Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prowyjątek

Autorzy: Korzaj AleksandraPasik5


Kilka kolejnych kropel mżawki spada na szybę. Upatruję sobie dwie największe i postanawiam kibicować tej z lewej. Krople zaczynają się zsuwać, szybko nabierając prędkości. Nagle tuż obok kropelki z prawej spada inna kropelka. Drobinki wody łączą się i jako jedna superkropla z zawrotną prędkością ściekają na sam dół, wyprzedzając moją faworytkę. Uśmiecham się sama do siebie i odrywam czoło od przyjemnie chłodnej szyby, by wyjąć sobie z plecaka picie. Majtam zawieszonymi w powietrzu cherlawymi nóżkami i wsłuchuję się w szum silnika naszej Toyoty.

– Pan doktor powiedział, że kompletne wyniki prześlą mi na maila za parę godzin. Byłaś bardzo dzielna. Jak zawsze. – Ja osobiście nie mam nic przeciwko jeździe w ciszy, ale mama najwyraźniej uznała za swój rodzicielski obowiązek podsumowanie dzisiejszej wizyty w klinice i „dodanie mi otuchy".

– Ja chyba bym nie mogła z takim stoickim spokojem tego znosić, wiesz, jak boję się igieł – kontynuuje przesadnie miłym tonem.

Na mojej nieproporcjonalnej, pomarszczonej twarzy pojawia się krzywy, pełen zmęczenia półuśmieszek. Mogę cię zapewnić mamo, że gdybyś musiała przechodzić przez te lekarskie czary-mary tak często, jak ja, po pewnym czasie nie byłyby dla ciebie bardziej uciążliwe niż wizyta u lekarza rodzinnego z grypą.

Badania, które mi dzisiaj wykonano, to standardowy zestaw kontrolny, przez jaki co pewien czas muszę przechodzić. MRI mózgu, echo serca i takie tam pierdółki. Mój lekarz prowadzący powiedział po ich zakończeniu: „dla pewności skonsultuję się z jeszcze jedną kardiolożką, ale chyba nie jest aż tak źle", co w moim przypadku daje nadzieję, że w ciągu najbliższych tygodni może nie zejdę na zawał.

Miałam niecały roczek, gdy moi rodzice zauważyli, że prawie w ogóle nie rosnę i nie przybieram na wadze. Zmartwiło ich to, ale nie było jeszcze powodów do paniki. Zabrali mnie do paru dietetyków, jednak żaden nie miał pomysłu, dlaczego jestem taka malutka, i zalecali, by dać mi jeszcze trochę czasu. W kolejnych miesiącach różnice między mną, a innymi dziećmi coraz bardziej się pogłębiały, zaczęłam łysieć, a moja głowa była nieproporcjonalnie wielka w stosunku do reszty mojego ciałka. Zdezorientowani rodzice ganiali po coraz to różniejszych lekarzach i poszukiwali informacji w Internecie. W końcu pewien mądry doktor wpadł na pomysł, że to może być progeria. Badania zrobione w specjalistycznej klinice w Niemczech nie pozostawiły wątpliwości — jestem jednym z około dwustu dzieci na całym świecie i jedyną Polką cierpiącą na tę niezwykle rzadką chorobę genetyczną.

Najogólniej mówiąc, ciała dzieci z progerią starzeją się tak, jak u przeciętnego człowieka, tylko blisko dziewięć razy szybciej. Od innych osób bardzo odróżniamy się wyglądem – jesteśmy mega niscy i drobni, mamy wielkie łyse głowy, brzydkie zmarszczki, wyłupiaste oczy i piskliwy głos. W miarę dorastania musimy borykać się z coraz liczniejszymi problemami typowymi dla wieku starczego, takimi jak na przykład sztywność stawów, miażdżyca, czy osteoporoza. Na końcu zazwyczaj umieramy z powodu postępującej choroby układu krążenia. Nasza przypadłość jest póki co nieuleczalna, a nasza średnia długość życia wynosi tylko trzynaście lat. Milutko, prawda? Mam już trzynaście lat i cztery miesiące, więc w sumie i tak powinnam być z siebie dumna.

Jak można się było spodziewać, moja choroba wstrząsnęła całą rodziną i wywróciła jej życie do góry nogami. Nie ma dnia, żeby coś nam o niej boleśnie nie przypominało. Przynajmniej rodzice nie próbują trzymać mnie pod kloszem, robią wszystko, bym wiodła normalne, choć krótkie życie, za co jestem im bardzo wdzięczna. Chodzę do zwykłej szkoły, gdzie nauczyciele bardzo starają się, abym czuła się tam jak najlepiej; w weekendy uczęszczam z rodzeństwem na basen, choć z powodu zaniku tkanki tłuszczowej muszę pływać w specjalnej piance, żeby nie wychłodzić organizmu. Przed moimi narodzinami rodzice często jeździli z moją siostrą na najróżniejsze wycieczki po kraju i za granicę i zdecydowali się nie rezygnować ze względu na mnie z tej ulubionej formy rodzinnej integracji, jedynie nieco musieli zmodyfikowali charakter owych wypraw. Zamiast do ukochanego przez Kasię parku rozrywki, gdzie przez moje słabe kości mogłabym nabawić się kontuzji na którejś z karuzeli, jeździmy zwiedzać Pragę; zamiast na kilkudniowej wycieczce w góry, na której codzienne chodzenie z ciężkim plecakiem byłoby dla mnie zbyt obciążające, spędzamy kilka dni w gospodarstwie agroturystycznym na Mazurach. Mama, gdy tylko zdiagnozowano u mnie progerię, zwolniła się z firmy informatycznej i została freelancerką, aby móc poświęcać mi więcej czasu. Sporo uszczupliło to rodzinny budżet, ale dla rodziców moje szczęście jest ważniejsze niż pieniądze. Gdy tylko znajdą jakiegoś lekarza, który wyda im się dobry, zabierają mnie do niego, nawet, jeśli to nieco kosztuje. Dwa lata temu zdobyłam dla nich w Internecie namiary na rodzinę z USA, która kilka lat temu straciła dziecko przez progerię. Amerykanie bardzo ciepło odpisali na ich maila i wyrazili chęć utrzymywania kontaktu. Mama popłakała się, a tata mocno mnie przytulił i nazwał „księżniczką". Czułam wtedy niesamowitą radość. Podarowałam im coś, co po mojej śmierci z pewnością trochę im pomoże. Na szczęście, gdy mnie zabraknie, zostaną im jeszcze Kuba i Kaśka. Brat w tym roku skończy edukację wczesnoszkolną, a siostra studiuje inżynierię chemiczną i procesową. Kiedyś zapytałam ją, czy przeszkadza jej to, że rodzice poświęcają mi więcej uwagi, niż jej. Ona odparła tylko: „Jesteś moją siostrzyczką, nigdy nie będę miała im tego za złe". Kocham moją rodzinę całym sercem i póki żyję, nie zmarnuję ani jednego dnia z nimi spędzonego.

Z rozmyślań wyrywa mnie widok szkolnego parkingu. Wysiadam z samochodu i uśmiecham się do mamy, która odpowiada mi tym samym. Po jej smutnym wyrazie twarzy i workach pod oczami widać, jak bardzo się o mnie martwi. Rzucam jej ostatnie spojrzenie i odwracam się w kierunku szkoły. Rozglądam się w poszukiwaniu kogoś znajomego i na moje nieszczęście przy drzwiach wejściowych do budynku dostrzegam Patryka i jego pomagierów – Filipa i Karola. Nie wiem, co im zrobiłam, ale upatrzyli sobie mnie jako obiekt drwin i obelg. Unoszę głowę wysoko, by pokazać, że jestem pewna siebie i mam ich gdzieś. Nagle dobiega do mnie szyderczy śmiech. Spodziewałam się tego:

– Hej, Stare Jajo! – woła Patryk, robiąc aluzję do mojej wielkiej głowy.

– Cześć Pryszczatku! – odkrzykuję najradośniej, jak umiem, jednocześnie lekko, jakby od niechcenia pokazując mu środkowy palec

Przyzwyczaiłam się do tego i już nie robi to na mnie tak wielkiego wrażenia. Mijam ich i przekraczam próg szkoły. Do lekcji zostało tylko kilka minut, więc muszę się spieszyć. W szatni roi się od młodzieży z mojej klasy, większość to typowe gimbusy, chcące tylko imprezować, palić i ćpać. Nie wiem, jakim cudem udało się takim zdać do drugiej klasy. W pierwszej próbowali wszystkich zaciągnąć w szpony nałogów, ale mnie zostawili w spokoju. No tak, w końcu jestem „tą chorą". Oczywiście większość mnie akceptuje, część nawet lubi, ale nie jestem traktowana jak zwykła trzynastolatka. Wielu z nich znam jeszcze z podstawówki, jednak, mimo tylu wspólnie spędzonych lat, są zdystansowani i niepewni w kontaktach ze mną.

Wychodzę z szatni i wspinam się po schodach na pierwsze piętro. Stopnie są dla mnie trochę za wysokie, ale po tak długim czasie spędzonym w tej zacnej placówce nabrałam pewnej wprawy. Po wejściu na pierwsze piętro skręcam w lewo i już jestem przy naszej sali. Podchodzę do ubranej na biało blondynki czytającej „Niezgodną" i witam się z nią.

Ja i Aniela jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami praktycznie od początku pierwszej klasy. To ona jako pierwsza wyciągnęła pomocną dłoń do łysego karzełka z piskliwym głosem i otworzyła przed nim serce. Oczywiście jak nad wszystkim, co słodkie w moim życiu, i nad naszą przyjaźnią wisi nieuchronne widmo śmierci. Choć teraz Aniela często emocjonalnie deklaruje, że nie potrafiłaby do nikogo przywiązać się tak, jak do mnie, to wiem, iż po pewnym czasie znajdzie sobie nowe przyjaciółki, a ja stanę się tylko sentymentalnym wspomnieniem, które z biegiem lat ulegnie zatarciu. Nie mam do niej o to żalu, tak powinno być. Nigdy nie będę dla jej dzieci „ciocią Anastazją", co najwyżej „dziewczynką, którą mama kiedyś znała, i która zmarła".

– Cześć Aza, jak tam było u lekarza? – Uśmiecha się wesoło na mój widok. – Przyznaj się, kiedy idziesz na stół?

Każdej innej osobie pewnie próbowałabym przywalić za tego typu komentarz, ale Aniela miała naturalny dar stopniowania w swoich wypowiedziach sarkazmu i złośliwości oraz równoważenia ich miłym, pogodnym tonem głosu, tak, że zawsze były trafne, często dziwne, ale nigdy jednoznacznie niemiłe. Poza tym to moja przyjaciółka, zasługuje na pewną taryfę ulgową.

– Nudy, jak zwykle. – Szturcham ją w ramię. – A wyniki będą dopiero za parę godzin. Lepiej mów, co u ciebie. Widziałaś się ze swoim crushem? – w ostatnim słowie karykaturalnie przeciągam samogłoski, unosząc przy tym jedną brew.

Od dawna nie jest dla mnie tajemnicą, że Anielka robi maślane oczy do pewnego bruneta z klasy wyżej – Mateusza.

– Minęłam go dzisiaj na korytarzu i... w pewnym momencie jakby uśmiechnął się do mnie – wyrzuca z siebie z entuzjazmem. – Wiesz co, myślę, że to dobry znak. Chyba dzisiaj się odważę i spytam, czy nie poszedłby ze mną do parku. A może to jednak za wcześnie? Jak uważasz?

Uśmiecham się mimowolnie. Zachowuje się zupełnie jak nie ona, ale w pewnym sensie jest to słodziutkie.

– Myślę, moja droga Ano... – zawieszam na moment głos – że zdecydowanie powinnaś do niego zagadać.

W jej ślicznych dużych oczach rozbłyskają radosne iskierki.

– Dzięki, stara. W sumie spodziewałam się, że to powiesz, ale zawsze to jakoś raźniej, usłyszeć takie potwierdzenie.

Kończymy naszą rozmowę w momencie, gdy do klasy wchodzi pan Piła, nauczyciel matematyki. Znany z niezapowiedzianych kartkówek, właśnie trzyma w ręce plik kartek. Od razu wyciągam długopis, linijkę i ekierkę, by zabrać się jak najszybciej do pracy. Gdy kartka ląduje przede mną, oddycham z ulgą. Twierdzenie Pitagorasa, jak dobrze, że je wczoraj powtórzyłam. Pierwsze dwa zadania zajmują mi zaledwie trzy minuty, jednak ostatnie wprawia mnie w zakłopotanie. Skąd on takie coś wytrzasnął? Z egzaminu maturalnego? Olśnienie przychodzi w ostatniej chwili, kończę dokładnie, gdy nauczyciel mówi: „Odłóżcie długopisy". Dostrzegam lekkie światło wydobywające się z kieszeni plecaka. Upewniwszy się, że Piła nie patrzy, zerkam na wyświetlacz. To od mamy. „Umówiłam cię z panią Bieg na piętnastą". Rewelacyjnie, kolejne popołudnie w gabinecie psychologa. Odpisuję jej krótkim „ok." i wracam do lekcji.

Następny jest WF. Oczywiście z powodu moich kości i stawów, słabych jak u osiemdziesięciolatki, nie mogę ćwiczyć, nad czym ubolewam. Ile bym dała, żeby czuć tę adrenalinę i wiatr we włosach!. Zupełnie nie rozumiem tych, którzy nie ćwiczą, bo im się nie chce. Aniela biegnie przebrać się do szatni, a ja idę zająć miejsce na trybunach. Dzisiaj wtorek, więc najprawdopodobniej będą grali w siatkówkę. Czekając na nauczyciela, wyciągam podręcznik do chemii dla pierwszej klasy liceum. Może się wydawać to dziwne, ale uwielbiam ów przedmiot. Mimo że jestem dopiero w drugiej gimnazjum, przerobiłam już materiał z trzeciej i fragment szkoły średniej. Mogę z czystym sercem stwierdzić, że to, czego teraz się uczymy, to tylko mały odłamek całej tej nauki. Przykładowo, metod rozdzielania mieszanin jest o wiele więcej, niż nas teraz uczą i by je użyć, należy sprawdzić cechy substancji, które je tworzą.

Moja historia z chemią zaczęła się kilka tygodni po moich szóstych urodzinach. Kasia siedziała w fotelu przy kominku w naszym salonie i trzymała na kolanach podręcznik. Jako świeżo upieczona pierwszoklasistka byłam bardzo ciekawa świata i spytałam się jej, co czyta.

– Podręcznik do chemii – odpowiedziała.

– Czym jest chemia?

– Dziedziną nauki, która opisuje, z czego składa się świat – odparła, nie odrywając wzroku od książki.

Mała Anastazja zapragnęła dowiedzieć się więcej na ten temat i co chwilę zadawała coraz bardziej szczegółowe pytania. W końcu Kasia powiedziała, że jak będę grzeczna, to mi o niej opowie, ale później. Usatysfakcjonowana, pozwoliłam jej spokojnie się pouczyć i poszłam bawić się lalkami.

Gdy siostra skończyła się uczyć do sprawdzianu, faktycznie zaserwowała mi długi, możliwie jak najbardziej wyczerpujący wykład. I tak zaczęła się moja fascynacja chemią. Nie zliczę już, ile wieczorów przesiedziałam z nosem wlepionym w podkradzione siostrze podręczniki i z zapałem chłonęłam wszystkie niesamowite fakty. Moja chemiczka ostatnio powiedziała, że mam naturalny talent i jej zdaniem powinnam już w gimnazjum spróbować swoich sił w olimpiadzie chemicznej dla licealistów. Od tego czasu kuję jeszcze intensywniej.

Chemia jest dziedziną nauki, z której uczę się najwięcej i najchętniej, ale, prawdę mówiąc, interesuje mnie wszystko. Potrafię godzinami czytać artykuły w czasopismach popularnonaukowych i wyszukiwać różne ciekawostki w Internecie. Dość wcześnie nauczyłam się czytać i nie wyobrażam sobie dnia bez choćby pół godzinki przeznaczonej na spokojną lekturę na moim ulubionym czerwonym fotelu. Bardzo szybko wyrosłam z dennych książek dla nastolatek o wampirach i przystojnych chłopcach z amerykańskich liceów, zdecydowanie bardziej ciągnie mnie do ambitniejszych klasyków typu romanse Jane Austen, czy „Silmarillion" Tolkiena..

Ktoś mógłby się mnie spytać, po co właściwie mi to wszystko – po co marnuję swoje krótkie życie na jakieś olimpiady, które nie pomogą mi w dostaniu się do dobrego liceum i na dobre studia, bo zwyczajnie do nich nie dożyję, po co męczę swój mózg tonami wiedzy, której i tak nigdy nie wykorzystam na zrobienie czegoś pożytecznego dla ludzkości, zamiast się po prostu dobrze zabawić? Jednak ja nie myślę takimi kategoriami. Moja przyszłość jest dla mnie jednym wielkim znakiem zapytania, a każdy kolejny dzień traktuję jak dar od losu i nie zamierzam tych darów marnować na bezsensowne i bezrefleksyjne trwanie. Chcę żyć tak, jak żyłabym jako zdrowa osoba, a nawet jeszcze lepiej, intensywniej, mając świadomość, że w moim życiu nic dwa razy się nie zdarzy, parafrazując Wisławę Szymborską i nie będę miała okazji poprawić ewentualnych błędów. Wiem, że mało ludzi w moim wieku przykłada taką wagę do samorealizacji i samodoskonalenia się, ale już dawno zdecydowałam, jaką filozofię życiową chcę wyznawać i będę jej wierna do końca.

Według planu szłam dzisiaj na sześć lekcji, a ze względu na badania spóźniłam się na pierwsze trzy, więc po WF-ie mam jeszcze tylko angielski. Dzisiejsza lekcja jest dość luźna, czytamy przyniesioną przez pana czytankę o Afryce, a później wypisujemy i omawiamy nieznane nam słówka, więc te czterdzieści pięć minut upływa mi bardzo szybko. Po skończonych zajęciach żegnam się z Anielą, co parę minut nerwowo poprawiającą ułożenie swojej asymetrycznej grzywki, i wychodzę ze szkoły.

Mama jak zwykle już na mnie czeka na parkingu. Wsiadając do samochodu, widzę, że jest wyraźnie zdenerwowana. Czy moje wyniki są aż takie złe? Przez całą drogę próbuje grać twardą i zadaje wiele pytań, ale ja czuję, że gdy tylko wejdę do gabinetu pani psycholog, rozpłacze się. Pod klinikę podjeżdżamy piętnaście minut przed czasem. Oboje wyznajemy zasadę, że lepiej być za wcześnie niż za późno. Bez wahania otwieram drzwi samochodu, a mama robi to chwilę po mnie. Dobrze wiem gdzie mam iść. Witam się z panią recepcjonistką i siadam na ławce obok gabinetu 25. Na szczęście nie muszę długo czekać i zostaję przyjęta dokładnie o piętnastej. Po wymienieniu uprzejmości z młodą, jasnowłosą psycholożką, zajmuję miejsce na krześle obok wielkiego kaktusa:

– Co tam w twoim życiu słychać?

Zaczyna się. Przez piętnaście minut będzie starała się mnie wprowadzić w radosny nastrój, by potem go zniszczyć rozmową o śmierci. Odpowiadam tak, jak zwykle:

– Nic nowego.

– Może wydarzyło się coś ciekawego dzisiaj w szkole?

Wzruszam ramionami i wpatruję się w okno. Chodzę tutaj tylko na prośbę mamy i taty. Najchętniej poczytałabym teraz książkę lub posurfowała po Internecie. Nie pomaga mi również fakt, iż nie pałam do blondyny sympatią. Naprawdę, jest najgorszą psycholożką, jaką w życiu spotkałam. Nie wiem, dlaczego rodzice przenieśli mnie do niej. Co im zawiniła pani Dorota? Przy kolejnym pytaniu o moje samopoczucie przewracam oczami, a jasnowłosa w końcu przechodzi do progerii:

– Twoi rodzice poprosili mnie, żebym porozmawiała z tobą o wynikach badań. Może domyślasz się czegoś?

– Nie robię się młodsza, jeśli rozumie pani, co mam na myśli.

– Nie jest jeszcze tragicznie. Mogło być gorzej. – Słyszę niepewność w jej głosie. – Lekarze mówią, że wydolność twojego serca niepokojąco zmalała.

Nie wiem dlaczego, ale nie robi to na mnie większego wrażenia. Już dawno pogodziłam się z tym, że umrę. Pewnie zaczną mnie faszerować pigułkami i wozić po lekarzach jeszcze intensywniej niż dotąd. Wolałabym spędzić ostatnie miesiące życia jak najnormalniej, ale cóż począć... Odnajduję wzrok kobiety i spokojnie pytam:

– Ile czasu mi zostało?

– Lekarze mówią, że najwyżej rok.

Patrzy na mnie ze współczuciem i smutkiem. Odwracam się i, rzucając szybkie „Dziękuję", wychodzę z gabinetu. Na korytarzu zastaję płaczących rodziców, którzy na mój widok szybko ścierają łzy i zamykają mnie w uścisku. Przyciskam czoło do bluzki mamy i mówię:

– Kocham was.

– My ciebie też, księżniczko – odpowiada tata.

W samochodzie odbieram wiadomość od przyjaciółki. Mateusz dał jej kosza.

Nie wiem, czemu, ale ten fakt wywiera na mnie jeszcze większe wrażenie, niż informacja o mojej coraz bliższej śmierci. Uświadamiam sobie, że Aniela zaczyna powoli dorastać, a to banalne zauroczenie jest tylko przedsmakiem tego, co już wkrótce przygotuje dla niej los. Jedna z najbliższych mi osób wkracza właśnie na drogę, która na zawsze pozostanie dla mnie zamknięta. Nawet gdybym pożyła jeszcze trochę (na Wikipedii czytałam, że rekordziści z progerią dożywali nawet do 17 lat), jaki chłopak chciałby związać się z łysą dziewczyną, która nie sięga mu nawet do piersi, a jej codzienny zestaw leków jest większy niż jego babci? Kto uwikłałby się w związek, który nie ma żadnej przyszłości? Z resztą lekarze mówili mi, że dzieci z progerią nigdy tak naprawdę nie dojrzewają płciowo. Nigdy nie wyjdę za mąż, nie zostanę matką, nie podejmę żadnej pracy. Całe moje życie zamknie się w tym, co u normalnych ludzi nazywa się dzieciństwem, choć w moim przypadku nawet nie wiem, czy można to tak zdefiniować. Dzieciństwo w powszechnym rozumieniu to pewien okres, fragment życia, który poprzedza dorosłość. U mnie nie poprzedza niczego, nie jest fragmentem, jest wszystkim, na co mogę liczyć. Moja poprzednia psycholożka raz powiedziała mi, że jestem ponad wiek dojrzała emocjonalnie. Zasugerowała, że poważnością i pochłanianiem wiedzy staram się stworzyć sobie choć namiastkę dorosłości, spróbować pojąć, jak wygląda świadome, odpowiedzialne życie, czym różni się od tego kojarzonego z dziećmi radosnego pływania na statkach wyobraźni po oceanie beztroski. Jestem pomyłką genetyczną, wybrykiem natury, ni to dzieckiem, ni to staruszką. Dzieciństwo było całym moim życiem, a jednocześnie pod niektórymi względami wcale go nie miałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: