49
Popijam kawę z papierowego kubeczka siedząc na krześle obok łóżka mojego męża. Harry budzi się i co chwilę zasypia. Nie opuszcza go zły humor i jak tylko otwiera oczy to zaczyna grozić mojej rodzinie. A Aidena to ma poćwiartować żywcem.
Wiem, że jest rozdrażniony i gada głupoty, ale każda jego kolejna taka groźba sprawia, że coś w środku mi się zaciska.
— Ver — zaczyna zachrypniętym głosem. Swoją dłonią szuka mojej ręki, więc szybko mu ją podaje. Mocno ją ściska, nie rozumiem jak człowiek po takim urazie może mieć tyle siły.
— Jestem tu — miło się do niego uśmiecham.
— Nie wychodź nigdzie. Chcę byś tu ze mną była — ciągle mamrocze to samo. Siedzę tu już czwartą godzinę i bardzo bym chciała już opuścić ten szpital. Muszę wreszcie się skontaktować z Aiden'em i zorganizować nam spotkanie.
Jeśli wyślę mu informacje z prośbą by wyjechał to on na pewno nie posłucha, ale jeśli osobiście go poproszę to już będzie mu trudniej odmówić. A muszę mieć pewność, że on jest bezpieczny daleko stąd.
— Niedługo będę musiała wracać do domu. Pora odwiedzin się skończy.
— Nonsens. To jest prywatny szpital i na pewno będziesz mogła ze mną zostać. A niedługo oboje wrócimy do domu — kurwa czy on myśli, że ja będę z nim tu siedzieć póki go nie wypiszą. Przecież po takim postrzale to on spędzi tu z dwa tygodnie.
— Kochanie — zaczynam słodko. — Bardzo się o ciebie martwiłam i prawie nie spałam. Jestem już zmęczona.
— Prześpij się tu, jeśli chcesz to mogę się przesunąć — on chyba oszalał po tym znieczulenie.
— I jeszcze cię przypadkowo uderzę. Nie zgadzam się. Polecę do domu chwilę odpocząć i obiecuję, że wrócę jutro z samego rana. Czas ci bardzo szybko minie, bo teraz skupisz się na odpoczywaniu — nachylam się i muskam jego prawie, że białe wargi.
Jest bardzo blady i prawie w ogóle nie przypomina siebie.
— Nie chce byś stąd szła, nie wiem czy później do mnie wrócisz — nawet w takim momencie podejrzewa, że chce od niego uciec. Chyba nie jestem wcale taka okrutna skoro przez chwilę o tym nie pomyślałam.
Zabieram swoją dłoń, a następnie robię krok w tył. Rozumiem, że on teraz nie jest całkowicie sobą, ale jego podejrzenie bardzo mnie zabolało. I niech wie, że mnie to poruszyło.
— Jakby chciała od ciebie odejść to już dawno znalazłabym do tego sposobność, przestań mnie wreszcie oskarżać o najgorsze, bo to się robi bardzo męczące — oznajmiam poważnym tonem. — A teraz wrócę już do domu, bo jutro zamierzam cały dzień z tobą spędzić.
Odwracam się w stronę drzwi. Maszeruje do wyjścia, ale zatrzymuje mnie głos Harry'ego.
— Chociaż mnie pocałuj na pożegnanie.
Naprawdę na to nie zasłużył. Powinnam go teraz zignorować i wykorzystać fakt, że w obecnym stanie nie może mi nic zrobić.
Mam jednak na tyle miękkie serce, że odwracam się na pięcie i zbliżam do łóżka, na którym leży Harry. Nachylam się nad nim i muskam delikatnie jego wargi. Wiem, że oczekuje długiego i namiętnego pocałunku lecz nie ma na to siły.
— Do jutra — żegnam się z nim i ostatecznie już opuszczam pokój.
Na korytarzu od razu spotykam Jasona, który wstaje i idzie ze mną do samochodu. Po wejściu na zewnątrz widzę, że zaczyna już się ściemniać. I dobrze.
— Będę potrzebowała twojego telefonu — to cholernie irytujące, że jako dorosła osoba nie mam dostępu do telefonu ani internetu. Z komputera mogę korzystać tylko w towarzystwie mojego męża. To jest moja kara za to, że uwolniłam Aidena.
— Podejrzewam co planujesz i w ogóle mi się to nie podoba.
— Rozumiem, ale i tak z tego nie zrezygnuje. To może być moja jedyna opcja by się z nim spotkać, nie zmarnuje jej — wsiadam na przednie siedzenie auta, a Jason zajmuje miejsce za kierownicą. Niechętnie podaje mi także swój telefon.
Szybko wpisuje numer mojego nadopiekuńczego brata. Oby odebrał.
Moja pierwsza próba dodzwonienia się do Aidena kończy się niepowodzeniem, dopiero za drugim razem odbiera.
— Czego do cholery? — na samym wstępie warczy mój brat. No tak przecież nie ma pojęcia, że to ja do niego dzwonię.
— To ja Verina, nie rozłączaj się — proszę szybko.
— Verina — od razu zmienia mu się ton głosu. — Czemu się do mnie nie odzywałaś. Umierałem ze strachu.
— Nie miałam dostępu do telefonu ani internetu. To także nie jest mój telefon — szybko tłumaczę mu gdzie możemy się spotkać. To dość ryzykowne, ale umawiam się z nim w pobliżu naszego domu na wolnej przestrzeni.
Nie mogę pozwolić na to by zbytnio oddalał się od domu, w którym jest bezpieczny.
— To błąd — ciągle komentuje Jason. Wiem, że dużo ryzykuje, ale muszę z nim porozmawiać.
— To mój brat, jestem pewna, że nie zrobi nic co mogłoby mi wyrządzić krzywdę. A Harry jest na razie zbyt słaby żeby wysłać za mną kogoś by mnie śledził — nie mogę nie wykorzystać okazji, że mój mąż nie mam teraz nawet siły żeby utrzymać w dłoni telefon.
A on wydaje się być zbyt dumny żeby wezwać w takim stanie do siebie pracowników.
— I tak mam złe przeczucia — przewracam oczami na jego marudzenie. Tylko niepotrzebnie mnie stresuje.
— Jesteś przewrażliwiony, jeszcze trochę to będziesz musiał zacząć brać jakieś pigułki na nerwy — mówię dla rozładowania tej napiętej sytuacji.
— Obym dziś nie musiał nic brać — puszczam mimo uszu tę uwagę, bo już dojeżdżamy do wyznaczonego miejsca. Ciemność jest rozproszona przez światła samochodu Aidena.
Jason zatrzymuje samochód, rzucam mu szybko żeby nie wychodził, a ja opuszczam auto. Powolnym krokiem zmierzam w stronę brata. On za to szybko pokonuje dzielącą nas odległość i bierze mnie w ramiona i mocno przytula.
— Jak ja cię kocham — składa pocałunek na moim czole, a ja wyczuwam, że coś pił. A na dodatek jak się ode mnie odsuwa to widzę, że ma mocno podkrążone oczy. Widzę go w słabym świetle, więc nie chcę sobie nawet wyobrażać jak musi wyglądać w dobrym świetle. — Tak się cieszę, że wreszcie będziemy znowu razem.
Czyli on sobie pomyślał, że zamierzam wrócić do domu. Niestety będzie musiał się rozczarować.
— Przyjechałam tylko po to by cię poprosić byś stąd wyjechał. I masz więcej nie atakować Harry'ego! — drugie zdanie mówię wyraźnie podniesionym tonem.
— To nie byłem ja, ale i tam mam nadzieję, że umarł.
— Nie umarł.
— Ważne, że już jesteś ze mną — znów powtarza to samo. Kurwa on dalej jest pijany. Powinnam była się skontaktować się z Peter'em. Z nim na pewno dałabym radę się dogadać.
— Aiden musisz do cholery wyjechać! — krzyczę,bo najwidoczniej rozmową nic nie osiągnę.
— Nigdzie się nie wybieram, a tym bardziej teraz gdy do nas wracasz — kolejny raz bierze mnie w ramiona. Tym razem jednak go od siebie odpycham.
— Nie wracam do domu — mówię wyraźnie by wreszcie zrozumiał. I chyba coś do niego dociera, bo robi bardzo niezadowoloną minę, ale to już jest jego problem.
— Ależ wracasz Verino — oznajmia bardzo poważnie.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro