83
Chodzę w kółko po salonie. Jason dalej próbuje się dodzwonić do ludzi mojego męża, ale żaden z nich nie raczy odebrać. A z tego co się dowiedziałam to jest dość dziwne, bo ich głównym zadaniem jest być pod telefonem, a oni nawet tego dobrze zrobić nie potrafią.
— Niech tylko Harry wróci do domu. Ja muszę być ciągle pod jego kontrolą, a ten znika i nawet nie pomyśli, że mogę się martwić.
Jestem wprost wściekła. Przed napiciem się mojej ukochanej whiskey powstrzymuje mnie tylko to, że jestem w ciąży i alkohol mógłby zaszkodzić dziecku. A ono i tak ma ze mną ciężko przez to, że ciągle dostarczam mu coraz większe dawki stresu.
— Jak cię zobaczy w tym stanie to na pewno się ucieszy — przystaje na jego słowa i wymownie na niego spoglądam. Co on ma na myśli? — Z daleka widać, że ci na nim zależy. A może nawet sobie pomyśli, że się w nim zakochałaś.
— To nie twoja sprawa — warczę do niego. Ostatnio mocno się zagalopowuje.
Nie w kwestii Jasona leży by rozstrzygać to czy kocham Harry'ego. Sama nawet nie potrafię sobie odpowiedzieć jak to u mnie jest. Harry na pewno nie jest mi obojętny, ale czy go kocham? Nie mam pojęcia. I to nie jest czas na zastanawianie się na ten temat.
— Jest sygnał — informuje ochroniarz. Wreszcie się czegoś dowiem — No i gdzie wy jesteście? — pyta do telefonu.
Nie słyszę rozmowy, ale po minie Jasona widzę, że stało się coś złego.
— Okej, jak tylko będziesz miał więcej informacji to dzwoń. To czy powiem o wszystkim pani Styles jest obecnie naszym najmniejszym problemem — a te słowa to już sprawiają, że naprawdę zaczynam się bać.
Jason kończy połączenie i spogląda na mnie przerażającym wzrokiem, aż ciarki przebiegają po moim ciele.
— Twój mąż pojechał do tego co podobno stał za atakiem na ciebie i tamten niestety się tego spodziewał. Podobno siedział z bombą na kolanach i domagał się rozmowy sam na sam z twoim mężem.
Te słowa są dla mnie niczym cios zadany nożem. Prawie, że upadam, ale w porę Jason się do mnie zbliża i mnie łapie. Pomaga mi dojść do kanapy i na niej usiąść.
— Bomba? Czemu on tam w ogóle wchodził? Powinien siedzieć w domu i kazać przywieść tu tego człowieka! — do moich oczu napływają łzy. Nie chce teraz stracić Harry'ego. Na samą myśl o tym, że może mu się coś stać robi mi się nie dobrze.
Nie zgadzam się!
— Spokojnie, snajper już się ustawia i szybko znajdzie odpowiedni moment żeby oddać strzał — pociesza mnie. Lecz nie wiem czy cokolwiek oprócz powrotu mojego męża może sprawić bym poczuła się lepiej.
Ja chce go zobaczyć. Chce by znowu mnie przytulił, pocałował.
— Ale tam do cholery jest bomba! A co jeśli ona wybuchnie! — nie mogę już dłużej być silna. Zalewam się łzami.
Wiem, że to teraz w niczym nie pomoże. Muszę się ogarnąć. Nie mogę teraz siedzieć i wypłakiwać sobie oczu. Czas działać, od użalania się nad sobą nic się nie zmieni.
— Musisz mnie tam zabrać — rozkazuje. Powoli też wstaje, dłonią ocieram łzy z policzków.
— To naprawdę nie jest dobry pomysł. Poczekamy i za chwilę dostaniemy jakąś informacje. A może twój mąż już tu jedzie — opowiada mi te bajki by mnie powstrzymać przed wyjazdem.
Tym razem na pewno mu się nie uda.
— Masz w tej chwili mnie tam zawieść — mówię głosem nie znoszącym sprzeciwu. Po wyrazie twarzy mojego ochroniarza jednak widać, że nie zamierza tego robić.
Niby jestem taka ważna, a jak przychodzi co do czego to nikt nawet nie ma zamiaru mnie słuchać. To musi się jak najszybciej zmienić.
— Sam mówiłeś, że Harry chce się ciebie pozbyć. Jeśli mnie tam nie zawieziesz to cię nie obronię. A jeśli stanie się najgorsze to pamiętaj, że ja tu będę rządzić!
Waha się. Widać to po nim.
— Sam nawet nie wiem gdzie oni pojechali. A jeśli teraz zadzwonię i się o to zapytam to się zorientują, że robię to na twoje polecenie. Verino nikt mi nie udzieli tej informacji. Jesteś żoną szefa i dodatkowo w ciąży. Nikt cię nie narazi, jesteś teraz zbyt ważna.
Ważna? Nigdy nie czułam się dla nikogo ważna. Zawsze jestem tylko środkiem do celu. Nikt nie interesuje się moimi uczuciami.
Znowu mimowolnie wybucham płaczem.
I Jason robi coś czego naprawdę się nie spodziewałam. A mianowicie zbliża się do mnie i mnie przytula. I chociaż jestem nadal na niego zła to wpadam w jego ramiona.
— Nie chce by cokolwiek mu się stało — wypłakuje mu się w ramię.
On delikatnie głaszcze mnie po plecach.
— Tacy jak twój mąż tak łatwo nie umierają. Nie jeden już próbował się go pozbyć, ale żadnemu się nie udało — marnie mnie pociesza. Nie mam pojęcia czy istnieją jakiekolwiek słowa, które sprawiłby, że poczułabym się lepiej.
— Ostatnio ciągle byłam dla niego podła. On się starał, a ja robiłam wszystko by doprowadzić do kłótni.
— Nie myśl o tym teraz — szepcze.
— Ale to prawda. Sama chciałam siebie przekonać, że on jest mi obojętny, a od dłuższego czasu tak nie jest.
— Musisz się uspokoić — kolejny raz odprowadza mnie na kanapę. Tym razem jednak siada przy mnie. — Może poproszę Adele by przygotowała ci coś na uspokojenie. Zrobiłaś się bardzo blada.
Kręcę przecząco głową.
— Jak już nie myślisz o sobie to pomyśl o tym małym dziecku. Przecież ono nic nie zrobiło i to o nie musisz się przede wszystkim martwić — uświadamia mi to co już wiem. Lecz to zupełnie co innego usłyszeć to od kogoś obcego.
Opieram głowę o jego ramię, bo potrzebuję chociaż odrobinę bliskości.
— Co wy robicie? — nagle dociera do mnie dobrze znany mi głos. Gwałtownie wstaje i podbiegam do mojego męża. Wtulam się w jego ciało, ale on mnie nie obejmuje. — Odpowiesz na pytanie?
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro