Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV

Roger siedział nieruchomo na parapecie. Nieobecnym wzrokiem śledził pogrążającą się w mroku linię lasu, naprzemiennie zaciskając i rozluźniając zęby.

Powinienem wstać, porozmawiać z nimi. Nie miał na to siły. Od ponad świecy próbował zmusić się do działania, jednak wciąż tkwił w bezruchu, nie potrafiąc wyprzeć z pamięci widoku Tesseithy i Geresa - zbyt dobrze znał te powłóczyste spojrzenia spod rzęs i sposób, w jaki zagryzała wargę, by mieć jakiekolwiek wątpliwości.

Naprawdę nie mogła się powstrzymać? W takiej chwili?

Węzły mięśni na jego szczęce znów zagrały pod skórą. Z całej siły uderzył zaciśniętą pięścią w ścianę, a ból, jaki temu towarzyszył, rozlał się goryczą w duszy. Potrzebował jej. Właśnie teraz potrzebował jej najbardziej. I nie mógł już od niej odejść - nie przed upływem roku. Zgarbił się i ukrył twarz w dłoniach, dusząc wzbierający w gardle krzyk.

W drodze powrotnej ze stolicy odwiedził przyjaciół - rodziców Filina. To, co zobaczył w ich oczach, gdy powiadomił ich o śmierci jedynego syna, na nowo rozorało mu serce cierpieniem. Wracając, marzył tylko o tym, by znaleźć ukojenie w jej ramionach. Spóźnił się.

Martwą ciszę zakłóciło pukanie. Roger podniósł wzrok, milczał. Pukanie rozległo się ponownie, a po chwili drzwi się otworzyły na oścież.

- Odejdź, Wil.

Przyjaciel zignorował jego prośbę. Wpakował się do środka, przysiadł do stołu, po czym z zadowoloną miną postawił na nim cztery flaszki.

Roger zmarszczył brwi. Nie miał ochoty na żadne towarzystwo, nawet Wilarda.

- Myślisz, że chlanie załatwi wszystkie problemy?

- Jestem pewien, że załatwi.

Roger zbliżył się do niego gwałtownie. Wszystkie wcześniejsze emocje kotłujące się i zatruwające mu duszę, wybuchły teraz w jeden, jasny płomień gniewu.

- Twoich jakoś nie załatwiło. Ani jak chlałeś do nieprzytomności, ani jak leżałeś potem zarzygany w rynsztoku. Gdyby Dalia cię wtedy widziała...

Dalsze słowa przerwała mu pięść Wilarda. Szok, ból i smak krwi w ustach spowodowały, że w Rogerze coś pękło. Zaatakował, nie myśląc - trafił w pustkę. Wilard zaprawiony w wielu karczemnych bójkach uchylił się i odskoczył od stołu, krzycząc:

- Na flachy uważaj!

Roger nie słuchał. Dopadł do niego i wyprowadził szybki, prosty cios w głowę. Trafił na zasłonę. Poprawił lewym sierpowym, ale Willard schylił się i przywalił mu pięścią w żebra. Roger stęknął z bólu, który tylko podsycił jego wściekłość. Rzucił się na przyjaciela, atakując już bez ogłady mocnymi, prymitywnymi ciosami - raz w brzuch, raz w bark, kopnął i znów walnął z pięści. Tylko jeden cios trafił. Wilem aż zakołysało od uderzenia w głowę i wtedy Roger wyczuł szansę. Wilard jednak był szybszy. Sparował jego cios, przywalił mu pięścią w żołądek. Roger zgiął się jak pęknięta belka, a rudzielec doskoczył i wbił mu łokieć w kark, drugą ręką od razu przyłożył w szczękę. Roger z trudem łapał powietrze.

Co za rudy skurwiel!

Wilard nie skorzystał z okazji; zamiast zaatakować, zapytał zdyszany:

- Wystarczy ci, stary?

Roger rzucił się w przód, wpadł barkiem w pierś przyjaciela. Głuchy huk ciał padających na deski podłogi zlał się z przekleństwami Wilarda.

- Ty kurwiszonie jebany!

Roger uniósł się i trzasnął go w szczękę. Zawahał się, widząc krew na rozbitej wardze. Wilard jednak nie czekał. Wyślizgnął się spod niego, obalił i przygniótł swoim ciężarem. Roger próbował się wyrwać, lecz pociemniało mu w oczach, gdy oberwał czołem w nos.

- Kurwa - wystękał, kiedy przestało mu dzwonić w głowie, a ból trochę zelżał.

Wilard, wciąż przyciskając go do ziemi, szczerzył się w durnowatym uśmiechu.

- Pijemy? - zapytał.

Roger wypuścił głośno powietrze, rozluźnił mięśnie. Zmęczony, pobity, do tego zdradzony. Co mu szkodziło?

- Pijemy - odparł zrezygnowanym tonem.

Wilard poderwał się z ziemi i sięgnął po pierwszą butelkę.

- Zobaczmy, co ta twoja lafirynda nagromadziła. Na pewno jest bardzo wykwintne i cholernie drogie. - Otworzył korek pierwszej butelki. W pomieszczeniu rozniósł się głęboki aromat dobrego alkoholu.

Roger zmarszczył brwi i ciężko usiadł na krześle.

- Nie nazywaj jej tak.

- Wiesz, stary, lubię Tesę, ale czuć ją latawicą na odległość. Od początku mówiłem, że wasz związek to pojebany pomysł.

Roger łypnął na niego gniewnie, chwycił butelkę i zaczął pić. Gorzkawo słodki płyn wlał się do gardła, paląc lekko. Po ciele rozlało się przyjemne ciepło.

- Chciałbym, żeby to było takie proste, Wil. Żeby można było wybierać, kogo chcemy kochać i żeby móc tak po prostu przestać, kiedy wszystko się już totalnie pochrzani.

Wilard mruknął jedynie w odpowiedzi i zabrał od niego butelkę. Oddał ją dopiero po dłuższej chwili. Beknął głośno i przetarł usta; na dłoni pozostała smuga krwi.

Roger uśmiechnął się krzywo.

- Pobiliśmy się jak gówniarze.

- Ja tam wciąż jestem gówniarz - zaśmiał się Wilard. - Mów lepiej, jak poszło w stolicy.

Roger zwiesił głowę, poskubał palcem trzymaną w dłoniach butelkę.

- Komendant powrzeszczał jak zwykle, ale zgodził się przenieść kontrakt na Tesę. - Umilkł na chwilę, podniósł wzrok na Wilarda. - Jesteśmy z nią związani na cały rok.

- To dlatego się tak wściekasz? Że tym razem nie możesz podwinąć ogona i zniknąć? No pech, stary.

Roger obrzucił go złym spojrzeniem, podniósł butelkę i zaczął pić; z każdym łykiem mięśnie ogarniała przyjemna miękkość, a rana na sercu bolała odrobinę mniej. Gdy skończył, podniósł się i zamachnął. Szkło roztrzaskało się z brzękiem o ścianę.

Wilard gwizdnął cicho przez zęby.

- Cieszę się, że nie rzuciłeś nią we mnie - powiedział i zabrał się za otwieranie kolejnej flaszki. - Udało ci się spotkać z kimś w stolicy?

- Siatka wywiadowcza praktycznie nie istnieje. Znalazłem jedynie wiadomość od Sheili. Ukrywa się, ale wciąż nie ma kontaktu z pozostałymi.

- Sheila? To ta słodka kelnereczka z Karczmy na Rozstaju, o którą mała Cat tak się pluła?

- Tak. Pokręciłem się trochę po mieście, dowiedziałem paru rzeczy. Wiesz, że Filippe oddalił wszystkich doradców ojca?

- Dzieciak chce rządzić po swojemu.

- Próbuje wkupić się w łaski arystokracji, przyznaje im coraz więcej praw...

- To droga donikąd. Tych chujów trzeba trzymać silną ręką za mordę.

- Też jestem z arystokracji, Wil.

- A weź się napij.

Roger uśmiechnął się krzywo, ale skwapliwie przystał na propozycję.

- Co z Nero? Doszedł już do siebie? - zapytał, oddając przyjacielowi butelkę.

- Na tym gnojku wszystko goi się jak na psie. Ta mała cholera już biega po okolicznych lasach i macha patykiem na placu.

- Myślałem, że się z tego nie wyliże. Wypijmy za zdrowie przyjaciół, którym się to nie udało.

- Za zdrowie nieboszczyków - zakrzyknął Wilard i przyssał się do butelki.

Roger popatrzył apatycznie na jego poruszającą się rytmicznie grdykę.

- Chyba będziesz musiał podwędzić więcej flaszek - mruknął, gdy kolejna porcja szkła rozsypała się po podłodze.

- Taa... Chyba całą piwniczkę będę musiał zwinąć. - odparł Wilard i zerknął na przygarbionego przyjaciela. - Przestań się łamać, stary. Może zasłona jebnie i będziesz mieć spokój z tą babą.

***

Tesseitha od dłuższego czasu obracała w dłoniach kryształ komunikacyjny. Zza uchylonego okna ciągnęło wieczornym chłodem, który przenikał aż do kości, zalegał w duszy. Tak mało brakowało, żebyśmy wszyscy tam zginęli. Choć starała się tego po sobie nie okazywać, strach zalągł się w jej sercu i nie chciał puścić. Wciąż jeszcze czuła lekki ból gdy przywoływała magię - magię, która tylko cudem nie przepaliła jej kanałów energetycznych, gdy przetwarzała moc pochodzącą ze zmaterializowanego na Pustkowiu koszmaru umierającego dziecka. Gdyby nie zaklęcie od Divora, byłoby po nas.

Nie dawała jej też spokoju jeszcze jedna myśl - był tam z nimi ktoś jeszcze i wspomógł ją w przywołaniu Feniksa, a jego obecność z pewnością nie była przypadkowa. Istniała tylko jedna osoba, która mogła coś wiedzieć na ten temat. Osoba, z którą nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać.

Westchnęła przeciągle i nawiązała kontakt, przywołując na twarz fałszywy uśmiech. W krysztale ukazała się pomarszczona twarz starca.

- Och Tesseitha! - wykrzyknął Divor. - A już myślałem, że to Sinas.

Sinas? Divor z nim współpracuje? Dlaczego przekazał mi zaklęcie feniksa? Dlaczego wspomniał teraz o królewskim magu? Nie wierzyła, aby cokolwiek zrobił przypadkowo. Jeśli mag Istengardu zdobędzie moc umożliwiająca mu przywołanie bestii, Trovia będzie bez szans. Poczuła wzbierający w sercu strach. Z trudem zapanowała nad twarzą, choć jej uśmiech stał się jeszcze bardziej sztuczny niż wcześniej.

- Miło cię widzieć w dobrym nastroju mój drogi. Wybacz, że odzywam się tylko, kiedy czegoś od ciebie potrzebuję.

Starszy człowiek machnął ręką.

- Nic nie szkodzi dziecko. Mam tu za towarzystwo jedynie myszy i szczury. W czym mógłbym ci pomóc? - zaciekawił się.

Tesseitha ścisnęła mocniej palce na zimnej powierzchni kryształu.

- Chciałam cię zapytać, o zaklęcie które mi przekazałeś.

- Racja, racja... Muszę jeszcze nad nim popracować. - Starzec wstał i zaczął rozgarniać zalegające na stole papiery.

W końcu wyciągnął coś z przekrzywiającego się niebezpiecznie stosu. Zamiast jednak wrócić do tematu, wziął pióro, zanurzył je w kałamarzu i zaczął coś kreślić. Tesseitha czekała, obserwując go z rosnącą niecierpliwością. Kiedy cisza przeciągnęła się, spróbowała zwrócić na siebie uwagę chrząknięciem. Nie zareagował.

- Możesz powiedzieć mi coś więcej na temat magicznych bestii? - odezwała się w końcu.

Staruszek znieruchomiał i spojrzał na nią zdziwiony, jakby zdążył już zapomnieć o ich wcześniejszej rozmowie.

- Och, Tesseitha - uśmiechnął się szeroko i wrócił do pisania. Na szczęście po chwili znów się odezwał, nie odrywając wzroku z zapisków. - Musiałabyś uciąć sobie pogawędkę z Sinasem. Widzę, że macie te same zainteresowania. Zawsze fascynował go temat bestii, chociaż ostatnio bardziej się skupił na zagadnieniach dotyczących zasłony i Pustkowia. - Nagle spoważniał i spojrzał na nią przenikliwie. - Pomagam mu dopracować założenia Sarezedasa.

Tesseicie zabrakło na moment słów.

- Sarezedasa? - wykrztusiła w końcu.

- Mhm - mruknął staruszek. Znów zamilkł i ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się zapisanym znakom.

- Był moim uczniem, mało pojętnym, ale wciąż doskonale pamiętam jego pismo - Divor zerknął przelotnie na Tesseithę, po czym powrócił do pisania.

W jaki sposób mag Instangardu położył rękę na notatkach rektora? I dlaczego właściwie interesował się Pustkowiem?

- Te badania, które prowadził Sarezedas... Czy one w ogóle mają szansę powodzenia? - zapytała ostrożnie.

- Przeprowadziłem wyliczenia dotyczące zaawansowanych czarów międzywymiarowych. Samą sekwencję miał dopracować Sinas, ale ostatnio się ze mną nie kontaktował - starzec westchnął i wyraźnie rozczarowany odłożył pióro do kałamarza.

Tesseitha poczuła, jak robi się jej gorąco. Wolała sobie nie wyobrażać, do czego ta dwójka byłaby zdolna.

Jednak staruch wciąż siedzi uwięziony w baszcie. O co w tym wszystkim chodzi? Magia wpływająca na zasłonę jest zbyt niebezpieczna dla nas wszystkich i trudna w kontrolowaniu. Czyżby szukali sposobu jak nad nią zapanować?

Z rozmyślań wyrwał ją głos starca.

- Wracając jednak do bestii... Pamiętasz zapewne moją teorię?

- Tak. Zakłada, że jedyne ograniczenia dla magii to wiara i wyobraźnia.

- W skrócie można tak to ująć - zgodził się Divor. - Ważny jest jednak fakt, że manipulacja materią w naszym świecie jest mocno utrudniona. Nie zamienisz konia w świnię ani nie stworzysz nowego życia. Te ograniczenia są spowodowane wspólną wiarą zamieszkujących ten świat istot. Takie ograniczenia nie obowiązują jednak na Pustkowiu. Tam wszystko jest możliwe.

- W takim razie stworzenie magicznych bestii jest możliwe na Pustkowiu - podsumowała Tesseitha. - Jednak w naszym świecie nie powinno być to wykonalne?

Divor uśmiechnął się szeroko. Widać było, że tylko czekał, aż czarodziejka zada to pytanie.

- Teoretycznie tak. Sytuacja wygląda jednak inaczej, jeśli dojdzie do znacznego uszkodzenia zasłony i mag połączy się z pierwotną materią pustki - powiedział, a w jego oczach pojawił się triumfalny błysk.

Czarodziejka czuła, że fakty zaczynają coraz bardziej układać jej się w głowie. Nadal jednak brakowało głównego elementu.

- Wspomniałeś, że Sinas interesował się tym tematem? - przypomniała.

- Och, interesować to chyba mało powiedziane. Zbadał chyba wszystkie dostępne na ten temat zapiski. Wiesz, że zebrało się ich całkiem sporo? Zwłaszcza legendy dotyczące starych królów zawierały sporo wzmianek o takich bestiach jak smoki, gryfy czy feniksy. Dopiero po utworzeniu Gildii Magów informacje na ich temat zaczęły pojawiać się coraz rzadziej.

- Feniksy? - zaciekawiła się Tesseitha

- Pustkowie może zrodzić cokolwiek, ale jak już mówiliśmy wcześniej, użytkownika magii ogranicza wyobraźnia. Myślę, że to z tego powodu w przekazach pojawiają się informacje tylko o kilku rodzajach bestii. Tak naprawdę można by stworzyć cokolwiek, na przykład złotego cielca lub rogatego demona. - Staruszek przerwał na chwilę i zamyślił się. - W każdym razie Sinas wierzył, że zniknięcie bestii było związane ze zlikwidowaniem strażników, którzy umieli manipulować zasłoną i przechodzić do Pustkowia. Według niego ponowne pojawienie się tych bajkowych stworzeń jest możliwe. Myślę, że to prawdopodobna teoria, ale trudna do udowodnienia - dokończył z rozmarzonym wzrokiem.

Chyba już udało się ją udowodnić - pomyślała wstrząśnięta.

- Dziękuję ci za rozmowę, bardzo mi pomogłeś - odezwała się na głos.

- Już mnie opuszczasz? - zasmucił się starzec. - Mam nadzieję, że wkrótce znów się odezwiesz. Czarodziejka przerwała połączenie i wstała, żeby nalać sobie spory kielich wina. Nagle tknęła ją jedna myśl. W ogóle nie zapytał, jak potoczyła się sytuacja w folwarku...

***

- Ło matulu, kto wam tak mordy obił?

Roger oderwał wzrok od ściany, słysząc głos wchodzącego do jadalni Nêspera. Niechcący napotkał spojrzenie Tesseity, którego dotąd skrzętnie unikał; nie znalazł w nim niczego oprócz współczucia. Skrzyżował ręce na piersi, ukrywając zaciśnięte pięści. Prawie cały rok... Zgrzytnął zębami i znów wbił wzrok w ścianę.

- Tak to się kończy chlanie, bracie, kiedy kamratów nie prosisz, jeno cichcem gospodyni trunki wykradasz - powiedział Vésper.

Roger łypnął spode łba na bliźniaków. Zaraz za nimi pojawiła się Catriona z Nero. Wszyscy zajęli miejsca przy stole, nie kryjąc przy tym rozbawienia. Wszyscy z wyjątkiem młodej, która patrzyła z przyganą to na niego, to na Wilarda.

- Kucharka rano narzekała, że grządki warzywne, te pod waszym oknem, ktoś w nocy opryskał moczem - fuknęła.

Roger spuścił wzrok pod jej karcącym spojrzeniem. Coś mu zaświtało, że chyba urządzili sobie z Wilem konkurs sikania w dal.

Jak ja się dałem na to namówić?

- Geres z Castorem wyruszyli po zmroku na Pustkowie - mruknął Nero.

Szkoda, że nie wyruszyli wcześniej - pomyślał z irytacją Roger, spoglądając na niego uważniej. Kiedy tydzień temu wyruszał do stolicy, ten wciąż pozostawał nieprzytomny. Stracił zbyt dużo krwi z rany na brzuchu, w którą swobodnie możnaby wsadzić ramię i pomachać palcami zza pleców. Pomimo pomocy Tesseithy długo nie wiedzieli, czy w ogóle przeżyje.

Nero zawsze był szczupły, ale teraz schudł jeszcze bardziej, co w połączeniu z bladą cerą spowodowało, że wyglądał, jakby wstał z grobu i straszył po gościńcach. Też mógł wrócić. Wiele dla nas zrobił, chociaż właściwie nic nie powinniśmy go obchodzić.

- Ty postanowiłeś zostać...

Nero wzruszył ramionami.

- Beze mnie nie macie szans, żeby postawić bramę na uszkodzonej zasłonie.

- Bez czarodzieja strażnika też nie mamy na to szans - zaseplenił Wilard.

Nocny wędrowiec popatrzył na niego i wyszczerzył się złośliwie. W jego oczach pojawił się błysk rozbawienia.

- Co właściwie zamierzacie zrobić? - zapytał po chwili, poważniejąc. - Szukać go po karczmach i zagrodach? Gildia Magów mocno się postarała, żeby w waszym świecie nie przetrwał żaden z nocnych wędrowców.

- Przed wiekami, na terenach, które zajmuje obecnie Trovia, istniało Stare Królestwo, kształczące pierwszych strażników i dlatego to u nas spotykano ich zawsze najwięcej - wyjaśniła Tesseitha. - Wierzę jednak, że zdołali przetrwać w innych krajach, w których nie byli prześladowani.

- Na przykład w Istengardzie? - zasugerował Wilard.

Czarodziejka pokiwała z powagą głową.

Istengard? - pomyślał Roger. - Chyba żartują.

- Rozmawiałam wczoraj z Divorem. - Tesseitha zamilkła na chwilę, a Roger poczuł na sobie jej wzrok. Nie odwzajemnił spojrzenia, więc zaczęła mówić dalej. - Powiedział mi, że Sinas od dawna interesował się możliwością przywołania magicznych bestii, w tym feniksów, a teraz jeszcze wpadły mu ręce notatki Sarezedasa na temat badań, które ten prowadził w folwarku.

- Jasna cholera - syknął Roger, zapominając na chwilę, że nie chciał na nią patrzeć.

- W czym problem? - zdziwił się Nero.

No tak, on przecież nie zna naszej sytuacji politycznej.

- Sinas to królewski mag Istengardu, naszego południowego sąsiada, który od zawsze chciał położyć na Trovii łapę.

- A jak zacznie jeszcze przywoływać sobie feniksy na prawo i lewo to nasze dzieci już na pewno będą mówiły po Istendardzku - dodał Wilard. - Dobrze, że nie mam dzieci.

Roger wzdrygnął się nieznacznie na wspomnienie ognistego ptaka. Bestia dysponowała mocą zdolną pokonać hordę upiorów. Bał się myśleć, jakie spustoszenie siałaby w szeregach armii lub w miastach.

- A skąd to on wytrzasnął te notatki? Z Gildii Magów se zabrał? - zainteresował się Nêsper.

- Może Sarezedas sam mu je wysłał? - odpowiedział Roger i spostrzegł, pytające spojrzenie Tesseithy. Jej oczy były piękniejsze od pereł; przepełnione mądrością wieku, lecz wciąż pełne młodzieńczej energii. Ponownie odwrócił się w stronę Nêspera. - Kiedy rektor zginął, przeszukałem jego chatę. Znalazłem list, w którym Sinas odmawiał mu pomocy w badaniach. W dość ostry sposób. - Zamyślił się na chwilę, masując palcami siniak na brodzie. - Kiedy teraz o tym myślę, było coś dziwnego w słowach, jakie użył.

- Też nie pasował ci ten fragment o nocnych wędrowcach? - zapytała Tesseitcha, uparcie szukając spojrzeniem jego wzroku.

Co ja sobie myślałem? Że cokolwiek dla niej znaczę?

Skinął głową, starając się ukryć buzujące w nim emocje.

- Nazwał w nim nocnych wędrowców ludźmi.

- Co w tym dziwnego? - spytał Nero.

- Nikt w naszym świecie tak was określa.

Brwi Nero poszybowały w górę.

- Chyba że sam jest jednym z nich - powiedział Wilard.

Tesseitha possała w zamyśleniu wargę. Na jej twarzy zamalował się niepokój, który po chwili ustąpił miejsca determinacji.

- Jest najpotężniejszym magiem w tej części świata, a jego pierwsza emanacja była wyjątkowo silna. Myślę, że nie możemy tego wykluczyć.

- Nie powinniśmy się też tym łudzić.

Catriona obrzuciła wszystkich zatroskanym spojrzeniem.

- Chyba nie myślicie, żeby się z nim spotkać?

Mała ma rację. To szaleństwo. Co Tesa sobie myśli? Że królewski mag Istengardu podejmie nas herbatką? Otwierał właśnie usta, chcąc się sprzeciwić, gdy uprzedził go Wilard.

- Wywiadowi nigdy nie udało się umieścić nikogo dostatecznie blisko Hedriona. Jeśli Sinas jest empatą, to te niepowodzenia nabierają sensu.

Roger odchylił się na krześle, zacisnął palce na krawędzi stołu. Nie podobał mu się kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa.

- Zgadujemy, bazując na bardzo słabych przesłankach. Nie zaryzykuję dla nich życia moich ludzi - powiedział zdecydowanym tonem.

- Z tego co wiem, są teraz moimi ludźmi - cichy głos Tesseithy ciął ostrzej niż nóż.

Mierzyli się wzrokiem, aż gęstniejącą ciszę przerwały słowa Catriony.

- Powinnam jechać z wami.

Spojrzenie Tesseithy złagodniało, lecz wciąż pozostało stanowcze.

- Musisz ukończyć naukę. Został ci rok, aby stać się pełnoprawną czarodziejką Gildii. Później będziesz mogła robić, co ci się tylko żywnie podoba.

Dziewczyna otworzyła usta, lecz zaraz je zamknęła. Opuściła głowę.

- Ryzyko uszkodzenia zasłony stanowi zagrożenie nie tylko dla Trovii - odezwał się Nero. - Kiedy się rozedrze, zaleją was hordy upiorów, a pierwotna magia Pustkowia będzie materializować każdy wasz lęk. Ożywione koszmary zaczną wyrzynać...

- Weź się tak nie nakręcaj, cholerny gnojku - przerwał mu Wilard. - Sinas. Co wiemy o tym typie?

Roger pokręcił wolno głową.

- Prawie nic. Nasi ludzie nie byli nawet zgodni co do tego, jak wygląda. Udało nam się jedynie ustalić, że wychował się w Wieży Magów i że został przydzielony na dwór krótko po tym, jak Hedrion przejął tron.

- Według słów Divora przyszedł na świat jako syn dziwki i w wieku trzech lat przeszedł przez pierwszą emanację, rozwalając przy tym pół portu i zabijając mnóstwo ludzi, w tym własną matkę. Później zniknął. Pojawił się nagle na progu Wieży Magów przyprowadzony przez jakąś staruchę - powiedziała Tesseitha.

- Miał chyba szczęście, że nie skończył jak dziewczynka z folwarku - zauważył Nero.

- W sumie masz rację - przyznała czarodziejka. - Jak teraz o tym myślę, to faktycznie dziwne, że udało mu się przeżyć. Nie miał obok siebie nikogo, kto pomógłby mu zapanować nad szalejącą mocą. Powinien zginąć przepalony własną magią.

Pokiwała wolno głową i zamyśliła się na moment. Zaraz jednak na nowo skupiła uwagę na towarzyszach.

- Jest jeszcze jedna sprawa, o której nie możemy zapomnieć. Jakiś nieznajomy mag pomógł mi w folwarku zainicjować zaklęcie przywołujące feniksa. Jestem pewna, że współpracował z Divorem i musiał je znać.

Roger wyprostował się sztywno na krześle. Złożył ręce na piersi.

- Myślisz, że wykorzystali sytuację, aby je wypróbować?

- Jestem tego prawie pewna. Teraz jednak myślę, że może przyciągnęło go tam coś jeszcze.

- Zaburzenie zasłony - domyślił się Nero.

- Jest szansa, że tym magiem był nasz strażnik. Bardzo niewielka, ale jednak jest.

Roger zacisnął szczęki. I dla tej niewielkiej szansy chcesz ciągnąć nasz oddział do Istengardu? Czarnoocy nawet nie będą musieli nas szukać. Sami podamy się na tacy.

- Nadal nie mamy żadnego dowodu, wskazującego na to, że był nim Sinas - powiedział. Nawet jego samego zdziwił chłód, który zawitał w jego głosie.

Tesseitha przymrużyła powieki; ciepła zieleń w jej oczach ustąpiła miejsca zimnemu błękitowi.

- Sinas na pewno zainteresuje się informacjami o feniksie. Kiedy zacznie z nami rozmawiać, może uda się go przekonać, że stoimy przed obliczem zagrożenia, które dotyczy nas wszystkich. Współpraca z nim byłaby nieoceniona.

Miałbym współpracować z jednym z największych wrogów mojego królestwa i to u boku zdradzieckiej, byłej kochanki? Nie sądziłem, że moje życie może się popierdolić jeszcze bardziej.

- I jak zamierzacie to zrobić? - zapytał. - Pojechać na dwór Hedriona, zapytać o Sinasa, a potem usiąść z nim przy kawie i ciasteczkach, plotkując na temat zasłony?

- Masz jakąś inną propozycję? - zapytała Tesseitha niebezpiecznie cichym głosem.

- Luzuj szczura, Roger, w najgorszym wypadku wtrącą nas do lochu, ciebie wezmą na przesłuchanie, a Nero pokroją na kawałki w celach badawczych - parsknął Wilard. - To kiedy ruszamy?

Taka jest twoja decyzja? Ilu z nas zdoła wrócić do domu? - pomyślał Roger, tocząc z Tesseithą pojedynek na spojrzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro