Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wigilia duchów

Wszystko było już prawie gotowe. Na stole leżał najlepszy, biały obrus. Pod niego Zofia podłożyła sianko przyniesione z opłatkiem z kościoła. Większość rzeczy kupiła, bo jej stare ręce bardzo szybko się już męczyły. Sprzedawczyni w osiedlowym sklepie odradzała pierogi z kapustą, za to poleciła uszka. Dokupiła barszcz i gotowy, panierowany filet. Ryba nie mogła co prawda równać się ze szczupakiem, którego przynosił przed Wigilią wujek Załęski, ale lepiej odpowiadała możliwościom jej skromnej emerytury. Teraz i tak nikt nie jadał szczupaka, ciężko byłoby go w ogóle dostać.

Sama przygotowała tylko kisiel owsiany: gęsty, kwaszony i omaszczony olejem lnianym. Taki jak robiła mama. Bez względu na to, gdzie spędzali święta – w rodzinnym domu w litewskich Płungianach, w ogołoconej kamienicy na Dolnym Mieście tuż po przesiedleniu do Gdańska czy w mieszkaniu na nowo powstałym osiedlu pośród szczerych pól – to danie zawsze pojawiało się na stole.

Brakowało jeszcze jednego elementu. Z szafki wyjęła ozdobną cukiernicę w niebieskie kwiaty. Jedyną rzecz, która zachowała się z ich gospodarstwa. Kiedy dostali pozwolenie na wyjazd, mogli zabrać ze sobą tylko tyle, ile byli w stanie unieść. Mama zostawiła większość garnków i zastawy, ale cukiernica, ponoć pochodząca jeszcze z wyprawy ślubnej prababki Piekosiowej, została starannie owinięta w pierzynę i przytargana na plecach do ojczyzny, o której nowych granicach zadecydowali wielcy tego świata.

Rzuciła okiem na całość – było jak należy. Zaświeciła świeczkę, starając się, żeby zapałka nie wypadła z jej drżących palców.

Kiedy opuszczali dom w czerwcu czterdziestego szóstego, mama zatrzymała się na końcu uliczki. Ośmioletnia Zosia uczepiona jej ręki stała razem z nią. Mama po prostu patrzyła przed siebie. W końcu spojrzała na córkę, tak jakby przypomniała sobie o jej istnieniu, i ruszyły dalej.

– Nigdy nie zapomnij, skąd pochodzisz – powiedziała po chwili, zanim dogoniły pozostałych. – Tak długo, jak będziesz pamiętać nasz dom, tak długo on będzie istniał. Nawet jeżeli ktoś go zburzy, w twojej głowie będzie żywy, dokładnie taki jak teraz.

Dziewczynka zamyśliła się. Nie rozumiała słów matki, ale ze wszystkich sił starała się wyryć w pamięci niczym w kamieniu mijane miejsca. Mur, z którego skakała w ramach zakładu zeszłego lata i skręciła kostkę. Drewniane ściany synagogi, ogołocone i osmalone po pogromach sprzed kilku lat, o których nikt z dorosłych nie chciał dzieciom opowiedzieć. Kołyszące się w podmuchach wiatru siano dojrzewające na łąkach i zapach tataraku nad rzeką.

Mama miała rację. Kiedy teraz usiadła przy stole i przymknęła powieki, przed oczami jak żywe stały jej rodzinne Płungiany. Widziała kamienny próg domu, gdzie siadywała z dziadkiem, wielkie drzewo z huśtawką i otwarte okno, na którego parapecie studził się pod ściereczką świeżo upieczony chleb.

Z biegiem czasu zorientowała się, że nie tylko miejsca może uchronić przed zniknięciem. Ludzie, chociaż o wiele bardziej skomplikowani, też trwali w jej głowie niczym wyblakłe odbitki starych zdjęć w pudełku po butach. Od kilkunastu lat spędzała święta Bożego Narodzenia w pojedynkę, ale dzięki temu nigdy nie czuła się naprawdę samotna.

Również i tym razem niczym w ruchomej szopce w jej wyobraźni pojawiały się kolejne postaci. Dziadziuś, który nosił wielkie wąsy i zmarł, kiedy miała pięć lat. Mama, która na jej oczach nie uroniła jednej łzy. Wujek Załęski w czarnej sutannie, stojący w bramie kościoła i machający im ręką na pożegnanie. Nigdy nie dowiedzieli się, co się z nim stało. Dwa lata po ich wyjeździe słuch po nim zaginął. Babcia, która zarzekała się, że umrze z tęsknoty za domem, ale pokochała zrujnowany Gdańsk całym sercem. Milczący ojciec, który opowiadał im piękne bajki na dobranoc. Brat Antoś, który wyjechał do Belgii w latach pięćdziesiątych i nie żył od sześciu lat. Ukochany Jacek, czarnooki góral, który przyjechał dla niej z drugiego końca Polski i zginął cztery lata po ślubie w wypadku na kolei. Przyjaciele i najmilsi uczniowie z technikum, w którym pracowała przez ponad czterdzieści lat.

Uśmiechała się do twarzy, które przesuwały się przed jej oczami. We wspomnieniach wszyscy byli młodzi, zdrowi, o jasnych czołach nieprzeoranych cierpieniem. Wyobrażała sobie, że siedzą w największym pokoju rodzinnego domu w żmudzkim miasteczku – niemożliwe spotkanie w nieistniejącym miejscu. Lampa wisząca nad stołem wypełnia pomieszczenie łagodnym światłem, a od pieca bucha ciepło. Na zewnątrz szaleje śnieżyca, a mróz maluje kwiaty na szybach, ale oni są bezpieczni i spokojni. Niezniszczalni.

Z zamyślenia wyrwała ją kotka Puszka, która z donośnym miauknięciem otarła się o jej kostki. Zofia ocknęła się i spojrzała na zegar. Znowu spędziła na wspominkach więcej czasu, niż się spodziewała. Przełamała opłatek i położyła okruszek na dywanie. Księża mogli mówić, co chcieli, ale ona nigdy nie uwierzy, że takiemu stworzeniu jak jej kot Pan Bóg miałby nie dać duszy. Puszka powąchała opłatek i odeszła zdegustowana. Pewnie postanowiła czekać na rybę, w końcu była rozumnym stworzeniem.

Zofia wiedziała, że starszym, samotnym ludziom współczuje się o tej porze roku. Gdyby była zniedołężniała albo jej umysł by niedomagał, rzeczywiście byłaby godna pożałowania. Jednak to ona ubolewała nad tymi wszystkimi, którzy nie wiedzieli o potędze pamięci i przemijalności ludzi, rzeczy i miejsc. Których wspomnienia rozmywały się, przyćmione przez niesnaski, żale, niespełnione nadzieje czy codzienne troski. W których życiach ludzie prześlizgiwali się po powierzchni, ledwo zostawiając ślad – niczym gałązki ciągniętej do domu choinki rzeźbiące w świeżym śniegu bruzdy, które za chwilę znikały pod kolejnymi płatkami lecącymi z nieba.

Gdyby mogła, każdemu przekazałaby tę mądrość, którą nosiła w sobie od dziecka: o pamięci silniejszej niż czas i miłości, która ocala to, co zabiera śmierć.

– Wesołych Świąt – szepnęła do duchów zgromadzonych w płungiańskim domu i sięgnęła po zimny już barszcz.

Grudzień 2020


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro