Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień, jak codzień

Autorzy: Nieznana_Margot i your_queen69


- Dzień dobry, Abrahamie - przywitałem się ze swoim synem, siadając przy stole, wokół którego jak zawsze znajdowało się wiele staroci.

Abe spojrzał zdziwiony na swój zegarek.

- Jo jeszcze nie dzwoniła? - zapytał, ignorując moje uprzejmości.

Westchnąłęm i pokiwałem głową.

- Czy zdarzyło się coś, o czym powinieniem wiedzieć?

Nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ w drugim pokoju rozdzwonił się telefon. Natychmiast wstałem od stołu i udałem się do sąsiedniego pomieszczenia, aby odebrać. Podniosłem słuchawkę i przyłożyłem do ucha, słysząc od razu głos detektyw Martinez.

- Mamy sprawę.

- Dzień dobry, Jo. Jak mija dzień?

- Henry, nie mam czasu na zbędną gadkę. Spotkamy się za 15 minut w parku na skrzyżowaniu Czwartej i Bedford - westchnąłem cicho, słysząc, że tuż po zakończeniu zdania, rozłączyła się. Oni wszyscy wciąż się śpieszyli i nie mieli czasu, choć może to ja wyolbrzymiam ich pośpiech. W końcu sam mam wieczność.

— Jo ma doprawdy świetne wyczucie czasu — powiedziałem w stronę Abrahama, uśmiechając się przy tym — Odpowiesz na pytanie teraz czy kiedy wrócimy? — zapytałem jeszcze, zerkając przez ramię na syna.

Ten podniósł się jedynie z krzesła i machnął zbywająco ręką, co odebrałem jako znak, że odpowiedź wcale nie jest istotna. Uwierzyłem.

Na miejsce dotarliśmy siedem minut przed wyznaczonym czasem, jednak Jo już czekała w pobliżu. Gdy tylko nas zobaczyła, podeszła szybkim krokiem i od razu przeszła do rzeczy:

— Znaleźliśmy zwłoki niedaleko stąd, zaraz tam pójdziemy. Wszystko wskazuje na samobójstwo, ale mógłbyś się temu przyjrzeć — oznajmiła, po czym pośpiesznie ruszyła przez park, ewidentnie wymagając, żebym poszedł za nią, więc tak też zrobiłem.

Zwłoki leżały przy ławce w odgrodzonej policyjną taśmą części parku. Ofiarą była dziewczyna, na oko dwudziestopięcioletnia. Jeden z rękawów, a dokładnie to lewy, przesiąknięty był krwią, która już zabrudziła ziemię.

Spojrzałem na Jo, która, w rękach odzianych w niebieksie lateksowe, rękawiczki trzymała ID ofiary, jednak nie było mi to potrzebne, aby stwierdzić oczywiste fakty.

- Skrzypaczka, nie starsza niż 24 lata, była zaręczona lub nadal jest, ale zniknął pierścionek - oznajmiłem prędzej niż Jo była w stanie coś powiedzieć.

Kiedy zobaczylem wyraz jej twarzy, od razu rozpocząłem wyjaśnianie:

- Ślad na palcu serdecznym lewej dłoni wyraźnie wskazuje na obecność, a właściwie nieobecność pierścionka zaręczynowego, jest studentką, co możemy wywnioskować ze śladów tuszu na jej palcach, także nie może być starsza niż 24 lata, a otarcia na opuszkach palców sugerują, że gra na jakimś instrumencie strunowym, jednak dzięki bladym sińcom pod brodą możemy dokładnie stwierdzić, że są to skrzypce - objaśniłem i posłałem Martinez lekki uśmiech.

Kilka godzin później, razem z Lucas'em dokonywaliśmy sekcji zwłok. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że faktycznie było to samobójstwo, jednak po krótkiej analizie ciała zauważyłem delikatne otarcie przy skroni nad prawym uchem, a po dokładnym przeczytaniu listu pożegnalnego, byłem na sto procent przekonany, że było to morderstwo.

— To nie samobójstwo — oznajmiłem Jo, gdy spotkaliśmy się po sekcji — To morderstwo, raczej zaplanowane. Zginęła od jednego, precyzyjnego cięcia, niczym z lekarskiej ręki, a na jej ręce znaleziono kilka zrobionych później ran. W dodatku otarcie nad skronią... ktoś jej groził pistoletem.

— Nie podcięłaby sobie żył z pistoletem przy głowie... — zauważyła, całkiem słusznie, Jo — Mogła najpierw próbować się zastrzelić, ale nie dała rady, więc spróbowała inaczej. I skąd wiesz, że zabójcza rana została zrobiona przed innymi? Do tego trzeba dokładniejszej sekcji, Henry — dodała.

Skinąłem głową, uśmiechając się lekko.

— Pistoletem skłoniono ją do napisania listu pożegnalnego — odparłem — Ułożenie ran wskazuje na to, którą zrobiono pierwszą, możesz poczekać na wyniki sekcji, ale gwarantuję, że tylko potwierdzą one moje słowa. Pistolet przyłożył jej ktoś inny, ona sama, gdyby faktycznie próbowała, nie trzymałaby go na tyle blisko i mocno, żeby zostawić ślad. To morderstwo, zaufaj mi. Podejrzewam, że mógł mieć z tym coś wspólnego jej narzeczony, to by tłumaczyło zniknięcie pierścionka. Wiesz coś o nim?

Jo zerknęła w papiery, które miała ze sobą i z błyskiem w oku po chwili spojrzała na mnie.

- Wspominałeś coś o lekarskiej precyzji? Tak się składa, że jej narzeczony, David Beckers praktykuje w szpitalu na naszej ulicy - oznajmiła.

Na oddziale dowiedzieliśmy się, że chłopak nie pojawiał się tam już od paru dni, więc naszym następnym celem było jego mieszkanie. Przez godziny szczytu jechaliśmy 5 na godzinę, w dodatku cały czas się zatrzymując. Pod blok Beckersa dotarliśmy około póltorej godziny później. Kiedy wysiedliśmy z samochodu, Jo naładowała swoją broń i zawiesiła odznakę na szyi. Weszliśmy do budynku i udaliśmy się na trzecie piętro, gdzie znajdowało się mieszkanie David'a.

- Otwierać, policja! - Jo zastukała w drzwi.

Po paru sekundach oczekiwania i ciszy, usłyszeliśmy huk otwieranych z impetem drzwi parę pięter wyżej. Oboje ruszyliśmy biegiem schodami w górę, gdzie najprawdopodobniej uciekał narzeczony naszej ofiary. Nie myliłem się. Udało mi się dojrzeć sylwetkę mężczyzny, którego twarz skrywał ciemny kaptur. Trzymał w dłoni pistolet, którym celował w naszą stronę. Chaotycznie, musiał mieć nikłe doświadczenie z bronią palną. Drżała mu ręka, to dawało nam znaczną przewagę. Po krótkim przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, ruszyłem w stronę uciekiniera, który, tak jak się spodziewałem, nie strzelił od razu. Zrobił to po krótkim zawahaniu, niecelnie. Zbyt pochłonęła go ucieczka na dach, by mógł spokojnie wycelować. Kula trafiła w ścianę. Domyśliłem się, że wystarczy zapędzić go w odpowiednie miejsce, gdzie nie będzie miał możliwości do ucieczki. Wówczas wykaże się słabym wystrzałem, a my złapiemy go bez większych problemów. Dach zdecydowanie się nadawał. Zabójca znalazł się tam, a ja tuż po nim. Reszta została w znacznym tyle. Mężczyzna ponownie strzelił, tym razem zbyt blisko. Wykorzystałem tę informację z myślą, że następnym razem spróbuje wyżej, więc schyliłem się gwałtownie, unikając kolejnego pocisku. Udało mi się dobiec do przeciwnika zanim ten przeładował broń. Wykręciłem mu rękę, w której trzymał pistolet, przez co dwa strzały wymierzył w powietrze. Doszło do szarpaniny, w tym zdecydowanie miał przewagę. Szybko udało mu się mnie docisnąć do ziemi, jednak zanim zdążył zrobić coś więcej, uderzyłem go gwałtownie w twarz. Chwycił się za krwawiący nos, wypuszczając z rąk pistolet, w skutek czego ten spadł z krawędzi budynku, której byliśmy niebezpiecznie blisko.

— Przykro mi, jednak sam pan musi przyznać, że to nie ja zacząłem — odezwałem się z jednej strony, by odwrócić jego uwagę od nadbiegającej Jo, a z drugiej... cóż, złamany nos nie był niczym przyjemnym.

Okazało się jednak, że zabójca nie odczytał moich słów jako wyrazu pokory, a wręcz przeciwnie. Oddał mi z wystarczającą siłą, bym wylądował parę metrów dalej. A przynajmniej wylądowałbym, gdyby budynek był jeszcze odrobinę dłuższy. W ten sposób podzieliłem los pistoletu, który, podobnie jak ja, uległ sile grawitacji. Potem była woda. Dużo wody.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: