Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Zostałam wręcz wepchnięta siłą do domu. Starałam się wyłączyć teraz emocje. To minie. Cała ta sytuacja minie...

- Wiesz, jak bardzo mnie zawstydziłaś?! Trzecie miejsce?! Co ty sobie wyobrażasz?! - oburzona polożyła ręce na biodrze.

Jej masywna sylwetka wyglądała teraz przerazająco, a krótkie ciemne wlosy podkreslały gniew w jej oczach.

- Nie moja wina - Powiedziałam całkowicie bez emocji.

Patrzyłam jej w twarz i starałam zachować się nic nie wyrażać. Ona wyczuje słabość...

- Jak to nie twoja?! Mogłaś się bardziej postarać!! Co powiedzą na to sąsiedzi?! "Uuu, znowu przegrała?!" - krzyczała głośno, praktycznie plując mi na twarz.

Nic nie odpowiadałam. Zawsze mnie kusiło, by jej dogadać w takich sytuacjach, ale to zawsze kończyło się gorzej niż zwykle.

Matka złapała się za głowę. Zupelnie jakby to ona była poszkodowana.

- Rany, co za wstyd. Wszyscy to widzieli... jak olimpiadę!! Wtedy też mnie zawstydziłaś!! - machała rękami jak opętana.

Jestem pewna, że gdyby chciała, tym ruchem mogłaby zniszczyć wszechswiat.

- Ale ja... - Próbowałam coś wtrącić, ale otrzymałam siarczystego policzka.

Zapiekło. Czułam jak skóra zaczęła mi pulsować.

- Nie przerywaj mi jak mówię!! - ją chyba też ręka zapiekła, bo miała ją całą czerwoną, gdy wymachiwała mi swoim grubym paluchem przed twarzą.

Nie odzywałam się w takim razie. Gniew mamy przekroczył apogeum.

- Myślisz, że po to trenowałam cię tyle lat?! Żebyś... Tak wszystko zepsuła?! Wstydź się!! -  jestem pewna, że gdyby nie to, że mamy wyciszone ściany, wszyscy w okolicy by slyszeli.

- To nie... - Zostałam natychmiast uciszona.

- Nie wmówisz mi że to nie twoja wina!!

Westchnęłam. Spuściłam głowę powoli. Moja wina? Czy to na serio moja wina? Już sama nie wiem.

Dostałam ostatni raz, tym razem w brzuch. Zgięłam się w pół z bólu. Prawie upadłam, ale starałam utrzymać równowagę. Jak na kobietę, to ona ma dużo siły.

- Zejdź mi z oczu!!

Jak kazała tak uczyniłam. Wbiegłam wręcz do pokoju, w końcu nie chciałam z nią zostać. Cały czas czułam jej zimne spojrzenie, które nie opuściło aż do przekroczenia progu mojej sypialni. Zamykając powoli drzwi, poczułam jak napływają mi łzy do oczu.

Łzy... Staram ich się nigdy nikomu nie pokazać. Czasami mi się nie udaje, ale mało kto widział mnie tak rozgoryczoną.

Cos we mnie pękło. Upadłam na dywan. Starałam się być cicho płacząc, by mnie nie usłyszała, ale nie powstrzymywałam łez. Płynęły strumieniem.

Mój wzrok był taki zamglony. Ledwo rozpoznawałam samą siebie w lustrze. Mimo, że była noc, a światło nie było zapalone, widziałam swoją czerwoną, mokrą twarz doskonale. Przecież ja taka nie jestem. Taka... Słaba...

Powinnam być twarda, okrutna, bezwględna, bez żadnej skazy i bez żadnych uczuć... Taką jaką mnie widzą inni. Powinnam dawać przykład swoim fanom, którzy zawsze uznawali mnie za autorytet. Uśmiechnęłam się sztucznie do lustra. Tak jak zawsze powinnam się uśmiechać.

Muszę się ogarnąć. Przecież nikt nie może wiedzieć co się u mnie dzieje. Ani fani, ani tabloidy, ani nawet Jacques.

Dobrze, że prasa jeszcze niczego nie wykryła... Jakbyśmy się nie pilnowały, byłoby trudno.

Wstałam z podłogi ocierając mokre oczy. Zrobiłam kilka wdechów. Nie do końca mi przeszło, ale już nie było źle. Prawie nie czułam tego szczypiącego bólu na policzku i wrażliwej od powstającego siniaka skóry na brzuchy. Prawie. To bardzo duża różnica od niczego, ale muszę spróbować się tym nie przejmować.

Na próbę ogarnięcia się, usiadłam do komputera i włączyłam stronę fanpage'a: Mojego i Jacques'a. Przez tak długą nieobecność jestem pewna, że uzbierało się mnóstwo wiadomości, zwłaszcza że Jacques praktycznie nigdy nie przejmował się regularnym ogarnięciem strony. To zawsze ja byłam od tego.

Westchnęłam, gdy zobaczyłam praktycznie ponad tysiąc powiadomień. Przynajmniej wiadomo, że nadal mamy zainteresowanie ze strony ludzi. Łyżwiarze figurowi z olimpiady, którzy byli także w konkursie telewizyjnym cieszą się popularnością.

Kliknęłam w pierwszą najnowszą wiadomość od grupy osób obowiązkowych do sprawdzenia. Była ona od mojego trenera, który przypominał nam, że pierwszy trening po naszym powrocie zaczyna się za dwa dni od dzisiaj.

A no tak. Łyżwiarstwo figurowe... Zupełnie zapomniałam.

Nie to że nie kocham tańczyć na lodzie, uwielbiam to, ale jakoś teraz nie mam... ochoty. Wolałabym chyba robić cos innego w tym czasie.

Przewracając oczami, czytałam kolejne wiadomości, tym razem od fanów, hejterów, partnerów oferujących swoje stroje pokazowe... Szczerze mówiąc mega nudy. Każda wiadomość była albo sztucznie zachwalająca, albo nagminnie starająca się być złośliwa. Ziewnęłam z powodu braku ciekawego tematu do czytania.

Jestem perfekcjonistką, więc chcąc czy nie chcąc, czytałam wszystko po kolei.

Tylko jedna wiadomość przyciągnęła moją uwagę. Sięgnęłam sobie po karton soku pomarańczowego z torby podróżnej, by trochę ugasić pragnienie.

Była to wiadomość od dziwnie znajomej dziewczyny...

Z wrażenia oplułam się sokiem. Zakaszlałam kilka razy, chcąc zlapać powietrze. Co to za nietypowy sposób na wyciaganie informacji? Aurę? Udaje nienormalną, bo myśli że coś takiego przejdzie? Ja dziennikarzy wyczuje na kilometr. Każdy tak samo amatorski.

O nie, muszę jej uświadomić, że jej tak łatwo ze mną nie pójdzie, nieważne jak dobra jest w swym zawodzie.

Podejrzliwie podniosłam brew. Ona w coś pogrywa. Niemożliwe, by cokolwiek widziała, mama zadbała o to. Pewnie blefuje, bo myśli że się przejmę i od razu się wygadam.

Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Jeśli blefowała, to bardzo celnie, a jeśli skądś ma te informacje, muszę za wszelką cenę nie dopuścić, by doszły do prasy. Zniszczy to moją reputacje. Nie chcę mieć opinii małej skrzywdzonej dziewczynki do końca życia.

Udam, że nie wiem o co jej chodzi.

Ha! Przestraszyła się! Ale przyznaje się, że przez chwile oblał mnie zimny pot.

Odetchnęłam z ulgą. Chyba kryzys zażegnany. Ale nie jestem w stu procentach pewna.

Ziewnęłam. Dobra, chyba pora spać. Usiadłam na łóżku i zerknęłam w telefon. Powinnam napisać do JacJaca.

"Wróciłam bezpiecznie. Wszystko jest ok"

Dobra, chyba starczy. Nie bedzie sie martwił. Zna mnie zbyt dobrze, żeby się przejmować moim brakiem stałego kontaktu telefonicznego. Tak krótki SMS z pewnością go zadowoli.

Odetchnęłam z ulgą, że chociaż mój przyjaciel nie ma takiego życia jak ja. Opadłam na poduszke. Nawet nie miałam ochoty zmienić ubrań, mimo że w sukience nigdy nie spi mi się wygodnie.

Zanim zasnęłam, przeszła mnie myśl. Mała nieszkodliwa myśl. Może byłoby lepiej sie jutro nie budzić? Zniknąć? Przestać istnieć?

Nie. Nie chciałabym umrzeć. Jestem tego pewna. Ja kocham żyć. Ale nie u boku tego potwora.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro