30
Jakaś niewielka część mnie cieszy się, że Harry osobiście się po mnie pojawił i to jeszcze tak szybko. Lecz ta bardzie racjonalna i myśląca logicznie mówi mi, że najpewniej jego obecność tu oznacza dla mnie nie małe kłopoty.
— Nie macie prawa przetrzymywać tu mojej żony!
— To ty nie masz żadnych praw do Veriny. Nie zasługujesz na nią! — od razu rozpoznaje uszczypliwy ton Aidena. Nie za dobrze, że on tam jest, bo mój nadopiekuńczy brat działa na Harry'ego jak płachta na byka.
— To małżeństwo nie przynosi takich skutków jakich się spodziewaliśmy, więc uważam, że należy je przerwać — odpowiada ojciec.
— Czyli o to wam chodzi. Mogłem się spodziewać, że zależy wam tylko na kasie. Ile jeszcze za nią chcecie? Nie dość zapłaciłem? — wrzeszczy Harry, a ja opieram się o ścianę, a po policzku spływa mi pojedyncza łza.
Nadal się o mnie kłócą, chociaż nie oni się o mnie targują. Tak jak o bydło na targu, którym widocznie dla nich jestem.
— Swoim zachowanie udowodniłeś, że nie zasługujesz na Verinę. Skończmy wreszcie ten temat i przejdźmy do warunków rozwodu.
— Nigdy nie zgodzę się na żaden rozwód. Dostaniecie dodatkowo pięć ton amfetaminy i załatwię wam jeszcze lepsze kontakty tylko skończmy wreszcie tą farsę! — krzyczy Harry wyraźnie zirytowanym tonem. Miło wiedzieć, że można mnie wymienić na zwykłe dragi.
— Nie ma mowy! — szybko odpowiada Aiden. Najwyraźniej boi się, że ojciec jednak ulegnie i mnie odda.
Ja sama nie wiem czego się spodziewać.
— Nie z tobą rozmawiam. Lepiej się na coś przydaj i przyprowadź tu Verinę, chcę ją jak najszybciej zabrać do domu.
— Nie — sprzeciwia się ojciec. — Skończmy wreszcie tą rozmowę, bo zdania nie zmienię. A jeśli będziesz sprawiał kłopoty w związku z rozwodem to inaczej to rozwiążemy — w słowach taty zabrzmiewa groźba. Czy on naprawdę grozi Harry'emu śmiercią?
— Jedno moje słowo wystarczy by zrównać ten dom z ziemią! —warczy Harry. Jeszcze nie słyszałam go tak wściekłego. — Nie zrobię tego jednak, bo nie chce by moja żona ucierpiała. Was jednak nie oszczędzę! — wrzeszczy. Panuje chwila ciszy, aż wreszcie słyszę głośne trzaśnięcie drzwiami.
Harry właśnie wyszedł.
Powoli idę w stronę schodów. Widzę jak w salonie stoją ojciec, Aiden i Will.
— Mówiłam, że tak będzie — odzywam się zaznaczając swoją obecność. Wszyscy trzej na mnie spoglądają.
— Nie musisz się tym przejmować córeczko — mówi ojciec i idzie w moją stronę. Dalej stoję na szczycie schodów, a on pokonuje dzielącą nas odległość. Łapie moją twarz w swoje dłonie i całuje mnie w czoło. — On już cię nie skrzywdzi.
— Nie było mi z nim wcale tak najgorzej.
— Nie musisz ciągle udawać silnej. Popełniłem błąd, ale teraz go naprawiłem. Nie będziesz już przez niego więżona — na moje usta wpełza smutny uśmiech.
— Za to będę teraz zamknięta w tym domu. Po tym co się stało wszyscy wiemy, że nie będę mogła wychodzić.
— To dla twojego bezpieczeństwa — wtrąca ojciec.
— On przynajmniej dał mi klub bym mogła się czymś zająć.
— Zawsze możesz wznowić studia. Będziesz zdalnie uczestniczyć w wykładach. Na pewno to da się załatwić — obiecuje ojciec by chociaż odrobinę osłodzić mi tą niezbyt wygodną sytuację.
— Dobrze — odpowiadam, a następnie się do niego przytulam.
***
— Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak mi brakowała tych naszych rozmów — przewracam oczami na słowa Aidena. Leży z głową na moich kolanach, a Peter usadowił się na mojej sofie.
— Póki co mało rozmawiamy — wyprowadzam go z błędu. Sama nie rozumiem czemu mam taki zły humor. Powinnam skakać z radości, ale czuję takiej potrzeby. Nie mam ochoty nawet się uśmiechnąć.
— Bo jesteś ponura — stwierdza Peter. — Przestań się wreszcie martwić, bo to już koniec twojej męczarni. Jak teraz na to patrzę to nawet dobrze, że wtedy poroniłaś. Ta ciąża wszystko by skomplikowała — czuję jak ciało mojego nadopiekuńczego brata sztywnieje.
Podnosi też głowę i spogląda mi prosto w oczy.
— Kiedy byłaś w ciąży? — pyta poważnym tonem.
— O kurwa, zapomniałem, że on miał o tym nie wiedzieć — wtrąca Peter, a ja mam ochotę do niego podejść i walnąć go w łeb.
— Wytłumaczy mi ktoś do cholery o co w tym wszystkim chodzi? I czemu macie przede mną jakiekolwiek tajemnice. Sądziłem, że jesteśmy w tym wszyscy i mówimy o swoich działaniach.
— Pamiętasz ten wypadek? — jego twarz jeszcze bardziej tężeje. Kiwa jednak głową na tak. — Podczas mojego pobytu w szpitalu okazało się, że poroniłam. Nie obwiniaj się jednak, bo lekarz mi powiedział, że takie poronienia są częste w tak wczesnych ciążach. Jakby nie ten wypadek to pewnie bym sądziła, że mam miesiączkę.
Po jego minie widzę, że moje tłumaczenie w ogóle do niego nie trafia. Po chwili zadumy jego głowa wraca na swoje wcześniejsze miejsce.
— To dziecko było twoje, nie powinno było ucierpieć — oznajmia smutnym tonem.
— Nawet nie zdążyłam się do niego przyzwyczaić. Nie cierpiałam po jego stracie — zapewniam Aidena i zaczynam go głaskać po głowie.
— Gdyby tylko w mojej głowie pojawił się cień podejrzenia, że możesz się wsiąść do tego samochodu to nigdy bym nie kazał go uszkodzić — dalej się tłumaczy.
— Wiem — nachylam się i całuję go w czoło.
Mimo, że jest już późny wieczór to nadal siedzimy w moim pokoju i staramy się rozmawiać o jakichś głupotach. Robię wszystko co tylko w mojej mocy by nasze dyskusje dotyczyły jedynie luźnych i niezobowiązujących tematów.
Nagle jednak do moich uszu dociera dźwięk wystrzału z pistoletu. Nie reaguje, bo u nas jest to normalne, lecz gdy to się powtarza to Aiden wstaje i podchodzi do okna.
— Kurwa chyba coś się dzieje — po moim ciele przebiega zimny dreszcz.
Te wystrzały mogą oznaczać tylko jedno. Harry właśnie po mnie przyszedł i nie sądzę żeby odszedł nim dostanie to czego chce, czyli mnie.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro