ADOMMY - All I want for Christmas is you.
Nadszedł grudzień - miesiąc najbardziej wyczekiwanych przez Adama świąt. Boże Narodzenie. Od dziecka uwielbiał atmosferę tego niezwykłego czasu. Zawsze pomagał mamie przy przygotowywaniu potraw czy pieczeniu pierniczków, które miały zawisnąć na choince stojącej w rogu obszernego salonu. Tata Eber i jego młodszy brat, Neil woleli im nie przeszkadzać i zazwyczaj zaszywali się na piętrze. Dla piosenkarza rodzina była czymś więcej niż zwykłym elementem społeczeństwa. To zawsze tu się chronił, gdy przechodził przez ciężki okres w życiu. Ale ostatnio nie narzekał na brak passy: trasa koncertowa The Original High Tour, letnia trasa z Queen, występ w Rocky Horror Picture Show. Ten rok pod względem zawodowym mógł zaliczyć do udanych. Nawet objęcie funkcji jurora w australijskiej wersji X-Factora przekuł w sukces. Jego podopieczny, Isaiah wygrał i zdążył nagrać debiutancki album, który szturmem podbijał listy przebojów i sprzedażowe w wielu krajach. O tak, mógł być zadowolony zwłaszcza, że szykował dużą niespodziankę dla swoich fanów. Uniósł kubek z wytłoczonym na nim Świętym Mikołajem i upił łyk gorącej herbaty z miodem i cytryną patrząc na wirujące płatki śniegu, które opadały na ziemię pokrywając ją białym mokrym i zimnym puchem. Gdy był mały, razem z bratem lepili bałwana i obrzucali się śnieżkami. Czasem bardzo chciał wrócić do tych czasów, gdy jego jedynym zmartwieniem były stopnie w szkole. A teraz oboje dorośli, a Neil założył rodzinę. Jego szwagierka, Elissee była miłą i sympatyczną kobietą i Adam cieszył się, że jego brat odnalazł miłość swojego życia. Aktualnie przebywali na zewnątrz na długim spacerze. Pewnie Eber oprowadzał ich po mieście i pokazywał co się zmieniło. Adam razem z mamą zostali w domu czyniąc ostatnie przygotowania do wigilijnej wieczerzy.
- Adasiu, gdzie jesteś? - usłyszał wołanie matki, która zdawała się go szukać. - O, tu jesteś. Chodź, pomożesz mi zanieść jedzenie na stół. - mężczyzna oderwał się od rozmyślań na temat przemijającego roku. Odłożył kubek na parapet i udał się do kuchni, gdzie zniknęła jego rodzicielka i skąd dobiegały go nieziemskie zapachy pieczonego ciasta oraz przeróżnych smakołyków. Z reguły nie jadał tak tuczących dań ze względu na tendencję do tycia przez co był skazany na wieczną dietę. Oparł się o ladę, patrząc jak Leila kroi poszczególne składniki do jej popisowego dania, czyli karpia po żydowsku.
- Szkoda, że nikogo ze sobą nie przyprowadziłeś. Ten Tommy to miły chłopiec. - odezwała się Leila, kończąc przygotowania do Wigilii. Na te słowa Adam wywrócił oczami i odwrócił wzrok. Od prawie dwóch lat nie miał żadnego kontaktu ze swoim byłym gitarzystą i przyjacielem. Nie wiedział już dlaczego tak się stało. Byli ze sobą bardzo blisko. Stanowczo za blisko według mniemania jego niegdysiejszego chłopaka, Sauliego. To wtedy stosunki między nim,a Tommym zaczęły się psuć. Dlaczego nie zauważył, że Fin usiłował ich zniszczyć? Udało mu się to za cichym przyzwoleniem wokalisty. A potem wszystko potoczyło się z górki. Mimo pozornej przyjaźni Adam wyczuł, że coś się stanie. I miał rację. Tommy zerwał z nim wszelkie kontakty: przestał odbierać telefony, odpisywać na SMS-y czy na Twitterze. Adamowi było przykro, że tak po prostu został odrzucony. Ale nie dziwił mu się. On zawalił. Nie dostrzegł, że blondyn go kochał.
- Mamo, Tommy nigdy nie był moim chłopakiem. - jęknął cierpiętniczo, ukrywając twarz w dłoniach. Jego matka od kiedy poznała blondyna nie przestawała się rozpływać w zachwytach do niego, zapaławszy do Ratliffa sympatią. Za to nigdy nie polubiła Sauliego, prawdziwego chłopaka mężczyzny. Nie potrafiła tego wyjaśnić w sensowny sposób. Nie lubiła go i basta.
- A szkoda. Gdybyś tylko widział jak się na Ciebie patrzył. To nie wyglądało mi tylko na przyjaźń. - po tych słowach pani Lambert wzięła wazę z zupą i udała się do jadalni. Adam został sam w kuchni z piernikiem w ręce, którego ostrożnie podgryzał. Ponownie się zamyślił. Chciałby się znów zobaczyć z Tommym. Powiedzieć mu jak się czuł przez ostatnie dwa lata bez niego. Tylko jak? Przygryzł wargę. Mógł mieć tylko nadzieję, że nie zmienił ani numeru telefonu, ani adresu zamieszkania. Bo planował mu złożyć niezapowiedzianą wizytę. Jak tak pomyślał, tak też zrobił.
- Mamo! Muszę coś załatwić! - zawołał, w biegu chwytając swój płaszcz i wybiegając z domu, mijając wracających Ebera, Neila i Elissee wraz z Masonem. Zignorował ich spojrzenia, wsiadając do samochodu cicho modląc się o to, aby odpalił. Brum, brum. Silnik cicho zamruczał. Adam odetchnął z ulgą, szybko wyjeżdżając z podjazdu jego domu rodzinnego. Odjechał z piskiem opon. Czekała go kilkugodzinna podróż, a raczej przeprawa przez zaśnieżone drogi do Burbanku.
- A tego gdzie pognało? - spytał wyraźnie zdziwiony Eber, obserwując oddalającego się w tumanach śniegu samochód najstarszego syna. Leila ujęła go pod ramię, uśmiechając się znacząco.
- Pojechał po coś, co utracił przed laty. Chodź, po zmarzniesz. - kobieta popchnęła męża do środka, jednocześnie obracając się, by spojrzeć w miejsce, gdzie zniknął jej syn. - "Oby tylko to znalazł." - pomyślała, po czym zniknęła we wnętrzu domostwa, aby celebrować Boże Narodzenie.
W międzyczasie Adam pędził jak szalony przez ulice San Diego, wciskając gaz do dechy. Oby tylko policja by go nie złapała. Zacisnął dłonie na kierownicy tak, że zbielały mu knykcie. Jeszcze nigdy tak desperacko nie pragnął zobaczyć kogoś, kogo kochał od wielu lat. Dlaczego dopiero teraz to sobie uświadomił, gdy go stracił prawdopodobnie na zawsze? Był głupi, cholernie głupi. Przeczesał palcami włosy, rujnując uprzednio ułożoną fryzurę. Co chwila trąbił, gdy jakiś głąb zajeżdżał mu drogę. Dlaczego wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu?
Tymczasem w innym mieście o nazwie Burbank w pewnym mieszkaniu panowały egipskie ciemności. Żadne światełka, czy choinka nie zdobiła żadnego z pomieszczeń. Wyglądało na całkowicie opuszczone. Wszelkie meble, szafki, półki pokrywała warstwa kurzu. Okna zabrudzone przez opady śniegu - dawno nie czyszczone. Sam właściciel lokalu - Thomas Ratliff siedział w bezruchu w jednym z foteli, bezwładnie głaszcząc swoją suczkę, Ettę, która usadowiła mu się na kolanach i cicho posapywała. I tak od prawie dwóch miesięcy. Puste, bez emocji brązowe oczy wpatrywały się w sypiący śnieg. Zupełnie nie czuł atmosfery świąt. Nie bez mamy, którą bardzo kochał. A teraz, gdy odeszła pogrążył się w żałobie. Jego siostra, Lisa usiłowała wyrwać go z tego marazmu i zaprosiła go na Wigilię do siebie, lecz mężczyzna odmówił. Nie chciał psuć nastroju. Lepiej znosił swoją samotność. Przymknął opuchnięte od płaczu, pozbawione makijażu powieki. Czuł się wykończony. Przede wszystkim emocjonalnie i psychicznie. Prawie wogóle nie jadł, przez co zarys kości policzkowych wyostrzył się, a kontur twarzy stał się bardziej wyraźny. Przestał farbować włosy, stając się fanem własnych ciemnobrązowych włosów, które opadały mu długą gęstą grzywką na czoło. Skulił się jeszcze bardziej jakby chcąc zniknąć z tego świata. Tylko suczka podtrzymywała go przy normalnym funkcjonowaniu. Inaczej pewnie by się zagłodził na śmierć. Od tych dwóch miesięcy przestał wychodzić z domu. Ból po stracie rodzicielki był jeszcze zbyt świeży. A do tego okres świąteczny dobił go jeszcze bardziej. Jako dziecko uwielbiał dostawać prezenty oraz pić gorące kakao wygrzewając się przed kominkiem. To już należało do zamierzchłej przeszłości. Czas okrutnej dorosłości uderzył w trzydziestopięcioletniego gitarzystę niczym huragan. Mógłby tak siedzieć do swojej śmierci, gdy rozległo się pukanie, a raczej walenie w drzwi. Mężczyzna zwrócił głowę w kierunku źródła hałasu, ale nie ruszył się z miejsca. Etta warknęła, schodząc mu z kolan i wolno poczłapała w stronę drzwi. Tommy wiedział, że to nie Lisa, która mieszkała na drugim końcu miasta.
- Tommy! Tommy, jesteś tam? To ja, Adam. Proszę, wpuść mnie do środka. Chcę pogadać i przeprosić. - tego się niespodziewał. Adam raczył sobie o nim przypomnieć. Mężczyzna z początku się nie odezwał, obejmując kolana ramionami. Nie chciał się z nim widzieć. Nie po tym jak złamał mu serce i zostawił, wierząc temu fińskiemu gnojkowi. Przygryzł dolną wargę niemal do krwi.
- Tommy...chciałbym Cię przeprosić. Za to co zrobiłem i jak Cię potraktowałem. Strasznie mi przykro za to, co się stało. Byłem głupi wierząc we wszystko co Sauli mi mówił. Powinienem mieć własny rozum, a nie ślepo za nim podążać. Żałuję, cholernie żałuję. Zrobię wszystko, żebyś mi tylko wybaczył. Tylko proszę, otwórz mi. - wokalista wziął głęboki wdech, opierając się czołem o szmaragdowozielone drzwi. Serce biło mu szybko w piersi, oczekując w napięciu na reakcję byłego gitarzysty. Nie musiał dłużej czekać. Po chwili drzwi się uchyliły i ukazała się w nich wychudzona pobladła twarz Tommy'ego przerażająco kontrastując z niemal czarnymi oczami i włosami. Koszula oraz spodnie zwisały z niego tworząc obraz nędzy i rozpaczy. Usta Ratliffa lekko krwawiły.
- Boże, Tommy, co się stało? - przeraził się Adam, lustrując go wzrokiem. Nie tego się spodziewał po przybyciu na miejsce. Kondycja mężczyzny prezentowała się o wiele gorzej niż myślał. Gitarzysta oparł się nonszalancko o framugę drzwi, patrząc się na niego beznamiętnie. Jakby został totalnie wyprany z uczuć.
- A od kiedy to Cię obchodzi, co Lambert? - parsknął ironicznie, wywracając oczami. Przychodził tu jak gdyby nigdy nic i dopytuje się co u niego.
- Od zawsze. Od zawsze mnie obchodzisz. - Adam był zbyt zdesperowany, aby po prostu tak odpuścić. Musiał z nim porozmawiać i odzyskać straconą miłość. I nie podda się tak łatwo.
- To czemu Cię nie było, gdy Cię najbardziej potrzebowałem? - spytał cicho Tommy, tracąc co nieco na swojej hardości. Przed oczami wokalisty ukazał się drobny, przygnieciony ciężarem problemów mężczyzna o niesamowitym talencie. W tej chwili zrobiło mu się go żal. Natychmiast podszedł do niego i przytulił do siebie. Blondyn wyraźnie drżał jakby zbierało mu się na płacz.
- Ciii, jestem przy Tobie. Nie jesteś sam. - szepnął mu do ucha, głaszcząc po aksamitnie miękkich włosach. W Tommym pękły jakieś wewnętrzne tamy i mężczyzna zaczął szlochać w płaszcz Lamberta. Ten szeptał kojące słowa, starając się go jakoś pocieszyć. Nie uśmiechało mu się widzieć blondyna w takim stanie.
- Ja nie potrafię...nie potrafię przestać myśleć o mojej mamie. - wyszlochał Tommy, pozwalając, aby świeże łzy spływały mu po policzkach. Adam kciukiem ocierał mu łzy.
- Wiem, skarbie, wiem...Mogę tylko wyobrazić Twój ból, ale uwierz mi, że czas zaleczy rany. I jestem pewien, że Twoja mama nie chciałaby widzieć Cię smutnego zwłaszcza w tak magiczny czas jak święta. - wyszeptał Adam, całując go w czubek głowy.
- A właściwie co ty tu robisz? Nie powinieneś być u Twoich rodziców? - Tommy otarł łzy i nieco się uspokoił.
- Powinienem, ale mama uświadomiła mi jakim głupcem byłem i jestem. I oto jestem. - uśmiechnął się lekko, głaszcząc go po policzku. - Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo jest mi przykro. Ja...- nie skończył, gdyż Tommy uciszył go, przykładając palec do jego ust.
- Ważne, że jesteś. - szczupły mężczyzna owinął ręce wokół szyi Adama, który wpatrywał się jak urzeczony w czekoladowe tęczówki przyjaciela, który zdawał się czuć lepiej.
- I już zostanę. - po tych słowach obaj mężczyźni zniknęli we wnętrzu mieszkania, a co dalej się działo pozostanie dla nas słodką tajemnicą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro