•drei•
Trzask drzwi na parterze niespodziewanie mnie obudził. Zmęczony wyszedłem z łóżka, uprzednio się przeciągając. Postanowiłem zejść na dół i przekonać się, kto w poniedziałkowy ranek postanowił mnie budzić.
Leniwie zszedłem po schodach. Na dole czekała mnie niespodzianka w postaci Mii. Dziewczyna rozglądała się po mieszkaniu. Przetarłem oczy, aby upewnić się, czy aby napewno mój wzrok się nie myli.
Niska brunetka odwróciła się w moją stronę i zaczesała dłonią za ucho niesforny kosmyk włosów.
- Obudziłam cię? - zapytała lekko zawstydzona.
- Można tak powiedzieć - krótko odpowiedziałem. Nie wiedziałem, jak zachować się w jej towarzystwie.
- Przyszłam po resztę swoich rzeczy i chciałam ci oddać klucze - dziewczyna wyciągnęła w moją stronę dłoń z kluczami do mojego mieszkania.
- Po resztę rzeczy? - zmarszczyłem brwi - Czyli w ten sposób chcesz mi przekazać, że to już koniec? - Mia niepewnie skinęła głową. Widziałem w jej oczach smutek i żal. Na ten widok serce samo rozpadało mi się na drobniutkie kawałeczki - Mia, porozmawiajmy o tym...
- Już nie mamy o czym rozmawiać - dziewczyna wyminęła mnie i ruszyła schodami w górę.
- Daj mi jeszcze jedną szansę, błagam... - poszedłem za nią i chwyciłem ją za rękę.
- Erik, już postanowiłam. Nasz związek od jakiegoś czasu nie miał sensu. Teraz będziesz miał czas na rozwinięcie kariery, na imprezy i na wiele innych przyjemności - wyrwała rękę z mojego uścisku i skierowała się do jednego z pokoi.
Zszokowany calym zajściem westchnąłem i wolnym krokiem poszedłem za nią. Oparłem się o futrynę drzwi i patrzyłem tylko, jak jej rzeczy powoli znikają pakowane w walizkę. Szafki powoli stawały się puste. Moje wnętrze też.
Czułem się, tak, jakby ktoś właśnie wyrwał mi serce z klatki piersiowej. Miałem nadzieję, że jest jeszcze szansa na odbudowanie naszego związku, że Mia wszystko przemyśli i wróci. Na marne się łudziłem. Głęboko w moim wnętrzu pozostała pustka. Jakby ktoś wyrwał ze mnie wszystkie emocje.
Gdy brunetka spakowała wszystkie swoje rzeczy, poprosiła mnie o zniesienie walizki na dół. Z wielkim oporem zrobiłem to.
Mia opuściła moje mieszkanie, żegnając się tylko zwykłym 'cześć'. Czułem jej obojętność.
Wszedłem do kuchni i otworzyłem lodówkę. Po przejrzeniu każdej półki, stwierdziłem, że powinienem wybrać się na zakupy. Jako, że lodówka praktycznie świeciła pustkami, a ja nie miałem teraz czasu ani chęci na zrobienie zakupów to pomyślałem, że po raz kolejny zjem coś na mieście.
Dość późno zorientowałem się, że zostało mi mało czasu do rozpoczęcia treningu. W pośpiechu zacząłem biegać od pokoju do pokoju, w poszukiwaniu ubrań i innych drobiazgów. Starałem się robić kilka czynności jednocześnie, ale mycie zębów i układanie włosów jakoś mi nie wychodziło, przez co pasta do zębów wylądowała na moich włosach.
Gotowy do wyjścia chwyciłem torbę treningową i wybiegłem z domu. Pośpiesznie zamknąłem drzwi i wsiadłem do samochodu modląc się o brak korków na drogach. Na szczęście droga do Signal Iduna Park przebiegła bezproblemowo.
Parkując pod stadionem spojrzałem na zegarek i szybko stwierdziłem, że osiągnąłem nowy rekord, gdyż spoźniłem się tylko 27 minut. Tylko lub aż. Zależy od punktu widzenia. Dziś postanowiłem być optymistą. To tylko 27 minut.
Nieco spokojniejszym tempem wszedłem do szatni i przebrałem się w strój treningowy. Wziąłem ze sobą butelkę wody i ruszyłem na boisko. Wchodząc na murawę widziałem mordercze spojrzenie Tuchela. Już wiedziałem co mnie czeka.
- Durm, jak zwykle spóźniony, ale czego mogłem się po tobie spodziewać? - westchnął trener - Co tym razem cię zatrzymało?
- Zaspałem... - wytłumaczyłem się po krótkim zastanowieniu.
- Niech zgadnę, nie zdążyłeś wymyślić racjonalnej wymówki jadąc na trening?
- Dokładnie tak było - przyznałem mu pełną rację, powstrzymując się od śmiechu, bo mogłoby to być nie na miejscu, choć w sumie dziś już nic nie będzie w stanie zepsuć mi bardziej humoru.
- A więc, mój drogi, przebiegnij sobie kilka kółek wokół boiska i dołącz do chłopaków.
Odłożyłem butelkę z wodą na bok i zacząłem biegać, co chyba miało być formą kary za spóźnienie. Przebiegając obok trenujących piłkarzy, a jeden z chłopaków prawdopodobnie specjalnie wycelowało piłką w moje udo.
- Wybacz, celowałem w twarz - zaśmiał się Marc i podszedł do mnie. Zatrzymałem się i pokręciłem głową z niedowierzaniem - Fryzura jak po dzikim seksie, nie wnikam, Durmi.
- Może mi zazdrościsz? - cwaniacko się uśmiechnąłem.
- Tak, tak, naturalnie - sarkastycznie odpowiedział Bartra. Uderzyłem go lekko w ramię, jednak głos krzyczącego trenera nakazywał mi biegać dalej.
Gdy skończyłem biegać, wziąłem jedną z piłek i dołączyłem do reszty frajerów ustawionych w kółku wzajemnego uwielbienia lub jak kto woli, kółku różańcowym. Brakowało im tylko różańców, bezbożnicy.
Zacząłem podbijać piłkę, gdyż do tej pory nie robiliśmy nic ciekawego. Dopiero, gdy Tuchel zaczął wrzeszczeć, że mamy się ruszyć, postanowiliśmy, że zaczniemy trenować rzuty karne. Bürki założył się z Weidenfellerem, że obroni więcej karnych niż on. Ostatecznie wygrał Weidenfeller, jednak jego rywal trwał w przekonaniu, że to jemu należało się zwycięstwo.
Po treningu to ja musiałem zbierać sprzęt, którym posługiwaliśmy się na treningu, bo Tuchel tak sobie ubzdurał. Wolałem się mu nie sprzeciwiać i zostałem te kilkanaście minut dłużej na boisku.
Po upewnieniu się, że posprzątałem już wszystko, zmęczony ruszyłem do szatni. Od razu udałem się pod prysznic. Zimne krople wody wolno spływały po moim ciele, co dawało ochłodę i odprężenie po tym męczącym dniu.
Wyszedłem spod prysznica i owinąłem żółto-czarny ręcznik wokół bioder. Tak się składa, że klub oferuje nam wszystko w tych barwach. Cud, że jeszcze bielizny nam nie wybierają, ale to w sumie lepiej.
Wróciłem do części szatni, gdzie znajdowały się moje ubrania. Zdążyłem szybko się ubrać, chociaż wcale nie spieszyło mi się do wyjścia. Założyłem na ramię torbę treningową, a do kieszeni spodni sprawnym ruchem schowałem kluczyki do samochodu. W dłoni trzymałem telefon i sprawdzałem powiadomienia z portali społecznościowych.
Odwróciłem się ku wyjściu z szatni, gdy nagle prawie zetknąłem się z wyższą postacią stojącą w drzwiach. Oderwałem wzrok od telefonu i przeniosłem go na ową postać.
- Uważaj, niezdaro - Marc uśmiechnął się ukazując przy tym szereg białych zębów.
- Kłóciłbym się, kto tutaj jest niezdarą - parsknąłem śmiechem i schowałem telefon do tylnej kieszeni spodni - Co tu jeszcze robisz? - oparłem się o futrynę drzwi i spojrzałem na Bartrę.
- Trener chciał coś jeszcze ze mną załatwić. On zawsze tak dużo gada? - zapytał i cicho się zaśmiał. Skinąłem głową i zawtórowałem Marcowi śmiechem, na samą myśl o naszym trenerze, który lubi sobie pogadać, mimo, że zdaje sobie sprawę z tego, iż nikt go zwykle nie słucha - Właściwie, to Melissa wymyśliła sobie, że chce poznać moich znajomych z nowego klubu i powiedziała, żebym zaprosił was dzisiaj na kolację. Fajnie by było gdybyś przyszedł.
- Mam przyjść na kolacje do ciebie, twojej żony i córki, z którymi rzekomo nie mieszkasz? - po raz kolejny nie potrafiłem powstrzymać się od śmiechu, gdyż cała ta sytuacja wydawała mi się komiczna.
- Teoretycznie.
- Teoretycznie praktyka nie sprawdza się w praktyce, ale praktycznie teoria sprawdza się w praktyce.
- To było tak mądre, że aż nie zrozumiałem co chciałeś mi przekazać - przyznał Marc.
- Ja też nie, ale uznajmy, że jeśli znajdę czas, to przyjdę - uśmiechnąłem się i miałem zamiar szykować się do wyjścia.
- Możesz zabrać osobę towarzyszącą - Bartra zabawnie poruszył obiema brwiami.
- Zabiorę chomika mojej siostry albo Reusa, chociaż chomik chyba mnie nie lubi, a Marco tym bardziej - powiedziałem po krótkim zastanowieniu, co wywołało śmiech u Marca - Będę leciał - pożegnałem się z moim towarzyszem i wyszedłem z szatni. Zmierzając do drzwi wyjściowych myślałem nad realistyczną wymówką, która pozwoli mi zostać wieczorem w domu. W końcu w wymyślaniu wymówek byłem mistrzem, o czym dziś się przekonałem.
•••
oczywiście wątek felcia filozofa musiał być
korzystając z okazji chciałabym wam życzyć miłych, wesołych i rodzinnych świąt wielkanocnych oraz mokrego Dyngusa 💛🐇
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro