•sechzehn•
Myśląc nad tym wszystkim teraz, dochodzę do wniosku, że chyba wszystko kiedyś musi się skończyć. Nie przypuszczałem jednak, że w naszym przypadku nastąpi to tak szybko. I w taki sposób. Wielokrotnie zastanawiałem się, czy nasza historia mogłaby zakończyć się inaczej. Pewnie mogła, jednak ktoś wymyślił sobie, że skończy się właśnie tak.
Dobrze pamiętam ten dzień.
Pojechałem odwiedzić Meli w szpitalu, w którym leżała już trzy dni. W końcu znaliśmy się, często bywałem u Marca, może nawet się lubiliśmy, nie wiem. Nie powiem, że się o nią martwiłem, bo bardziej martwiłem się o Bartrę. Nie odbierał ode mnie telefonów, nie było go w domu, więc wnioskuje, że trzy dni spędził w szpitalu, wpadając tylko do domu, aby wziąć szybki prysznic i się przebrać.
Wiedziałem, że w recepcji nie udzielą mi żadnych informacji o tym, gdzie leży, a od samego Marca bym się tego nie dowiedział, bo nie miałem z nim kontaktu. Sprawnie skłamałem, że jestem jej bratem, na którego z resztą nie wyglądam, ale warto próbować.
Gdy wiedziałem już, w której sali leży Melissa, udałem się w stronę oddziału. Właściwie idąc tak, ciągle myślałem nad tym, czy dobrze zrobiłem przyjeżdżając do szpitala. Dziwnie czułem się z faktem, że przyjechałem tam dla Marca. Nawet nie miałem pewności, że akurat wtedy go spotkam.
Długi korytarz przeszyty dziwnym szpitalnym zapachem wydawał się nie mieć końca. Ostatecznie, gdy znalazłem wreszcie drzwi do odpowiedniej sali, wziąłem głęboki wdech i zapukałem. Uchyliłem lekko drzwi i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to zaskoczony Marc, siedzący przy szpitalnym łóżku, na którym leżała prawdopodobnie śpiąca w tym momencie Meli. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu, bo prawdę mówiąc, nie wiedziałem, co właściwie mam powiedzieć. Marc zdecydował się wreszcie coś zrobić. Uprzednio upewniając się, że Melissa rzeczywiście śpi, wstał z krzesła i podszedł do mnie. Skinął głową w stronę korytarza, dając mi w ten sposób do zrozumienia, abyśmy wyszli z sali. Starannie i cicho zamknął za sobą drzwi, tak jakby bał się, że przy najmniejszym hałasie, jego partnerka się obudzi.
- Co z nią? Jak się czuje? - zapytałem, patrząc na zdenerwowanego, a jednocześnie zmartwionego Marca.
- Wszystko jest dobrze, czuje się już lepiej. Wypadek nie był groźny, na szczęście. Jest trochę poobijana, ma rozcięty łuk brwiowy i złamaną rękę - oznajmił, jednak wiedziałem, że dzieje się coś poważniejszego. Gdyby wszystko było w normie, to Marc nie zachowywałby się w ten sposób.
- Marc, ja.. - zacząłem, jednak nie dane mi było skończyć swojej wypowiedzi, gdyż Bartra mi przerwał.
- Erik, musimy porozmawiać - czy te słowa, aby na pewno nie niosą ze sobą kłopotów?
- Rozmawiamy - wzruszyłem ramionami, na co Marc jedynie westchnął - Chcesz mi o czym powiedzieć? - przyglądałem się mu i w ciszy czekałem na to, co zrobi lub powie.
- Właściwie to tak... - przerwał - Meli jest w ciąży - dokończył nawet na mnie nie patrząc.
Błądziłem wzrokiem po bladych ścianach korytarza i próbowałem zrozumieć, co Marc przed chwilą powiedział. Chociaż, czy tu było coś do rozumienia?
- Ona...mogła stracić to dziecko przy wypadku... Nasze dziecko. Na szczęście nic się nie stało, bo sam wypadek nie był groźny - ponownie przerwał. Nie lubiłem, gdy to robił, bo trzymał mnie wtedy w niepewności, jednak wiedziałem, że robi to, ponieważ ciężko mu jest powiedzieć, to, co chce - Erik, ja zrozumiałem, że muszę z nią teraz być. Będziemy mieli kolejne dziecko i bardzo się z tego powodu cieszę. Czuję, że muszę ją wspierać i pomóc jej wychować to dziecko. W końcu taka jest rola ojca, prawda? - słuchałem tego, co ma do przekazania i pozwalałem mu kontynuować. Byłem spokojny, wręcz bardzo spokojny - Chciałem ci tylko powiedzieć, że to jak diametralnie zmieniła się nasza relacja przez ostatnie miesiące było złe. Tak nie powinno się stać. Chyba popełniliśmy pewien błąd...
- Popełniliśmy? - uniosłem brew.
- Nie zrozum mnie źle, Erik. Jesteś niesamowitym mężczyzną, zasługujesz na wiele i z pewnością znajdziesz sobie kogoś, kto będzie w stanie dać ci wszystko, bo...
- Bo ty tak naprawdę nie byłeś w stanie dać mi niczego - tym razem to ja mu przerwałem i postanowiłem dokończyć.
- Masz rację, może tak było - spuścił wzrok na swoje buty.
- Marc, nie mam ci tego za złe. Może nawet lepiej, że to tak się skończyło. Nie będę kłamał, że nagle wszystko mi przeszło i już nic do ciebie nie czuję, bo wiemy, że tak nie jest. Ale poradzę sobie z tym. I ty pewnie też. Doskonale wiedziałem od początku, że nie powiesz o nas Meli, że będę tylko twoją drugą opcją, tajemnicą, która nigdy nie ujrzy światła dziennego. Byłem tego w pełni świadomy i wiedziałem, że to prędzej czy później się skończy. Uwierz, że ciężko mi było starać się nie przywiązać za bardzo, bo nie chciałem po raz kolejny czuć bólu i smutku, kiedy mnie zostawisz. Uprzedzając twoje wszelkie pytania, nie, nie jestem na ciebie zły. Nie wiem, czemu się tak stało. Może obydwoje się pogubiliśmy, może potrzebowaliśmy odrobiny innej miłości. Nie naprawimy tego, co się stało, nie cofniemy czasu, ale możemy pomysleć o przyszłości. Ty powinieneś pomysleć o swojej przyszłości z Meli, dlatego chciałbym, żebyś zastanowił się nad tym wszystkim. Czy naprawdę Melissa musiała trafić do szpitala, żeby to wszystko się tak potoczyło i żebyś zrozumiał, że ci na niej zależy? - skończyłem swoją wypowiedź, nawet nie czekając na odpowiedź Marca. Miał ją dać przede wszystkim sobie, ja nie musiałem tego słyszeć. Ostatni raz spojrzeliśmy sobie w oczy, po czym postanowiłem opuścić szpital.
Czy właśnie tak żegnają się dorośli ludzie? Sam nie wiem, ale po części dobrze, że to skończyło się w ten sposób. Na spokojnie, bez żadnych kłótni, czy krzyków.
Może dlatego, że już jakiś czas temu obydwaj uświadomiliśmy sobie, że powinniśmy być tylko przyjaciółmi.
Tego dnia coś się skończyło. Coś, co zapewne pociągnie za sobą kolejny rozdział pisanej przez nas opowieści. Chcę żebyś wiedział, Marc, że nie żałuje ani jednej chwili spędzonej z tobą.
Takich chwil nie powinno się żałować.
-
i tak właśnie po prawie 9 miesiącach (heh to prawie tak jakby ff było moim dzieckiem) żmudnego i męczącego procesu twórczego dotarliśmy do końca, a trwało to tak długo głównie dlatego, że długo nie mogłam zmotywować się do pisania hehs
no ale jakby to powiedział pewien dortmundzki poeta erik durm, "wszystko musi się kiedyś skończyć"
nie wiem czy się takiego zakończenia spodziewaliście, czy nie, w sumie możecie mi napisać to sobie poczytam
powiem wam, że pisząc to, miałam łezki w oczach no nwm, nie mam pojęcia z czego to wynika X D
no i nie przedłużając, dziekuję za wszystkie gwiazdki i komentarze, kocham was mocniutkooo
ale uprzedzając wasze pytania to nie, nie będzie drugiej części, nie planowałam jej od początku
no i w sumie to chyba wszystko, love ya dziubaski
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro