Rozdział 2
Josh jak zwykle się spóźniał. Przysięgam, jak nie pojawi się tu w ciągu kilku minut to sama go znajdę, a gdy mnie spotka, będzie marzył żeby przebywać z mutantem. Tak czy inaczej, stałam obok metalowych drzwi prowadzących na powierzchnie. Powietrze promieniotwórcze było najbardziej niebezpieczne przez pierwsze trzy lata. Osoby o słabszej odporności od razu zostały zarażone, a reszta była na nie mniej podatna - co nie oznacza, że nie chorowali. Wystarczyło spędzić na zewnątrz godzinę, a ciało zaczęło przechodzić zmiany. Z początku wysyłano na powierzchnię tylko chętnych, którzy byli pewni swojego zdrowia oraz tych młodszych. Teraz powietrze jest czyste, aczkolwiek zdarzają się przypadki zatrucia. Rzadko, ale są.
Mimo to mutantów jest coraz więcej. Rada wydedukowała, że prawdopodobnie w ich krwi są krwinki promieniotwórcze, które przy kontakcie z krwią zdrowej osoby od razu ją zarażają. ONI o tym dobrze wiedzą, nie pozwolą łatwo wyginąć ich "rasie".
W końcu usłyszałam szybkie kroki za sobą, a już po chwili obok mnie stał zdyszany Josh. Skrzyżowałam ręce i zrobiłam groźną minę, stukając lekko paznokciami o łokieć.
- Sorry, mała! - powiedział szybko, kłaniając się w geście przeprosin - Coś mnie zatrzymało, ale możemy już iść.
- A co Cię zatrzymało? - Spytałam unosząc lekko brew, a moja złość od razu zamieniła się w lekki zaintrygowanie.
- Nieważne - Popchnął mnie lekko w stronę już otwartych przed nami drzwi.
- Ej, ale co to za tajemnice? Przede mną? - Specjalnie spojrzałam na niego z miną szczeniaczka, która zazwyczaj szybko działa.
- Już nie patrz tak na mnie, bo nic Ci nie powiem - Przeklnęłam cicho pod nosem tracąc całą niewinność, na co on tylko się zaśmiał.
Gdy już wyszliśmy, staram się zbytnio nie rozglądać po tym co zostało z ziemi. Wypalona trawa, zniszczone budynki, brak jakiejkowiek roślinności oraz ciemne niebo dają ogólny obraz nędzy i rozpaczy. Czasem przyłapuję się na tym, że spoglądam w te krajobrazy odczuwając mocną tęsknotę. Nie lubię tego odczucia, które sprawia, że czuję się jeszcze gorzej. A zresztą, czy ja czułam jakieś pozytywne uczucia od czasu zniszczenia świata? Może czasem, gdy uda mi się na moment zapomnieć i wpaść w otchłań zabawy z Joshem, który stara się utrzymywać ten stan jak najdłużej. Niestety, rzeczywistość jest inna.
Wiedzieliśmy, gdzie iść. Lilith podała nam dokładną lokalizację miejsca w którym znaleziono ciała, a tak się składało, że było to niedaleko sklepu spożywczego. Oczywiście, mając nadzieję, że jest tam jeszcze coś zdatnego do jedzenia po tak długim upływie czasu i zważając na to, że nie idziemy tam pierwszy raz.
- Hannah? - Odwróciłam powoli wzrok w stronę Josha, po czym kiwnęłam głową na znak, by mówił dalej - Dlaczego Ty zawsze jesteś taka poważna?
Westchnęłam tylko cicho, chwilę zwlekając z odpowiedzią.
- Josh, rozejrzyj się. Świat nie jest bezpiecznym miejscem i tu już nie chodzi tylko o to, że nie ma w nim roślinności, a po zapasy żywności trzeba wybywać coraz dalej. Tu roi się od mutantów, które mogą nas zabić w każdym momencie bez mrugnięcia okiem.
- Boisz się ich?
- Nie - odpowiedziałam od razu, zatrzymując się - Ale po prostu nie chcę by mnie zaskoczyli gdy będę się dobrze bawić. Co jeśli w najmniej spodziewanym momencie zaatakują, przez co umrę ja albo ktoś kogo mogłam ochronić?
- Wtedy będę tu ja - Również się zatrzymał i spojrzał na mnie. Widząc wyraz jego wzroku, wzdrygnęłam się lekko - Jestem od Ciebie silniejszy i bardziej doświadczony, więc rozluźnij się przy mnie. Obronię Cię, obiecuję.
Ponownie milczałam przez chwilę, przyswajając do siebie jego słowa. Już dawno odzwyczaiłam się od tego, że ktoś chce mi pomóc, a tu nagle pojawia się taki Josh, który jakby nigdy nic obiecuje, że mnie ochroni? To było dla mnie niepojęte tym bardziej, że zawsze starałam się być samodzielna i przez to mogłam wyglądać na odpychającą ludzi. Mimo że nie planowałam by tak było, choć w końcu ta rola przyległa do mnie, a ja nie robiłam nic by zmienić zdanie innych.
- Ale czemu? - Spytałam gdy w końcu odzyskałam głos - Nie masz w tym żadnego zysku, ja sobie radzę i...
- Oh, Hannah - westchnął ciężko i podszedł do mnie, kładąc mi dłoń na ramieniu - Po prostu mi zaufaj, okej? Nic Ci nie zaszkodzi, jesteś tylko człowiekiem. No chyba że gdzieś tam ukrywasz jakąś dodatkową część ciała o której nie wiem, to wtedy sprawa byłaby lekko utrudniona.
- Tak, ukrywam i zaraz mam zamiar Cię zabić - Powiedziałam nim pomyślałam, znowu spoglądając na jego twarz. Blondyn tylko skrzywił się i chwycił swój podbródek jakby się zastanawiając, po czym położył się na ziemi. Uniosłam brwi widząc co wyprawia, a on tylko zrobił minę męczennika.
- Skoro osoba, którą chcę chronić ma zamiar mnie zabić, przyjmę to na klatę jak prawdziwy mężczyzna.
Przez chwilę panuje cisza, która zostaje przerwana krótkim parsknięciem. Nie trwa to jednak długo, aż w powietrzu rozlega się dźwięk śmiechu, a ja z zaskoczeniem stwierdzam, że dochodzi on ode mnie. Może to przez jego wcześniejsze słowa i jego aktualny żart, ale poczułam się tak bardzo...inaczej. Jakby to co mówił było prawdą, a mi nic już nie groziło.
Może gdybym wcześniej usłyszała takie słowa, już wtedy znowu bym się zaśmiała? Trochę mnie to w sumie martwi, bo to oznacza, że naprawdę łatwo mną manipulować. Jednak może Josh ma rację i nie muszę ciągle być taka...poważna? Mogłabym spróbować, ale to nie znaczy, że od razu zacznę wszystkim mówić o tym co czuje. O moim strachu, bólu, bo przecież nie jestem jedyną. Nie mam prawa marudzić na głos kiedy wiem, że inni przeszli coś podobnego, a może i gorszego. Nadal będę starała się dbać o siebie i zachować uwagę, ale lekko mniej. Taki jest plan, ale kto wie co z tego wyjdzie.
W końcu zamilkłam, gdy usłyszałam szelest za sobą. Gwałtownie położyłam dłoń na nożu, upewniając się, że w spodniach mam pistolet, po czym od razu odwróciłam się. Za mną znajdowali się czterej mutanci, oczywiście spoglądając całkowicie czarnymi oczyma, które otoczone były wypaloną skórą. Ich ciała wyglądały jakby były w fazie rozkładu, co w sumie ostatnio było coraz bardziej spotykalne. Mimo to ich zmysły nadal działały na pełnych obrotach, bo gdy tylko się odwróciłam unieśli dłonie z nożami. Już chciałam ich zaatakować, ale przede mną znikąd wyrósł Josh osłaniając mnie własnym ciałem. Od razu położyłam dłoń na jego plecach, chcąc go odsunąć.
- Josh, przecież mogę walczyć!
- Zostaw to mi, po prostu się nie wtrącaj.
- Ugh, daj mi też działać! - może i zabrzmiałam teraz jakbym była lekko spanikowana, co nieco odbiegało od prawdy. Po prostu nie chciałam należeć do tych, którzy są ciężarem. Chciałam mu pomóc, chciałam walczyć nawet jeśli zabierze to moją kolejną cząstke człowieczeństwa.
- Może potem, teraz...- Urwał, gdyż wrogowie nie zamierzali czekać. Jeden z nich podbiegł w naszą stronę, a Josh widząc to, odepchnął mnie lekko do tyłu i uniósł nóż. Gdy tylko mutant się zbliżył wymierzył cios, który został jednak sparowany z bronią przeciwnika. Mój towarzysz zmarszczył lekko brwi i zrobił krok w tył po to, by uwolnić swój nóż. Zdeformowana istota najprawdopodobniej uznała, że on zamierza się wycofać, bo uśmiechnął się szyderczo. Od razu było widać, że przez to chwilowe poczucie wygranej spuścił gardę, co od razu podziałało na jego niekorzyść. Josh w zadziwiającym tempie uniósł nogę, która wymierzyła mocny kop w brzuch mutanta. Odleciał lekko do tyłu, a Josh bez wahania zatopił nóż w jego czole. Mutant szamotał się przez chwilę, po czym jego ciało z głośnym łoskotem opadło bez życia na ziemię.
Jego eskorta zareagowała głośnym rykiem i teraz cała trójka na nas naparła. Uznałam, że nie mogę być słaba. Nigdy więcej taka nie będę, nie będę ciężarem. Uniosłam pistolet i wymierzyłam do najbliżej biegnącego przeciwnika oraz uspokoiłam oddech. Miałam nadzieję, że nie było widać mojego wahania. Josh tego nie zrobił, od razu walczył, a ja...Przymknęłam na moment oczy, pociągając za spust.
Nigdy nie potrafiłam patrzeć jak odbieram życie istocie, która kiedyś była człowiekiem.
Gdy usłyszałam upadek ciała wiedziałam, że trafiłam. Tymczasem Josh już walczył z jednym z nich i z tego co widziałam, wygrywał. Nakierowałam pistolet ponownie przed siebie, ale nie zauważyłam czwartego mutanta. W momencie gdy poczułam uderzenie w plecy wiedziałam już, że straciłam gardę. Upuściłam pistolet w bok, od razu sięgając po nóż i odwróciłam się do tyłu. Wróg już przymierzał się żeby wziąć upuszczoną przeze mnie broń, ale ja byłam szybsza i wbiłam ostrze w jego ramię. Ryknął głośno i spojrzał na mnie, chwytając się za zranione miejsce. Ale to go nie powstrzyma na długo, doskonale to wiedziałam. Wyprostował się gwałtownie i sięgnął dłonią ku mojej szyi, a ja szybko odskoczyłam w bok. Zbliżyłam się do niego szybciej niż zdążył zareagować. Ponownie zamknęłam oczy i z całych sił wbiłam nóż w jego szyję, na co on tylko zawył.
Nie zabiłam go. Jeszcze nie.
Doskonale słyszałam i czułam jak blisko jest, ale nadal nie otwierałam oczy. Jeśli chciałam go zgładzić, musiałam trafić idealnie w środek jego głowy. Był zbytnio osiągalny bym nie potrafiła tego zrobić, więc nie musiałam za długo czekać na moment w którym ostrze sięgnie celu.
Kolejny okrzyk i martwa cisza, po chwili przerwana przez upadek ciała.
Otworzyłam w końcu oczy, powoli spoglądając na miejsce w którym po raz kolejny wygrałam życie. Oni nie byli tak silni jak poprzedni z którymi walczyłam, przez co poczułam większe wyrzuty sumienia. Nie mogłam jednak już nic zrobić.
Witamy w świecie, gdzie żeby żyć trzeba zabić.
***
Od razu po tym wydarzeniu Josh podszedł do mnie i spytał, czy wszystko jest dobrze. Miałam ochotę mu odpowiedź coś w stylu "Właśnie zabiłam dwie istoty, czuję się fantastycznie! Może chodźmy szukać dalej kolejnych do zamordowania?" ale powstrzymałam się i ograniczyłam do sztywnego kiwnięcia głową. Chyba mój plan stania się mniej poważną powoli idzie w zapomnienie, no pięknie. Ale jak mam się rozluźnić skoro przed chwilą stało się coś takiego? Josh jak widać nie ma z tym najmniejszego problemu, bo energicznym krokiem podchodzi do martwych ciał i ogląda je. Powinnam się martwić?
- Hej, Hannah, zobacz jakiej dobrej jakości są te noże. Wezmę je, mogą się przydać - Od razu chowa je do torby i prostuje się, oglądając się na mnie przez ramię - Pora iść dalej
- Idź przodem, sklep jest niedaleko...Ja zaraz Cię dogonię.
- A co chcesz zrobić?
- Nieważne, dołączę do Ciebie.
- Ej, to nie fair. Jak mam Cię bronić, skoro mi nic nie mówisz? - Wysilam się na lekki uśmiech, podbierając o biodra.
- Ty mi też nie powiedziałeś dlaczego się dzisiaj spóźniłeś. No dalej, leć już, bo mam nadzieję wrócić dziś przed zmrokiem. - Uniosłam lekko dłoń i machnęłam nią w jego stronę, na co on tylko westchnął.
- Używasz moich decyzji przeciwko mnie, co za zła kobieta. Dobra, ale pośpiesz się - Skapitulował i ruszył do przodu, idąc w stronę oddalonego budynku.
Odczekałam jakiś czas żeby mieć pewność, że się oddalił. Gdy w końcu tak się stało, spojrzałam na ciała w ciszy. Jak zawsze odczekałam chwilę, po czym zbliżyłam do nich i powoli przesunęłam je na bok tak, żeby leżały obok siebie. Następnie podeszłam do małego jeziorka z wodą, niestety toksyczną. Przyklękłam przy niej i nabrałam jej trochę do dłoni, jednocześnie spoglądając na swoją twarz. Tak jak się spodziewałam, moje czarne włosy sięgające do pasa, zakrywają moją twarz. Skóra jak zwykle jest blada co tylko sprawia, że wyglądam bardziej przygnębiająco. Jedynie moje duże, zielone oczy dają efekt, że wcale nie wyglądam jak Samara z "The ring". Zdziwiłam się w sumie, że nadal pamiętam ten film. W każdym bądź razie, po nabraniu wody podeszłam do trupów i po kolei obmyłam ich twarze z krwi. Po chwili wstałam i ukłoniłam się lekko w ich stronę. Zawsze wykonywałam ten mały rytuał, mający na celu choć lekkie oddanie szacunku. Bez sensu, prawda? Pierwsze zabijam, a potem robię coś takiego. To żałosne, dobrze zdaję sobie z tego sprawę, ale i tak będę robić to dalej.
W końcu uznałam, że trochę za długo to trwa. Obróciłam się i już miałam iść, gdy znowu usłyszałam za sobą szelest.
Obróciłam się i zamarłam w miejscu widząc, że wpatrują się we mnie nieznane mi, wręcz czarne tęczówki.
Między resztkami budynku stał wyprostowany człowiek. Nie...to był mutant, ale miałam odczucie jakby nim nie był. Jego skóra nie była spalona, nie licząc połowy twarzy, która skrywała się bezskutecznie za nieco przydługawą, czarną grzywką. Jego włosy sięgałyby mu ramion, gdyby nie były tak bardzo rozczochrane, gdyż aktualnie sterczały we wszystkie strony. Dodawało mu to dzikości, ale nie takiej od której od razu się chce uciec. Raczej miałam ochotę ich dotknąć, bo wyglądały na bardzo miękkie i...Na litość boską, dlaczego tak się we mnie wgapiał? Przemogłam się i sięgnęłam szybko po nóż, ale moja dłoń zatrzymała się w miejscu gdy nieznajomy powoli uniósł dłoń po to, by dotknąć palcem swoich ust. Dał mi znak, bym nic nie zrobiła, a ja nie wiedząc czemu go posłuchałam. Jednak gdyby tylko wykonał jakiś ruch, od razu sięgnęłabym po broń. Przełknęłam ślinę i wreszcie udało mi się udezwać.
- Kim Ty jesteś? - Cholera! Mój głos zabrzmiał zdecydowanie zbyt cicho, więc odchrząknęłam i powiedziałam już normalnie. - Więc?
Chłopak przekręcił lekko głowę w bok, nie odpowiadając mi. Zamiast tego uniósł lekko kąciki ust w tajemniczym uśmieszku i zanim mogłam jakkolwiek zareagować, wstał i odbiegł do tyłu. Od razu poczułam czucie w całym ciele. Zanim pomyślałam, ruszyłam za nim.
- Poczekaj! - Krzyknęłam, chcąc go dogonić. Nie było mi to jednak dane, gdyż znikąd przede mną stanął Josh z założonymi rękoma i zmarszczonymi brwiami.
- Co Ty robisz? - Spytał nieco sucho, a ja od razu się wyprostowałam z bojową miną. Nie podobał mi się jego ton, od razu poczułam się jakbym zrobiła coś złego, ale...
- Nic, przewidziało mi się, że kogoś widziałam.
- Na pewno? Wyglądało to tak, jakby to nie było przewidzenie i chciałabyś pobiec.
- Rany, Josh, a to ja miałam się wyluzować! Spokojnie, tylko mi się przywidziało, nikogo tam nie ma - Nawet znowu wysiliłam się na uśmiech, by go uspokoić. On widząc to, rozluźnił się.
- Dobra, mała. Zmęczona pewnie jesteś, więc wracajmy. Nie chcę natrafić na Twoje jakieś dziwne zwidy.
- Jasne, już wszystko dobrze! Odpocznę sobie i po problemie! - Obróciłam się i zaczęłam szybko iść w stronę powrotną, a Josh od razu szedł obok mnie.
Cieszyłam się, że włosy dostatecznie zakrywają moją twarz, gdyż zapewne miała ona teraz zbyt zamyślony wyraz. Kim on, na litość boską, był i dlaczego mnie nie zaatakował? To było wręcz niespotykane, gdyż mutanty nigdy tak po prostu nie odchodziły. Zawsze rzucały się na nas po to by odebrać nasze życia, co najczęściej skończyło się inaczej niż planowały. On zaś po prostu tam siedział i mnie obserwował, po czym tak po prostu odszedł. Nawet się do mnie uśmiechnął! Chciał uśpić moją czujność? Nie, po co miałby to robić skoro miał idealną okazję na walkę ze mną. Musiałam poukładać w głowie wszystkie fakty. Spotkałam mutanta, który nie dość, że różni się od innych swoim wyglądem, to również jego zachowanie jest inne. Tak jakby zachował całe człowieczeństwo, ale cechy fizyczne uległy drobnej zmianie. Czy to więc oznaczało, że mógł być po naszej stronie? A może to nic nie znaczy, a należy do inteligentniejszej odmiany mutantów? Wtedy byłby jednym z gorszych wrogów, trudny orzech do zgryzienia. Jeśli jednak byłby po naszej stronie...ułatwiłoby to sprawę.
Jego wzrok był tak bardzo przeszywający, jakby przeglądał moją duszę. Wyglądał jakby mnie oceniał, a ja wpadłam w pułapkę jego czarnych tęczówek. Aż tak bardzo mnie zafascynowały, bo to było coś nowego? Zapewne tak, ludzka ciekawość zwyciężyła.
Gwałtownie wciągłam powietrze mając nadzieję, że Josh nie zwrócił na to uwagi. Przecież jego wygląd pasuje idealnie do opisu Lilith! To on zabił Davida i Marie, nie jest po naszej stronie! Zapewne więc chciał po prostu jakoś odwrócić moją uwagę i zabić później, albo...
Albo on ich nie zabił.
Ta myśl była tak absurdalna, że od razu ją odrzuciłam. Ona zmieniała dużo rzeczy, zdecydowanie zbyt dużo. Musiałam sobie wyobrazić, że on był po naszej stronie i owa myśl sprawiła, że zaczęłam go usprawiedliwiać. Nie znałam go, nie wiedziałam do czego jest zdolny. Był inteligenty, nie działał pochopnie, a to było niezwykłe. Tak bardzo inne. Niebezpieczne.
Nakazałam sobie w duchu spokój. To było tylko jedno spotkanie, najprawdopodobniej ostatnie. On po prostu istnieje i muszę zaakceptować ten fakt, a także to, że mnie zafascynował, bo niby dlaczego chciałam wiedzieć kim jest? Ja też mogłam go zabić, ale nie zrobiłam tego. Coś mnie powstrzymało, zapewne to, że nic mi nie zrobił. Przygryzłam dolną wargę, a po chwili poczułam metaliczny smak krwi. Wiem mało, zdecydowanie zbyt mało na jego temat, więc nie dam rady więcej się dowiedzieć z samych domysłów.
Wróg czy sprzymierzeniec?
On zabije mnie, czy ja jego?
Dlaczego nie jest taki jak inne mutanty?
Pytania mnożyły się z każdą sekundą, aż w końcu postanowiłam je przerwać. Musiałam przestać o tym myśleć, bo to nic mi nie da. Poza tym coś innego przyciągło moją uwagę na tyle skutecznie, że wyprostowałam się i szłam szybciej w stronę bazy.
Czułam na sobie wzrok. I byłam wręcz pewna, że oczy śledzące moje ruchy są niebezpiecznie czarne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro