Czarny kruk
Character: Kurama
Wracałaś do domu, słuchając przez słuchawki muzyki z telefonu. Kiwałaś głową w rytm Twoich ulubionych piosenek, nie zwracając uwagi na świat wokół Ciebie. Skręciłaś w lewo, wchodząc na jezdnię i nie zauważając nadjeżdżającego z zawrotną prędkością motoru. Ze strachem zacisnęłaś powieki, czekając na niechybne uderzenie. Usłyszałaś pisk opon i głośny huk. Powoli otworzyłaś oczy i zauważyłaś obraz jak z horroru. Podbiegłaś do chłopaka, który leżał obok swojej maszyny. Zdjęłaś czarny kask, aby sprawdzić stan jego głowy. Oprócz kilku zadraśnięć nic poważnego mu nie groziło. Miałaś przynajmniej taką nadzieję. Nie chciałaś trafić za kratki za przypadkowe ,,zabójstwo" człowieka. Pochyliłaś się nad twarzą szatyna, nasłuchując jego oddechu.
- RKO - wyszeptał ledwie słyszalnie.
- C-co? - Wyjąkałaś, przerażona tym, że może mu jednak coś być.
- Zrób mi usta - usta - uśmiechnął się, podnosząc jeden kącik warg.
Wstałaś, otrzepując pobrudzone ubranie. Byłaś wściekła, zamartwiasz się stanem obcego Ci człowieka, a on ze spokojem Cię oszukuje.
- Jesteś kłamcą! Boże, ja tu myślę, że Cię zabiłam, a Tobie nic nie jest - agresywnie gestykulowałaś.
- Żadny Boże - uśmiechnął się, wstając - wystarczy Kurama i jakbyś nie zauważyła to jednak jestem poszkodowany - pokazał palcem rankę na ustach, z której wypływała krew.
Machnęłaś na to ręką, twierdząc iż to nic poważnego. Przeprosiłaś chłopaka za nieuwagę i zaczęłaś odchodzić od niego, chcąc w końcu dotrzeć do domu. Szatyn jednak chwycił Cię za łokieć i odwrócił w swoją stronę.
- W takim razie w zamian choć ze mną na kawę - posłał Ci perskie oczko.
- Niestety, ale - chciałaś potrzymać go w niepewności - Mogę się zgodzić tylko na gorącą czekoladę.
- Wystarczy - odparł i podniósł Cię, sadzając na swój motor.
Nigdy prędzej nie jeździłaś na czymś takim, dlatego też byłaś trochę przestraszona. Kiedy tylko motor z głośnym rykiem ruszył, objęłaś Kuramę w pasie, przywierając do niego całym swoim ciałem. Pisnęłaś słysząc jak chłopak specjalnie przyspiesza, na co Ty jeszcze mocniej go przytuliłaś. Poprawiłaś dłonie, przypadkowo zachaczając o zakazane dla Ciebie miejsce. Czy Ty zawsze musisz mieć takiej pecha?!
- Przepraszam! - Krzyknęłaś, aby szatyn dobrze Cię usłyszał.
- N-nic się nie stało - odparł, zapewne lekko zawstydzony.
Reszta drogi minęła bez większych problemów. Zauważyłaś tylko, że Kuramę otaczają dziwne zjawiska. Przez większość Waszej podróży, śledziły Was kruki, które nie chciały odstąpić chłopaka nawet na krok. Zeszliście z motoru, a szatyn odstraszył rękoma stado czarnych ptaków, zgromadzonych wokół Was.
- Nie myślisz, że to dziwne? - Zapytałaś, przechylając lekko głowę.
- Co masz na myśli? - Widziałaś strach w jego oczach? - Nie powinnaś się tym przejmować [Reader].
Może miał rację? Może jesteś ostatnio trochę przewrażliwiona? Ale, czekaj... czy Kurama przed chwilą wypowiedział Twoje imię? Nie mówiłaś mu jak się nazywasz, więc jakim cudem tak się do Ciebie zwrócił?
- Skąd mnie znasz?! - Zmarszczyłaś brwi. Może jest jakim zboczeńcem!
- Obserwowałem Cię - wzruszył ramionami - To nic osobistego.
Nic osobistego, tak?! Jasne, a może zna jeszcze rozmiar Twojego buta i stanika?! Szatyn złączył ze sobą Wasze dłonie i pokierował Cię w stronę pobliskiej kawiarenki. Odsunął dla ciebie krzesełko, a potem sam usiadł do stolika. Oboje zamówiliście swoje ulubione napoje oraz po jednej [smak] mufince. Zajadaliście się przepysznym deserem, nie mogąc przestać ze sobą rozmawiać. Przez cały czas śmialiście się do rozruchu, nie wiedząc nawet z czego. Nie obchodziły Cię dziwne spojrzenia klientów kawiarenki ani ciągle stojące za oknem kruki, które nie spuszczały z Was wzroku.
- Spotkamy się jutro? - Zapytał Kurama, płacąc za Wasze zamówienie.
Pokiwałaś twierdząco głową i uśmiechnęłaś się do niego, ukazując rząd białych zębów. Razem wyszliście z kawiarenki, trzymając się za ręce. Nie przeszkadzało Ci to za bardzo, szatyn był naprawdę miły, albo tylko takiego grał. Kurama odniósł Cię pod same drzwi Twojego domu, składając na Twojej dłoni delikatnego całusa.
Kilka dni później szatyn przepisał się do Twojej szkoły. Nie miałaś mu za złe tego, że ukrywał przed Tobą bycie idolem, po części nawet go rozumiałaś. Sama pewnie nie chciałabyś mówić to każdej napotkanej osobie. Może chciał sprawdzić, czy może się z Tobą szczerze przyjaźnić i czy go nie wystawisz, kiedy coś mu się nie uda. Spędzaliście ze sobą każdą wolną chwilę, ale niestety nie mogliście być sami. Wasze przyzwoitki - kruki - wszędzie za Wami latały.
Pewnego dnia, w Biały Dzień Kurama wręczył Ci własnoręcznie robione czekoladki. Próbował Cię nawet pocałować, co niezmiernie Cię cieszyło, ale coś jak zwykle musiało poszło nie tak. Chłopak nachylił się nad Tobą, a pomiędzy Waszymi twarzami przeleciał olbrzymi kruk z czerwonymi oczami.
- Co to ma być?! - Warknął Kurama.
- Może świat tego nie chce - zwiesiłaś smutno głowę.
- Przestań - podniósł Twój podbródek - spróbujemy w jakimś odosobnionym miejscu - puścił Ci oczko.
Kilka dni później szatyn zaprosił Cię podczas lunchu na dach. Mieliście zjeść razem jego bento, które sam przygotował tamtego ranka. Usiedliście obok siebie przy krańcu dachu, a szatyn przykrył Twoje ramiona swoją cienką, jeansową kurtką. Opatuliłaś się nią, wzdychając cudowny zapach chłopaka. Pachniała perfumami, które tak bardzo podobały Ci się w sklepie, ale były za drogie, więc zrezygnowałaś z kupna ich Kuramie. Jednak on postanowił je zakupić. Uśmiechnęłaś się i przytuliłaś do szatyna.
- Są cudowne - wyszeptałaś, wąchając jego skórę.
- Wiem - ucałował Twoje czoło - sama je wybrałaś.
Poprosiłaś szatyna, aby coś Ci zaśpiewał. Usłyszałaś wówczas po raz pierwszy piosenkę napisaną z myślą o Tobie. Przymknęłaś powieki i kołysałaś się w rytm głosu Kuramy, który śpiewał tylko i wyłącznie dla ciebie. Miałaś swój mały, osobisty koncert jednego z największych idoli nastolatek. Nagle szatyn ucichł i wstał, rozglądając się do okoła siebie.
- Coś się stało? - Zapytałaś.
Coś chwycił Cię za kostkę i pociagnęło w swoim kierunku. Zawisłaś w powietrzu, nie mając pod nogami żadnego gruntu, a tym bardziej przytulnego dachu. Usłyszałaś cichy chichot i ktoś lub coś puściło Twoją nogę, pozwalając Ci lecieć w dół. Zaczęłaś krzyczeć, ale nic Ci to nie dało. Kiedy już myślała, że to koniec Twojego żywota, znalazłaś się w czyichś ramionach. Uchyliłaś powieki, wpatrując się ze zdziwieniem w Kuramę. Chłopak miał skrzydła, najprawdziwsze czarne skrzydła jak u kruka.
- Już jesteś bezpieczna - wyszeptał, zbliżając się do Twojej twarzy.
- C-co robisz? - Patrzyłaś wszędzie tylko nie na niego.
- Yuichi jest duchem, który chce niszczyć miłość - wyjaśnił - Zamierzam, więc odebrać swoje należyte usta - usta i zniszczyć jego plany, aby dał nam wreszcie święty spokój - uśmiechnął się zawadniacko.
W końcu szatyn wpił się w Twoje usta, napierając na Ciebie swoim ciałem. Objęłaś jego szyję ramionami, aby być jak najbliżej niego i poczuć ciepło, które od niego emanowało. Kurama polizał Twoje wargi, które Ty po chwili uchyliłaś, pozwalając mu na zabawę z Twoim językiem.
- Nie boisz się? - Zapytał pomiędzy pocałunkami.
- Jestem tylko nieco zdziwiona - odparłaś, dotykając jego czarnych jak smoła piór.
- Przestań - jęknął - bo stracę nad sobą kontrolę [Reader] - wyszeptał, łącząc Wasze czoła.
Już wiedziałaś, że wykorzystasz kiedyś tą informację na Twoją korzyść, w bardzo niegrzeczny sposób. Ponownie złączyliście ze sobą usta, zatracając się w wspaniałym uczuciu, jakim jest miłość.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wybaczcie <ziewa> ale mam dzisiaj jeden z sennych dni :( dosłownie mogłabym spać cały dzień, a i tak pewnie czułabym się zmęczona XD ktoś też tak ma? :) pozdrawiam i dobrej nocki życzę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro