Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

oneirataxia

   dzień dobry. przychodzę z nową pracą, tym razem magia. nie znam się na świecie magii, więc nic tutaj nie jest faktem, a jedynie moją wyobraźnią, ale mam nadzieję, że to nie jest problem. 

no i ostrzegam, w fanfiku jest lekki smut. 

zapraszam do czytania~

xxx


   Erwin Knuckles był całkowicie dumny ze swoich magicznych umiejętności. Bycie „wiedźmą", jak to zwykli mówić o nim jego klienci, podobało mu się. Jego życie było proste, zarabiał na magicznych przedmiotach i nie miał większych problemów. Robienie zaczarowanej elektroniki, ułatwiającej włamanie się chociażby do banku, gotowanie napoi, które nie zawsze wychodziły (zielone włosy były powodem jego tygodniowej depresji) i rzucanie chwilowych uroków, pomagających w ucieczce. To wszystko było jego obowiązkiem, jako cudowny wiedźmarz złego powodzenia. Niezgoda pomiędzy policją i przestępcami, wywodząca się z jego zaklęć, karmiła jego magię. Uwielbiał stwierdzać, że jest idealny do tej pracy, chociaż jego przyjaciele częściej nazywali go szamanem pogody, wyśmiewając się z jego uwielbienia do świecącego słońca.

   Jak każdego poranka otworzył swój niewielki sklep, zastanawiając się nad nowym przedmiotem, o którym wspominał mu Dia. Był on człowiekiem, ale złotooki za każdym razem patrzył na niego z ukosa, gdy mógł doświadczyć jego dobijania targu. Jego szczęście zdecydowanie było magiczne, jakby pełen miłości urok został na niego rzucony jeszcze w łonie matki. Czy to była prawda? Erwin był zdecydowanie zbyt leniwy, by to sprawdzić.

   Język wysunął się z jego ust w akcie skupienia, a przez zamyślenie nie zauważył otwieranych drzwi. Dopiero chłodna dłoń na jego ramieniu sprawiła, że podskoczył z wrzaskiem, a mikstura, nad którą pracował, wylała się i wyparowała, tworząc przy tym brokatową mgłę koloru różowej waty cukrowej. Westchnął, żałując swojej pracy i odwrócił się w stronę nieproszonego gościa, których okazało się być dwóch. Gregory Montanha i Janek Pisiciela stali w całej swojej świetności. Erwin znał ich jedynie z widzenia, chociaż miał przyjemność rozmawiać z nimi kilka razy. Siwa brew uniosła się, gdy bystre oczy zauważyły negatywną energię. Mężczyźni nie pałali do siebie sympatią.

— Dzień dobry, w czym mogę służyć? Jakiś eliksir na szybkość reakcji czy może afrodyzjak, by rozładować napięcie?

— Przyszliśmy tu z innego powodu. — Wyższy mężczyzna odkaszlnął nerwowo i przeniósł ciężar z jednej nogi na drugą.

— W takim razie, co tacy policjanci u mnie szukają? Tazery wam podrasować, aby wydawały śmieszne dźwięki? Naprawdę nie rozumiem waszej wizyty.

   Janek jedynie prychnął i zaczął przyglądać się pracowni złotookiego, w której panował lekki nieład. Erwin był pewny, że policjanci nie do końca rozumieli, jak działała jego praca, ale nie miał zamiaru im tego tłumaczyć. Dwójka mężczyzn oczekiwała czegoś od niego, ale złote oczy mieniące się magią nie były zainteresowane ich wizytą. Nie sprzedawał rzeczy kierowanych dla policji, zwyczajnie nie czerpał z tego satysfakcji, ale oni nie zamierzali opuścić jego małego sklepiku.

— Kim ty tak właściwie jesteś, Knuckles? —Nosowy głos szeryfa zadudnił mu w głowie.

— Przyszliście tutaj, aby o to zapytać? Jesteście nudni, liczyłem na coś ciekawszego, ale jeżeli naprawdę chcecie wiedzieć, kim jestem, to możecie nazywać mnie wiedźmakiem. — Jego dłonie wylądowały na biodrach, czarne paznokcie zwróciły uwagę policjantów. — Szukacie czegoś specjalnego, widzę to w waszych oczach. Kieruje wami ciekawość, hm.

— Potrzebujemy spisu przedmiotów, które sprzedajesz. Najlepiej sporządź też ich zastosowanie. Często znajdujemy przy przestępcach twoje zabawki, jakby jeszcze to cholerstwo było użyteczne. — Niski szeryf uderzył dłońmi o blat, a kolorowe szkiełka zatrząsnęły się.

— Aby moja magia działała, potrzebna jest chęć, panowie. Chcecie, aby moje zabawki grały tak, jak chcecie, ale nie robicie nic w tym kierunku. Nie wiem, może zacznijcie medytować? Mogę dać wam herbatkę na uspokojenie, chociaż nie jest to moja specjalizacja.

   Dwa jednakowe warknięcia rozbawiły złotookiego. Teraz ich aura zmieniła się, kolor zabarwił się na jasną szarość, ale Erwin zamrugał szybko, pozbywając się koloru spod powiek. Mężczyźni byli zdenerwowani porażką, jakiej ostatnio doświadczali coraz częściej. Siwowłosy wiedział, że jego przedmioty mogły zmniejszać szansę na wygraną policji, ale sprzedawał złośliwe rzeczy, które nie niwelowały ich całkowicie. Rozbawione spojrzenie zmieniło się na obojętność, gdy ktoś wszedł do sklepiku. Czarny kapelusz policjanta poszybował, zadziwiając tym wszystkich. Wpadł w kobiece ręce, a gdy Erwin zauważył ich właścicielkę, westchnął rozdrażniony.

— Czego tutaj szukasz, Eva? Na pewno nie jesteś klientem tu przebrzydły szczurze.

— Erwin, tak się zwracasz do starej znajomej? Ach, nieważne. — Poprawiła swoje blond włosy i oddała kapelusz zaskoczonemu policjantowi. — Chyba przyszłam w złym momencie... Cóż, Rada chce cię widzieć.

— Czym jest Rada, hę? — Głos szeryfa nagle zaczął go denerwować.

— W porządku, Eva. A teraz wyjdź. — Zignorował pytanie mężczyzny, który patrzył na niego wkurzony. — Dostaniecie listę moich rzeczy, które sprzedaję. Czy możecie teraz opuścić mój sklep? Odstraszacie mi klientów.

   Spojrzenie wymienione z ciemnookim mężczyzną przyprawiło go o dreszcze, które jednak zignorował. Teraz dwójka policjantów wychodziła z zapewnieniem otrzymania listy, a jednak dalej wyglądali na całkowicie niezadowolonych – Erwin wolał jednak myśleć o ważniejszym problemie, jakim okazała się być Rada, pragnąca go zobaczyć.

   Jako jeden z niewielu magicznych osób w mieście należał do Rady. Miał obowiązki wiążące się z tym zgrupowaniem, ale gdy co miesiąc błagali go o związanie się z chowańcem, zaczynał żałować, że kiedykolwiek podpisał się pod aktem tworzącym pakt o nieagresji. Bycie magiem wiązał się z dużą siłą, a wiotkie ciał ludzkie nie było wstanie pomieścić ogromnej ilości maany. Dlatego osoby władające magią często decydowały się na oddanie części swojej mocy człowiekowi, podpisując pakt duszy. Rada wybranych zmuszała siwowłosego do pozyskania chowańca, chociaż Erwin zdecydowanie był temu przeciwny. Bycie związanym z człowiekiem wcale go nie interesowało. Samotność wcale mu nie przeszkadzała, gdy sam poruszał się po mieście w poszukiwaniu pomysłu na nowy magiczny przedmiot. Dzielenie magii było intymnym ruchem, którego nie chciał doświadczyć i nawet, gdy rozmawiał ze swoimi znajomymi, którzy byli związani, nie przekonywali go do zmiany zdania. Czuł niepokój na samą myśl o połączeniu duszy.

   Został sam, chociaż dalej czuł czyjąś obecność. Miał świadomość, że gdzieś za oknem czuwał chowaniec Evy, która nawet po rozstaniu martwiła się o niego. Wychowywali się razem i razem poznawali swoje moce. Gdy Erwin zrobił swój pierwszy magiczny telefon i zhakował nim stację radiową, puszczając na niej Hannah Montanę, Eva kryła go swoją magią. Próbowali nawet związku, ale nic z tego nie wyszło. Teraz wkurzali się wzajemnie i nie spędzali razem czasu. Zamknął okno i pomachał grubemu kotu, który siedział na pobliskim śmietniku.

Usiadł przy swoim biurku i rozejrzał się po swojej pracowni. Czy naprawdę musiał mieć chowańca, aby jego magia nie wybuchła? Erwin uważał to za głupie i nieprawdziwe plotki, wymyślone podczas jednego z wielu Sabatów.

xxx

   Mylił się. Minął tydzień do spotkania z Radą i gdy Erwin najmniej się tego spodziewał, krew pociekła z jego nosa. Normalny człowiek zgoniłby to na przemęczenie, zjadłby coś dobrego i uciąłby sobie drzemkę, by odpocząć. Ale siwowłosy nie był normalnym człowiekiem, był prawie nieśmiertelny i chociaż wyglądał całkowicie normalnie, jego ciało nie doznawało żadnych urazów. Szkarłatna ciecz, cieknąca mu po wargach była, więc gorzkim potwierdzeniem słów członków Rady. Jego magia wylewała się z jego ciała i potrzebował stabilizatora. Dlatego, gdy powiadomił o tym Radę, zaczęło się wielkie poszukiwanie odpowiedniego dla niego chowańca, chociaż Erwin chciał sam wybrać swojego partnera w byciu wiedźmą. Zdecydowanie nie spodziewał się, że podczas wizyty na szpitalu, gdy uzupełniał swoją kolekcję tabletek antystresowych (swoją drogą niezwykle skutecznych) podbiegnie do niego zapłakana policjantka. Mia, bo tak miała na imię kobieta, całkowicie niewyraźnym głosem zaczęła coś mówić i Erwin na pewno chciałby ją wysłuchać, gdyby tylko mówiła trochę wyraźniej. Próbował ją nawet uspokoić, ale jej dłonie trzęsły się, a łzy leciały po policzkach, tworząc zasmarkany bałagan.

   Jego brwi zmarszczyły się w rozdrażnieniu i podał kobiecie jedną ze swoich drogocennych tabletek, a ona przyjęła ją ze skinieniem głowy i gdy minęło dziesięć minut, Erwin był w stanie zrozumieć majaczenie policjantki. Wytarła łzy w rękaw munduru i chociaż złotooki uznał to za obrzydliwe, nie skomentował tego.

— Już w porządku? Możesz teraz mówić? — Sam był zadziwiony swoim spokojem.

— T-tak. — Zaczęła, pociągając nosem. — Jesteś czarodziejem, prawda? Władasz magią?

— No tak, z tego chyba jestem znany. A co, wyczarować ci chusteczki?

— Możesz uratować mojego przyjaciela?

   Jej głos był poważny, dziewczyna nie żartowała. Jej łzy były na pewno szczere, Erwin był tego pewny. A jednak z jej ust wychodziły takie bzdury, oparte na jakiś złośliwych stereotypach, które powinny go obrazić, a jednak wywołały lekki uśmiech na jego ustach. Policjantka liczyła na jego dobroduszną pomoc, mając nadzieję na pozytywne rozpatrzenie swojej prośby. A jednak złotooki nawet nie chciał przyglądać się sprawie, nie wspominając o zaangażowaniu się w ratowanie człowieka, który nic dla niego nie znaczył. Mimo to, coś w oczach kobiety sprawiło, że poszedł za nią, dając jej złudną nadzieję na poprawę stanu mężczyzny.

   Wchodząc do skromnego pokoiku szpitalnego, rozejrzał się w poszukiwaniu mężczyzny w ciężkim stanie. Gdy jego oczy spotkały się z sztywno leżącym ciałem policjanta, sapnął zaskoczony. Zdecydowanie nie spodziewał się, że poszkodowanym będzie Gregory Montanha, znany, jako policyjny terminator. Przez siwą głowę przeszła myśl, że musiało wydarzyć się coś niesamowicie nieszczęśliwego, skoro człowiek, który wychodził gładko z każdego wypadku, leżał pod respiratorem, sztucznie podtrzymującym jego życie.

   Zbliżył się do łóżka, a Mia złapała mężczyznę za rękę. Tak naprawdę nie zastanawiał się, co łączyło tę dwójkę, ale był pewny, że przez jego pomysł ich relacja mogłaby się zepsuć. Gregory był już martwy, jego dusza unosiła się nad dwoma światami i złote oczy doskonale to widziały. W takiej możliwości był sposób na przywrócenie go do życia i chociaż Erwin zdecydowanie nie pałał sympatią do tego planu, coś w Gregory'm krzyczało, że to będzie odpowiednia decyzja. Dlatego zbliżył się do pustego ciała i kazał kobiecie odsunąć się, samemu nachylając się nad mężczyzną.

   Pocałunek był umową wiążącą ich duszy w wieczności. Cała złota energia, tyle lat gromadzona w słabym ciele Erwina, teraz dzieliła się na dwie połowy, powoli wypełniając puste naczynie, jakim był Gregory. Ból w klatce piersiowej, uciskający i skręcający go od środka nie sprawił, że przerwał swoją czynność – wręcz przeciwnie. Wspiął się na łóżko i zbliżył się od ciała Gregory'ego, które powoli odzyskiwało kolory. Erwin kontem oka widział zbulwersowaną twarz policjantki, ale całkowicie ją zignorował na rzecz przyjemnego ciepła, rozchodzącego się po jego nerwach. Uczucie przywiązania szybko przywróciło go do rzeczywistości, gdy odsunął się od teraz tylko śpiącego policjanta.

— Co ty zrobiłeś?! Po co ty go pocałowałeś, jak niby mu tym pomogłeś? — Wysoki głos kobiety przyprawiał go o ból głowy, który i tak pojawił się zaraz po odsunięciu się od mężczyzny.

— Kazałaś go uratować, więc uczyniłem go moim chowańcem. Inaczej mogłabyś go już żegnać, bo był martwy.

— Chowańcem?

— To znaczy magicznym stworzeniem, duchem domowym pomagającym wiedźmie. Dostał w prezencie fragment mojej mocy i ponadprzeciętną wytrzymałość. W zamian będzie musiał nauczyć się mi służyć. — Przewrócił oczami, wcale nie chcąc tłumaczyć dziewczynie wszystkiego ze swojego świata. Czuł się jednak zobowiązany do wyjaśnienia jej pewnych spraw. — Nie musisz się o nic martwić. Jeżeli będzie spędzał ze mną wystarczająco dużo czasu, powinien nie mieć problemu w utrzymaniu ludzkiej formy.

   Mia spojrzała na niego podejrzliwie, ale zaraz do sali wparowała dwójka policjantów, których Erwin znał tylko z widzenia. Podbiegli do łóżka, na którym leżał właśnie budzący się szatyn. Leniwie przecierał oczy i gdy ziewnął, zauważył, że trzy pary oczu przyglądają mu się ze zdziwieniem. Tylko złote oczy wiedziały, że ta sytuacja wcale nie była dziwna. Nie dla jego świata.

   Erwin doskonale zdawał sobie sprawę, że będzie musiał porozmawiać z Radą. Chowaniec powinien być wybierany z najwyższą starannością, biorąc pod uwagę każdy aspekt ducha lub demona. A siwowłosy, jak gdyby nigdy nic, powiązał się z najsłabszym duchem, jakiego kiedykolwiek spotkał i przekazał mu ogrom swojej mocy. Zdawał sobie sprawę, że chowaniec był stworzeniem ochronnym, ale nie czuł się bezpieczniejszy z myślą, że zrobił sługę z policjanta.

   Czarnowłosy mężczyzna z fryzurą na mopa podał Gregory'emu butelkę wody, którą ten szybko przyjął, upijając łapczywie połowę zawartości. Erwin przyglądał się tej scenie z rosnącym zainteresowaniem, czując, że życie szatyna będzie mocno zaburzone. Już teraz za pewnie mógł odczuwać elektryzujące iskierki maany na koniuszkach palców, a to był dopiero początek jego wchodzenia w magiczny świat. Złotooki zastanawiał się, jakim zwierzęciem okaże się być policjant, chociaż w myślach od razu wykreślił czarnego kota. Wiedźmak stronił od zwykłego życia, co wiązało się w wykreślaniem nudy ze swojego życiorysu. Myśl, że jego chowaniec przyjąłby formę kota była wręcz oburzająca.

   Ciemne oczy spotkały się z tymi bursztynowymi i przyjemne iskierki przemknęły przez ich spojrzenie. Gregory wydawał się być zdezorientowany i Erwin zastanawiał się, jak wytłumaczyć mu jego aktualną sytuację. W końcu nie na co dzień człowiek umierał i przystojny mag zamieniał go w chowańca. Chociaż policjant jeszcze o tym nie wiedział.

   Jedyna kobieta w pokoju podeszła do mężczyzny leżącego na łóżku i złapała go za rękę, uśmiechając się uspokajająco. Mogło wydawać się, że to ona zacznie rozmowę, ale z jej ust nie dobiegał żaden dźwięk. Sala była pogrążona w ciszy, aż w końcu szatyn nie wytrzymał.

— Czy może mi ktoś wytłumaczyć, jak przeżyłem ostrzelanie z miniguna? I skąd się wzięło to uczucie, jakbym już nie żył?

Erwin czuł, że to będzie długi wieczór.

xxx

   Złotooki siedział cały czas w pokoju szpitalnym, nie ruszając się z niego na krok. Może to potrzeba wytłumaczenia mężczyźnie całego procesu, a może to chęć utrzymania kontaktu po nagłym połączeniu dusz? Erwin nie był tego pewien, ale miał świadomość, że Gregory czeka na wyjaśnienia. Mimo to, wiedźmak czekał cierpliwie, aż policjant wyjdzie ze szpitala, by wyjaśnić mu, jakim cudem przeżył starcie z terrorystami. Cóż, Erwin siedział z mężczyzną, aby nie doszło do przypadkowego wypadku, gdzie nie mógłby być przy swoim chowańcu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to chowaniec miał mu pomagać i go chronić, ale pierwsze dni mogły być trudne. W końcu ciemnooki dopiero, co dostał jakąkolwiek moc i był młodym duchem, przez co dalej był przekonany, że nic się nie stało.

   Nastał wieczór, księżyc całkowicie przejął niebo, ale nie miało to większego znaczenia, gdy dalej byli w mieście. Życie Erwina całkowicie toczyło się w metropolii i już dawno nie spędził nocy poza centrum w jakimś buszu lub górach. Swoją drogą, skoro teraz miał chowańca, będzie musiał przedstawić go Radzie. Na samą myśl o tym wzdrygnął się nieznacznie, a Gregory posłał mu pytające spojrzenie.

— Co ty tu właściwie robisz? —Jego wzrok mienił się złością, której Erwin całkowicie nie rozumiał.

— Pilnuję cię. — Odparł szybko, spoglądając na swój telefon.

— Dlaczego nie może robić tego Mia? Dosłownie jesteś wróżką.

— Czy widzisz gdzieś skrzydełka?

— Czarodziejką?

— Wyglądam ci na Bloom? A może Stella? Nie, nie. Jestem pewny, że byłbym Tecną, mamy podobne zainteresowania. — Mlasnął, jakby naprawdę zastanawiał się nad swoimi słowami. — Jestem magiem, groźnym wiedźmarzem. Nigdy wróżką czy czarodziejką, mam kurwa penisa.

   Gregory zaśmiał się ze słów złotookiego, jakby były szczytem komedii. To właśnie wtedy do pokoju wszedł lekarz, który tylko rzucił krótkie spojrzenie na Erwina i zwrócił całą swoją uwagę na policjanta, który po kilku godzinach od przebudzenia czuł się jak nowonarodzony. Medyk zdecydowanie wiedział, dlaczego tak się stało, ale nie miał zamiaru wyjaśniać tego szatynowi, który uważał to za jakiś cud. Tyle, że cuda nigdy się nie zdarzały.

   Lekarz wypisał go z jednodniowym zwolnieniem z pracy, którego Gregory całkowicie nie rozumiał. Ale miał zrozumieć już w przyszłości, gdy złote oczy zaświecą w świetle księżyca na szczycie Mount Chiliad. To właśnie tam miało odbyć się spotkanie, o czym zawiadomił Evę zwykłym sms'em. Może kiedyś wysłałby gołębia pocztowego, a może i czarnego kruka, ale teraz nie chciało bawić mu się w takie rzeczy. Chciał załatwić tę sprawę tak szybko, jak się dało i wyjaśnić mężczyźnie, że do końca swojego życia będzie służył dzielnie magowi.

   Gregory przebrał się w ubrania, które przyniósł mu Hank Over, który przedstawił się, jako najlepszy przyjaciel poszkodowanego. Siwowłosy zdecydowanie nie miał zamiaru tego komentować, dlatego, gdy tylko Hank wyszedł, wstał i przeciągnął się, ignorując strzelające kostki. Chociaż był pewny, że ten dźwięk wcale nie należał do jego pękających kości.

Wracając.

   Erwin zdecydowanie nie chciał uświadamiać wesołego Gregory'ego, że w każdej chwili może zmienić się w zwierzę ochronne. Nie chciał też opowiadać mu o problemach związanymi z dłuższym rozstaniem i niech ktoś go trzyma, nie, nie chciał powiedzieć mu, że wymienili się śliną. Był jednak pewny, że mężczyzna musi dowiedzieć się o tym wszystkim, aby nie doszło do nieszczęśliwego wypadku, zakończonego przykładowo drugą śmiercią szatyna.

   Wyszli razem ze szpitala i złotooki był naprawdę szczęśliwy, że Montanha szedł za nim i nie komentował niczego. Nie kwestionował jego ruchów i Erwin przez moment zastanawiał się czy policjant miał taki charakter czy zaczęła działaś uległość chowańca. Nie zamierzał jednak narzekać na ten przebieg spraw, ułatwianie mu roboty było czymś przyjemnym i pełnym nadziei, że może wcale nie postąpił głupio ratując szatyna od śmierci.

   A potem Gregory zaczął się odzywać. Jechali cicho w stronę jego małego sklepiku, gdzie mieli porozmawiać, a szatyn zaczął zadawać masę pytać, jakby Erwin był chodzącą książką, odpowiadającą na wszystko. Tak, złotooki miał problem z nadpobudliwością i często nie mógł usiedzieć na miejscu, ale to, co działo się teraz z siedzącym obok mężczyzną przekraczało jego wytrzymałość. Przez moment zaczął zastanawiać się, jak wytrzyma z tym idiotą następne kilka minut, nie myśląc nawet o całym życiu.

   Na miejscu szybko zagrzał wodę na herbatę, przygotowując się do rozmowy. Gregory wiedział, że coś nadchodzi i dalej pytał, chociaż czuł, że odpowiedź nie nadejdzie w najbliższym momencie. Erwin siedział cicho, chociaż jego cierpliwość była brana pod próbę. Dlatego, gdy położył przed szatynem kubek z parującą cieczą, westchnął i potarł skronie otwartymi dłońmi. Czuł się sprany z emocji, a był to dopiero początek.

— Zaczynaj z tymi swoimi pytaniami, postaram się odpowiedzieć na wszystko.

— Co tutaj robię?

— Od dzisiaj mieszkasz tutaj.

— Co? — Jego brew uniosła się w geście zdziwienia, całkowicie nie spodziewał się takiej odpowiedzi. — Niby dlaczego? Jestem dorosłym człowiekiem i zmuszanie mnie do mieszkania z całkowicie obcą mi osobą jest wbrew prawu.

— Oczywiście, że możesz tu nie mieszkasz. Ale w ciągu doby zaczniesz wić się z bólu, twoja skóra będzie paliła i całe twoje ciało będzie błagać o kontakt ze mną. Potem stracisz zmysły i wbrew twojej woli sam tutaj wrócisz. Musisz się ze mną zgodzić, że nie chcesz czuć takiego bólu, jakby ktoś rozrywał ci duszę.

— Ale o co w tym wszystkich chodzi? Rzuciłeś na mnie jakieś popierdolone zaklęcie. Powinieneś spłonąć. — Po tych słowach syknął z bólu, a skóra na jego dłoni zaczęła płonąć.

— Pierwsza zasada, Gregory. Nie pozwalaj, by twój pan był w niebezpieczeństwie. Sama myśl, że mógłbym spłonąć sprawia, że nasza umowa ciebie karze. — Upił łyk herbaty i rozsiadł się wygodniej na fotelu.

— Jaki kurwa pan? Nie jesteś moim panem, jestem wolnym człowiekiem.

— Nie jesteś już człowiekiem. Umarłeś i stałeś się duchem, ale Mia tak za tobą płakała, że postanowiłem uczynić cię moim chowańcem. Posiadasz fragment mojej magii, a nasze dusze są połączone. Będziesz mi służyć do śmierci, która nie jest prędka, więc no. Przykro mi, że tak wyszło, ale musisz być świadom, że uratowałem ci życie. Swoją drogą, ciekawe jaką formę przybierzesz.

— Chyba śnię, albo ty żartujesz. Ale ty nie żartujesz, bo masz te swoje magiczne duperele, które rażą prądem, jak jesteśmy na służbie. No właśnie, będę mógł w ogóle pracować, skoro ty mamroczesz coś o jakimś bólu? — Złapał się za głowę i przymknął oczy.

   Erwin zamyślił się. Nie zastanawiał się nad tym, gdy całował go, by uratować mu życie. Oczywiście mógłby w jakimś stopniu obejść efekty odseparowania, ale to wszystko mogło przeszkadzać mu w pracy. Sam złotooki odczuwałby tylko lekki dyskomfort, ale to byłoby nic w porównaniu do bólu, który spotkałby Gregory'ego. Jako chowaniec był całkowicie uzależniony od swojego pana i nawet, jeżeli policjant nie chciał teraz o tym myśleć, miał się przekonać o tym już w przyszłości.

— Oczywiście, że będziesz mógł pracować. To nie tak, że nie możesz odstąpić mnie na krok, zwyczajnie po dwunastu godzinach będziesz musiał ponownie spędzić ze mną trochę czasu. — Zamyślił się na moment, zastanawiając się nad najlepszym rozwiązaniem tego problemu. — Myślę, że jeżeli będziesz wracał na pięć godzin i spał ze mną w jednym pokoju, to martwienie się będzie całkowicie niepotrzebne.

— Możesz wytłumaczyć mi, co mnie teraz czeka? Chyba nie ożywiłeś mnie tylko, dlatego, że Mia płakała ci na ramieniu, nie wierzę w twoje dobre serce.

— Rada truła mi dupę o chowańca już kilka lat, więc to mi się opłacało. Twoja aura jest przyjemna, to też był jeden z powodów, dla którego to zrobiłem. — Uśmiechnął się lekko, jakby chciał uspokoić zdenerwowanego szatyna. — Ale masz rację, nie zrobiłem tego z dobrego serca. Teraz jesteś magicznym stworzeniem i musisz opanować magię, która teraz w tobie płynie. Masz pomagać mi z zaklęciach i chronić przez niebezpieczeństwem, ale i tak ci to ograniczę, bo nie sądzę, żebyś dał sobie radę.

   Gregory nie odpowiedział na jego słowa. Jego twarz była spięta, głęboko myślał o wszystkim, co się dowiedział. Nie na co dzień mag ratował ci życie, zamieniając cię w swojego chowańca i nawet jeżeli ciemnooki chciał to zrozumieć, nie do końca potrafił. Poza tym, zawsze myślał, że chowańce to zwierzęta, dlatego gdy przyglądał się swoim dłoniom, owiniętym wokół chłodnego już kubka, czuł, że coś mu przeminęło. I te złote oczy, przyglądające mu się z ciekawością, wcale nie poprawiały jego humoru.

   Chwila ciszy, przerywana wyciszonym przez grube ściany dźwiękiem miasta, była miłą chwilą. Oboje czuli, że teraz ich życia się zmienią i nie wiedzieli, czy ta zmiana będzie dobra. A gdy Gregory poczuł dziwny przypływ energii, przerywany mrowieniem kończyn, dopiero cichy śmiech złotookiego przywrócił go na ziemię.

— A więc pies. Bycie dobermanem zdecydowanie ci pasuje, panie Montanha.

xxx

   Nie dogadywali się. Już od początku między nimi była jakaś napięta atmosfera i nawet długie rozmowy nie potrafiły jej rozładować. Erwin nie pojmował tego, że Gregory nic nie rozumiał, a Gregory nie chciał przyjąć do wiadomości, że nie może cały czas odmawiać wszystkiemu. Oboje mieli bardzo wygórowane ego, a gdy złotooki wydawał rozkazy, drugi zdecydowanie nie chciał się im poddawać. Ich relacja trwała zaledwie tydzień, a wiedźmak zaczynał żałować swojej decyzji.

   Jak zwykle obudził się sam. Gregory zazwyczaj spał mu w nogach w zwierzęcej formie, aby unormować w nim buzującą magię, ale szybko uciekał, spiesząc się do swojej pracy. W policji niewiele osób wiedziało, że mężczyzna został chowańcem, chociaż nawet, jeżeli domyślali się, że coś się stało, nigdy nie przyszła im do głowy myśl, że Gregory każdej nocy zmieniał się w psa.

   Spotkanie z Radą zostało umówione dzień po powiązaniu. Nie byli zadowoleni z wyboru Erwina, ale szybko zrezygnowali z jakiegokolwiek komentarza, gdy zobaczyli wrogość w złotych oczach. Siwowłosy nienawidził, gdy ktoś wypominał mu jego błędy lub krytykował jego decyzje – robił się wtedy zgorzkniały i ostro bronił swojego zdania. Dlatego gdy nadszedł dzień spotkania, cicho poprosił Gregory'ego, żeby zrezygnował z jednego dnia pracy, nie chcąc się kłócić. Ciche westchnięcie uleciało z jego ust, gdy spotkał się z gorzką odmową.

— Co masz na myśli odmawiając mi? Czy ty znasz w ogóle swoje położenie?

— Nie to znaczy nie, głupi jesteś? Mamy zapierdol w jednostce, nie mogę sobie od tak zniknąć jednego dnia, bo ty masz jakieś spotkanie, na którym mam siedzieć, jako twój pies. — Warknął, odsuwając się w głąb niewielkiego mieszkania, w którym dalej czuł się nieswojo.

— Ty chyba nie rozumiesz. Nie masz wyboru, co do tego, musisz się tam pojawić. Przyrzeczenia przed Radą są tak samo ważne dla mojego świata, co branie ślubu w twoim świecie. Jeżeli jeszcze raz mi odmówisz to i ja nie będę miał wyboru.

— Nie biorę z tobą ślubu.

— Już to zrobiłeś.

   Sapnięcie uchodzące z ust wyższego mężczyzny było w tym momencie szczytem komedii dla zdenerwowanego siwowłosego. Przez moment zastanawiał się czy spojrzenie może go zabić, bo gniew, z jakim patrzyły na niego brązowe oczy, był wręcz bolący. Nawet cicha nadzieja, że uda się to załatwić polubownie teraz znaczyła tyle, co nic, bo zwyczajnie nie potrafili dojść do porozumienia. Gregory nie rozumiał, że jest chowańcem, a Erwin nie chciał zrozumieć, że szatyn miał przed tym wszystkim swoje własne życie.

   Erwin musiał użyć czegoś, co obiecał sobie nigdy nie zrobić. Jako pan, mógł wydawać swojemu chowańcowi polecenia, którym ten nie mógł odmówić. Siwowłosy uważał to za okrucieństwo, odebranie i tak niskiego człowieczeństwa. Ale teraz nie miał wyboru, Gregory zmuszał go do najgorszych czynów, których konsekwencje miały już niedługo nadejść. Ostry ton głosu, nakazujący szatynowi całkowite poddanie się mu był sprzeczny z charakterem Erwina. Czuł się źle zmuszając policjanta do rzeczy, których ten nie chciał robić, ale nie miał wyboru. Spotkanie z Radą musiało się odbyć i humorki szatyna nie mogły zaburzyć harmonii świata wiedźm.

   Dlatego całkowicie ignorował warknięcia wkurzonego Montanhy, który siedział na siedzeniu obok w zwierzęcej postaci, jego uszy oklapnięte, a zęby obnażone. Może gdyby Erwin nie wiedział, że to jego chowaniec, przestraszyłby się i zacząłby uciekać. Jednak doskonale wiedział, że za tym psem kryje się Gregory, który nie może go skrzywdzić. To czyniło podróż o wiele spokojniejszą.

   Musieli wjechać na sam szczyt Mount Chiliad i może byłoby to prostsze, gdyby niepanująca ciemność. Ktoś robił bank Pacific i przy okazji napadł na elektrownię, więc brak światła ogarnął miasto. Latarnie nie działały i jedynie światło księżyca dawało jakiekolwiek światło. Erwin nie był też genialnym kierowcą, dlatego jechał powoli i uważał na każdy kamyk, który mógłby spowodować kolizję. Jego chowaniec nie wyglądał na zadowolonego z powolnej jazdy. Zdecydowanie wolał adrenalinę związaną z szybkimi samochodami.

   Gdy zatrzymali się przed niewielkim domkiem, lekki niepokój ogarnął ich ciała. Erwin zastanawiał się, jak pójdzie spotkanie, a w Gregory'm buzowała myśl, że wcale nie chciał tam być. Chociaż po dłuższym przemyśleniu policjant doszedł do wniosku, że młody wiedźmak wcale nie cieszy się na spotkanie ze swoją rodziną.

   Erwin pierwszy wyszedł z samochodu, biorąc głęboki oddech i szybko rozprostował obolałe mięśnie. Przez moment zastanawiał się w jak cholernie dziwny sposób Rada zareaguje na jego chowańca, ale gdy spojrzał na Gregory'ego, który wyszedł z samochodu i rzucił mu pełne wrogości spojrzenie, poczuł, że spotkanie będzie przepełnione niespodziankami.

   Na szczęście Gregory nie miał zamiaru sprawiać problemów Erwinowi, który i tak miał ich masę. Siwowłosy zastanawiał się, czy za przerwanie rodzinnej tradycji Rada postanowi go ukarać, jak to robiła w przypadku jego przodków. Może i nadeszły nowe czasy, wiedźmy nie były palone na stosie i magiczne osoby cieszyły się popularnością, ale nie oznaczało to, że tradycyjność zniknęła. Pies, jako chowaniec nie był najlepszym rozwiązaniem, szczególnie, że Gregory był nim dosłownie i w przenośni.

   Dwie osoby stojące przed małym domkiem uśmiechały się do niego opiekuńczo, jakby przeczuwały nadchodzącą kłótnię. Erwin jedynie odpowiedział im lekkim skinieniem głowy i całkowicie zignorował pytający wzrok policjanta. Montanha był pewny, że za tymi drewnianymi drzwiami czeka na nich coś nietypowego, ale na pewno nie spodziewał się kręgu grzybów, na które Erwin całkowicie nie zareagował. Gregory czekał na wyjaśnienia, które nigdy nie nadeszły. Zamiast tego, ciężki powiew wiatru wepchnął go do środka kręgu. Złotooki wskoczył za nim.

   Kilka krzyków później oboje wylądowali w całkowicie obcym Gregory'emu świecie. Erwin szybko przeszedł do porządku dziennego, jakby takie podróże już od dawna nie robiły na nim wrażenia. Całkowicie inaczej było z ciemnookim mężczyzną, którego narządy wydawały się fruwać po całym świecie, a zwierzęca forma wcale nie pomagała mu w uspokojeniu odruchów wymiotnych. Jednak, gdy minęło kilka chwil i złote oczy dalej przyglądały mu się z rozbawieniem, postanowił podnieść się i dumnie ruszyć w jego stronę, ignorując zawroty głowy, które pojawiły się od razu.

   Szli w ciszy i tylko cichy szelest liści utrzymywał ich w przekonaniu, że nie ogłuchli. Erwin doskonale znał ten świat, wychował się w nim i to w nim poznawał tajemnice magii. Dlatego ciężka atmosfera nie robiła na nim wrażenia, chociaż Gregory czuł się przygnieciony mroczną aurą, którą dopiero, co poznawał. Policjant nie był pewny, czy kiedykolwiek przyzwyczai się do mroku panującego w życiu złotookiego.

— Zachowuj się dobrze, a nie umrzesz. Nie, najlepiej nie odzywaj się, jeżeli nikt się do ciebie nie zwraca i błagam — spojrzał teraz bezpośrednio na mężczyznę, który zdecydowanie nie chciał go słuchać — nie próbuj mi się sprzeciwiać. Ostatnie, co teraz chciałbyś zobaczyć, to zdenerwowane czarownice, które tam na ciebie czekają.

   Gregory tylko przełknął ślinę, ale nic nie odpowiedział. Zdawał sobie sprawę, że w tej postaci, (której swoją drogą nienawidził całym swoim sercem) może rozmawiać jedynie z Erwinem i inni go nie rozumieją, ale w słowach złotookiego było coś, co kazało mu się go posłuchać. Już raz stracił swoje życie i nie zamierzał umierać po raz drugi z tak błahego powodu.

   Szli jeszcze moment aż Erwin zatrzymał się i odwrócił nagle w lewą stronę, a drewniane drzwi nagle pojawiły mu się przed oczami. Szatyn nie miał zamiaru udawać, że nie jest pod wrażeniem magicznego świata – nawet tak głupia i z pozoru prosta rzecz sprawiała, że jego usta otwierały się z zachwytem. Nie mógł uwierzyć, że on również należał do tego świata. Ale gdy weszli do pomieszczenia, a bolesne światło zaatakowało ich oczy, Gregory szybko pożałował myśli, że należenie do świata wiedź może być przyjemne.

   Siedem osób siedziało nad podwyższeniu, oczekując na ich przybycie. Gdy Erwin podniósł wzrok i pomachał im na przywitanie, policjant zaczął zastanawiać się, jakiego typu relacja ich łączyła. Kilka dni wcześniej złotooki wspominał mu, że większość jego rodziny należała do Rady, ale teraz, gdy faktycznie stał przed siódemką osób, które wydawałoby się, że są niezwykle ważne, szybko zapomniał o rodzinnych więzach. Miłość w tym świecie nie była taka sama, jak w normalnym życiu i Gregory zastanawiał się czy w ogóle istniała. Siwowłosy nie wyglądał na zadowolonego ze spotkania.

— Erwinie Knuckles, wiedźmiarzu. Spotkaliśmy się tutaj, aby przywitać twojego chowańca w magicznych szeregach. Myśleliśmy, że wyraziliśmy się jasno, zakazując ci ingerować w rodzinne tradycje.

— Doskonale wiesz, że mam je gdzieś, matko.

— Erwinie, w tym miejscu ta kobieta nie jest twoją matką! Wyrażaj się z szacunkiem do członków Rady, którym ty też jesteś! — Męski głos był ciężki dla uszu Gregory'ego.

— W porządku, bracie. Zróbmy to szybko, bo chcę wrócić na śniadanie. Czas tutaj wyjątkowo głupio leci...

   Cała siódemka westchnęła uciążliwie, ale nikt nie skomentował jego zachowania. Widocznie siwowłosy mężczyzna nigdy nie był posłuszny i zawsze sprawiał problemy, więc jego komentarze nie robiły już na nich wrażenia. Gregory nie zastanawiał się nad tym dłużej niż chwilę, bo zaraz ich spojrzenia skierowały się w jego stronę i widoczne rozczarowanie w ich oczach wierciło w nim dziury.

— Pies? Twoim chowańcem jest jakiś kundel?

— Śmieszny zbieg okoliczności, nieprawdaż? — Zaśmiał się nerwowo, jakby naprawdę obawiał się ich reakcji.

— To cholerny... — Mężczyzna podniósł się, ale dłoń najstarszej kobiety sprowadziła go z powrotem na siedzenie.

— Erwinie, po raz kolejny wyśmiałeś rodzinną tradycję. Od wieków chowańcami w twojej rodzinie są czarne koty, a teraz ty przychodzisz z psem?

— Doberman to dobra rasa. Nada się na psa ochronnego, chyba od tego są chowańce?

— Może dla człowieka! Ale ty nie jesteś człowiekiem!

— No i super, czy to nie wy chcieliście żebym miał tego waszego chowańca? Trafił mi się piesek, trudno. Ładny jest i umie szczekać, no i pracuje w policji. Mogę testować na nim moją magię i nic mi się nie dzieje, więc zostawcie ten temat już w spokoju i uznajmy, że jest kocurem?

   Gregory spojrzał na niego z ukosa, nazwanie go kocurem było oburzające. Nie cieszył się z zwierzęcej formy, ale nie przeszkadzało mu bycie dobermanem. Myśl o staniu się kotem przerażała go, a to był dopiero początek. Miał tylko cichą nadzieję, że nie zmienią go w innego pchlarza jakimś dziwnym zaklęciem.

— Doprowadzasz mnie do szału, ty niesforny bachorze! Wynoś się stąd i nie pokazuj się tutaj aż do następnego sabatu! Przemyśl swoje zachowanie, aktualnie twój dostęp do magicznego świata jest zawieszony.

   Erwin nie wyglądał na zadowolonego, ale nie zamierzał marudzić. Mógł spodziewać się większej kary, która spowodowałaby śmierć jego chowańca, ale Rada okazała się być stosunkowo łagodna. Może to jego powiązania rodzinne, a może to jego magiczne zdolności? Nic nie wskazywało jednak na to, by złotooki zrezygnował z więzi z szatynem. Tak właściwe nie mógł tego nawet zrobić.

   Złote oczy zapłonęły furią, magia zabuzowała w jego ciele. Zrezygnował ze sprawiania problemów tylko, dlatego, że te czekoladowe oczy, mieniące się niepokojem, przyglądały mu się pytająco. Wystarczyło jedno spojrzenie, by Gregory podbiegł do niego i obaj wyszli, zostawiając za sobą siódemkę niezadowolonych osób.

xxx

   Erwin zaczynał mieć problem. Nie uważał się za człowieka, który łatwo daje się ponieść emocjom, ale gdy przy jego boku siedział Gregory Montanha, zaczynał zastanawiać się, gdzie zrobił błąd. Czuł te cholerne motylki w całym ciele, gdy ciężka głowa mężczyzny leżała na jego kolanach, podczas gdy on czytał jedną z wielu książek, które musiał przeczytać, aby wrócić do magicznego świata. Rada była bardzo skrupulatna w swoich czynach, dając mu listę lektur, z których miał napisać bezsensowny sprawdzian. Nie spieszyło mu się, ale w wolnej chwili zabierał się za czytanie.

   Tyle, że jedynym, co rozumiał z czytanych słów, było gorzkie słowo „chowaniec", które przyprawiało go o mdłości. Nie chciał nawet myśleć o tym magicznym stworzeniu, gdy jego własne leżało mu na kolanach, odpoczywając po pracy. Mieli swoje wzloty i upadki, Erwin miał tego świadomość, ale dalej nie potrafił pojąć swoich własnych uczuć. Wiele razy doświadczał szybkiego zauroczenia, kończącego się równie szybko, ale w Gregory'm był coś, co kazało mu myśleć inaczej. Mimo to, siwowłosy całkowicie ignorował samego siebie i udawał, że ciemnooki wcale go nie obchodził.

   W takich momentach zastanawiał się, jak do tego doszło. Nigdy nie spodziewał się, że będzie miał chowańca, a tym bardziej, że będzie nim policjant, który go nienawidzi. Erwin czasami czuł ten palący ból, który mijał jednak dostatecznie szybko, by o nim nie myślał. Mężczyzna, który przybierał formę psa zdecydowanie nie był zadowolony ze swojego życia i nie próbował udawać, że jest inaczej. Może Erwin czułby to samo, ale już dawno jego nienawiść przemieniła się w słodko-kwaśne zauroczenie.

   Pierwszy raz poczuł to tydzień po spotkaniu z Radą. Spacerowali wtedy po bagnach, księżyc świecił wściekle i Gregory rozglądał się w poszukiwaniu niebezpieczeństwa. Siwe kosmyki włosów podskakiwały radośnie, gdy ich właściciel wypatrywał nieznanych szatynowi ziół. Wiedźmak naprawdę chciał wprowadzić swojego chowańca do magicznego świata, pokazać mu podstawy magii i udowodnić, że to wcale nie jest takie trudne.

   I to właśnie wtedy ta cholerna puma wyskoczyła na nich. Początkowo Erwin wcale się nią nie przejmował, zaklęcia ochronne, które wcześniej go chroniły pozwoliły mu przyzwyczaić się do ignorowania niebezpieczeństwa. Ale teraz, gdy miał chowańca, nie potrzebował rzucać żadnych zaklęć. A przynajmniej tak myślał.

   Tyle, że Gregory nie ogarniał magii. Złotooki był przekonany, że zrobi to instynktownie, ale tak się nie stało. Zwierzę warknęło groźnie i gdyby nie mężczyzna, który popchał go, Erwin skończyłby zraniony. Turlali się przez moment, a gdy się zatrzymali, ciało Erwina leżało na Gregory'm.

— Wygodne masz cycki, panie Montanha.

— Zamknij się.

xxx

   W całym swoim życiu Erwin nigdy nie był tak zdenerwowany. Zdarzały mu się chwile gniewu, gdy nie mógł go powstrzymać i spalał każde swoje rośliny, płacząc po uspokojeniu się. Ale nigdy nie był na tyle zły, by jego dłonie płonęły ogniem tak krwawiącym czerwienią, że Gregory zastanawiał się czy w ogóle przeżyje. Ale jak to się zaczęło?

   Był to dzień, jak każdy. Minął miesiąc od nieciekawej rozmowy z Radą, która tak właściwie jedynie ograniczyła Erwinowi dostęp do magicznych przedmiotów. Z rozwiązaniem przyszła Eva, która z złośliwym uśmiechem na ustach słuchała jego próśb i z równie złośliwym mlaśnięciem zgadzała się na robienie mu zakupów. Czuł się, jakby był na jakieś kwarantannie, która nie pozwalała mu wychodzić z domu.

   Tak jak zwykle siedział w swojej pracowni i czekał na powrót policjanta. Ich relacja ograniczała się jedynie do prostych rozmów, nie spędzali razem czasu. Erwin nie potrzebował kontaktu fizycznego, a Gregory starał się wytrzymywać do punktu krytycznego, by zmienić się w zwierzę i spać przy nogach złotookiego. Żaden z nich nie komentował tych chwil, wydawały się one być zbyt intymne, by mówić o nich. Jednak oboje pracowali, Erwin dalej robił swoje, a Gregory ciągle był policjantem, łapiąc osoby, którym wcześniej przyglądał się w sklepiku złotookiego, jako pies.

   Jednak policjant nie wracał. Każdego dnia kładli się spać o tej samej porze, aby spędzić ze sobą wystarczająco czasu, a teraz Erwin siedział na swoim fotelu, oczy kleiły się potrzebną snu, a słodka myśl o zakończeniu tej niezbyt zabawnej relacji wydawała się tak odległa, że aż niemożliwa. Złotooki nie czuł się najlepiej, gdy nie było przy nim szatyna. Ciągła niepewność, że za niedługo może coś się stać nie pozwalała mu się uspokoić i męczyła go każdego dnia. Miał powoli dosyć tego połączenia, ale myśl o rozerwaniu go przynosiła ze sobą nieznośny smutek.

   Przyglądał się drzwiom, które pozostawały nietknięte. Nikt nie miał zamiaru przekroczyć progu sklepu, który już od kilku godzin był zamknięty. Erwin nie wiedział, dlaczego martwił się o mężczyznę, którego nie było, to całkowicie do niego nie pasowało. Nie miał nawet wytworzonej z nim relacji, która mogłaby w jakikolwiek sposób mogła wyjaśnić jego zamartwianie się. Czy wiedział, o co mu chodziło? O matulu, zdecydowanie nie wiedział, dlaczego czuł jakieś emocje na myśl o szatynie.

   Gdy jego głowa opadła na biurko, drzwi trzasnęły. Szybko podniósł wzrok i odkaszlnął, próbując powstrzymać podekscytowanie pomieszane z ulgą. Dawno nie czuł się tak dobrze na widok na pozór zwykłego mężczyzny. Iskierki w oczach, zdradzające jego szczęście zniknęły, gdy zauważył, że policjant był lekko podpity. Dodatkowo śmierdział tanimi perfumami, które Erwin kojarzył z błagającą go policjantką. Jego brwi zmarszczyły się nieznacznie i chociaż chciał ukryć swoje emocje, nie potrafił. Rozczarowanie zalało jego ciało.

— Gdzie byłeś?

— Co cię to tak właściwie obchodzi?

— Czekałem na ciebie, bo nie dawałeś znaku życia. Ma- — Urwał, gdy zrozumiał, co chciał powiedzieć. Odwrócił wzrok i spojrzał na te same kolorowe szkiełka, które wcześniej rozsypały się pod wpływem uderzenia wściekłego policjanta. Dalej nie były rozłożone tak, jak powinny.

— Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć, Knuckles.

— Jesteś moim cho-

— Ale nie twoją własnością i niewolnikiem. — Przerwał mu, zdejmując buty.

— Czy ty siebie słyszysz? — Syknął. — Jesteśmy jednym, Montanha. Łączy nas pakt duszy, który uratował ci życie, a zachowujesz się, jak niewdzięczny kutas i w ogóle nie wypełniasz swoich obowiązków.

— I nie będę ich wypełniać. Nie dam ci się zniewolić.

— Możesz przestać zachowywać się, jak bachor? — Warknął, zbliżając się do Gregory'ego.

   Uśmiech na jego ustach zniknął, a w brązowych oczach pojawiło się coś mrocznego, coś, co wołało jakąś kontrowersyjną nutą. Erwin naprawdę zastanawiał się, co stałby się, gdyby jeszcze raz pozwoliłby szatynowi na odmowę jego i tak niewielkich próśb. Ale teraz nie było czasu na myślenie. Nie, kiedy coś w tym mroku nabrało mocniejszej aury.

— Spraw, żebym się tak nie zachowywał.

   Erwin był zmęczony. Coś, co było pomiędzy nimi nie pozwalało im na zwykłą rozmowę. Zamiast tego, kusząca stała się myśl, że jeżeli Erwin nie znajdzie powodu, by Gregory się zamknął, to właśnie szatyn będzie górował. Ale Erwin wie, czego chce Gregory – a przynajmniej tak myślał – i nie chciał do tego doprowadzić.

   Ale potem usłyszał te głupie zdanie i postanowił zagrać w grę swojego chowańca.

   Rzucił się do przodu, by połączyć ich usta w silnym pocałunku, ręka szybko znalazła drogę do szyi Gregory'ego, by chwycić go za gardło. Ciemnooki wydał sapnięcie, jakby był zdziwiony, ale jego dłonie chwyciły siwowłosego w talii, aby się zbliżyć, potykając się do tyłu i odwzajemniając pocałunek. Od początku było gorąco i szorstko – zderzające się zęby, języki i ciężki oddech. Ich usta przesuwały się razem w śliskich dźwiękach, gdy w końcu zderzyli się z drzwiami, a plecy Gregory'ego uderzyły w nie.

   Erwin chwycił trochę mocnej, palce wbijały się w skórę szatyna, gdy oblizywał jego usta, zasysając dolną wargę. W ten sposób dłonie policjanta szybko odnalazły nową drogę – zwijając się w siwych włosach, by szarpnąć za końcówki. Złotooki zdecydowanie skupiał się na całowaniu drugiego, próbując przejąć kontrolę. A gdy Gregory przygryzł jego wargę, ten warknął i ścisnął jego gardło.

— Erwin. — Zaczął mówić, ale siwowłosy mu przerwał.

— Zamknij się. — Odpowiedział, ignorując to, jak ciężko oboje oddychali; minęło już trochę czasu od ich ostatniej rozmowy, a Erwin był głupio zawstydzony, widząc, jak bardzo jest podekscytowany pocałunkami. Ale tą drugą osobą był Gregory. To był Gregory, który bawił się jego włosami. To był Gregory, który sapnął, gdy złotooki puścił jego szyję i zamiast tego przesunął palcami w dół klatki piersiowej szatyna, podnosząc jego koszulkę.

   Gregory smakował słodko, pomimo goryczy słów, które czasami rzucał w stronę złotookiego. Smakował jak coś, co mogłoby być dobre, gdyby tylko któryś z nich na to pozwolił – ale i tak Erwin gonił go językiem, całując skórę szatyna, gdy jego usta jeździły po szczęce szatyna. Jego noga szybko wcisnęła się pomiędzy nogi policjanta, doskonale wiedząc, że ten jest już twardy. Erwin przez ten czas zdążył nauczyć się prostych nawyków swojego chowańca – dobrze wiedział, że rozgniewanie go doprowadzi ich do tego miejsca, gdy oboje będą sapać sobie nawzajem w usta z narastającą desperacją.

   Erwin o tym nie myślał.

   Zamiast tego ssał skórę z boku szyi Gregory'ego, ugniatając go w pasie i słysząc, jak jego głowa uderzyła w drzwi z głuchym łoskotem. Nawet mocne dłonie w jego włosach, ciągnące za końcówki, aby odciągnąć go od swojego gardła nie powstrzymały go. Zamiast tego szedł dalej, całując coraz więcej miejsc na szyi szatyna, zostawiając ślady na jego gardle i obojczykach. A Gregory, co jakiś czas ocierał się o jego udo, szarpiąc jego włosy, jakby mógł skierować usta Erwina do swoich ust. Złotooki zignorował to, aż szarpanie stało się zbyt ostre, zbyt bolesne.

   Przyciągnął swoje usta z powrotem do ust Gregory'ego, ponownie mocno całując, gdy ciemnooki schodził mocniej, oddychając ciężko w jego usta. To znowu zgrzytanie zębów, to znowu taniec języków. Erwin zdecydowanie nie mógł powstrzymać się przed gnaniem dalej.

— Czy przestaniesz być taki irytujący? — Szepnął w jego usta, oddychając głęboko.

— Całowanie mnie tego nie sprawi — Ochrypły śmiech dotarł do jego ust.

   W krótką chwilę Erwin podjął decyzję, by paść na kolana w trakcie pocałunku, powodując, że Gregory szarpnął się do przodu. Zanim zdążył spojrzeć na złotookiego, jego palce już bawiły się zamkiem błyskawicznym czarnych spodni szatyna, by zaraz szybko je zdjęć. Nie marnował czasu na czekanie, szybko objął dłonią długość Gregory'ego, głaszcząc go do pełnej twardości, wyczekując na cichy syk, który gdy tylko nadszedł, był cholernie satysfakcjonujący.

— A czy to sprawi, że przestaniesz być irytujący? — Pyta, a z jego słów kapała fałszywa słodycz.

— Cholera. — Tylko to słowo wyszło z ust szatyna, bo gdy tylko Erwin zaczął ruszać dłonią, jego myśli stały się całkowicie niespójne.

   Erwin szybko pocałował linię w dół członka Gregory'ego, po czym oblizał szeroki pasek z powrotem, słuchając stłumionego jęku. A gdy poczuł rękę mężczyzny we włosach, otworzył usta i zaczął dogadzać szatynowi. Poruszał głową powoli, zagłębiał policzki i pozwolił, by wszystko było niechlujne. Poruszał głową, aż zabrakło mu tchu i odsunął się, głaszcząc go ręką. Szybko zwrócił uwagę na główkę członka Gregory'ego. Ale gdy poczuł dłoń na swoim policzku, szybko ją odtrącił i spojrzał w oczy mężczyzny, który obserwował go zamglonym wzrokiem.

— Chcę pieprzyć twoje usta. — Ostry głos Gregory'ego przywrócił go na ziemię.

— Rozpoczynasz ze mną kłótnię o jakąś pierdołę i masz czelność poprosić o pieprzenie moich ust?

— Więc dlaczego klęczysz?

   Podrażnienie wróciło równie szybko, jak zniknęło, gorętsze niż wcześniej; mógł znieść Gregory'ego, ciągle kłócąc się z nim o rzeczy, które nie miały tak naprawdę sensu. Ale nadal. Erwin był twardy we własnych spodniach i wiedział, że ta sytuacja wcale nie powinna się wydarzyć.

— Wyrwę ci pieprzonego kutasa. — Syknął, wywołując śmiech u szatyna.

— Wolałbym, żebyś go ssał.

— Nie będziesz pieprzyć mi ust. — Warknął.

— W takim razie dotknij mnie.

   Erwin to rozważał. Naprawdę pragnął dotknął Gregory'ego, poczuć jego ciało na swoim ciele i zacisnąć swoje dłonie na jego szyi. Ale doskonale wiedział, że szatyn jest jego chowańcem i nie powinni tego robić, nie powinni się do siebie zbliżać w taki sposób. Problem polegał na tym, że zdecydowanie wolałby leżeć razem na łóżku oglądając filmy, a nie uprawiając ostry seks. Dlatego dłoń na jego policzku, dająca mu poczucie bycia kochanym, była tak niechciana. Erwin nie chciał sztuczności, nie, kiedy jego serce biło szybciej, gdy spędzał czas z szatynem.

   Nie pozwolił się dotknąć, ale nie wypuścił jego penisa z ust, co jakiś czas przyspieszając swoje ruchy, by wyższy mężczyzna czuł się, jak najlepiej. Erwin zdecydowanie lubił sprawiać, by szatyn czuł się dobrze. Nie wierzył, że jeszcze kiedyś to powtórzą, ale gdy biodra Gregory'ego zaczęły drgać, wiedział, że ta chwila zbliżała się do końca. I gdy szatyn przyszedł do ust złotookiego, jęcząc przytłumioną wersją imienia Erwina, złote oczy zmętniały. Siwowłosy chciał uciec i gdy przetarł usta rękawem bluzy, wstał, odsunął się i uciekł, ignorując zranione spojrzenie Gregory'ego.

xxx

   Od tamtego wydarzenia nie rozmawiali ze sobą. Erwin ledwo opanował swoje szalejące serce, a Gregory unikał go, nawet, jeżeli kończyło się to palącą skórą. Spotkania były ostatecznością, na którą szatyn decydował się jedynie wtedy, gdy ból był nie do wytrzymania. Większy problem pojawił się, gdy i złotooki zaczął odczuwać ból.

   Początkowo było to lekkie swędzenie opanowujący jego dłonie i szyję. Potem pojawiły się palące oparzenia, a na samym końcu zaczął tracić siły. Nie do końca był pewny, o co mogło chodzić, ale dzięki księgom, które Rada kazała mu czytać, powiedział się, że to wszystko zależało od jego relacji z chowańcem.

  Doszło do czegoś, co nie zdarzało się zbyt często. Gregory miał być tylko jego chowańcem, stworzeniem ochronnym o magicznych zdolnościach, a stał się kimś więcej, kimś, kto sprawiał, że jego serce biło szybciej. Nie było to naturalne zachowanie, zakochiwanie się w taki sposób nie było dobrym rozwiązaniem. A jednak Erwin nie mógł pohamować swoich uczuć, które szalały w nim, jak wichura, która miała zamiar roztrzaskać długo budowane ściany. Nie był pewny ile jeszcze będzie mógł to wytrzymać.

   Gregory nie chciał z nim rozmawiać, to było pewne. Unikał jego spojrzenia, nie spędzał z nim czasu i wydawało się, że wcale nie przejmował się zaistniałą sytuacją. Chociaż minęło już kilka dni, między nimi dalej była niezręczność, niszcząca dobry humor złotookiego. Teraz, gdy Erwin siedział sam na swojej kanapie, na stoliku stał parujący kubek herbaty i ciepły koc opatulał jego ramiona, zastanawiał się, co poszło nie tak. Zdecydowanie nie chciał, aby tak się to wszystko potoczyło.

   Trzask drzwi sprawił, że spojrzał zmęczonym wzrokiem na kominek. Doskonale wiedział, kto wszedł do środka i miał świadomość, że już za chwilę wydarzy się przyjemna chwila, zakończona kilkoma przekleństwami. Gregory po każdej długiej przerwie od kontaktu fizycznego robił się zdesperowany – ból przejmował jego umysł. Wtedy spędzali razem czas w łóżku siwowłosego, ich ramiona splecione w nic nieznaczącym uścisku. Nic nieznaczącym dla Gregory'ego. A przynajmniej tak myślał Erwin.

   Tym razem nie było inaczej. Parę chwil minęło, złotooki doskonale słyszał szamotaninę szatyna w przedpokoju, oznaczającą, że już za moment zobaczy go w framudze drzwi – i faktycznie się tak stało. Gorzka czekolada przyglądała się błyszczącemu bursztynowi z ogromnym cierpieniem. Erwin tylko uśmiechnął się lekko i otworzył ramiona, a mężczyzna nie czekał. Tylko kilka sekund wystarczyło, by mniejsze ciało siwowłosego leżało na tym większym, a duże ramiona uwijały go w pasie. Ale to nic nie znaczyło.

   Ciche westchnięcia były niczym w porównaniu do pomruków, które wydostawały się z ust ciemnookiego. Gregory zdecydowanie odczuwał ulgę, spowodowaną kontaktem ze swoim panem. Bądź, co bądź dalej był chowańcem i żadne zaklęcie nie potrafiło rozerwać ich więzi.

   Duże dłonie błądziły po jego plecach i Erwin zastanawiał się, dlaczego to jemu przydarzyła się taka sytuacja. Dotyk był przyjemny, pozbywał się dyskomfortu i pozwalał mu się rozluźnić. Ale jego myśli atakowały go z każdej strony, nie pozwalając mu na odpoczynek. Od ciała Gregory'ego biło ciepło, a potrzebujące sapnięcie uszło z jego ust, gdy dłonie szatyna przedostały się pod jego koszulkę. Siwowłosy nie protestował, ale nie był też zadowolony – granie na jego uczuciach nigdy nie było czymś zadawalającym.

   Pomruki zadowolenia nie opuszczały ich. Oboje byli fizycznie spełnieni, chociaż ich dusze płakały w wspólnym rytmie. Gregory czuł się tak samo, jak Erwin. Tyle, że oboje już dawno stracili nadzieję na poprawę sytuacji. Nie chcieli myśleć o rozmowie, gdy między nimi dalej były nierozstrzygnięte sprawy. Teraz jednak oboje zanurzeni byli w przyjemnym uczuciu ciepła drugiego ciała.

xxx

   Gregory pracował ciężko każdego dnia, nie myśląc o rzeczach, które czekały go po powrocie do domu. Chociaż nie sądził, że może nazywać mieszkanie Erwina, połączone z jego sklepikiem, swoim domem. Nie czuł tam rodzinnej atmosfery i nawet, jeżeli czuł bezpieczne ciepło dobiegające od kotłów, do których nie chciał zaglądać, unikał spędzania tam czasu. Wolał zostawać w swoim starym mieszkaniu lub spędzać noce u uroczej blondynki, wymieniając się słodkimi spojrzeniami, na przemian z lekkimi dotykami dłoni. Mimo to, Gregory wcale nie pragnął kobiety. Nie, kiedy siwowłosy wiedźmak czekał na jego powrót.

   Minęło trochę czasu zanim zrozumiał, że złotooki nie jest mu obojętny. Myśl ta doprowadziła do wielu mentalnych kłótni, sprowadzała go do załamań i jeden wizyty u policyjnego psychologa, który w prosty sposób wyjaśnił mu, że jest zauroczony. W całym swoim życiu, Gregory nigdy nie był tak przerażony, szczególnie, że Erwin był magiczną osobą, która pewnie nie odczuwała takich uczuć.

   A potem wydarzyła się ta sytuacja, gdy wrócił do mieszkania siwowłosego maga po imprezie z Hankiem, Mią i TJ'em. Zdecydowanie dobrze się bawił, pierwszy raz od wielu tygodni czuł się naprawdę zrelaksowany i mógł na moment zapomnieć, że jego i kobietę nic nie łączyło. Wymienili się kilkoma uściskami, zakończonymi mokrym pocałunkiem w policzek, który wcale nie był tak przyjemny, jak Gregory myślał, że będzie. Żałował, że kiedykolwiek się wydarzył.

   Wracając do domu czuł się, jak nastolatek. Doskonale wiedział, że złotooki będzie na niego czekał, ale nadal gdzieś głęboko wierzył, że wcale tak nie było. Otwierając drzwi do sklepiku od razu zauważył ciepłe światło lampy, która stała obok blatu. Oznaczało to, że Erwin dalej był w swojej pracowni i nie zamierzał się z niej ruszać. Gregory miał zamiar przejść niespostrzeżony, ale bystry złoty wzrok szybko go zauważył.

   A gdy Erwin uciekł, zostawiając swoje chowańca samego. Oddech Gregory'ego dalej był płytki, dopiero, co uspokajał się do oszałamiającym orgazmie, ale gorzkie rozczarowanie całkowicie przejęło jego umysł. Nie do końca wiedział, w czym zawinił, ale w tamtym momencie postanowił całkowicie zignorować swoje szybko bijące serce. Nie mógł jednak poradzić sobie z nasuwającą się myślą, że jest ogromnym zerem dla Erwina.

   Postanowił, więc ignorować go. Mógł przez moment zapomnieć o ich pierwszej szczerej rozmowie, gdy złotooki mówił mu o konsekwencjach rozstania, ale gdy jego skóra faktycznie zaczęła płonąć bólem, zrozumiał, że Erwin nie kłamał. Gregory starał się wytrzymywać ból, który przejmował jego ciało, ale nigdy nie przekroczył progu dwudziestu czterech godzin. Zwyczajnie nie dawał rady wytrzymywać tego cierpienia, na które został skazany poprzez połączenie dusz, czy inne bzdety, których nie chciał słuchać.

   Wracanie z powrotem do mieszkania Erwina było najgorszą częścią dnia. Jego wzrok był wtedy mętny, mięśnie spinały się i jego myśli krążyły tylko wokół jednego. Czuł się, jak zwierzę i jego duma płakała w kącie umysłu razem z jego sercem. Ale Erwin czekał. Nie wyśmiewał go i nie komentował jego reakcji ani niemych próśb o dotyk. Był wyrozumiały i w żadnym stopniu nie miał w sobie złośliwości, która rosła na początku tego dramatu. Gregory był wdzięczny, że chociaż w najgorszych momentach nie wypominano mu głupoty.

   Leżenie razem było przyjemne, szczególnie dla Gregory'ego. Ból natychmiastowo ustępował, zastąpiony rozkoszą i sen przychodził szybko. Ciemnooki spał, jak zabity, a gdy budził się, wiedźmaka już nie było. Erwin zaczął pracować ciężej, czytał więcej książek i przygotowywał się do powrotu do magicznego świata. Rada nie komentowała jego występków, ale też nie zapraszała go na posiedzenia, ignorując całkowicie jego istnienie. Dla szanującego się czarodzieja takie traktowanie było oburzające, ale złotooki całkowicie je rozumiał. Nie rozumiał je jednak Gregory, który przyglądając się pracującemu siwowłosemu, zaczynał żałować, że nie potrafił mu pomóc.

   Jeden z wielu problemów Gregory'ego opierał się na jego całkowitym nierozumieniu magii. Starał się, ale za każdym razem, gdy Erwin tłumaczył mu podstawy, nie potrafił wykrzesać z siebie niczego. Wiedział, że ma w sobie coś, co Erwin nazywał „maaną", ale było to nic nieznaczące. Co by się nie stało, policjant był bezużyteczny, jako chowaniec.

   Ten poranek był całkowicie inny. Otwierając oczy pierwszy raz od początku ich relacji poczuł na sobie ciężkie ciało, które utrudniało mu oddychanie, ale nie przynosiło ze sobą dyskomfortu. Siwowłosy leżący na jego klatce piersiowej spał spokojnie, jakby wszystkie problemy opuściły go jednej nocy. Gregory zastanawiał się czy faktycznie mogło tak być, chociaż szybko wyrzucił go z głowy, widząc, że jego oczy otwierają się leniwie.

   Początkowy strach zagościł w czekoladowych tęczówkach, ale szybko przemienił się w zwykłą obojętność, gdy Gregory zauważył, że Erwin na pewno nie jest zdenerwowany. Bliżej mu było do osoby pogodnej i zadowolonej ze swojego skromnego życia, które przecież wcale nie było skromne i policjant zdawał sobie z tego sprawę. A jednak dalej patrząc na zaspane złote oczy, myślał, że chciałby budzić się tak codziennie.

— Dzień dobry, Gregory. Czujesz się już lepiej?

   Te słodkie zamartwianie sprawiło, że serce Gregory'ego zakołatało. Nie spodziewał się takiego pytania, na pewno nie z tych malinowych ust, których smak dalej pamiętał i za którymi tak tęsknił. Chciałby wrócić z powrotem do tych wspomnień i zatracić się w uczuciu drugiej osoby obok siebie. Zwykły uścisk już mu nie wystarczał.

— Tak, z tobą zawsze czuję się lepiej.

   Krótkie westchnięcie, przerwane pocałunkiem rozbrzmiało w niewielkim pokoju. Zaraz po tym głośne sapnięcie przerwało pocałunek, ale Gregory się tym nie przejmował. Nie chciał już udawać, że tamta sytuacja na niego nie wpłynęła, nie chciał udawać, że złotooki jest dla niego obojętny.

— Przestań, proszę.

— Co?

— Jesteś moim chowańcem, nie możemy robić czegoś takiego. — Mimo swoich słów, nie odsuwał się od policjanta.

— Erwin. Nie obchodzi mnie, co pomyśli sobie ta cała Rada, albo jaki ból będzie czuł. Chcę cię pocałować i zrobię to, jeżeli twoją jedyną wymówką są te bzdety, które mówisz.

   Erwin nic więcej nie odpowiedział. Odwrócił wzrok, chcąc uciec od tego rosnącego napięcia, ale dłoń Gregory'ego szybko złapała jego podbródek, kierując go w swoją stronę. Patrząc mu w oczy wyszukiwał niezgody, ale gdy ta nie nadeszła, połączył ich usta ponownie.

   Było miło, powolnie i ciepło. Żaden z nich nie spieszył się w miękkim ocieraniu warg, delektując się słodkim smakiem swoich ust i zatapiając się w swoim dotyku, zapominając o otaczających ich wszechświecie. Nawet, jeżeli nie powinni tego robić, ciche mlaśnięcia wydawały się być atrakcyjniejsze od tradycyjnych przykazań, które jeszcze nie tak dawno blokowały Erwina.

   I nawet jeżeli teraz ich uczucia dopiero się formowały, mieli przed sobą jeszcze całe życie. Pocałunki w końcu przestały być tylko miłymi chwilami, a zaczęły być czymś więcej. Czymś, co zaczynało puchnąć im w piersi radosną miłością, która przez lata rozkwitała, by przerodzić się w przepiękne kwiaty, owiane magiczną wonią uwielbienia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro