Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

60


Ledwo się powstrzymuję przed okrzykiem radości. Ver może być w ciąży, to na co tak długo czekałem może się wreszcie spełnić. Szkoda tylko, że zegrało się to w tak okropnym czasie. Verina jest zrozpaczona i na pewno nie uda mi się poprawić jej humoru.

- W tym przypadku nie mam zamiaru ufać jakimś testom. Musi cię zbadać lekarz, przebież się, a ja na szybko załatwię ci wizytę - dla zwykłych ludzi załatwienie wizyty u lekarza z godziny na godzinę wydaje się niemożliwe, a dla mnie wystarczy jeden telefon.

- Nie mam zamiaru nigdzie chodzić, test wystarczy - oznajmia dalej przytulając do siebie poduszkę. Czemu do cholery ona musi być taka trudna. Wiem, że cierpi, ale może nosić moje dziecko i to o nim powinniśmy myśleć.

Peter'owi i tak już nic życia nie zwróci.

- Przypominam, że już raz poroniłeś, Nie możemy dopuścić do tego by znów nas to spotkało.

- Niepotrzebnie ci mówiłam - oznajmia i odwraca się do mnie plecami. Biorę głęboki oddech by się chociaż odrobinę uspokoić. Nie mogę sobie pozwolić na wybuch złości, lecz nie ukrywam, że moja żona obecnie mocno nadszarpuje moje nerwy.

Kładę się obok Veriny i obejmuje ramieniem jej brzuch.

Szczerze to sam jestem tak wykończony, że mam ochotę przymknąć oczy i zasnąć.

- Wcale nie jest pewne, że jestem w ciąży. Okres mi się odrobinę spóźnia i raz straciłam przytomność. To tylko podejrzenia, a ty niepotrzebnie robisz sobie nadzieje - zaczynam masować jej brzuszek. Tak bardzo bym pragnął żeby wreszcie szczęście się do mnie uśmiechnęło.

Kurwa ja chcę tylko dziecka z kobietą, którą kocham, nie jest to chyba tak wiele.

- Mimo wszystko chciałbym to sprawdzić, a nawet jeśli nie jesteś w ciąży to trzeba dokładnie sprawdzić przyczynę twojego omdlenia. Może potrzebujesz jakichś witamin.

Odwraca się tak, że teraz leży płasko na plecach. Jej policzki są mokre od łez.

- Mam nadzieję, że nie przeszkodzisz mi jak będę chciała pójść do kaplicy pożegnać Petera. Nigdy bym ci nie wybaczyła jeśli byś mi tego zabronił.

Niestety to wiem. A bardzo mnie korci by jej tego zabronić, bo po pierwsze ktoś na ich terenie zastrzelił syna Rona, a dodatkowo wiem, że jej rodzina z ogromną ochotą rozwiązała by nasze małżeństwo, lecz Peter zawsze działał w moim interesie i Ver go kochała. W tej kwestii muszę się jej ugiąć.

- Pójdziesz tam ze mną. Nie odstąpię cię nawet na krok - kiwa głową na tak. Nie wie jednak, że to jeszcze nie koniec. - Musisz też zgodzić się na te badania. Jeśli nie będę miał pewności, że wszystko z tobą dobrze to możesz być pewna, że nie opuścisz tego domu.

- Teraz test, a lekarz dopiero po pogrzebie - od kiedy ona zrobiła się taka uparta i nieposłuszna. Wcześniej zachowywała się dużo uleglej.

Już otwieram usta by powiedzieć, że się nie zgadzam, ale ona szybko wchodzi mi w słowa.

- Tylko ty możesz zdecydować jak będą wyglądać nasze relacje. Ja chciałabym żebyśmy żyli w zgodzie, ale wszystko zależy od ciebie.

Na chwilę przymykam oczy i zaciskam pięści. Nie mogą ponieść mnie emocje, Nie wolno mi jej wystraszyć.

- Dobrze skarbie - sam nie wierzę, że to mówię, ale cóż. Dla ukochanej robi się wszystko.

***

Testy ciążowe zostają nam dowiezione w zaledwie kilka minut. Kazałem kupić te najlepsze, bo nie chciałbym sobie niepotrzebnie narobić nadziei. Bardzo mi zależy na tym dziecku.

- Nasikałam już na wszystkie - oznajmia Verina opuszczając toaletę. Jej telefon wydaje dźwięk, a moja żona wyciąga go z kieszeni. - Aiden prosi by przyjechała do domu, bo tata jest w naprawdę złym stanie psychicznym.

Szczerze to nawet bym się nie zdziwił jakby się okazało, że to właśnie ten Aiden za wszystkim stoi. Możliwe, że była to jego próba odsunięcia ode mnie Veriny. Ona na pewno nie chciałaby mieć ze mną nic wspólnego jakby się okazało, że jestem winny śmierci Petera.

Na całe szczęście moją żona naprawdę jest inteligentna.

- Kochanie umawialiśmy się, że pozwolę ci jechać na pogrzeb, ale na pewno nie od ich domu. Nie mam już siły na koczowanie pod waszym domem i staranie się cię odzyskać.

Nie wykluczam, że Ronald jest teraz w rozsypce, bo ja także cholernie źle się czułem po śmierci Fabiana, ale Ver na pewno nie będę mu pomagać.

Brunetka siada na brzegu łóżka i wpatruje się w podłogę.

- Tak się zastanawiam czy jakbym inaczej nie postąpiła to on by żył. Mogłam mu zabronić iść ze mną, przecież wiedziałam, że ty nie zrobisz mi krzywdy. I nie pozwoliłbyś żeby twoi ludzie mi coś zrobili.

- Prosiłaś żeby z tobą poszedł?

- No nie, ale... - przerywam jej, bo nie chce by dłużej się zadręczała.

- On kochał cię na tyle, że odważył się przyjść do mnie do szpitala mimo że istniała duża możliwość, że każe go odstrzelić. On jednak był na to gotów by sprawdzić będziesz ze mną bezpieczna. Na pewno nie byłby teraz zadowolony, że wypłakujesz sobie oczy.

Zbliżam się do niej i kucam przed Ver. Niepotrzebnie to robię, bo rana znów zaczyna mnie boleć. I to na tyle, że nie umiem tego ukryć.

- Zapomniałam, że ty też ledwo wyszedłeś ze szpitala. Musisz odpoczywać - łapie mnie za dłonie i pomaga mi usiąść na łóżku. Chyba jednak bez wezwania lekarza się nie obejdzie. Kurwa. - Mogę? - pyta, ale nie czekając na moją odpowiedź podwija moją koszulkę.

Przejeżdża palcem po bandażu.

- Na całe szczęście nie ma tu żadnej krwi, ani niczego. Mogę ci zmienić ten opatrunek?

Tym razem kiwam na tak. Verina wstaje i idzie do łazienki. Cholera, testy.

- I jaki jest wynik - dopytuje jak wraca z apteczką.

- Jeszcze za wcześnie na wynik.

Tym razem to Ver kuca przede mną i powoli odkleja mój opatrunek. W chociaż bardzo się staram to nie mogę nie syknąć z bólu.

- W szafce jest maść z antybiotykiem - instruje ją. Moja żona ją wyciąga i po przemyciu rany nakłada lek. Jej ruchy są takie uważne i delikatne. Ona naprawdę zachowuje się jakbym był dla niej ważny.

A przynajmniej chce wierzyć, że tak jest.

- Może sprawdź już te testy - proszę ją.

- Boję się - odpowiada moja żona. - Nie umiem poradzić sobie ze swoim własnym życiem i nie wiem jak dam radę zająć się dzieckiem.

Chwytam ją za szczękę i podnoszę jej twarz tak by spojrzała mi w oczy. Po części rozumiem jej obawy, ona ma zaledwie dwadzieścia lat.

- Ja będę pomagał tobie, a ty mi, więc nie ma opcji byśmy sobie nie poradzili. Chodźmy sprawdzić już te testy.

Oby pokazywały pozytywny wynik.

I jak myślicie co będzie. Liczę na waszą opinię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro