Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Beze mnie

Autorzy: jednasikorka i Ammalinne


 Krzyki. Dużo krzyków. I dźwięk szybkich kroków obijających się o posadzkę. To słyszałam lub starałam się usłyszeć. Ilekroć próbowałam skupić wzrok lub słuch na czymkolwiek, ogromny ból w tyle głowy zaczynał mi w tym przeszkadzać.

Chciałam się rozejrzeć i spytać się kogoś o to, co tak właściwie się tu dzieje, ale gdy tylko spróbowałam unieść powieki lub rozchylić usta, one opadały. Czułam się, jakby ktoś położył mi na nich coś okropnie ciężkiego.

Po chwili do moich uszu dotarł dźwięk szybko otwieranych drzwi. Gdzie mnie wieźli? I dlaczego tak strasznie bolała mnie głowa? Usłyszałam, jak ci ludzie mówią coś o krwotoku i tragicznym wypadku, o tym, że muszą się spieszyć, a potem wszystko na moment ucichło.

Obudziłam się chwilę później. Miałam mroczki przed oczami, ale przynajmniej mogłam otworzyć oczy. Leżałam na stole operacyjnym, ale tym razem nic mi nie ciążyło na powiekach. Zauważyłam, że z łatwością słyszę wszystkie dźwięki i że nic już mnie nie boli. Obserwowałam pracę lekarzy. Pochylali się nade mną z skoncentrowanymi minami. Po ich czołach płynęły strużki potu, a na zielonych strojach widniały plamy od krwi. Mojej krwi. I pomimo że miałam hemofobię i w tej chwili powinnam zemdleć, zwymiotować lub co najmniej skrzywić się, nie zrobiłam tego. Nie, ponieważ coś innego mnie zaabsorbowało i przeraziło jednocześnie. A mianowicie strach w ich oczach.

Całe życie myślałam, że lekarze nie czują strachu, ze ratowanie życia jest dla nich czymś takim, jak dla piekarza wypiekanie świeżych bułeczek lub dla stolarza składanie mebli. W tej chwili zrozumiałam, że w żadnym wypadku tak nie jest. Bali się, że nie uda im się spełnić swojego zadania, że zawiodą, że nie zdołają mnie uratować.

Poczułam jak serce zaczyna szybciej bić, co nie było możliwe, ponieważ nie zauważyłam żadnych zmian na kardiomonitorze. Właściwie... To dlaczego ja się wybudziłam? I dlaczego nikt nie zwrócił na to uwagi?

Uniosłam jedną ze swoich dłoni i spojrzałam na nią. Była półprzezroczysta i ubrana w czarny, obcisły sweterek, w który założyłam dzisiaj rano. Nie widziałam żadnych śladów, wskazujących na to, że przeżyłam wypadek.

Zerknęłam na twarz lekarzy i na miejsce, w którym przed chwilą znajdowała się moja dłoń. A więc to tak. Nie zwrócili na nic uwagi, ponieważ nic nie widzieli.

Zacisnęłam usta w wąską linię. Czym w takim razie byłam? Duchem? Przecież jeszcze żyłam. Moje serce biło słabo, ale jednak jeszcze biło. Przynajmniej na to wskazywał kardiomonitor. Nie umarłam, a jednak opuściłam swoje ciało.

Po chwili zastanowienia, postanowiłam spróbować wstać. O dziwo, udało mi się. Stanęłam z boku i zaczęłam przyglądać się ich pracy. Nie bardzo wiedziałam co właściwie ze mną robili, dopóki nie podeszłam dostatecznie blisko. Dopiero wtedy zauważyłam wielki kawał szkła, który wbił się w dole mojego brzucha. Syknęłam, mimowolnie wyobrażając sobie ból, jaki musiał mną targać w trakcie tego wypadku.

Wypadku... Kiedy to się właściwie stało? I dlaczego? Nie mogłam sobie niczego przypomnieć. To było dziwne uczucie, jakby w mojej głowie znajdowała się dziura.

– Cholera. Doktorze, tracimy ją! – powiedziała z przerażeniem czarnoskóra kobieta, najwyraźniej będąca lekarzem asystującym.

Chciałam skupić się na tym, co mówili. W końcu dotyczyło to mojego życia. Jednak chwilę później coś innego zwróciło moją uwagę. On. Wpadł na salę z przerażeniem widniejącym w przekrwionych oczach. Rozejrzał się po niej, gdy w końcu zauważył mnie, która leżała na stole operacyjnym.

W tym samym momencie padł z bezsilności na kolana i zaczął kląć, wzywać imienia Boga, zapominając chyba o fakcie, że był ateistą.

Stanęłam obok i pogładziłam go po plecach. Chciałam go pocieszyć, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że zaraz do niego wrócę, ale nie mogłam nic zrobić, kompletnie nic.

Czułam się bezsilnie. Obserwowałam jak ulatywało ze mnie życie, jak osoba mi najdroższa cierpiała w najgorszych mękach, obserwując jak umierałam, a mogłam tylko stać z boku i obserwować. Cholera, jeżeli ten ktoś u góry istnieje, to powinien wiedzieć, że spierdolił sprawę.

Gdybym tylko mogła – zrobiłabym coś. Wróciła do swojego ciała i powiedziała, ze już nic mi nie jest, że już wszystko będzie dobrze.

Choć właściwie... Czemu nie mogłam tego zrobić? W tych wszystkich filmach tak właśnie się działo. Zacisnęłam usta i pochyliłam się nad sobą. Wyglądałam okropnie. Całą twarz miałam oblepioną zaschniętą krwią, która najwyraźniej wypływała z tyłu głowy. Przynajmniej wiedziałam już czemu tak bolało mnie wcześniej to miejsce.

Po cichu westchnęłam, patrząc na siebie, po czym powoli usiadłam na stole operacyjnym. Podchodziłam sceptycznie do tego pomysłu, ale nic lepszego nie przychodziło mi do głowy.

Ostatni raz zerknęłam na niego, zanim postanowiłam się położyć. W tym momencie ochroniarz, wezwany pospiesznie przez któregoś z lekarzy, zbierał go z podłogi i prosił o opuszczenie sali operacyjnej.

Początkowo nie stało się nic. Aż chciałam już wstać i tupnąć nogą, jak obrażona dziesięciolatka i zwyzywać tego Pana u góry. Lecz w momencie, w którym byłam już gotowa to zrobić usłyszałam długi pisk maszyny i wrzask lekarzy.

Chwilę później wszystko ściemniało.

Czułam się, jakbym zaczęła spadać, ale nie bałam się. Wręcz przeciwnie. Otworzyłam oczy i oddałam się tej czynności. Po jakimś czasie zaczęło mi to nawet sprawiać znikomą przyjemność. Tak skupiłam się na tej czynności, że dopiero po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że wokół mnie coś wiruje. Coś, jak sceny z filmów.

Wytężyłam wzrok z całych sił, starając się go skupić na pierwszej z nich. Uśmiechnęłam się sama do siebie, widząc scenę tak starą, że już prawie zapomnianą. Ja i on. Oboje szczerbaci, mali i brudni od ciągłej zabawy na podwórku. Obserwowałam jak z precyzją godną siedmiolatka przykleja mi plaster na zadrapane kolano.

Chwilę później zniknęła, a zamiast niej pojawiła się kolejna. My, około czternastoletni, grający w grę na konsoli. Ja z aparatem ortodontycznym na zębach, którego nienawidziłam z całego serca. On z młodzieńczym trądzikiem na twarzy. Krzyczeliśmy na siebie wniebogłosy i obrzucaliśmy się takimi epitetami, że aż uszy puchły.

Zaśmiałam się, widząc nas tańczących poloneza na studniówce. On miał dwie lewe nogi do tańca, więc to ja prowadziłam jego. Sama radziłam sobie dosyć średnio ze względu na makabrycznie wysokie buty, jakie uparłam się założyć, nie zważając na fakt, że nie potrafiłam postawić w nich nawet jednego kroku bez zachwiania się.

Następnie ujrzałam moment naszego pierwszego pocałunku. To było o północy w nowy rok, gdy oboje mieliśmy właśnie skończyć szkołę i pójść na studia. Widząc nas razem, momentalnie poczułam te przyjemne motyle w brzuchu i dreszcz na ciele, które odczuwałam w tamtym momencie.

Kolejnym wspomnieniem było malowanie naszego pierwszego wspólnego mieszkania. Zrobił nam wtedy te głupie czapeczki z gazet i uparł się, że musimy mieć je założone. Ubabrałam go w zamian farbą, a on w akcie zemsty zaczął gonić mnie z pędzlem po pokojach. Nasza podłoga do dziś nosi ślady tego incydentu.

Zaraz po tym mogłam zobaczyć ponownie moment naszych zaręczyn, czyli jedno z moich ulubionych wspomnień. To było totalnie szalone i niespodziewane, ponieważ oświadczył mi się na przystanku autobusowym. Potem wyjaśnił mi, że nosił ten pierścionek ze sobą przez tydzień i że gdyby nie teraz, to nie odważyłby się zrobić tego nigdy.

A potem wszystko zniknęła, a mnie ogarnęła dusząca czerń. Czy to była śmierć, czy powrót do życia? Nie wiem, ale zaciskałam kciuki z nadzieją, licząc na to drugie.

I wiecie co? Zawiodłam się.

Ocknęłam się w naszym pokoju, podczas gdy on, zazwyczaj niewzruszony, płakał. Siedział na naszym łóżku, trzymając w dłoniach nasze wspólne zdjęcie i cały drżał. Nigdy nie widziałam go płaczącego, jednak ten widok był tak naturalny i bolesny, że aż się w sobie skuliłam.

– Odeszłaś – wyszeptał słabo. – Odeszłaś i zostawiłaś mnie w tym pieprzonym świecie samego, jak gdybym miał sobie bez ciebie poradzić. Do kurwy nędzy, jeżeli potrzebuję czegoś bardziej od ciebie, to nie wiem czym to jest – mówił z mocą, o którą bym go nie podejrzewała. – Mieliśmy być zawsze razem, od dzieciaka do cholernej starości, a nie dostaliśmy nawet pieprzonej trzydziestki – wyjęczał, po czym rzucił naszym zdjęciem o ścianę.

Przez chwilę milczał i wydawało mi się, że ponownie stanie przede mną spokojny oraz silny mężczyzna, którego znałam. Zamiast tego rzucił się w kierunku szafy i wyjmując z niej moje ubrania, zaczął je rozdzierać i przytulać do policzków, jak gdyby to one były winne mojej śmierci.

– Mieliśmy być zawsze! – krzyczał podczas rozrzucania ich po pokoju z wściekłością. – Do cholernego końca świata, do kurewskiej komety, która uderzy w ten zepsuty świat! Na zawsze i na wieczność!

Gdy wszystkie moje ubrania były w strzępach rzucił naszym wspólnym laptopem o ścianę, a chwilę później zaczął tłuc wazony, które nałogowo kupowałam podczas naszych wycieczek do galerii. Wpadł w szał, czyste oraz zwierzęce szaleństwo, a ja widząc to miałam wrażenie, że umieram po raz kolejny.

– Miałaś być – Opadł bez sił na szary, puchowy dywan, do którego kupna namawiałam go dobre dwa miesiące. – Miałaś być – opadł bez sił na szary, puchowy dywan, do którego kupna namawiałam go dobre dwa miesiące. – Miałaś nie odchodzić, miałaś być o mojego boku do końca pieprzonej ery człowieka, a ciebie nie ma.

Usiadłam obok niego, i chociaż nie mógł tego poczuć, zaczęłam głaskać go po splątanych włosach. Uwielbiałam zatapiać w nie palce i pleść minimalne warkoczyki, chociaż zawsze kończyło się to kłótnią. Kreował się na silnego, pełnego spokoju oraz opanowania mężczyzny. Przede mną jednak nie widziałam swojego narzeczonego, a chłopca, który płacząc przytula twarz do różowego szlafroka.

– Miałaś urodzić mi dziecko albo trójkę dzieci – dodał z bólem. – Wybacz mi – wyszeptał, po czym otulił się moją kołdrą i zaczął szukać czegoś w mojej szafce. Patrzyłam z przerażeniem na to, jak unosi pozytywny test ciążowy. On sam nie wyglądał na zaskoczonego - przytulił go do piersi i zaczął mamrotać pod nosem słowa, które zdecydowanie nie nadawałyby się do druku. Zostałam przy nim tak długo, aż nie zasnął. Dopiero wtedy cicho się podniosłam i ostatecznie zniknęłam z jego życia, które musiał ułożyć sobie beze mnie.

Bo widzicie - nie zawsze wszystko kończy się szczęśliwie. Czasem zamiast wielkiego domu oraz trójki dzieci otrzymujemy śmierć, ból oraz rozpacz, które niszczą wszystko. Czasem zamiast miłości otrzymujemy nienawiść, a ja nienawidziłam siebie tak mocno, jak tylko mogłam. Pozostawiłam go z wiarą, że za rok lub dwa będzie tak, jak być powinno. Pozostawiłam go również w kłamstwie, bo te dwie kreseczki na teście ciążowym jak i dziecko w moim łonie nie należały do niego, a do mojego błędu. Odeszłam z nadzieją, że jego serce kiedyś na nowo wypełni się słodkim uczuciem, jakim jest miłość, a ta osoba nie zrani go tak, jak zraniłam go ja.

Nie zawsze wszystko kończy się szczęśliwie. On jednak zasłużył na to, by mieć swój prywatny happy end beze mnie. Bez osoby, która go zdradziła i nie zasługiwała na to, by dożyć z nim starości.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: