Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

EPILOG

(7064 słów)

Wiał zimny wiatr. Draco siedział na ławeczce na rogu Pokątnej, gdzie nie chodziło zbyt wielu ludzi. Było niedzielne popołudnie, więc większość okolicznych mieszkańców i tak zaszyła się w swoich domach. Jeszcze nie padało, ale ciężkie chmury wisiały nad tą częścią Londynu.
Draco wielokrotnie usiłował przewidzieć reakcję Pottera na prawdę. Oczywiście w najśmielszych snach nie przypuszczał - zwyczajnie bał się takiego obrotu spraw - że Potter rzeczywiście prawdę pozna. Tak czy siak zwykł sobie w głowie powtarzać, że oberwałby Avadą, Cruciatusem czy innym cholerstwem, choćby Potterową pięścią, a tu obyło się bez fizycznego bólu.
A przecież mogłem wyrzucić ten przeklęty życiorys, pomyślał po raz setny Draco i tylko resztki narcyzmu, a co za tym idzie - dbałości o wizerunek własny - powstrzymały go od zgarbienia się i ukrycia twarzy w dłoniach. Nonszalancko zarzucił nogę na nogę. Trwał w tej pozycji, dopóki nie zdrętwiał.
Rzecz jasna Potter miał prawo się zirytować. Potter miał prawo się wściec. Potter miał nawet prawo zwariować. Draco nie wiedział, jak zareagowałby w sytuacji odwrotnej - gdyby sam polubił jakiegoś nieznanego sobie wcześniej gościa, a później dowiedział się, że gościem tym jest jego wróg szkolny i ogólny, ktoś, komu nigdy dobrowolnie by nie zaufał.
Kwestia zaufania była w tym momencie najważniejsza. Draco, z coraz większym ciężarem w żołądku, uświadamiał sobie, że w swojej oryginalnej postaci potrzebowałby nie dwóch tygodni, nie trzech miesięcy, a lat, by zdobyć zaufanie Pottera. A teraz, gdy najpierw tak okrutnie go oszukał, a później zrzucił na niego straszną prawdę, prawdopodobnie nie starczy mu wieczności, by wszystko naprawić.
Tylko po co chciał to naprawiać?
Ano z czysto egoistycznych pobudek. Potter go nie męczył. Mimo że miał kiepskie poczucie humoru i bywał w gorącej wodzie kąpany, to przyjemnie było słuchać z jego ust komplementów, czuć jego gorący oddech tuż przy uchu i, na Merlina, jak cudnie było dać się głaskać po ramieniu czy włosach. Draco czuł się przy Potterze jak najlepszego rodu francuski piesek. I to piesek, którego nie wysyła się na konkursy, któremu nie stawia się miliona wymagań, któremu nikt nie każe się żenić, zawierać przydatnych znajomości i bezwzględnie przestrzegać savoir-vivre czy czcić Voldemorta.
Wcześniej wspomniana noga Draco zaczynała drętwieć akurat w momencie, gdy raptownie zmienił pozycję. Wyprostował się jak struna, kiedy z nagłością uderzyła w niego myśl jednocześnie straszna i poniekąd miła: mimo że Potter znał go jako Franka, to Draco udawał w jego obecności o wiele mniej niż choćby przy rodzicach. No i właściwie co z tego? Za późno na takie wnioski.
Dzień po tym, jak Potter dowiedział się całej prawdy, Draco wyrzucił dumę do kosza, zacisnął zęby i zszedł piętro niżej, by zapukać do drzwi i poprosić o audiencję u Wybrańca. Wybraniec nie tylko nie wyraził zgody na rozmowę, a nie wyraził zupełnie nic. Być może nie było go w domu, ale prawdopodobnie obserwował całą sytuację przez judasza i Draco nie mógł pozbyć się mylnego - sam wiedział, że mylnego - wrażenia, że Potter cieszy się z upokorzenia Draco, i że mógłby tak patrzeć na niego przez wizjer do końca świata. To napełniło go pustą złością i wrócił do siebie.
Dwa kolejne dni próbował sam przed sobą sprawiać wrażenie, że cała sytuacja ani trochę go nie rusza. Wstawał rano, myślał o tym, że gdyby miał jedzenie, zjadłby śniadanie, i starał się żyć zupełnie przeciętnie i rutynowo. Najczęściej po prostu leżał na łóżku i gapił się w sufit, co było absolutnie, zupełnie normalne. Trzeciego dnia usiadł na ławeczce i liczył na to, że być może spotka wracającego skądś Pottera. Odrobinę się przy tym takiego spotkania obawiał, dlatego wybrał ławkę, a nie wycieraczkę pod drzwiami jego mieszkania.
I czytelnikom, i autorowi, i Draconowi byłoby nieprzeciętnie nudno, gdyby siedzenie na ławeczce nie przyniosło wreszcie jakiegoś efektu.
- AAAAA! - uszu Dracona dosiągł rozdzierający krzyk. Dobiegał gdzieś zza jego pleców i brzmiał dziwnie znajomo, mimo że „AAAAA!" z reguły brzmi podobnie i trudno powiedzieć nawet, czy drze się wyjątkowo męska kobieta czy mężczyzna, który niewyjaśnionym sposobem przeskoczył mutację lub przeszedł ją tylko częściowo.
Draco początkowo chciał machnąć ręką i nie podnosić czterech liter z ławki, ale kiedy krzyk rozległ się ponownie, ciekawość wzięła górę. Nie żeby chciał nieść pomoc - pragnął stanąć w tłumie gapiów, może wydusić z siebie truistyczny komentarz charakterystyczny dla obserwatora („Co za tragedia!", „To był taki spokojny chłopak" albo coś w tym stylu), ewentualnie pomilczeć i rozerwać się samym widokiem tego, co działo się w miejscu narodzin rozdzierającego krzyku.
Ale tłumu nie było. Była tylko tragedia: na środku pustawej uliczki znajdował się Ron Weasley. Usiłował zrzucić z siebie bluzę, przy okazji tańcząc, jakby nagle dostał Parkinsona. Swoją drogą, Draco nie miał pojęcia, dlaczego nazwano tę chorobę nazwiskiem ojca Pansy. Być może kiedyś zdoła ją o to zapytać? Oby umarła młodo.
- Zabierzcie go, zabierzcie go! - krzyczał Weasley, choć między sklepami nie było nikogo poza nim samym i Draco, o którego obecności nie mógł wiedzieć.
Przyzwoity człowiek podbiegłby do oszalałego Weasleya i próbował dowiedzieć się, jak może mu pomóc. Draco, któremu daleko było do przeistoczenia się w przyzwoitego człowieka, i któremu daleko było do Weasleya, nie zmniejszył dystansu, lecz zmarszczył brwi, zastanawiał się chwilę i krzyknął, usiłując przedrzeć się przez nieartykułowane wrzaski:
- A tobie co?!
Weasley drgnął i popędził w stronę Draco, potykając się o własne nogi i tylko cudem nie lądując na bruku.
- Wlazł mi za kaptur! Zabierz go!
- Nie dam rady zabrać samego kaptura!
- Weź bluzę, weź bluzę!
- To stań prosto i nie wierzgaj! - warknął Draco, nie mając pojęcia, dlaczego pomaga komuś takiemu. Kiedy Weasley przestał rzucać się jak rozszalała chabeta, Draco zsunął bluzę z jego ramion i rzucił nią jak najdalej od siebie, spodziewając się, że utkwiło w niej coś obrzydliwego (choć, prawdę mówiąc, rzuciłby i tak - ze względu na sam fakt, do kogo należała).
- Łazi gdzieś po mnie? - Weasley obracał się i kręcił głową, by zlustrować swoje plecy.
- Nie widzę, chyba nie - odparł bez większego zainteresowania Draco.
- Nie cierpię pająków.
- Twoja bluza leży tam, gdybyś jej potrzebował. - Draco wskazał palcem.
Weasley zawahał się.
- Szkoda mi jej trochę, ale nowa nie była, droga też nie... Może się komuś przyda?
Draco westchnął.
- Przywołaj pająka zaklęciem, a później...
Weasley wybałuszył oczy i wpadł mu w słowo:
- Jeszcze czego! Niczego nie będę przywoływał. Nie jest nawet zimno, gotowałem się w niej.
- Merlinie, błogosław pająka, że cię uwolnił od bluzy.
Stali przez chwilę w ciszy, którą, gdyby odgrywali scenkę w serialu komediowym, przerywałoby cykanie świerszczy. Draco nie miał pojęcia, o czym mógłby rozmawiać z Weasleyem i nie był pewien, czy w ogóle chciał z nim rozmawiać. Z drugiej strony - rudzielec z pewnością miał kontakt z Potterem i być może warto byłoby spróbować coś ugrać.
- Idziesz do Harry'ego? - zapytał więc zupełnie niezobowiązująco.
- Tak. Martwię się o niego, od kilku dni nie ma z nim kontaktu.
Od trzech, pomyślał Draco. Od trzech. Jak bardzo ty i Potter jesteście przyrośnięci, skoro martwisz się po trzech dniach? A moje zwłoki znalazł skrzat domowy... Też po trzech dniach...
- George mówił, że się pokłóciliście... - ciągnął Weasley.
A to plotkarz!, zirytował się Draco.
- Wcale się nie pokłóciliśmy.
- Może i nie. Mówił, że coś się między wami popsuło.
A to wielki psycholog!, zdenerwował się Draco.
- Nie sądzę, by mógł dojść do takich wniosków po tym, co zobaczył.
- Powtarzam tylko, co usłyszałem. - Weasley uniósł ręce w obronnym geście, stając się wierną kopią swojego ojca. - Więc... co u Harry'ego? Jest chory? Tak się tobą zajął, że zapomniał odezwać się do starego kumpla? - zażartował.
- Słuchaj, Wea... Ron. My się rzeczywiście pokłóciliśmy.
- No i wiszę George'owi knuta. Dzięki.
Draco nie zdobył się na współczucie. Sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął z niej złożoną kartkę w kratkę.
- Harry nie chce ze mną rozmawiać, więc pomyślałem, że może w ten sposób... - Merlinie, jak idiotycznie było żalić się Weasleyowi! Potter, idioto, doceń ten wysiłek! - Sam chciałem mu to przekazać, ale tak chyba będzie lepiej. Dopilnuj, żeby nie wrzucił tego do kominka czy coś.
Weasley sięgnął po kartkę i zaczął ją rozkładać. Draco naraz poczerwieniał i syknął z irytacją:
- To do NIEGO!
- Racja, przepraszam - zmieszał się Weasley. - Jakoś tak automatycznie...
- Nie tłumacz się - uciął Draco, nie chcąc słuchać idiotycznych wyjaśnień, by nie zacząć się zastanawiać, czy rzeczywiście można ufać Weasleyowi. Wiedział, do jakich doszedłby wniosków. - Tylko idź.
Pożegnali się i każdy poszedł w swoją stronę - choć Draco chciał wrócić do swojego mieszkania, to jednak nie miał ochoty iść tą samą trasą co Weasley.
Nie łudził się. Liścik zapewne nie wystarczy, ale może choć trochę udobrucha Pottera. Choćby taką odrobinę, by zdecydował się z nim porozmawiać.
Draco wiedział, że Potter i tak o wszystkim zapomni. Dlatego nie łomotał z rozpaczą w jego drzwi, nie usuwał się też w cień i nie miał na tyle ogromnych wyrzutów sumienia, by popełnić samobójstwo. Zależało mu jednak, by Potter tuż przed nadejściem dożywotniej amnezji uświadomił sobie, że Draco nie zrobił tego wszystkiego z nienawiści, a ze... strach... z konieczności. Że każdy inny człowiek postąpiłby tak samo, gdyby postawiono go przed wyborem: zbrataj się z wrogiem lub smaż się w piekle. Dlaczego mu zależało - któż mógł to wiedzieć? Było to kolejne pytanie retoryczne, na które - wbrew zasadom i definicji pytania retorycznego - próbował sobie odpowiedzieć.
Być może jego ego cierpiało, być może pragnął współczucia - nikt mu go bowiem nie okazał, ani przysięgli, ani sędzia, ani obrońca, ani tym bardziej oskarżyciel. A może po prostu niezwykle frustrujące było, jak nisko oceniał go Potter. To ostatnie stwierdzenie rodziło nowe pytanie: dlaczego?
Tutaj Draco wolał nie odpowiadać.

***

Harry Potterze,

zwracam się tak oficjalnie, bo nie wiem, czy wolałbyś z imienia, czy z nazwiska. Widzisz, zastanawiam się, jak Cię nazwać, by Cię nie urazić! Najchętniej skreśliłbym ten początek, ale kończy mi się tusz, a poszłoby go za dużo, gdybym miał tyle skreślać. Mógłbym wymienić kartkę na nową, ale nie mam więcej.
Na wypadek, gdybyś znów powątpiewał w autentyczność całej historii - tak, Malfoy to ja. Po śmierci dostałem zadanie, jakie dostałem - jako zupełnie nieznany nikomu charłak, bez doświadczenia w czymkolwiek, bez pieniędzy, bez wiedzy o tym, jak radzą sobie ludzie niemagiczni, miałem przetrwać 2 miesiące i dodatkowo zbliżyć się do Ciebie.
Uwierz, nie byłem zadowolony z wyroku! Był upokarzający i dla mnie, i dla Ciebie. Rzecz jasna, wtedy myślałem raczej, że dla mnie. Cóż, mus to mus. Miałem do wyboru: to albo wieczność (rozumiesz, WIECZNOŚĆ. Poczekaj sekundę, aż uświadomisz sobie moc tego słowa, a potem czytaj dalej) w piekle, w wiecznych męczarniach i tak dalej. Znalazłem się między młotem a kowadłem... i zdecydowałem się na młot. Twój. Chyba każdy na moim miejscu postąpiłby podobnie. No, być może Ty poszedłbyś do piekła i wszystkich tam uratował. Swoją drogą, ciekawe, czy wystarczyłby Expelliarmus. Ciekawe też, czy przebywa tam Sam-Wiesz-Kto. Odbiegam od tematu.
Teraz jesteś wściekły, ale zdobądź się na trochę empatii! Jeśli Cię to pocieszy, to 30. kwietnia będzie ostatnim dniem, w którym będziesz pamiętał Franka Badmana (nie ja wybierałem sobie imię, pro żądałem Scorpiusa, ale było za późno).
Może chciałbyś, bo ja wiem, spotkać się, póki nie będę musiał spadać?

Nie podpisał się nawet.
Harry po raz tysięczny uszczypnął się w ramię, gdzie znajdował się fioletowy już siniak i po raz tysięczny zmuszony był uwierzyć, że nie śpi. Znów okazał się ogromnym idiotą i zaufał nie tej osobie, co trzeba.
To naprawdę, naprawdę, naprawdę był Malfoy. Fretka, nadęty, bogaty gnojek, wrzód na tyłku. Leń, burak, bufon. Dlaczego nie mógł tego samego powiedzieć o Franku?
List nie wyglądał jak pisany przez Malfoya i nie chodziło o charakter pisma. List nie brzmiał jak pisany przez niego. Gdzie wyzwiska, zrzucanie winny, egoizm, tragiczny dowcip? Dobrze, dowcip nadal pozostawał wiele do życzenia i nie był mile widziany w takich okolicznościach, ale mimo to... Malfoy, o wielkie dziwo, nie wydawał się złośliwy w ten sam sposób co kiedyś. Czyżby udawanie lżejszej wersji siebie, to jest Franka, tak bardzo weszło mu w krew, że zaczął autentycznie nim być? Jak trwała jest ta przemiana?

***

Malfoy.

Nie wiem jakim cudem miałbym w to wszystko uwierzyć. Z drugiej strony w tej jednej jedynej Twojej opowiastce nie ma luk w logice.
Nasze spotkanie nie miałoby sensu. Nie spojrzałbym na Ciebie tak samo i chyba nie mam ochoty na to wszystko.
Jeśli Ci zależy to powiem że w pewnym sensie Cię rozumiem i być może nie wybrałbym piekła na Twoim miejscu. Skoro w zaświatach dali Ci takie zadanie nie mogłeś nie spróbować. Z tego co piszesz sam go sobie nie wymyślałeś więc tym bardziej powinienem to zrozumieć ale już widzę jakim Ty wykazałbyś się zrozumieniem w sytuacji odwrotnej.
Wcale nie chcę wymieniać z Tobą listów ale bardzo mnie ciekawi co masz na myśli pisząc że po trzydziestym nie będę pamiętał Franka?

Potter.

PS Następnym razem się podpisz.

Draco nie mógł uwierzyć własnym oczom. Przeczytał list jeszcze raz, posługując się dodatkowo lupą. A więc to prawda. Potter był niedokształcony.
ANI JEDNEGO PRZECINKA. Nawet najmniejszego. W pewnym momencie Draco już zapałał nadzieją, że rzeczywiście widzi przecinek przed spójnikiem „ale" w ostatnim zdaniu, jednak okazało się, że to rzęsa. Wiedza Pottera na temat interpunkcji zamykała się w dwupunktowej liście:
1. Istnieją kropki.
2. Istnieją znaki zapytania.
Draco bał się ryzykować stwierdzeniem, że Potter być może wiedział również o wykrzyknikach.
Jak ten człowiek pisał raporty? Dlaczego nikt w pracy nie zwrócił mu na to uwagi? Dlaczego w Hogwarcie żaden z profesorów tego nie piętnował? Potter musiał pisywać również listy do domu; czyżby jego opiekunowie byli tak samo upośledzeni pod tym względem jak on?
I jeszcze ten głupek miał czelność wytykać Draco brak podpisu!
Z trudem porzucił rozważania na temat tej kwestii i przeszedł do rzeczy ciut ważniejszych: mimo że Potter nie wydawał się przyjaźnie nastawiony, to z jego słów nie biła ta sama wściekłość, którą pokazał kilka dni temu. Gdyby Draco miał trochę więcej czasu na ziemi, pewnie zdołałby doprowadzić do spotkania - ba, do dwóch albo trzech! Do randkowania, do wspólnych kolacji i śniadań... Jakim cudem w raju mogło być lepiej?
Draco potrząsnął głową. Zagalopował się, stanowczo się zagalopował. Z Potterem było przyjemnie, w raju będzie nieziemsko. Jakkolwiek nie czuł się w obecności tego przecinkowego durnia, w niebiosach będzie sto razy lepiej.
Nie mogąc powstrzymać przemożnej chęci odpisania Potterowi, napisał na odwrocie otrzymanego listu:

Harry,

przede wszystkim dobrze, że odpisałeś, raczej się tego nie spodziewałem. Wiem, że czujesz się oszukany, ale obaj wiemy też, że nie miałem wyjścia. Poza tym, przyznaj szczerze - czy nie podobało Ci się ani trochę? Znam odpowiedź, bo Ty nie udawałeś przy mnie niczego (MAM NADZIEJĘ!).
Z początku miałem ochotę zginąć drugi raz, tak okropne cierpiałem męki. Mimo to jakoś się odnalazłem w Twoim towarzystwie. Miałem ogromne opory, by pociągnąć naszą znajomość akurat w TĘ stronę, ale to samo jakoś poszło, zresztą można uznać, że nalegałeś.
Nie myśl sobie, że będę Cię prosić albo coś, ale jeśli do 30. zechcesz się ze mną zobaczyć, to daj znać albo po prostu wpadnij do mnie (pod warunkiem, że z zamiarem innym niż przeklęcie mnie).
Nie miałem na myśli nic szczególnego, mówiąc, że nie będziesz mnie pamiętał. Po prostu minie wtedy sporo czasu, a ja wracam do zaświatów, więc... No, czas leczy rany i te sprawy.

DRACO.

PS Podpisałem się. Zadowolony? Hipokrates jeden. To znaczy, hipokryta. Sam nie postawiłeś ani jednego przecinka. Byłem bardzo, bardzo, bardzo zaskoczony. Gdybym miał jakieś pieniądze, kupiłbym Ci pióro sprawdzające interpunkcję.

***

Malfoy,

nie, mamy, o, czym, rozmawiać, więc, nie, ma, po, co, się, spotykać. To, czy, mi, się, podobało, czy, nie, nie, ma, nic, do, rzeczy. Przykre, że, konieczność, obcowania, ze, mną, była, dla, Ciebie, taką, męczarnią, ale, dzielny, jesteś, i, przetrwałeś.
Bardzo, urocze, że, troszczysz, się, o, moje, rany. Spokojna, głowa, zasklepią, się. I, tak, tak, cały, nasz, romansik, to, tylko, i, wyłącznie, moja, wina. Już, myślałem, Malfoy, że, nie, będziesz, szukał, winnego, w, kimś, innym, ale, jak, zwykle, nie, zawodzisz.
Nie, wiem, dlaczego, w, ogóle, Ci, odpisuję. Chyba, za, bardzo, się, nudzę.

Potter,,,

Draco był bardzo niezadowolony z tej odpowiedzi, ale chyba bardziej unieszczęśliwiał go fakt, że otrzymał ją aż cztery dni po wysłaniu swojej. Poprzednia przyszła z trzydniowym opóźnieniem. Nie musiał patrzeć na kalendarz, by wiedzieć, że koniec zbliża się nieuchronnie.
Był wieczór dwudziestego siódmego kwietnia.
Przecież wykonał już swoją misję. Nie powinien czuć ogromnej potrzeby zatrzymania upływu czasu. Sąd wyda pomyślny wyrok: „Nieświeżo umarły poprawnie wypełnił Ostatnią Szansę, a w ramach nagrody otrzyma wstęp do raju".
Draco usiłował zmusić się do radości, co wcale nie było łatwe. Z reguły niezbyt skory był do wybuchów niewinnego entuzjazmu - uszczęśliwiały go jedynie cudze porażki. A że sam od tygodnia borykał się z poczuciem sromotnej klęski, okrzyki i oklaski jawiły się jako niewykonalne. Zamiast tego westchnął ciężko, opadł na krzesło w kuchni i wsparł łokcie na blacie stołu.
Trzeba coś zrobić. Zmusić Harry'ego do zmiany nastawienia. Bo może i Harry o wszystkim zapomni, ale Draco będzie pamiętał. Przed sobą samym zdołał przyznać, że wolałby, by cała ta historia miała szczęśliwe zakończenie. Wystarczy, że musi wskoczyć do studzienki, cały ten dramat nie był potrzebny.
Zebrał się w sobie i zszedł piętro niżej. Zapukał do drzwi. Nikt mu nie otworzył.

28. kwietnia

10:00 - Draco schodzi na dół i puka do drzwi mieszkania Harry'ego. Bez odzewu.
13:00 - Draco powtarza czynność. Bez odzewu. Draco przypomina sobie, że Harry pracuje. Draco nie może przypomnieć sobie, do której.
14:00 - Harry nadal pracuje.
15:00 - Harry nadal pracuje.
15:12 - Nadal pracuje!
15:13 - Minęła dopiero minuta? Nadal pracuje...
16:00 - Ile można pracować?
17:00 - POTTER, OTWIERAJ! W porządku, Draco poczeka na schodach.

29. kwietnia

7:00 - Jeden z sąsiadów budzi Draco i grozi wezwaniem służb miejskich. Draco gęsto tłumaczy się, że nie jest bezdomnym ogrzewającym się na klatce i uprzejmie zwraca uwagę na fakt, że jest końcówka kwietnia, więc nawet będąc bezdomnym nie miałby takiej potrzeby.
7:15 - Sąsiad ponownie budzi Draco i śmieje się, słysząc: „Jeszcze minutka, Goyle...".
7:16 - Sąsiad już się nie śmieje, a Draco nie śpi.
8:00 - Harry nadal pracuje, ewentualnie nie żyje.
8:30 - Harry nadal nie żyje.
9:00 - Draco myśli o wezwaniu aurorów.
10:00 - Ten sam sąsiad zwraca Draco uwagę, że dobijanie się do cudzych mieszkań jest wysoce podejrzane.
11:00 - Wezwane przez sąsiada służby miejskie upominają Draco.
11:03 - Służby miejskie ponownie upominają Draco.
11:07 - Służbom miejskim kończy się cierpliwość.
11:08 - Służby miejskie mówią sąsiadowi, że nic nie mogą poradzić i odchodzą.
12:00 - Harry'ego wciąż nie ma.
15:00 - Draco przysypia z nudów.
18:00 - Zrezygnowany Draco wraca do siebie, ku uciesze podenerwowanego sąsiada.

30. kwietnia

Draco obudził się z ogromnym ciężarem w żołądku i zimnym potem na plecach, a warto zaznaczyć, że z pewnością nie były to objawy niestrawności.
Został mu jeden dzień. Jeden pieprzony dzień, a Harry'ego nie było dosłownie nigdzie. To znaczy, nie było go w domu. Draco nie wiedział, gdzie jeszcze miałby szukać. Bo jak miał się dostać do Ministerstwa Magii albo do Weasleyów? Nijak. Pozostawało mu sprawdzać co jakiś czas, czy wędrownik Harry nie zdecydował się dla odmiany zamieszkać we własnym mieszkaniu.
Co za koszmarna, koszmarna beznadzieja. Draco nigdy wcześniej nie czuł się tak paskudnie, pomijając oczywiście kolacyjki z Czarnym Panem i nieudolne mordowanie Dumbledore'a.
- JUTRO IDĘ DO RAJU! - krzyknął do lustra, ale odbicie nie uśmiechnęło się, co nie było specjalnym zaskoczeniem, skoro sam Draco nie uniósł kącików ust.
Pozostawało chyba pogodzić się z takim stanem rzeczy. Potter nigdy nie pojmie, że Draco naprawdę go polubił i sam się do tego nie przyzna. Jutro o wszystkim zapomni, a Draco na przestrzeni wieków zdoła oswoić się z takim finałem ich ledwie rozpoczętego romansu. Być może w niebie pozna Shakespeare'a i pozwoli mu opisać tę historię? Idealnie nadawałaby się na dramat. Tyle mógł z tego wyciągnąć: kilka lat pośmiertnej sławy.
Właściwie co mu zależało na wyjaśnianiu Harry'emu czegokolwiek? To nie miało żadnego znaczenia, wziąwszy pod uwagę wszystkie okoliczności: amnezję i przymusowy odjazd windą do nieba.
Draco odetchnął z ulgą, całkowicie poddając się ogarniającej go rezygnacji. To było tak cudownie wygodne: wiedzieć, że nic już nie trzeba i nie da się zrobić, bo zwyczajnie nie ma jak do Harry'ego dotrzeć.

CDN!


Rozdział 14,

czyli rozdział, w którym żegnamy się z Francisem Badmanem, Draconem Malfoyem, Harrym Potterem i wszystkimi, którzy się w tej opowiastce pojawili

Dochodziła północ i pies sąsiadów z góry nadal ujadał. Sąsiadka z naprzeciwka puściła na cały regulator płytę Zespołu Suchego Oka i wyła do księżyca, a Merlin świadkiem (wraz z Draco i całym budynkiem mieszkalnym), że talentem los jej nie obdarzył.
W każdym razie wyglądało na to, że wszyscy zmówili się, by nie dać Draco przespać zmiany daty z trzydziestego kwietnia na pierwszego maja.
Sam Draco nawet się za to nie obraził. Zdawało się, że ostatni raz w życiu - czy też „po śmierci" - czuł się zmęczony. Warto było zapamiętać to uczucie, by jeszcze bardziej pławić się swoim idealnym stanem w raju. Kleiły mu się powieki i trochę trudniej mu się myślało. O, dokładnie tak już nigdy nie będzie. Długo gojące się zadrapanie na łokciu będące pozostałością po zabawach z Harrym też przestanie boleć. Draco dotknął łokcia. Na pewno przestanie boleć, bo jest śladem na sztucznym ciele, które po wszystkim prawdopodobnie skończy gdzieś w śmieciach. Właściwie to ciekawe, co robiono z takimi modelami po upływie ich przydatności. Draco zapewne zapomni o to zapytać i nigdy się nie dowie.
Co do Harry'ego... Choć poddał się już ostatecznie, bo nigdy nie cechował się specjalną cierpliwością, to chciał tego głupiego... głupiego okularnika jeszcze zobaczyć. Wyśmiać jego błędy interpunkcyjne i, Salazarze, wybacz, dać się pocałować albo nawet pocałować go z własnej inicjatywy.
Mimo wszystko to chyba lepiej, że nic nie da się zrobić. Nie widzieli się dobre półtora tygodnia - i jakby to pięknie określił jakiś romantyczny grafoman: ogień z pewnością nieco przygasł, więc być może warto było go nie rozbudzać. Ponadto Draco przestał ufać swojej logice i skrycie obawiał się, że jeśli Harry poprosi go, by został, to w istocie nie wskoczy do studzienki. Takiej niedbałości o własny interes chyba by sobie nie wybaczył.
Wskazówki zegara ściennego wreszcie zrównały się z dwunastką. Czyli to dziś. To dziś Draco pożegna się ze światem na zawsze...
To było jak samobójstwo!
Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak łomocze serce w jego piersi. Właściwie jaką miał pewność, że trafi do raju? Co jeśli przysięgli uznają, że nie wypełnił zadania w całości? Podniósł się z łóżka, do którego legł w pełnym ubraniu, i podszedł do okna. Niezbyt imponujący widok - trzepak, murek i jakaś para siedząca na nim. Draco z trudem stał w miejscu, dlatego, nie namyślając się zbyt wiele, założył buty i wyszedł na zewnątrz.
Noc była ciepła, duszna, pachniała kurzem i latem.
Draco wciągnął powietrze, a dobrze znajomy zapach nastroił go nostalgicznie. Nigdy nie pozwalał sobie na takie sentymenty, dlatego ze zgrozą zauważył, że ma ochotę machać każdemu stworzeniu na ziemi na pożegnanie.
Na Merlina, jak strasznie nie chciało mu się odchodzić! Czuł, że ma jeszcze tyle do zrobienia. Żył przecież tylko dwadzieścia jeden lat! Zawsze, kiedy umiera ktoś młody, mawia się: „Miał jeszcze tyle życia przed sobą". Draco też je miał! Niech szlag trafi tę przeklętą rogatą szafkę! Niech szlag trafi wszystkich producentów szafek łazienkowych, kafelków i pryszniców! I wodę niech też szlag trafi!
Z drugiej strony, jakaś niewielka część Draco wiedziała, jak przeżyłby swoje życie. Zdawał sobie sprawę, że gdyby nie śmierć i Ostatnia Szansa, nigdy by nie... Och, do cholery ciężkiej, dlaczego ten cholerny Harry musiał zniknąć?!
Pomijając drzewa, ptaszki, ławki, kamienie, trawniki i psie odchody, Draco pragnął pomachać również Harry'emu. To było żałosne i Draco wolałby tego nie czuć, ale, na Merlina, dokładnie tak czuł.
W oknach mieszkania Harry'ego panowała ciemność. Albo spał, albo jeszcze nie wrócił, gdziekolwiek był. Pewnie pojechał gdzieś w delegację, zupełnie nic nie robiąc sobie z tego, że Draco po trzydziestym kwietnia musi odejść. Więcej się nie zobaczą, a Harry uniósł się dumą i nie zechciał choćby spojrzeć na niego ostatni raz. Wspaniały superbohater, Wybraniec, zbyt dobry, by obcować z byłym Śmierciożercą.
Draco siłą woli powstrzymał się od wygrażania oknom zaciśniętą pięścią. Nie to nie! Nikt nie będzie nikogo prosił, nigdy więcej! Draco był aż nazbyt uprzejmy w swoich listach, w swoich myślach o Harrym także. Stanowczo przesadzał. Poradzi sobie bez Harry'ego i w ogóle pora przestać używać jego imienia i skończyć ten temat! Jakby lepszych nie było.
Draco wszedł w uliczkę, na której jakiś czas temu zetknął się z tańczącym Weasleyem. Ktoś podniósł jego bluzę i położył na parapecie starego magazynu. Jeszcze nikomu się nie przydała. Chyba że pająk zamieszkał w jej rękawie wraz z rodziną.
Draco skręcił dwa razy w lewo i stanął oko w oko z „Dziąsłem". Zważywszy na zmiany, jakie zaszły w jego charakterze, mimo wszystko spodziewał się delikatnego ukłucia melancholii, ale szczęśliwie okazało się, że nie odbiło mu jeszcze na tyle, by tęsknić za pracą kelnera i towarzystwem dziwacznego barmana.
Właściwie brakowało powodów do rozpaczy. Nie mógł czarować, był biedny i wiecznie głodny, a ponadto praktycznie uwięziony na tym zapchlonym osiedlu. Czy za czymś takim da się płakać? W przedśmiertnym życiu zaznał luksusów, słodkiego lenistwa i nie musiał martwić się o dzień jutrzejszy (na grubo przed wojną i po niej), a to było zdecydowanie wygodniejsze i... cholera, mniej życiowe. Poza tym jego pośmiertna egzystencja została ubarwiona obecnością Tego, O Którym Zdecydował Się Nie Wspominać.
Draco znów skręcił i zmusił do tego samego swoje chaotyczne myśli. To tutaj Frida przyładowała mu cegłą i rzuciła się na jego plecy. Wyglądało na to, że kradzież jej studzienki opłaciła się im obojgu. Pewnie biczowała teraz grzeszników w dziewiątym kręgu piekielnym albo coś w tym stylu. A Draco stał niemalże u wrót raju (należało zignorować szalejące serce i głupie lęki). Można powiedzieć, że wyświadczył wszystkim przysługę. Hm, może grzesznikom niekoniecznie.
Jak funkcjonuje się w zaświatach? Co robi się tam całymi dniami? Pije drinki z palemką? Modli się? Gdzie się mieszka, czy w ogóle gdzieś się mieszka? Czy wszyscy trwają w komitywie, czy raczej żywot pozaziemski nie różni się niczym od ziemskiego? To głupie; ludzie wymyślają sobie bogów, bo boją się nicości, ale nawet pewność, że po śmierci gdzieś się trafia wcale nie działa uspokajająco na człowieka, który lada chwila ma pożegnać się ze światem. Draco podobnie czuł się przed swoim pierwszym dniem w Hogwarcie. Rzecz jasna, trudno porównać zdenerwowanie jedenastolatka nową szkołą do tego, co przeżywał teraz, ale niektóre z targających nim emocji były niemal identyczne jak wtedy.
Niech to szlag, przydałby się teraz choćby tańczący Weasley, choćby głupawa Frida, by odwrócić jego uwagę od niedalekiej przyszłości. Z minuty na minutę narastały w nim obawy i niepokój. Wiedział, że musi wskoczyć do studzienki i wiedział, że bardzo pragnie odsunąć ten moment od siebie jak najdalej.
Choć było ciepło, zaczął drżeć. Przecież tak bardzo nie mógł doczekać się tego dnia... Na początku pragnął przespać czekające go miesiące i nie musieć użerać się z wyznaczonym zadaniem, a teraz? Co się z nim działo?
Zmęczył się szybkim marszem, przysiadł więc na schodku pod sklepem z różdżkami. Oparł się plecami o kraty chroniące drzwi, rozległ się nieprzyjemny metaliczny odgłos. Nie było mu zbyt wygodnie, ale zdawał się nie zwracać na to uwagi. Gdzieś w oddali słychać było echo czyichś kroków i, Salarze zmiłuj się, Draco zaczynał się bać.
Pamiętał, że jako dziecko często budził się w środku nocy z wypełnionym po brzegi pęcherzem. Wtedy zajmował pokój na parterze, dopiero później, w wieku dziesięciu lat, przeniósł się na piętro i dowiedział się, co do znaczy mieć łazienkę tuż za ścianą. Wcześniej musiał wydostać się z pokoju na korytarz, minąć kilka pomieszczeń (drzwi gabinetu ojca zawsze pozostawały lekko otwarte), skręcić w prawo i dopiero wtedy dobijał do celu. O ile do toalety starał się zmierzać krokiem spokojnym i pewnym, o tyle z powrotem zawsze biegł jak na złamanie karku. Spacer w jedną stronę tak bardzo pobudzał jego wyobraźnię, że strach narastał i narastał, aż stawał się nie do wytrzymania. Wszystkie nocne odgłosy; kurczenie się drewna, uderzanie gałęzi o szyby i inne niezidentyfikowane dźwięki, a także zionąca ciemność z lufcika w gabinecie ojca napawały Draco przerażeniem i tworzyły w jego głowie jedną myśl: do łóżka i pod kołdrę.
Podobna panika nadchodziła teraz. Ale Draco nie łudził się już, że nakrycie się kołdrą po sam nos pomoże w czymkolwiek, dlatego nie ruszał się z miejsca. Najlepiej byłoby, gdyby zrobił to już teraz. Nic go tu nie trzyma. Nie wolno mu kontaktować się z rodziną, a poza nimi nikt inny nie chciałby z nim rozmawiać. Z nim, to jest z Draco, nie z Francisem Badmanem.
Kroki, których echo wciąż pobrzmiewało, stawały się głośniejsze, a Draco słuchał ich jak odrętwiały. Ktokolwiek zmierzał w jego stronę, minie go, a wtedy Draco wstanie i pójdzie do najbliższej studzienki. To, że chciał odwlec swoje odejście oznaczało tylko tyle, że nie powinien odwlekać.
Podniósł głowę.
- Harry!
Draco nie wierzył we własne... W tak absurdalny zbieg okoliczności. Minuty przed jego ponowną śmiercią, w środku nocy, na jednej z bocznych uliczek Pokątnej spotyka Harry'ego Pottera. W momencie, gdy postanowił sobie więcej go nie wspominać i nie łudzić się, że zdziała cokolwiek w jego sprawie.
- Co tu robisz? - zapytał Draco, z ociąganiem podnosząc się ze schodków.
Harry stał nieco sztywno, dłonie schował w kieszeniach i wyglądało na to, że przygotowuje się do startu. Na pewno miał chęć ruszyć przed siebie i uciec od Draco jak najdalej. Milczał.
- Dziś odchodzę - ciągnął Draco, ubolewając nad zaciśniętym gardłem, które zdradzało jego podenerwowanie. - Zobaczymy się pewnie za jakieś sześćdziesiąt lat, o ile cię rozpoznam. Nie było cię ostatnio widać. Gdzie byłeś?
- Praca. Właśnie wracam. Co cię to obchodzi?
Draco dopiero zauważył, że Harry ma na sobie roboczy strój i nie jest pierwszej świeżości.
- Głupie pytanie - odparł. - Chyba dawałem ci do zrozumienia, że chcę się z tobą zobaczyć.
Harry rozłożył ręce.
- Widzisz się ze mną. I co?
Draco ledwo powstrzymał się od przewrócenia oczami. Harry specjalnie niczego nie ułatwiał i pewnie nie można było go za to winić. Mimo to Draco, będąc pod wpływem silnego stresu i starając się to nieudolnie ukryć, poczuł, jak wzrasta mu poziom agresji.
- To chyba oczywiste! Chcę ci wyjaśnić...!
- Już wyjaśniałeś. Muszę iść, jestem zmęczony - to mówiąc, zrobił kilka kroków naprzód, ale Draco zastąpił mu drogę i cudem trzymając głos na wodzy, powiedział:
- Harry. To mój ostatni dzień na ziemi. Ostatnia szansa, byśmy porozmawiali.
Harry cofnął się pół metra i spojrzał na Draco niemal obojętnie, nim odwrócił wzrok.
- Nie przyszło ci do głowy, że nie mam ochoty z tobą rozmawiać?
- Jak mam cię przekonać? - Draco chciał wyciągnąć dłoń i dotknąć Harry'ego, ale w tej chwili wszystkie jego kończyny były konsystencji galaretowatej i trzęsły się jak pośladki kobiet w teledyskach raperów, wolał więc ich nie pokazywać, a trzymać twardo przy sobie. - Nie rozumiesz? Pamiętasz, jakie miałem zadanie?
Tym razem to Harry przewrócił oczami.
- Taaak, pamiętam, powtarzałeś to milion razy.
- Albo dwa.
- Może. No i?
- Wypełniłem je.
- Zatem gratuluję, niebo jest twoje! Brawa dla Malfoya vel. Franka! - w głosie Harry'ego wreszcie pojawiły się jakieś emocje. - Chcesz medal? Artykuł w gazecie? Kufer złota? Dożywotnią prenumeratę „Proroka codziennego"?
Draco miał chęć krzyczeć, tak bardzo pragnął być właściwie zrozumiany, przy jednoczesnym uniknięciu bezpośrednich wyznań.
- Jaką dożywotnią, przecież już nie żyję! Nie rozumiesz, w ogóle nie rozumiesz. Wypełniłem moje zadanie! Naprawdę je wypełniłem, naprawdę, dlatego teraz w ogóle nie cieszy mnie całe to niebo.
- Baaaardzo mi przykro, Malfoy, że znudziłeś się nową zabawką tak szybko. Ale czym jest niebo przy Dworze Malfoyów, nie? Zmykaj już, świat będzie piękniejszy.
Draco aż złapał się za głowę i chciał płakać nad niewyobrażalną tępotą Harry'ego.
- Ty tak specjalnie, prawda? Nie mówisz poważnie. Doskonale wiesz, o co mi chodzi.
- Kto wie, o co ci chodzi, Malfoy? Najpierw umierasz, potem tu wracasz, zwalasz mi się na łeb, przedstawiam cię RONOWI i HERMIONIE, jesz obiad w NORZE...
- I co z tego?! Powiedz mi, czy ani przez chwilę nie było ci ze mną dobrze? - Draco nie cierpiał takich rozmów i miał nadzieję, że nie będzie musiał ich więcej przeprowadzać. Były prawie tak złe jak pogadanka z ojcem na temat współżycia.
- Nie było! - warknął Harry. - Nie z tobą! Było mi dobrze z jakąś... iluzją! Z Frankiem, który nigdy nie istniał.
- Jak wyglądam, Harry? Jak Frank. Jestem Frankiem. Frank to Draco.
- Nie pieprz, jakbym był idiotą! Przecież widzę. Problem w tym, że udawałeś! Ile musiałeś się nakłamać!
Draco przypomniał sobie, do jakich wniosków doszedł niedawno i uznał, że skoro Harry i tak zapomni o wszystkim w ciągu co najwyżej niecałej doby, to można mu to powiedzieć.
- Wiesz, ile udawałem całe życie? - mówił teraz półgłosem, bojąc się, że zawiedzie go krtań. Jednocześnie liczył, że taka pokora wzbudzi w Harrym odpowiednią dozę współczucia i nieco złagodzi jego stosunek do Draco. - „Siedź prosto, Draco", a chciałem się garbić, „Pokłoń się Czarnemu Panu", a chciałem uciec i zamknąć się w pokoju, „Szukaj narzeczonej", a nie chciałem kobiet! „Zjedz pudding", a nie cierpię puddingu! - To ostatnie było prawdą tylko w połowie. Draco w istocie puddingu nie cierpiał i nigdy nie udawał, że jest inaczej, toteż skrzaty zawsze przygotowywały mu coś innego. Ale Harry nie musiał tego wiedzieć. - Przy tobie mogłem pozwolić sobie na tyle luzu, ile nigdy wcześniej! Nie próbowałem ci imponować, nie musiałem udowadniać, że jestem godnym przedstawicielem rodu, bo ciebie to nie obchodziło! Zresztą oficjalnie nie należałem do żadnego rodu. Ty mnie naprawdę polubiłeś. Prawda, z początku powstrzymywałem się od złośliwości i chciałem przeklinać cię na wszystkie sposoby, ale później po prostu... przestałem.
Harry stał kilka chwil w ciszy i wyraźnie ze sobą walczył. Draco nawet nie próbował się domyślać, co podszeptują mu aniołek i diabełek nad lewym i prawym uchem, bo niestety nie był ideałem i miał jedną wadę: słabą empatię. Potrafił stwierdzić, co kogo zrani i jak mocno, ale bardziej skomplikowane emocje bywały ponad jego siły.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi od razu? - zapytał Harry.
- Tak jakbyś mi pomógł.
- Pomógłbym, Malfoy, bo doceniłbym szczerość i profesjonalne podejście do sprawy. Pomyślałbym pewnie, że się zmieniłeś.
- Naprawdę sądzisz, że mógłbym ciebie prosić o pomoc?
- Nie. Nie mnie - odparł Harry i westchnął ciężko. Zmęczenie na jego twarzy było tak wyraźne, że Draco prawie ziewnął. - Przyznaję, Malfoy, chyba się zmieniłeś. Może po to zesłali cię na ziemię, bo nie wyobrażam sobie poprzedniego ciebie w raju.
- Mówiłem ci, że wypełniłem zadanie.
- Wypełniłeś.
Draco zastanawiał się chwilę, co jeszcze dodać. Przy okazji zauważył, że się uspokoił. Serce biło wolniej, a nogi nie groziły zawaleniem.
- Ja naprawdę...
Harry pokręcił głową.
- Nie kończ, Malfoy, po co?
- Nie wiesz, co chcę powiedzieć.
- Chcesz powiedzieć, że naprawdę wypełniłeś zadanie. Wiem, o co ci chodzi. Tylko że to nic nie zmienia. I tak odchodzisz, więc nie ma sensu, byśmy padali sobie w ramiona i cokolwiek sobie wyznawali. Zresztą znamy się dopiero dwa miesiące.
- Znamy się dłużej - zaprotestował Draco. - Hogwart i tak dalej, kojarzysz coś?
- Jak na mój gust znamy się dwa miesiące. To odpowiedni moment, by się rozstać i nie ma potrzeby dokładać sobie...
Draco zapowietrzył się i zaraz wypalił:
- Nie wierzę, że ze mną zrywasz. Zrywasz ze mną!
- Gdybym z tobą zrywał, powiedziałbym, że jesteś fajny i zasługujesz na kogoś lepszego. To po prostu bez sensu. Spotkałeś się ze mną, porozmawialiśmy, tak jak chciałeś, a teraz idźmy każdy w swoją stronę i tyle. - Harry patrzył na Draco, jakby czekał na znak, że może już odejść.
Draco przełknął ślinę. Niepokój powrócił.
- Nie chcę... - urwał.
Harry uniósł brwi.
- Czego nie chcesz?
- Nieważne.
Nie dociekał.
- W takim razie żegnaj, Mal... Draco. Powodzenia po drugiej stronie. - Przeszedł obok i oddalał się w dół uliczki, a Draco nie mógł poradzić sobie z uczuciem, że traci coś ważnego. Rezygnacja minęła bezpowrotnie. Teraz istniał tylko niepokój i smutek tak głęboki, że Draco bał się, iż serce Franka nie wytrzyma.
- Poczekaj! - zawołał. Harry przystanął i odwrócił się.
- Co?
- Naprawdę w ogóle ci nie szkoda? - mówił Draco, zbliżając się do Harry'ego. - Nie wierzę, nie jesteś z kamienia! Wiem, że to były dwa miesiące, ale JAKIE dwa miesiące! I chcę, żebyś wiedział, że wypełniłem swoje zadanie nie na „P", a na „P" z PLUSEM! - Zatrzymał się kawałek przed Harrym, oddychał szybko, włoski na karku stały mu dęba. Nigdy się tak nie uzewnętrzniał. Okazywał strach, złość, ale wyznań rodem z pamiętnika trzynastolatki nie było w jego biografii. Ponad wszystko obawiał się, że Harry wzruszy ramionami albo go wyśmieje. Zamiast tego gapił się na niego jak sroka w gnat. Draco zrobiło się nieprzyjemnie.
- Powiedz coś - mruknął.
- Ty jesteś przerażony - stwierdził Harry.
- Nie jestem! - oburzył się Draco. - Słuchasz mnie w ogóle?
- Słucham i słyszę. Wyglądasz i brzmisz dokładnie jak na Wieży... No, pomijając fakt, że nie wyglądasz jak ty.
- Na jakiej znowu wieży?
- Astronomicznej - wyjaśnił Harry, a widząc powiększające się oczy Draco, dodał zwięźle: - Peleryna niewidka i Petrificus Totalus. Widziałem wszystko, zrobić nie mogłem nic.
Draco poznał, co to znaczy być zawstydzonym, przestraszonym i poirytowanym jednocześnie.
- Świetnie. No i co z tego?
- Udowadniam ci, że wiem, kiedy się boisz.
Tego było dla Draco zbyt wiele.
- Świetnie - powtórzył. - Napawaj się dalej, ale w samotności. Moja dobrze ci znana przerażona twarz za chwilę zniknie z pola widzenia, bo sobie idę. Ciągle próbuję ci coś powiedzieć, a ty...
Harry, będąc fanem banalnych zagrań, jednym zdecydowanym ruchem przyciągnął do siebie dobrze mu znaną przerażoną twarz i pocałował ją idealnie w usta. Pocałunek był nieco niezdarny, zahaczyli o swoje zęby, a ich języki niezbyt współgrały. Mimo to Draco cały aż zastygł z emocji. Harry odsunął się.
- Masz, też ci coś mówię. - Wyglądał teraz jeszcze bardziej mizernie. - Nie możesz zostać, więc... Bo nie możesz, prawda?
Draco zdał sobie sprawę, jak żałosną i tęskną ma teraz minę. Zmienił wyraz twarzy na nieco bardziej neutralny i pokręcił głową.
- Nie mogę, znajdą mnie na pewno. Dostałem wytyczne i... nie mogę. Chyba że wyjedziemy z kraju, zrobimy operacje plastyczne, ale nie wiem. Poza tym moje opakowanie pewnie zgnije. To znaczy, moje ciało zastępcze. Już czuję się jakby mniej świeżo.
- Bo się pocisz - odparł automatycznie Harry. - Operacje plastyczne i życie w ukryciu nie wchodzi w grę.
- W takim razie nie mogę zostać.
- Ale chciałbyś?
Draco westchnął.
- Tak.
- Zrezygnowałbyś z Pól Elizejskich, niekończącej się szczęśliwości i wiecznego życia w dostatku dla mnie? Zostałbyś biednym charłakiem bez znajomości?
Gdyby Draco spojrzał w lustro, zobaczyłby, że wygląda, jakby ktoś ucharakteryzował go na gejszę z grypą: był blady jak ściana, a na policzkach miał wściekle czerwone rumieńce. Nic nie odparł, bo nie był w stanie wydusić z siebie negatywnej odpowiedzi.
- Jakie „P" z plusem? - Harry uśmiechnął się tak wymuszenie, że Draco wolałby ujrzeć na jego twarzy grymas nienawiści niż coś takiego. Z drugiej strony dobrze było wiedzieć, że nie on jeden tu cierpi. - Widzi mi się mocne „W".
- Nie pochlebiaj sobie - mruknął Draco, byle powiedzieć cokolwiek. Zaciśnięte gardło bolało. Jeszcze chwila, a rozbeczy się jak dzieciak. Usiłował zająć umysł czymś, co odwróciłoby jego uwagę. Przypomniał sobie Longbottoma spadającego ze schodów, ale nawet to nie zdołało poprawić mu humoru. Chcąc zachować resztki dumy, powinien odejść, nim jego nerwy całkiem go zawiodą.
- Wiesz co? - odezwał się znów Harry, zbaczając z uliczki i siadając na murku. - Wkurza mnie, że nikt nigdy nie dowie się, jak się zmieniłeś. To znaczy... mogę próbować rozgłaszać tę radosną wieść, ale chyba skończyłbym w świętym Mungu.
Draco obrócił się w stronę siedzącego Harry'ego. Zapragnął powiedzieć mu o przemilczanej regule Ostatniej Szansy: Frank zniknie z pamięci wszystkich, absolutnie wszystkich, więc Harry nie będzie mógł niczego rozgłaszać. Z jakichś powodów uznał jednak, że nie powinien go uświadamiać.
- Wystarczy, że ty będziesz wiedział. - I by uczynić sytuację jeszcze bardziej melodramatyczną, dorzucił: - Nie zapominaj o mnie.
- Nie zapomnę.
- Zapomnisz, ale i tak miło z twojej strony.
- Nie zapomnę, mówię przecież.
Draco wzruszył ramionami.
- Może. Niepotrzebnie poruszałem temat.
- Kiedy będziesz się zbierał?
- Tak ci śpieszno?
Harry popatrzył na Draco spode łba. Sprawiał wrażenie umęczonego.
- Po prostu pytam.
Wcześniej wspomniana niezbyt rozwinięta empatia Draco odezwała się nagle zdecydowanym głosem. Im szybciej Harry zapomni, tym lepiej. Poza tym Draco nie wytrzyma dłużej, gula w gardle rozrosła się do rozmiarów tłuczka.
- Jest grubo po północy, więc powoli muszę spadać.
- Rozumiem. Gdzie?
Draco rozejrzał się. Sto metrów dalej, pod jedną z latarni, dostrzegł studzienkę.
- Tam. - Wskazał głową.
Harry podniósł się i odprowadził Draco na miejsce. Okazało się, że klapa studzienki jest już podniesiona, jakby przysięgli zacierali ręce na myśl o nadchodzącej ofierze.
- I co? Czekamy? - zapytał Harry.
- Nie, mogę odejść w każdym momencie. - Jakoś nie miał ochoty mówić Harry'emu, że musi wskoczyć akurat do kanału. - Chyba zrobię to teraz.
- W porządku.
- Mógłbyś zajrzeć czasem do moich... - zaczął, ale urwał, wiedząc, że wszelkie prośby są bezsensowne.
- Do rodziców? - dokończył kilka sekund później Harry.
Draco kiwnął głową. Niech tam.
- To pójdę już.
- Okej.
- To... cześć.
Harry wykonał jakiś bliżej nieokreślony ruch, nim odpowiedział:
- Cześć.
Draco miał w głowie niewiele więcej poza szaleńczym dudnieniem własnego serca i powtarzanym jak mantra: „Nie chcę, nie chcę, nie chcę...". Mimo to wykrystalizowała się w nim pewna przedśmiertna potrzeba. Okrutnie się takiego marzenia zawstydził. Była to ostatnia rzecz, jakiej mógłby się dopuścić. Kluczem do pofolgowania sobie okazało się słowo: „ostatnia". Przecież stał u samego krańca i to, co zrobi za chwilę będzie istotnie rzeczą ostatnią. Nikt go nie widzi, nikt nie będzie tego pamiętał. Poza nim samym... Chyba warto było to zrobić, niż żałować później, że przez głupie skrępowanie stał jak kołek?
Wyciągnął ręce przed siebie i niezgrabnie przysunął do siebie nieco zdumionego Harry'ego. Początkowo obaj trzymali się sztywno, ale rozluźnili się i Draco tak bardzo zaangażował się w całe to przytulanie, że z pewnością scalił żebra, serce, kręgosłup i płuca Harry'ego. O ludzie, nigdy się tak z nikim nie tulił. Nie wiedział, że to takie pokrzepiające. Przypomniało mu się, że miał zażartować z interpunkcji Harry'ego, ale nie chciał nic mówić. Zamknął oczy.
Po dłuższej chwili poczuł, że Harry oddycha jakby płyciej i zwalnia uścisk. Wtedy odsunął się i cofnął o krok. I drugi. Wciąż trzymając dłonie Harry'ego, chciał zrobić jeszcze trzeci krok w tył, ale jego stopa natrafiła na pustkę.

Nie krzyknął, jedynie głośno wciągnął powietrze.

***

Harry James Potter, dwudziestojednoletni młodzieniec, odszedł w nocy z trzydziestego kwietnia na pierwszego maja.
Nie była to zwykła śmierć!
Niektórzy podejrzewają morderstwo, inni są przekonani o samobójstwie, garstka ludzi utrzymuje, że to zwykły przypadek zabił Harry'ego Pottera, natomiast optymiści w ogóle nie wierzą w jego zgon i sądzą, że słynny Wybraniec przeszedł operację plastyczną, a teraz ukrywa się gdzieś za granicą. Szczególnie ostatnia wersja wydaje się mało prawdopodobna, albowiem faktem jest, że ciało Harry'ego Pottera odnaleziono w jednej ze studzienek na ulicy Pokątnej i planuje się huczny pogrzeb.
Śledczy donoszą, że denat - wskutek popchnięcia, potknięcia lub posiadania zbyt słabych okularów - wpadł do kanałów i zginął na miejscu, łamiąc kark. Tuż przed śmiercią wyrżnął czołem w krawędź studzienki, najpewniej natychmiastowo tracąc przytomność, ponieważ często traci się przytomność, gdy pęka płat czołowy. Na zwłokach nie odnaleziono śladów walki, a badania nie wykryły ani grama alkoholu czy innych używek.
Kto otworzył studzienkę? Czyżby była to zasadzka? Wszyscy zadają sobie takie pytania, natomiast żaden mądrala nie potrafi na nie odpowiedzieć.
Czy kiedykolwiek poznamy tajemnicę śmierci wielkiego bohatera czarodziejskiego świata?
Oczywiście nadzieja jest przywilejem ludzi, ale najpewniej nie. Harry Potter podzielił los Kurta Cobaina, Elvisa Presleya, Adolfa Hitlera i Tego, Którego Imienia Chyba Wciąż Nie Wolno Wymawiać - do końca świata słowom o jego odejściu towarzyszyć będzie nutka tajemniczości.

KONIEC

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro