Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog "Powrót do... domu?"

Lot samolotem się opóźniał. Miałam serdecznie dość tego całego wyścigu, tej niezdobytej wygranej, a także Jacquesa. Wszystko mnie wkurzało. Gdybym mogła to bym rozwaliła to całe miejsce, bousille!

Ale mój przyjaciel uspokoił mnie na tyle, że olałam sprawę i naburmuszona usiadłam na swoim miejscu.

Siedziałam przy oknie i ze złości zaciskałam zęby. Co jakiś czas starałam się nie zwracać uwagi na irytujące głosy dookoła, bo one powodowały ze chciałam rzucać w nich jakimiś przypadkowymi przedmiotami. Na przykład moim podręcznym dezodorantem. Albo swoim telefonem.

Już wkurzało mnie co chwile wibrujące urządzenie. Dostałam chyba z milion SMS'ów od przyjaciół, znajomych z treningów, wrogów śmiejących się ze mnie, od uczestników wyścigu, a na końcu od mojej mamy... Która już czekała na mnie. Zacisnęłam zęby i walnęłam w siedzenie. Oparłam się o fotel i położyłam swoją głowę na szybę. Przycisnęłam mocno oczy.

Tak bardzo starałam się nie myśleć co się stanie, jak wrócę do domu po wyścigu, co się stanie jak przegram. I mam za swoje. Przegrałam. Brąz. Jeszcze gorzej od srebra. Byliśmy tak blisko.

Matka cały czas mi powtarzała, gdy z nią rozmawiałam przez telefon na lotnisku: "Jeśli tym razem nie wygrasz, jeśli tym razem mnie rozczarujesz..." i zazwyczaj nie kończyła, bo doskonale wiedziałam, co mnie spotka. To co po każdej przegranej. Dlatego starałam się nigdy nie przegrywać...

Wzdycham. Znowu będę miała pełno siniaków na brzuchu. Mówię to do siebie spokojnie, jakbym starała sobie wmówić, że to nic wielkiego, ale... Nie ukrywajmy. Cała się trzęsę na tą myśl. Myślałam że jak wygram pół miliona to ucieknę z tego domu jak najdalej od Hamiltonu. Tego zdradzieckiego Hamiltonu, mojego miasta.

Może jestem zawodową łyżwiarką, a dzięki olimpiadzie zarabiam sporo kasy, ale wszystkie pieniądze które wygrywam lądują na konto "szanownej pani Merciue, pani Florence, naszej kochanej trenerki i mentorki w konkursach". Żygać mi się chce jak słyszę te określenia na każdym konkursie, którym wygramy. A wygrywamy za każdym razem. W końcu lepiej zadowolić tego potwora, zamiast go podjudzać do okrucieństwa.

Zacisnęłam pięści i uporczywie patrzyłam się w szybę. Czułam, że opuszczają mnie wszelkie siły by walczyć z łzami. Postanowiłam dać im popłynąć i zamknąć oczy.

Czułam na sobie spojrzenie Jacquesa, ale zignorowałam je. Normalnie nie pokazuje swoich słabości, ale Jacques i tak wie, jaka jest moja matka. No może nie wszystko, ale wystarczyło mu oberwanie od niej lampą i się nauczył podchodzić do niej z dystansem. Ja oberwałam znacznie gorszymi rzeczami.

Sądzę że on i tak się domyśla, o co się martwię. Mimo że nigdy mu nie powiedziałam, że mnie bije i się na mnie wyżywa. Ja nie potrafię mu powiedzieć. Boje się czy coś by jej nie zrobił, albo co gorsza - ona mu. A to bardziej prawdopodobne.

Ciesze się, że Jacques juz mnie nie odwiedza. Łatwiej mi z tym żyć, gdy nie ma go w pobliżu. Łatwiej udawać, że w domu nic się nie dzieje. I że matka jest tylko krzykliwa.

Nie wiem nawet już kiedy zasnęłam. Trochę szkoda. Nie miałam czasu się nacieszyć ostatnią chwilą wolności, bo obudziłam się dopiero na lądowaniu.

* * *

Na lotnisku ja i Jacques pożegnaliśmy się. Może i wracamy do tego samego miasta, ale po niego przyjechała cała rodzina, a mnie ma odebrać matka. Patrzyłam jak każdy z jego rodzinki,jak jego mama, jego tata, jego znacznie młodsza siostra i wujek witają się z nim i gratulują mu, że zaszedł tak daleko, i w żarcie dodają niby rozczarowanie, że mógł nie oszukiwać. Jacques na to wzruszał ramionami trochę złośliwie, ale śmiał się razem z nimi. Uśmiechnęłam się do nich z lekkim ukłuciem zazdrości. Sama chciałam mieć taką kochaną, dużą rodzinę. Niestety jedynie mam swoją matkę.

- Josee? Cześć kochaniutka!

- Dzień dobry, Pani Bocqueie! - przywitałam się z mamą Jacquesa, bardzo wesołą, niziutką, lekko pulchną blondynką. Takiej kochanej istoty jak ona nie poznałam nigdzie. Zawsze lubiłam ich odwiedzać, ale wraz z wiekiem przestaliśmy się nawzajem spotykać w domach.

Podeszłam do niej śmiało. Pstryknęła mnie w nos.

- Mówiłam ci tyle razy, - zaśmiała się radośnie - Mów mi Marlene, a nie żadna pani!

- Tobie też gratulujemy! - Odpowiedział wysoki brunet z wąsem, ojciec Jacquesa - Jesteśmy z was naprawdę dumni! - pogładził mnie po głowie i przytulił mnie z JacJac'iem mocno.

Nie potrafiłam odwzajemnić uścisku, ale uśmiechnęłam się do nich delikatnie.

- Widzieliście moją mamę? - Spytałam ich przerywając wesoły moment między nimi.

- Tak skarbie - odpowiedziała z uśmiechem Marlene, ale w jej oczach nie było widać charakterystycznych iskierek, które mieniły zwykle jej się w oczach.

- Widziajam jom w samo-samo...dzie? - odpowiedziała jego malutka, trzyletnia siostra.

- Tak, siedziała w samochodzie. Nawet nie chciała się z nami przywitać - wysapał pulchny wujek Jacquesa.

Przyjaciel spojrzał na mnie z przejęciem. Rzuciłam obojętny wyraz twarzy w jego stronę.

Pokiwałam grzecznie głową w pożegnaniu, wzięłam bagaże i wyszłam z lotniska.

Mijałam wielu ludzi, którzy się co chwila o mnie trącali, ale przestałam na to zwracać uwagę. Ciągnęłam walizkę aż do wyjścia. Co chwila słyszałam szepty miedzy ludźmi. Prawdopodobnie spekulowali skąd mnie kojarzyli. Prychnęłam. Jak nie z olimpiady i konkursów łyżwiarstwa figurowego, to wiadomo że z Wariackiego Wyścigu. Nieogarnięci ludzie.

Zobaczyłam moją mamę która siedziała za kierownica. Wyglądała spokojnie. Normalnie prawie że. Ale znałam ją na tyle długo, że wiem co się stanie z momentem wejścia do auta. Przedłużałam moment pakowania toreb do bagażnika, by nie zaczęło się to za szybko. Ze stresu zaczęłam się pocić, ale nie pokazywałam tego. Desperacko zaczęłam się rozglądać. Czy ktokolwiek będzie widział co się będzie działo w aucie?

Ludzie dookoła wydali się zajęci jedynie sobą. Odetchnęłam z ulgą. Wsiadałam właśnie do auta, gdy wychwyciłam wzrok pewnej blondynki. Patrzyła wprost na mnie. Poprawiała swój zielony sweter, ale nie odrywała ode mnie wzroku. Jej oczy wypełnione były wielkim żalem. Nie takim żalem, jaki czujesz do samego siebie, gdzie coś się u ciebie dzieje. Jej oczy wypełnione były takim, gdy wiesz co się dzieje u kogoś i współczujesz komuś bardzo. Jakbyś chciał pomóc z całej siły.

Przełknęłam ślinę. Naprawdę prawie uwierzyłam, że ona potrafiłaby wszystko wyczytać ze mnie, ale przecież mogła po prostu być dziwaczką, która patrzy tak na wszystkich.

Westchnęłam i wsiadłam do auta. Mama zaczęła swój krzyczący monolog, a ja patrzyłam na twarz tamtej dziewczyny. Może mi się zdawało, ale ustami poruszała tak jakby mówiła "współczuję ci".

Matka zaczęła krzyczeć coraz głośniej, gdy tylko odjechała z parkingu.

No to się zaczyna. Świetnie...

Pierwsze uderzenie w twarz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro