zaraz został uciszony („Zamknij się, Andy, ty się zadławiłeś tabletką od bólu głowy...").
Sędzia kilka razy uderzył młotkiem o blat.
- Czy świeżo umarły ma jakieś pytania?
- Jedno. Skąd te rany na twarzy?
- Na świeżo umarłego spadło lustro.
Co za wstyd, pomyślał Draco. Że też sam sobie to zrobiłem. Będę musiał wymyślić jakąś oficjalną wersję mojego zgonu.
- Czy świeżo umarły potwierdza przypadkowość śmierci?
- A co, podejrzewacie, że zostałem zamordowany?
- Nie, to drugie.
- Pan sugeruje samobójstwo...? - Draco zrobił zdegustowaną minę. - Kto mógłby chcieć się zabić w ten sposób?
- Różne wypadki chodzą po ludziach.
- Więc potwierdzam przypadkowość.
Sędzia odchrząknął i powiódł wzrokiem po obecnych.
- Zatem zaczynamy rozprawę. - Spojrzał na Draco. - Proszę usiąść.
Jinks ponownie powstał.
- Zanim się rozkręcimy, przypominam, że sądzonym w Sali Dla Dobrych Ludzi przysługuje Ostatnia Szansa.
- Czy świeżo umarły wie, co to znaczy? - zapytał sędzia.
Draco zawahał się.
- Ogólnie wiem. To jedyna, ostateczna szansa, którą się daje komuś, kto... Jakby to... Kto wiele poprzednich szans zmarnował.
- Zgadza się. Ostatnia Szansa to zadanie wyznaczane człowiekowi niedobremu, który z jakichś przyczyn trafił do Sali Dla Dobrych Ludzi. A do tej kategorii świeżo umarły się zalicza. Wypełnienie zadania zapewnia dostęp do nieba. Jego trudność zależy od stosunku dobrych uczynków - o ile jakieś się ma na koncie - do złych.
Draco postanowił na razie nie przejmować się stosunkiem własnych uczynków. W jego umyśle majaczyła myśl: NIENAWIDZĘ ZADAŃ, MISJI ANI INNYCH TAKICH. Nieważne - trudne, łatwe. Zauważył zresztą, że to, co inni uważają za proste, dla niego jest problematyczne. O, na przykład zabicie Dumbledore'a. Snape zrobił to od razu, pewną ręką, a Draco miał wątpliwości, wahał się.
Poza tym nie działał zbyt dobrze pod wpływem stresu. Mając w głowie ostrzeżenie - „albo to zrobisz, albo pójdziesz do piekła" - na pewno będzie się denerwował i to zaważy na wyniku.
Przesunął dłonią po czole, ocierając pot. Zdumiał się na tę aktywność oraz sam fakt posiadania gruczołów potowych i skrzywił się, czując niezabliźnione rany.
- Chciałbym jeszcze o coś zapytać - powiedział do sędziego. - Dlaczego wyglądamy wszyscy jak w chwili śmierci? Przecież... Co ze zmiażdżonymi ludźmi? Rozczłonkowanymi, bez głów?
Sędzia wciągnął powietrze i przemówił na wydechu:
- Za bramami niebios nasze rany i ziemskie potrzeby znikają. Za bramami piekieł nie znikają, a obrażenia dodatkowo sprawiają ból, chyba że przeszkadzają w pracy. Zmiażdżeni, rozczłonkowani, bez głów ludzie są nieobecni podczas rozprawy. Od razu po ogłoszeniu werdyktu trafiają za daną bramę. Jeśli muszą wypełnić Ostatnią Szansę - Sędzia powoli robił się fioletowy na twarzy - to dostają zadanie w piekle albo w niebie. Zazwyczaj są to lekkie misje, bo tam nie ma nic do roboty. - Sędzia westchnął chrapliwie.
- A dlaczego wszyscy są Brytyj...
- Bo dzielimy się na sekcje językowe! Czy możemy wreszcie zacząć?! - zirytowała się Wetter. - Chłystek gra na czas!
Draco zamilkł, obrażony.
- Dziękuję. Panie sędzio, prosimy.
Sędzia zastukał młotkiem o blat z sobie tylko wiadomych przyczyn.
- Rozprawa numer... Erm... Dwa mil... Dwieście milion... Rozprawa numer proszę sobie zobaczyć. - Podniósł do góry kartkę z zapisaną na niej ogromną liczbą. - Dracon Malfoy, lat dwadzieścia jeden, poślizgnął się w łazience i uderzył się w szafkę ze skutkiem śmiertelnym. Syn Lucjusza i Narcyzy. Czarodziej. Były Śmierciożerca, czyli zwolennik czarodziejskiego odpowiednika Adolfa Hitlera.
- Ale były! - podkreślił Draco.
- Kształcony w Hogwarcie, później bezrobotny.
- Nie musiałem pracować.
- Nie przerywać! - warknęła Wetter. - Panie sędzio, prosimy kontynuować.
- Właściwie to skończyłem. Oskarżyciel, wystąp.
Wetter wstała z krzesła i stanęła na środku sali.
- Zacznijmy od tego, że przygotowałam się na przybycie panny Fridy Queentey. Obecny tu pan Dracon Malfoy bezczelnie...
- Nie! - zaprotestował Draco. - Zapytałem ją! Powiedziała, że chętnie zamieni się przejściami. To wszystko odbyło się za obopólną zgodą.
- I jeszcze kłamie. Panie Stevens, proszę o „Księgę złych czynów Dracona Malfoya".
Ze stanowiska protokolanta podniósł się rudy, zmarniały mężczyzna o mętnym spojrzeniu. Powolnym i jakby ostatkiem sił czynionym krokiem przydreptał do oskarżycielki, by podać jej tomiszcze o rozmiarach złączonego w całość „Władcy Pierścieni".
Wrócił na miejsce, a Wetter otworzyła księgę na ostatniej stronie.
- O, proszę. Dwa najnowsze: „Podstępem odebrał Fridzie Queentey jej studzienkę" oraz: „Skłamał podczas rozprawy pośmiertnej".
Draco zagotował się w środku. Gdyby był czajnikiem, para buchnęłaby ze wszystkich jego otworów, łącznie z tym powstałym na skutek zderzenia z kolcem szafki.
Zabrano mu jego najlepszą broń: oszustwo.
- No dobrze, podstępem odebrałem. I skłamałem. Ale naprawdę żałuję. - Całą siłą woli próbował zmusić swoje sumienie do pracy. Wyobrażał sobie, że szczerze cierpi z powodu swoich niegodziwych postępków.
Na twarzy Wetter wyrósł uśmiech wyższości i Draco wiedział, że poległ.
- Ha! Mamy nowy czyn: „Udawał skruszonego podczas rozprawy pośmiertnej". Panie Malfoy, pan nawet nie potrafi zmusić się do żalu. Pan nie posiada sumienia.
- Posiadam.
- O! Znów: „Skłamał podczas rozprawy pośmiertnej."
Ktoś z ławy przysięgłych krzyknął w zdumieniu:
- No nie gadaj!
- No dobrze, żartowałam. - Wetter przewróciła oczami. - Najwyraźniej pan Malfoy posiada jakieś zgniłe szczątki sumienia. Po prostu przyzwyczaił się do ich smrodu.
- Nie życzę sobie... Panie adwokat! Ona mnie obraża! - Draco spojrzał na Jinksa z rozpaczą w oczach. Felerny obrońca się trafił!
- Och, tak - zreflektował się Jinks. - Zgłaszam sprzeciw.
- Poooooo-dtrzymuję - wyziewał sędzia.
Wetter kiwnęła grzecznie głową.
- Proszę się nie gniewać, panie Malfoy. Gniew to grzech, a pana księga i tak jest już ciężka. Ale przejdźmy do rzeczy: zgadzamy się co do sprawy panny Queentey, prawda?
- Tak. - Odpowiedź nosiła w sobie tonę urazy.
- Dobrze, więc już to zostawmy. Gdzie się pan ocknął po śmierci?
Draco zmarszczył brwi. Dlaczego o to pyta?
- Na jakimś... blokowisku.
- Proszę opisać to blokowisko.
Wolał do tego nie wracać. Dziwnie czuł, że opisywanie tego miejsca innym ludziom to niewłaściwa rzecz; zupełnie, jakby się przed nimi obnażał.
- Było szare - oznajmił lakoniczne.
- Może to i lepiej, że nie czarne - ironizowała Wetter. - A coś więcej?
- No więc... Puste. Żadnych ludzi, znaków, zwierząt, nic.
- Nikogo poza panem?
- Już mówiłem, że nikogo. Nie zrozumiała pani?
- I co pan czuł? Proszę nie kłamać, bo się wyda.
- Niepokój.
- Z powodu?
- Nie wiem. To był chyba lęk przed otwartymi przestrzeniami.
- Przecież tam było pełno bloków!
- Po prostu nie wiedziałem, co się stało. Biorę prysznic, tracę przytomność i budzę się na takim osiedlu. Nic fajnego.
- Niesamowicie panu współczuję. Czego jeszcze się pan bał?
- Zaraz bał. Niepokoiłem się. Coś mogło mnie napaść, nie miałem różdżki.
- I?
- Nikogo... Nikogo tam nie było.
- To wiemy.
- To mnie trochę zmartwiło.
- O. A dlaczego?
- Bo nie miał mi kto pomóc wrócić do domu. Nie wiedziałem wtedy, że nie żyję. Myślałem, że ktoś... Nie wiem, rzucił we mnie Świstoklikiem albo coś. Świstoklik to...
- Wiem, co to Świstoklik! Nie jest pan jedynym czarodziejem na świecie.
Wetter zaczęła przechadzać się po sali.
- Właściwie po co o tym rozmawiamy? - zapytał Draco, mając dość tej inwigilacji.
- Ponieważ miejsce, w którym zmarły budzi się zaraz po śmierci, symbolizuje stan jego sfery uczuciowej. Mówiąc romantycznie: stan jego serca.
Draco zapadł się głębiej w fotelu i spod byka patrzył na triumfującą Wetter.
- Jeśli się mylę, niech mnie ktokolwiek na tej sali poprawi: serce pana Malfoya jest szare, ponure, puste, i jedyne, co czuje, to strach.
Jinks podniósł się z krzesła.
- Pan Malfoy powiedział, że wystraszyła go ta pustka. To może oznaczać, że w głębi duszy chciałby kogoś pokochać.
- Pokochać! Tym szarym, smętnym, żałosnym narządem?
- Skoro doszliśmy już do tego, że pan Malfoy ma sumienie... Kto wie, może mógłby nawet obdarzyć kogoś miłością? Nie od razu, ale gdyby się postarał?
- On nie jest do tego zdolny, Jinks. Może to dziedziczne, może nabyte, ale zwyczajnie pan Malfoy takich zdolności nie posiada.
Wściekłość powoli wzbierała w Draco. Przed chwilą jedynie kipiał ze złości, a teraz ogromny gniew rozlewał się gorącem po jego klatce piersiowej. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie był w stanie. Do głowy przychodziło mu tyle różnych okrzyków - od „cisza" po „stulcie te zasrane ryje" - lecz żaden odgłos nie opuścił jego zaciśniętego gardła.
Zawsze tak miał; w chwilach największej, rozpaczliwej furii po prostu tracił zdolność mówienia. Nie potrafił wówczas ubrać w artykułowane dźwięki tego, co czuł. Zamierał, blady z wściekłości.
Zacisnął drżące dłonie w pięści. Odetchnął kilka razy.
Spostrzegł, że Jinks urwał w połowie zdania („Daj spokój, gdyby był taki, jak mówisz, pewnie obudziłby się w chlewie, więc...") i wpatrywał się w niego. Draco odwzajemnił spojrzenie.
- Myślę, Wetter, że pan Malfoy chce nam coś powiedzieć.
Draco znów westchnął. Powoli dochodził do siebie, ciężar z klatki piersiowej zdawał się zelżeć, a gardło rozluźnić.
Tak bardzo chciałby, żeby ojciec tu był. Albo chociaż matka. Też miała gadane.
- No, panie Malfoy? - ponaglała Wetter. - Ma pan coś na swoją obronę?
- Nie podoba mi się wasza dyskusja.
- A mi nie podoba się... - Wetter przewertowała „Księgę złych czynów Dracona Malfoya". - To, co pan powiedział do Hermiony Granger na drugim roku.
Draco wzniósł oczy do nieba... Do sufitu.
- To tylko wyzwisko. Pani zdecydowanie przesadza.
- Dla pana to nie było tylko wyzwisko. Ani dla niej. No ale dobrze, panie Malfoy, dlaczego nie podoba się panu nasza dyskusja?
- Rozmawiacie, jakby mnie tu nie było. A jestem tu obecny, co może przestaliście dostrzegać, zbyt zajęci snuciem idiotycznych wniosków. Zgłaszam sprzeciw.
- Nie może pan... - zaczęła Wetter, ale sędzia przerwał jej nieprzytomnie: - Podtrzymuję, podtrzymuję.
Kobieta z ławy przysięgłych zawołała śpiewnie:
- Sprzeciw!
- Podtrzymuję... - wymamrotał zaspany głos.
Rozległ się chichot.
- Pan sędzia za życia cierpiał na zespół chronicznego zmęczenia - wyjaśnił zakłopotany Jinks. Nagle twarz mu się rozjaśniła. - Panie Malfoy, pan był na tym blokowisku pierwszy raz w życiu, prawda?
- Tak - odparł Draco, niechętnie wracając do niewygodnego tematu. - Co znowu?
- Czyli nie zna pan własnej sfery uczuciowej...
- Chwileczkę - przerwała Wetter. - Oskarżyciel jeszcze nie skończył. Czekaj na swoją kolej. Trochę kultury.
Jinks posłusznie opadł na krzesło, w ogóle nie wyglądając jak ktoś strofowany.
- Panie Malfoy - podjęła. - W „Księdze złych czynów Dracona Malfoya" są zawarte wszelkie pana przewinienia - od lżejszych, po cięższe. Rozmiary księgi mówią same za siebie, prawda? Powinien pan otrzymać taką Ostatnią Szansę, której nie byłby pan w stanie wypełnić. Zwłaszcza przez wzgląd na fakt, że Przejście Dla Dobrych Ludzi nie ukazało się panu, a Fridzie. Gdyby to była pana studzienka, moglibyśmy przypuszczać, że najwyraźniej ma pan w sobie jakieś nieujawnione pokłady dobra, ale w tej sytuacji... Cóż, jest pan całkowicie zepsuty, zły i niereformowalny.
Draco z ponurą miną słuchał jej przemówienia. Starał się wcześniej przygotować na taki przebieg sprawy, ale jego serce i tak załomotało donośnie. Dostanie arcytrudne zadanie, nawali i skończy w piekle, gdzie rany bolą, a pewnie także trzeba pracować. Wieczność w męczarniach? Niezbyt nęcąca perspektywa.
Usiłował sam wymyślić coś na swoją obronę, uznając Jinksa za niezbyt kompetentnego adwokata, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Nie mógł przypomnieć sobie czegokolwiek, co zrobiłby przez wzgląd na dobro drugiej osoby. Kiedyś pożyczył Goyle'owi pióro... Ale w zamian za połowę kałamarza, więc to się chyba nie liczyło.
Westchnął. Jego klatka piersiowa znów ważyła zbyt wiele. Jakby usiadł na niej... Goyle. Draco potrząsnął głową, przeganiając niemądre myśli i porównania.
Tymczasem Wetter powróciła na swoje miejsce, a Jinks powstał.
- Na początek poproszę „Księgę dobrych czynów Dracona Malfoya".
Anemiczny rudzielec podał mu małą, żółtą karteczkę biurową.
- Myślałem, że będzie tego choć trochę więcej... - wymamrotał Jinks. Głośno powiedział: - Cóż, może pan Malfoy nie miał zbyt wielu okazji do okazania dobroci. - Przysunął karteczkę bliżej oczu i przeczytał: - „Podarował Crabbe'owi i Goyle'owi czekoladki. Bez żadnej okazji". No proszę. Całkiem nieźle. I jeszcze: „Napisał mamie wierszyk".
- Księga orze jak może - prychnęła Wetter.
- Sprzeciw! - krzyknął Draco.
- Podtrzymuję...
- W ogóle protestuję przeciwko takim komentarzom ze strony oskarżyciela! - dopowiedział.
- Zamknij się pan...
Na sali na moment zapadło milczenie, jedynie kilka osób tłumiło śmiech.
Draco został doszczętnie obrażony. Gdyby mógł to zrobić bez żadnych konsekwencji (albo gdyby był tu z ojcem), wyszedłby, trzaskając z impetem drzwiami. Od złośliwych komentarzy niestety również musiał się powstrzymywać, nie chcąc przeciągać struny.
- Eee... Tak - odchrząknął Jinks. - Może jeśli pan Malfoy pożyłby dłużej, zdołałby coś więcej w kwestii dobrych czynów osiągnąć. Domniemanie niewinności, wiadomo. Wątpliwości zawsze rozstrzygać na korzyść oskarżonego. A teraz... Wróćmy do spraw sercowych. Potwierdza pan, że blokowisko było panu nieznane?
- Potwierdzam - mruknął Draco. Ogarniała go rezygnacja i zmęczenie. Mógłby nawet nie trzaskać drzwiami. Po prostu wyjść i ich tu wszystkich zostawić.
- Bardzo rzadko się zdarza, żeby świeżo umarły budził się w obcym miejscu. Przypuszczam, że to ma jakieś znaczenie. Ława przysięgłych coś proponuje?
Cisza.
- Dobrze. Ja myślę, że pan Malfoy po prostu nigdy nie konfrontował się ze swoimi uczuciami. Zagłuszał dobro w swoim sercu. Nie próbował zaglądać w głąb siebie. Pytanie, czy celowo? Może nikt go tego nie nauczył. Może kazano mu być powściągliwym. Może miał złe wzorce. W księgach nie ma o tym mowy. A wiadomo... Domniemanie niewinności. Czy pan Malfoy potwierdza, że miał złe wzorce?
Draco zamknął na chwilę oczy, oburzony tym publicznym omawianiem jego wnętrza.
- Potwierdzam - powiedział, wiedząc, że to pomoże i mając nadzieję, że mówienie o rzeczach, co do których pewności się nie ma, nie kwalifikuje się jako kłamstwo.
Osobiście nie sądził, by jego rodzice byli aż tak złymi wzorcami. Jeśli zaś byli, to tylko dlatego, że sami nie mieli z kogo brać dobrego przykładu. Wówczas można by pokusić się o stwierdzenie, że i dziadkowie Draco również... Szukanie w ten sposób winnego prowadziło do samych neandertalczyków.
Ale mógł się mylić. Choć może i nie.
- Czy rodzice bywali wobec pana okrutni?
- Chyba... Nie wiem. Może. Może ktoś by tak powiedział, ja nie mam pojęcia.
- Rozumiem. Czyli nie wie pan, jak powinna funkcjonować porządna rodzina.
- Wydaje mi się, że wiem.
- Wydaje się panu.
Adwokat zdawał się mieć świadomość, że Draco usiłuje nie skłamać i jednocześnie nie powiedzieć prawdy.
Draco nigdy nie dostał nawet nędznego klapsa. A że czasem ojciec odmawiał mu kupna tego czy tamtego? Tak chyba było w każdym domu; u Weasleyów, na przykład, z pewnością bardzo często.
Malfoyowie rozpieszczali swoje dzieci, choć stawiali im wysokie wymagania. W ten sposób tworzyła się równowaga. Draco uważał to za poprawny sposób wychowywania, ale wygodnie przyjął, że to tylko jego subiektywna opinia, która nie może zaważyć na wyniku rozprawy.
- Czy rodzice okazywali panu uczucia?
Draco zmarszczył brwi. Bez tych wszystkich ludzi łatwiej byłoby o tym mówić. Co to, do cholery, talk show? Obnażanie się na wizji?
Dla dobra sprawy zdusił w sobie wszelkie protesty.
- Co ma pan na myśli?
- Przytulanie, czułe słówka.
- Tak to robią kochankowie, nie rodzice.
- Rozumiem. Skąd więc pan wiedział, że matka i ojciec pana kochają?
- Dbali o mój rozwój.
- A kiedy był pan, powiedzmy, chory, siedzieli przy pana łóżku?
- Skrzaty się mną zajmowały.
- Czy matka czytała panu do snu?
- Skrzaty mi...
- Pan Malfoy nie zaznał w życiu rodzicielskiej miłości! - zakrzyknął z żalem Jinks, a w sali rozbrzmiało pełne rozczulenia „awwwww...".
Draco mentalnie machnął ręką na te impertynencje. Wiedział - jak pewnie wszyscy obecni - do czego zmierza adwokat i pozwolił mu działać. Wreszcie dostrzegł dla siebie światełko w tunelu.
Przedstawić kata jako ofiarę - wspaniały pomysł. Z tego, co Draco wiedział z mediów i z autopsji, sposób ów często zdawał egzamin.
Jinks przemówił ponownie, głosem poważnym i uroczystym:
- Wychowanie w znaczny sposób wpływa na ukształtowanie psychiki dziecka. Kto wie, kim stalibyśmy się my pod opieką państwa Malfoyów? Czy wyroślibyśmy na porządnych obywateli w domu, w którym miłość to pojęcie obce? Nie możemy karać dziecka za błędy wychowawcze rodziców. Oczywiście, to usprawiedliwienie nie załatwia wszystkiego. - Draco popatrzył na Jinksa pytająco, ale ten swobodnie kontynuował: - Pan Malfoy dopuścił się wielu okrutnych czynów. Ale wiemy już, że ma sumienie. Jestem za tym, by Ostatnia Szansa była trudna, lecz wykonalna. Dajmy panu Malfoyowi prawdziwą szansę na odkupienie.
Wetter, z dziką furią w oczach, wstała i podeszła do Draco. Zatrzymała się metr przed nim. Spojrzała mu prosto w twarz. Otworzyła „Wielką księgę złych czynów Dracona Malfoya" na ostatniej stronie i powiedziała:
- Może zobaczymy, czy rzeczywiście dzieciństwo miał takie nieszczęśliwe! Co pan powie na kilka pytań zadanych wprost, panie Malfoy?
Draco niemal podniósł wzrok na sufit, by przekonać się, czy nie wisi nad nim chmura burzowa, symbol prawdziwego pechowca.
Wszystko stracone.
Z przyśpieszonym oddechem czekał na przesłuchanie.
- Oskarżyciel miała już swój czas - odezwał się ku zdumieniu wszystkich sędzia. W dodatku całkiem przytomnym głosem. - Teraz pora na podjęcie decyzji. Ława przysięgłych... Proszę się naradzić.
Draco chciał zaśpiewać pieśń pochwalną o sędzim, tak ogromną poczuł ulgę - a wspomnieć trzeba, że rzadko był komukolwiek wdzięczny. Nieświadomie szukał w duchu rymu do „tupecik", dopóki nie spadła na niego straszna wiadomość - niedługo zostanie ogłoszony werdykt.
Przysięgli nie wyszli z sali, zostali na swoich miejscach i szeptali do siebie konspiracyjnie. Co jakiś czas rozbrzmiewały wśród nich słowa „ale Wetter mówiła..." (wtedy Draco truchlał) oraz „a Jinks powiedział..." (wtedy Draco się uspokajał). Niekiedy słychać było wulgaryzmy i wyzwiska, czasem przysięgli w ogóle schodzili z tematu, plotkując i śmiejąc się.
Narada trwała około dwudziestu morderczych minut. Po ich upływie sędzia opuścił swoje miejsce i podszedł do ławy przysięgłych. Chwilę z nimi rozmawiał, a później powrócił na swoje krzesło i zastukał młotkiem o biurko.
Draco w napięciu czekał na jego słowa, wbijając paznokcie w obicie fotela.
- Cisza, cisza - zażądał sędzia, choć panowało milczenie. - Ogłaszam wyrok, który wspólnie dopracujemy razem z tu obecnym świeżo umarłym. Świeżo umarły otrzymuje Ostatnią Szansę: będzie musiał udowodnić, że zdolny jest do miłości.
- Skandal! - krzyknęła Wetter, a zaraz dodała ciszej: - Przepraszam, przerwałam. Proszę kontynuować, proszę.
- W związku z ogromną ilością złych uczynków, zadanie zostaje utrudnione: obecny tu świeżo umarły zobowiązany jest w zmienionej postaci zbliżyć się znacząco do swojego największego wroga w przeciągu dwóch miesięcy. Jeśli zdoła wyzbyć się niechęci, nienawiści i pogardy na rzecz przyjaźni i oddania, dnia sześćdziesiątego drugiego, licząc od jutra, otworzą się bramy niebios, które świeżo umarły śmiało mógł będzie przekroczyć.
Sala zawirowała przed oczami Draco, który zastanawiał się, czy człowiek zmarły może zwymiotować. Bo taką właśnie miał ochotę. Odetchnął głęboko i zamknął na chwilę oczy, starając się nie histeryzować. Myślał, że misje polegają na czymś innym - jakieś prace społeczne, pomoc dzieciom z Afryki, przerzucanie gnoju widłami, cokolwiek. Tymczasem dostał za zadanie pokochać osobę, której nienawidził.
Zresztą, chwila... Draco miał w poważaniu tak wiele osób... Co, jeśli będzie musiał zaprzyjaźniać się z każdą po kolei? W takim wypadku do nieba trafi za jakieś pięćdziesiąt lat! Czy naprawdę warto się tak męczyć?
- Panie Malfoy - powiedziała odrobinę niepocieszona Wetter; z pewnością liczyła na gorszą karę. - Jest pan w stanie podać nazwisko swojego największego wroga, czy może ma pan problem z wyborem?
- Muszę to przemyśleć - wymamrotał Draco.
Granger? Weasley? Potter? Wetter? Carwalter? Longbottom? Penwell? Smith? Fringe?...
Jinks wziął z biurka sędziego kartkę i ołówek, i podał je Draco.
- Proszę zapisać tutaj nazwiska. Ława przysięgłych wybierze jedno z nich.
Na papierze pojawiło się dziewięć nazwisk; pominięci zostali mniej ważni nieprzyjaciele.
Jinks przeczytał na głos:
- Hermiona Granger. Ronald Weasley. Harry Potter. Wetter...
- Wetter się nie liczy, nie żyje przecież - powiedział sędzia. Sama Wetter nie skomentowała; zmierzyła Draco kpiącym spojrzeniem, które mówiło więcej niż tysiąc słów. Odpowiedział jej podobnym wzrokiem - choć przez nerwy odrobinę mniej dopracowanym technicznie.
- No tak, nie liczy się. Amanda Carwalter. Neville Longbottom, śmiesznie. Peter Penwell. John Smith. Cristina Fringe.
- Może Longbottom - zaproponował mężczyzna bez nosa siedzący z przodu. - Brzmi obiecująco.
Draco wykrzywił twarz w przerażeniu. Po co w ogóle go wpisał?!
- Nieeeee. - Pokręciła głową starsza kobieta zajmująca miejsce z brzegu po lewej. - Znałam jego babcię. Nie róbmy tego Neville'owi.
- No to Granger! - rzucił ktoś.
- To baba, baby są miękkie, łatwo mu pójdzie.
- Sam jesteś miękki!
- Na takie problemy to tylko viagra. A z kobietami faktycznie może pójść zbyt łatwo, trochę komplementów, seks i już.
- Nie zapominaj, że to on ma kochać, a nie ona.
- Ale to też łatwiej, jak się jest hetero. Dajmy mu faceta.
- Rację mają. Facetów ciężej polubić, to gbury.
- Feministka się znalazła.
- No to kto, Penwell?
Tylko nie Penwell!, pomyślał Draco w rozpaczy. Na widok Penwella dostawał drgawek, ten obrzydliwy gbur obraził go tyle razy, że całej „Wielkiej księgi złych czynów Dracona Malfoya" nie wystarczyłoby, by spisać wszystkie obelgi.
- Penwell robił interesy z wnukiem znajomego przyjaciółki mojej siostrzenicy, odpada.
- I jest przystojny! Widziałam w gazetach. Zanim umarłam. Zdecydowanie odpada.
- A John Smith?
- On w ogóle istnieje? Czy po prostu pan Malfoy nie lubi kiepskich dowcipów?
- Cristina Fringe!
- BAB NIE BIERZEMY!
- Weasley?
- Ja mam na nazwisko Weasley. Jak go weźmiemy, to się obrażę.
- To zostaje tylko ten... Potter?
Draco niemal utonął w zalewającej go fali desperacji.
Sędzia zastukał młotkiem.
- Mam was dosyć, chcę spać. Harry Potter, postanowione.
Draco wstał gwałtownie.
- SPRZECIW!
- Oddalam! Koniec rozprawy.
Młotek ostatni raz uderzył o blat.
KONIEC ROZDZIAŁU 1
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro