Rozdział I - Ven
Coraline Soundtrack/ TheHoosiers - Devil's in the Details [The Illusion of Safety 2010]
Wybierzcie sobie podkład muzyczny.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ven weszła do salonu, w którym zazwyczaj przesiadywała z rodzicami. Teraz zdarzało się to naprawdę rzadko. Nie wie nawet, dlaczego straciła z nimi, ten dobrze jej znany, z lat dziecinnych kontakt.
Kiedyś z tego pomieszczenia biła energia, która rozpierała już na samym przekroczeniu jego progu. Duże pomieszczenie utrzymywane było w jasnych, wręcz ciepłych barwach. Beżowe ściany, pomarańczowy, frędzlowaty dywan, a na dodatek tego, ciemnobrązowe, czekoladowe meble. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie dwójka roześmianych, niczym nastolatków, dorosłych, siedzących na beżowej, bardzo długiej i niewygodnej kanapie. Była obita ze skaju, więc czym się tu dziwić?
Dzisiaj znowu weszła do tego pomieszczenia, a widok, który napotkała, nie nacieszył jej zielonych oczu.
Śmieją się, konwersując pomiędzy sobą, a zajmowanie się mną, widocznie nie napawa ich optymizmem. Od jakiegoś czasu nasze relacje z naprawdę dobrych, przeobraziły się, przy dobrym zrozumieniu zaistniałej sytuacji, w mniej niż zerowe. Jeszcze przed wakacjami siadaliśmy razem, opowiadaliśmy sobie, jak nam minął dzień, nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Czy to przeze mnie? Czy to ja coś zrobiłam?
- Mogę z wami pogadać? - ostatecznie zdecydowała się na samobójcze rozpoczęcie rozmowy, pytając niepewnie, po czym z westchnieniem usiadła obok dwójki rodzicieli.
Sofa na chwilę ugięła się pod jej ciężarem, aby na nowo się rozprostować. Zaczęła miętolić ręce, nie mogąc się zdecydować, co powinna dodać, w jakiej pozycji pozostać, jak ustawić mięśnie twarzy. Była bardzo zdenerwowana, ostatnio musi wypijać więcej herbat mieszanych z kawą i jeść więcej naleśników z farszem z jajecznicy, wraz z ogromną ilością dodatków. Zaczęły jej się pocić ręce, co absolutnie nigdy, nie było jej zwyczajem, okazującym zdenerwowanie. Jej organizm zaczął pompować krew do żył trzy razy szybciej.
W odpowiedzi dostała ciche mruknięcie, widać było, że są zajęci wyłącznie sobą. Podobno, dziecko to najważniejszy skarb matki i ojca - prychnęła w myślach.
- Dlaczego mnie olewacie, nie pamiętacie naszych wspólnych pogadanek? - popatrzyła błagalnie na mamę, ale głos zabrał ojciec.
Ciekawe, jak traktuje ludzi w pracy.
- Weronika, zachowujesz się jak małe dziecko, które potrzebuje ciągłej uwagi.
Zacisnęła usta w wąską linię, starając się opanować.
- Daj nam odpocząć od ciebie - ciągnął dalej. - Jesteś dorosła, znajdź znajomych, chłopaka - zrobił pauzę, ale po chwili zaczął kontynuować. - Przez osiemnaście lat nie mieliśmy z matką chwili wytchnienia. Tylko mitrężyłaś* nasz czas.
Dlaczego stał się flegmatykiem*?
- Chcesz przez to powiedzieć, że co? Że macie mnie dość? - zapytała i poczuła łzy, napływające do kącików dużych, malowniczych oczu. - Może mam za sobą osiemnaście wiosen, ale nadal potrzebuję rodziców, kogoś, kto pomoże mi zacząć dorosłe życie! - zacisnęła mocno powieki, między innymi oni nie mogą zobaczyć jej łez i nagle poczuła się słabo, niedoceniona, jak ktoś, kim można pomiatać. - Nie będę dłużej stać wam na przeszkodzie do szczęścia - podniosła głos i zgrzytnęła zębami, podrywając się szybko, i zgrabnie, z kanapy, po czym wybiegła w stronę swojego pokoju.
Z oddali dało się jeszcze usłyszeć stłumiony okrzyk żony biznesmena, a następnie mężczyzna chciał podążyć za córką, ale ostatecznie został zatrzymany przez silny zacisk na jego fioletowej, eleganckiej koszuli. W oczach jego wybranki pokazała się groźba, mieszająca się, co chwila, z niedowierzaniem.
Musiała szybko znaleźć wewnętrzny spokój, aby przypadkiem nie trzasnąć przeraźliwie drzwiami. Po tym czynie zostałaby pewnie uwięziona w tej wielkiej willi na wieki. Przeklinała ją w duchu, aż poczuła, że tak dłużej nie może.
Dotknęła powoli metalowej klamki, kilka razy głęboko oddychając i sprawdzając, jak ją otworzyć. Wciągnęła gwałtownie powietrze jeszcze raz, próbując się uspokoić i z rozmachem je otworzyła. Szybko nacisnęła na nią po drugiej stronie drzwi i uważnie zamknęła wejście do jej azylu.
Wreszcie u siebie. W swojej oazie spokoju.
Jak oni mogli. Jestem ich dzieckiem, a oni mają mnie dość. Chcą się nacieszyć sobą. Niech im będzie.
Skoro mają mnie gdzieś, nie będę zabierać ich drogocennego czasu!
Przetarła jedną ręką swoją czuprynę i podeszła do wielkiej, czekoladowo-brązowej szafy, po czym weszła na mahoniowy taboret. Wyciągnęła ręce do góry i w żelaznym uścisku, powoli, i nadmiernie uważnie, ściągała bordową walizkę.
Nie zostanę w tym domu ani minuty dłużej.
Jestem balastem, a jutro z rana w moim życiu nadejdzie długo-oczekiwana poprawa.
Oby na lepsze.
Nawet nie wiedziała, jak bardzo.
Po drugą udała się do lewego kontu pokoju. Była jaskrawozielona, przeznaczona do rzeczy, które w każdej chwili, mogłyby się potłuc.
Zaczęła się pakować, nie myśląc na początku, co wrzucają jej dłonie do metalowych pudełek. Była to po prostu większość przydatnych, jak i niezbędnych dla niej, rzeczy. Robiła to już tyle razy, że w ciągu dziesięciu minut jest w stanie bez problemu się wyrobić. Nie zastanawiała się jeszcze, gdzie pojedzie, ale akurat to na razie nie było jej najważniejszym priorytetem.
Około dwudziestej była już prawie spakowana. Idealnie poukładane ubrania nawet nie wystawały. Wręcz perfekcyjnie mieściły się w mających kilka lat, niepowtarzalnych i parokrotnie sprawdzanych, o swojej niezniszczalności, walizkach.
Jutro dopakuję przybory toaletowe i urządzenia komunikacyjne, tym samym zakączając ten koszmar.
Dźwięk, przypominający mruknięcie zadowolonego kota, opuścił jej usta.
Kiedy ze swoimi myślami przeniosła się na niebieskie łóżko, retrospektując ostatnie wydarzenia ze swojego życia, usłyszała pukanie do drzwi.
Panie i panowie - refleks godny szachisty - zaśmiała się pod nosem.
- Idź sobie. - powiedziała z niesmakiem. - Już jutro będziecie mieli święty spokój, jadę do babci. - powiedziała przez zamknięte drzwi, ziewając, nagle przypomniała sobie o osobie, która zawsze i wszędzie ją wspierała.
- Nie możesz odnosić się do nas z taką dezynwolturą*! Nigdzie nie jedziesz.
Od końca roku szkolnego mnie olewali do - zerknęła na kalendarz, przeskakując kolejno po numerach. - Piętnastego sierpnia? Nagle zebrało im się na subordynację* mnie?
Z takimi myślami zasnęła i pogrążyła się w błogim śnie, który uratował ją od tej zatęchłej rzeczywistości.
Zarejestrowała jeszcze głuchy dźwięk oddalających się szpilek.
~~~~~~~~~~~~~~~
*Mitrężyć - inaczej marnować czas
*Flegmatyk - osoba która nie ulega większym emocjom, "zmęczony życiem" ( ciężko wytłumaczyć pokrótce, sprawdźcie w słowniku PWN )
*Dezynwoltura - lekceważące zachowanie
*Subordynacja - zdyscyplinowanie, wpływanie na kogoś
(Phi, internet uczy 😏 )
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro