If I Die Young
( one shot inspirowany piosenką, którą możecie włączyć u góry :D )
„If I die young bury me in satin
Lay me down on a bed of roses"
Bellamy zadrżał z zimna, otulił się ciaśniej kurtką i rozejrzał po ponurym i szarym cmentarzu. Panował tutaj przygnębiający nastrój, który udzielał się chyba każdemu, kto tylko wszedł na ten teren. Jednakowe nagrobki stały w równych rzędach, pokryte czarnymi napisami informowały czyje ciało spoczywało pod ziemią. On sam stał nad jednym, dla niego najważniejszym. To ten kawałek szarego kamienia wskazywał miejsce, w którym spoczywa jej ciało. Tak ciężko było mu uwierzyć, że minął rok odkąd pierwszy raz musiał ją tutaj zostawić. Samą w tym okropnym, smutnym, zapomnianym przez wielu miejscu.
Kochał ją i nie potrafił sobie poradzić z jej śmiercią, to nie sprawiedliwe, że to właśnie ona zachorowała, a potem tak po prostu umarła. To wszystko działo się ta nagle. W jednym momencie całowali się i przytulali na moście, a w drugim ona leżała w szpitalnym łóżku, blada i wymizerniała.
Clarke i Bellamy siedzieli na kanapie i oglądali odcinek jakiegoś serialu, którego powtórki ciągle puszczali w telewizji. Oczywiście to, co leciało w kolorowym pudle interesowało ich najmniej, najważniejsze dla nich było, że byli razem. Blondynka oparła głowę o ramię Bellamy'ego i przymknęła oczy.
- Takie wieczory są najlepsze, wiesz? - powiedziała wtulając się w niego.
- Czemu? -zapytał się jej z uśmiechem.
- Bo nie liczy się gdzie jesteśmy ani co robimy. To jest najmniej ważne. Jasne, fajnie jest czasem gdzieś wyjść, wiesz do kina czy coś. Jednak dla mnie najważniejsze jest, że spędzamy razem czas, że możemy tak po prostu tutaj posiedzieć. - powiedziała nie otwierając oczu.
- Masz racje mała, takie są najlepsze – przytulił ją mocniej do siebie dziękując w myślach za to, że ma w ramionach taki skarb.
„Sink me in the river at dawn
Send me away with the words of a love song"
Jedna łza spłynęła po jego policzku. Pozwolił jej swobodnie opaść, zbyt głęboko zatopiony we wspomnieniach. Bardzo brakowało mu jej obecności, dotyku, głosu, zapachu, śmiechu... Całej jej. Kochał ją za tak wiele i za nic. W zasadzie za wszystko. Tak bardzo bolało, gdy ukochana osoba odchodziła w taki sposób. Gdy para po prostu się rozstawała zawsze osoba porzucona mogła liczyć, że gdzieś tą drugą zobaczy, w tej sytuacji to było całkowicie i niezaprzeczalnie niemożliwe. On już nigdy jej nie zobaczy na żywo, nie dotknie jej jedwabiście gładkich włosów. Jej nie było, przepadła, nie żyła, leżała parę metrów pod ziemią. Martwa.
- Nie patrz się tak na mnie – wycharczała pomiędzy jednym a drugim kaszlnięciem.
- Jak księżniczko? - zapytał Bellamy głaskając ją po dłoni.
- Tak, jakbyś już mnie żałował, wiesz? Jeszcze nie umarłam, został mi jakiś tydzień, może dwa.
- Przepraszam, po prostu nie potrafię sobie tego wyobrazić Clarke. Tak bardzo Cię kocham – położył głowę na jej kolanach, a ona powoli przeniosła swoją dłoń na jego włosy i wplotła w nie swoje palce. - Do tego kochanie wyglądasz tak krucho, delikatnie. Mam wrażenie, że zaraz się rozsypiesz – głos chłopaka zaczął się załamywać. - Tak bardzo Cię kocham...
- Ja Ciebie też kocham Bellamy i nie wiesz jak bardzo boli mnie, że muszę Cię zostawić. Gdy już mnie nie będzie.. – zaczęła słabo.
- Nie! Tego nie mów! Nie mów, że mam sobie kogoś znaleźć i inne tego typu pierdoły. Nie rób mi tego proszę -wyszeptał nie panując nad łzami.
„There's a boy here in town says he'll love me forever
Who would have thought forever could be severed by
The sharp knife of a short life, well
I've had just enough time „
Pamiętał ich pierwszą randkę, siedzieli w kawiarni, on zamówił czarną kawę, a ona late. Przyglądał się jej, gdy wsypywała cztery łyżeczki cukru i z niewiarygodnym skupieniem mieszała w swojej szklance. Z uśmiechem obserwował jak dmucha na powierzchnię kawy, jakby od tego miała ona wystygnąć, po czym bierze łyk. Próbował wtedy nie parsknąć śmiechem, gdy na jej twarzy pojawił się grymas świadczący o tym, że poparzyła sobie język. Była taka urocza, taka niesamowita i cudowna. Później zauważył, że zawsze robiła tak samo, był to jej nawyk, który zawsze go rozczulał.
Już nigdy tego nie zobaczy, nigdy nie zaśmieje się z jej poparzonego języka czy niemożliwej ilości cukru.
Była dla niego jak najlepszy rodzaj narkotyku, a on uzależniony stale wracał po więcej, po kolejny uśmiech, dotyk, pocałunek. Po jej śmierci wszystko się skończyło, jej zabrakło, a jego życie straciło sens. Bellamy zawsze kierował się emocjami, często najpierw robił, potem myślał. Ona była inna, musiała wszystko przemyśleć, działała racjonalnie. W tym związku on był sercem, ona mózgiem. Nie ma możliwości by serce żyło bez mózgu...
Cóż taka prawda, od roku jego życie było pustą egzystencją wypełnioną pracą i wizytami na cmentarzu. Ostatnio bywał tutaj częściej niż w domu.
Stał z boku i obserwował jak zrobiona z ciemnego drewna trumna powoli znikała w wykopanym wcześniej dole. Po jego policzku spłynęła łza, a stojąca obok Octavia ścisnęła jego rękę próbując dać mu trochę wsparcia. Jednak on stał niewzruszony, bez żadnej reakcji, bez emocji, prócz tej jednej łzy. Katował się tym widokiem, jak ciało jego księżniczki w drewnianej skrzynce znika. Zdawało mu się, że nie tylko ona została pogrzebana, wydawało mu się, że z jakąś jego częścią stało się dokładnie to samo. Przepadła, znikła, została zasypana ziemią.
- Tak bardzo Cię kocham, Clarke...
****
Hejka :D Przychodzę dzisiaj do was z tym one shotem trochę au modern, trochę smutnym. Powiedzcie mi proszę co o nim myślicie , jestem ciekawa waszych opinii. Nie mogę powiedzieć kiedy będzie kolejny ale postaram się jak najszybciej.
Pozdrawiam, do napisania :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro