Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

41


Szok nie opuszcza mojego brata. Jestem pewna, że właśnie się zastanawia czy nie ma halucynacji. Chcę zrobić krok w jego kierunku, ale Harry mi to skutecznie uniemożliwia obejmując mnie ramieniem w pasie.

— To naprawdę ty? — pyta ciągle się we mnie wpatrując.

— Tak Aiden. Żyje i jak widzisz nic mi nie jest.

— Doszedłem do wniosku, że nie ma powodu by cierpiała za wasze błędy. Ty za wszystko zapłacisz — zimny dreszcz przebiega po moim ciele na to w jaki sposób Harry wypowiada te słowa. Nie lubię go w takim wydaniu.

— Ważne, że ona żyje. Dotrzymaj słowa i zwróć jej wolność, a ze mną zrób co tam tylko chcesz — głos Aidena także jest wypruty ze wszystkich emocji. Zupełnie jakby już pogodził się ze swoim losem.

O nie, zrobię wszystko co tylko w mojej mocy by uszedł z życiem. Nie wyobrażam sobie, że jego miałoby nie być.

— Tylko, że ja nie chce stąd odchodzić Jestem zadowolona ze swojego życia i małżeństwa.

— Verino przestań — mój nadopiekuńczy brat wchodzi mi w słowa. — Mnie i tak już nie da się uratować, a ty może będziesz miała normalne życie. Nie marnuj go z nim.

Uścisk Harry'ego na moje ciało się wzmacnia. Udaje, że wypowiedź mojego brata go nie zabolała, ale ja wiem, że jest odwrotnie.

Wstaje, a łańcuch którym jest przykuty do ściany brzęczy.

— Przytul mnie i stąd zmykaj. — rozkłada swoje ramiona czekając aż do niego podejdę. Zrobiłabym to i to z wielką chęcią, ale Harry mi to skutecznie uniemożliwia.

— Za kogo ty się do cholery uważasz? — pyta Harry podniesionym głosem. — Myślisz, że możesz mówić mojej żonie to co ma robić. Verina ze mną zostanie, a ty umrzesz. To już postanowione!

Wykorzystuje chwilowe zawahanie Harry'ego i odwracam się tak by stać twarzą w twarz z nim. Dzięki temu dużo łatwiej będzie mi kontrolować sytuację.

— Błagam wypuść go — proszę patrząc Harry'emu prosto w oczy. Łapię go też za dłoń by bardziej nas do siebie zbliżyć. Może i mnie nie kocha, ale wiem też, że nie jestem dla niego całkowicie obojętna.

— Nie — odpowiada twardo, czego akurat można było się spodziewać.

Słowami na pewno go nie przekonam, więc przyszedł czas na gesty. Zabieram rękę, a następnie chowam swoją dumę i klękam przed moim mężem.

Nigdy nie sądziłam, że posunę się do czegoś takiego. To mnie przeważnie błagali i prosili, ja nie musiałam.

— Verina wstawaj! Nie wolno ci się tak upokarzać! — krzyczy Aiden. Ja jednak nie zamierzam odpuszczać póki nie osiągnę swojego celu.

A moim celem jest uratowanie brata.

— Ver wstań — prosi Harry. Nie widzę na jego twarzy kpiny. Przez chwilę myślałam, że mnie wyśmieje. On jednak zachowuje się bardzo dojrzale.

Dalej tkwię na kolanach i nie zamierzam się podnieść póki nie usłyszę tego na co tak bardzo liczę.

— Wypuść go.

— On zamordował mojego syna, nie mogę tak po prostu go wypuścić i o tym zapomnieć — zdaję sobie sprawę z tego, że proszę go o wiele. Nie sądzę, że ktokolwiek by darował tak zachowanie.

Ja jednak kocham Aidena i muszę o niego walczyć.

— Jeśli go wypuścisz to nie będziesz musiał już nigdy go ani nikogo innego z mojej rodziny oglądać. Zerwę z nim wszelki kontakt — na pewno po tym mi pęknie serce, ale cóż. Czasem trzeba się poświęcić dla dobra innych.

— Verino zamilcz! — rozkazuje mi Aiden.

Ja jednak całkowicie go ignoruje. Mój mąż postępuje tak samo i kuca przy mnie tak byśmy byli na podobnej wysokości. Harry nie wypowiadając ani jednego słowa chwyta mnie w pasie i zmusza do tego bym się podniosła.

— Wychodzimy — tym razem mu się nie sprzeciwiam, nie wiem jeszcze co dokładnie zdecydował, więc nie mogę zrobić niczego co mogłoby go zirytować jeszcze bardziej.

— Pozwól mi chociaż przytulić siostrę do cholery! — krzyczy Aiden, a ja mam ochotę odwrócić się i wpaść w jego ramiona. Harry jednak nie zważając na błagania mojego brata wyprowadza mnie z tego pomieszczenia.

— Mam nadzieję, że rozważysz moją propozycję. Wiem, że moi bliscy ostatnio bardzo cię irytowali, więc jeśli ocalisz Aidena to jestem w stanie z nich zrezygnować — głośno prycha co naprawdę nie jest dobrym znakiem.

W milczeniu prowadzi mnie do naszej sypialni.

— Musimy sobie coś wyjaśnić, bo najwyraźniej nie uświadomiłaś sobie pewnych kwestii — znów używa te swojego zimnego tonu. Widocznie jego wcześniejsze zachowanie było spowodowane tym, że nie chciał mnie upokorzyć przy bracie. — Oni sądzą, że nie żyjesz i nie mam zamiaru ich wyprowadzać z błędu. Aiden cię zobaczył tylko dlatego, że niedługo umrze.

— Ale jak to? — pytam zaszokowana. Mieszkamy niecałą godzinę drogi od siebie więc to nie jest możliwe by oni nie odkryli, że żyje.

Chyba, że Harry postanowił mnie trzymać przez cały czas w domu, ale jeśli naprawdę ma tak być to już wolę by mnie zabił. Nie chcę żyć w złotej klatce.

— Póki co to niech dla swojego dobra mnie omijają, a później się zobaczy. Jak już pewnie zauważyłaś to mam pełno innych domów. A i tak już od pewnego czasu rozważałem przeprowadzkę.

— To się wyprowadźmy, ale wypuść Aidena! — podnoszę głos z bezsilności. Coraz bardziej dociera do mnie to, że mojego brata być może nie da się uratować.

— Jesteś wychowana w tym świecie, więc powinnaś wiedzieć, że nawet jakbym chciał to nie mogę. A ja naprawdę pragnę jego śmierci — powoli się do mnie zbliża i chwyta mnie za ramiona. — Za Fabiana, a przede wszystkim za to, że mógł i ciebie zabić. Ten wypadek odebrał nam dziecko, ale równie dobrze mogłem stracić także ciebie.

— To wcale nie pewne, że Aiden zlecił uszkodzenie twojego auta — dalej brnę w kłamstwa.

— Nie bądź głupia Verino to musiał być on — puszcza moje ramiona, a następnie się odwraca i idzie w stronę drzwi.

Cholera on pewnie teraz zamierza zamordować mojego brata.

Upadam na podłogę, dzięki temu, że był odwrócony do mnie plecami nie zauważył jak nieumiejętnie to zrobiłam.

— Skarbie co ci jest? — pyta podbiegając do mnie. Staram się wyglądać na zdezorientowaną. On musi ze mną zostać.

— Słabo się poczułam — opieram głowę, o jego klatkę piersiową gdy bierze mnie na ręce i odkłada na łóżko.

— Cholera może masz jakieś powikłania po tym uderzeniu w głowę — ciągle się do niego przytulam, a on gładzi mnie po ramieniu. — A jadłaś coś dziś?

— Nie — odpowiadam słabo.

Głośno klnie, ale dalej mnie tuli i woła Adele.

Muszę szybko coś wymyślić, bo długo mi się nie uda go tu zatrzymać.

Liczę na waszą opinię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro