Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•funfzehn•

Obudziłem się, czując delikatny chłód na swoim ciele. Uprzednio przecierając oczy i orientując się gdzie jestem, odwróciłem się na drugi bok. No tak, Marc po raz kolejny zabrał całą kołdrę dla siebie. Mimo to, przyznam, że jego widok z rana mnie ucieszył. Ale gdzie tam, przecież tak łatwo mu tej kołdry nie oddam. Pociągnąłem ją więc w swoją stronę, budząc przy tym Marca. Spojrzał na mnie z lekkim oburzeniem, jednak po chwili zaczął się śmiać.

- Moja śpiąca królewna już nie śpi? - spytał, przyglądając mi się.

- Jak widać - zaśmiałem się.

- Jak ci się spało? - zapytał po chwili.

- Dobrze, gdyby nie to, że ktoś ciągle zabierał mi kołdrę lub próbował zrzucić z łóżka - przewróciłem oczami.

- Dziwne - przyznał Marc z szerokim uśmiechem na twarzy.

Spiorunowałem go wzorkiem, jednak nie mogłem się długo na niego złościć. Uderzyłem go lekko w ramię, mówiąc po cichu, że jest głupkiem, owinąłem się kołdrą i odwróciłem do niego plecami z zamiarem pójścia dalej spać. Poczułem jak Bartra oplata mnie rękami i wtula w siebie.

Przyznam, że w nocy myślałem nad tym, jak będą wyglądać nasze relacje po tym co zrobiliśmy. W końcu byliśmy pijani, mogliśmy nie wiedzieć, co robimy, mogliśmy tego żałować. Ale teraz wydaje mi się, że ani jeden z nas nie żałuje.

Leżąc w spokoju i ciszy, nagle usłyszeliśmy głośny huk w jednym z pokoi obok. Spojrzałem na Marca, ale ten jedynie wzruszył ramionami. Postanowiłem sprawdzić, co takiego się stało i przy razie przynieść nam po szklance wody.

Wyszedłem z pokoju i od razu udałem się do kuchni. Sprawnie ominąłem butelki po wódce leżące na podłodze i Pulisica śpiącego pod lodówką, aż w końcu dostałem się do szafki ze szklankami. Nalałem do obydwóch wody i poszukałem jeszcze czegoś przeciwbólowego w szufladach. Rozejrzałem się, aby znaleźć coś, co mogło też wywołać huk, jednak niczego takiego nie zauważyłem.

- No siema Durm, jak tam? - usłyszałem głos obejmującego mnie ramieniem Reusa.

- Dobrze? - było to bardziej pytanie niż odpowiedź.

- No to fajnie, a jak tam z Marciem? - spytał, delikatnie przesuwając Puliego, aby dostać się do lodówki Weigla.

- Co? -spojrzałem na niego.

- Żaden z nas nie jest tak głupi, żeby nie domyślić się do czego doszło skoro obydwaj zniknęliście w tym samym czasie - puścił mi oczko.

Wywróciłem tylko oczami i zabrałem z blatu szklanki z wodą.

-Spokojnie, nie musisz mówić, wujek Reus dowie się w swoim czasie - oznajmił mi.

Popatrzyłem na niego jak na kompletnego idiotę, którym z resztą był i postanowiłem opuścić pomieszczenie jak najszybciej.

- A no tak, któryś z kolegów chyba coś rano zepsuł, lepiej sprawdź co u nich, zanim Weigl wyrzuci nas z balkonu - skinąłem głową w stronę salonu.

- Czy ja wyglądam na opiekunkę tych frajerów? Ty lepiej sprawdź co u Marca - odpowiedział, ciągle się szczerząc.

- Spierdalaj - powiedziałem śmiejąc się i wychodząc z kuchni.

- Też cię kocham, Durmiś! - powiedział - Ach, te dzieci tak szybko rosną - dodał sam do siebie.

Udałem się do pokoju gościnnego, skąd kilkanaście minut temu wyszedłem. Chciałem otworzyć drzwi, jednak ktoś mnie uprzedził. Marc szybko wybiegł z pokoju, wpadając przy tym na mnie. Cała woda wylała się na podłogę, ale to w tym momencie nie było najważniejsze. Byłem zaskoczony zachowaniem Marca. Wyglądał na wystraszonego.

- Marc, co się stało? - spytałem, patrząc na niego ze zmartwieniem.

- Erik... Ja muszę jechać, przepraszam - powiedział urywkami, ubierając przy tym koszulkę w pośpiechu.

- Poczekaj - zatrzymałem go, gdy już miał pędzić w stronę wyjścia - Spokojnie... Powiedz mi, co się stało... - mocno trzymałem jego dłoń.

- M-Melissa... Jest w szpitalu... Miała wypadek... - powiedział drżącym głosem - Erik, ja muszę do niej jechać, muszę teraz przy niej być, przepraszam... - powiedział drżącym głosem i szybko wybiegł z domu Marco.

Zaskoczony stałem przez chwilę w miejscu i patrzyłem na drzwi, przez które przed chwilą wybiegł Marc.

- Kopciuszek ci uciekł? - ponownie usłyszałem głos Reusa za sobą. Prychnąłem i wyminąłem go idąc do kuchni. Marco udał się za mną. - Dobrze się składa, bo przynajmniej pomożesz nam ogarnąć te ameby, w końcu ktoś musi - uśmiechnął się chytrze i poklepał mnie po ramieniu. - No dalej Durmiś, ubieraj się i do roboty - wywróciłem oczami i niechętnie poszedłem do pokoju po swoje ubrania.

Ruszyłem w stronę salonu, a zaraz za mną Reus.

Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Śmieci porozwalane po podłodze, potłuczona lampa w kącie pokoju, Weigl i Kimmich śpiący razem na kanapie, Auba na balkonie. Do tego sok wylany na dywan, Felix z wymalowaną w penisy twarzą śpiący w kącie, nawet jakaś dziura w ścianie.

- Dlaczego to właściwie my mamy doprowadzić ich do stanu używalności? - westchnąłem.

- Bo nikt inny tego nie zrobi, mój drogi.
przyznał - Mamy trening za trzy godziny. - dodał po chwili i popatrzył na mnie.

- Ty masz mnie za jakiegoś magika? W trzy godziny raczej nie przywrócimy ich do normalnego stanu.

- No co ty? My nie damy rady? - zaśmiał się Reus, podszedł do gospodarza imprezy i zepchnął go razem ze swoim towarzyszem z kanapy. Weigl jednak przewrócił się na drugi bok i postanowił spać dalej. Joshua natomiast spojrzał na nas jak na debili i również nic sobie z tego nie zrobił.

Chyba nie damy rady.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro