23
Wiliam to ten z moich braci, który od zawsze spędzał ze mną najmniej czasu, a teraz jak tylko zjawiam się w domu rodzinny to on tylko szuka powodu by zamienić ze mną słówko. I muszę przyznać, że to nawet słodkie.
— Miło cię widzieć bez żadnych siniaków — mówi. Siedzimy w salonie, a ja z ledwością powstrzymuje się przed wtrąceniem kąśliwej uwagi, że on akurat bardzo popierał to małżeństwo.
— No niestety takich rzeczy jak wypadek nie da się zaplanować.
— Jakby wszystko było należycie planowane to do niczego takiego by nie doszło — wtrąca.
Przez chwilę panuje między nami też cisza, bo nie zamierzam tego komentować.
— Przemyślałaś już tę wycieczkę? Peter ciągle się dopytuje kiedy wreszcie pojedziemy — otwieram usta by powiedzieć, że ja mogę nawet i jutro, ale szybko przypominam sobie, że Aiden postanowił zamordować mojego męża podczas mojej nieobecności.
A przy talencie mojego braciszka to znowu na pewno coś spieprzy i będą jeszcze większe problemy.
— Za tydzień? — mam nadzieję, że przez ten czas uda mi się przekonać Aidena, że to jest głupi pomysł. Powinien jeszcze trochę poczekać. Harry musi odrobinę stracić czujność.
— Doskonały pomysł. Wszystko przygotuje — Will kładzie dłoń na moim kolanie i delikatnie je głaszcze. Jego ruchy są tak powolne jakby się spodziewał, że pod spodniami całe moje nogi są posiniaczone.
— On mnie naprawdę nie bije — mówię to co chce usłyszeć, ale nie ma odwagi zapytać. — Jest zupełnie inny niż się na samym początku spodziewałam.
— I dlatego zabiera cię do klubu nocnego — odpowiada mi najstarszy brat głosem przepełnionym goryczą. Wkurza mnie jego zachowanie, ale nie powiem, że odrobinę go rozumiem. Nadal uważa mnie za swoją małą siostrzyczkę i ciężko mu zrozumieć, że ja już dorosłam.
— On mnie tak nie zabiera dla zabawy. Ja tam pracuje — oznajmiam i dopiero po chwili uświadamiam sobie jak to zabrzmiało. Nie dziwni mnie więc nawet wyraz twarzy Willa.
— Tym gorzej.
Uśmiecham się i opieram głowę o jego ramię. Rzadko kiedy pozwalam sobie na czułość z nim, ale teraz czuję, że mnie nie odtrąci.
— Nie czepiaj się. Mocno się wkurzałam, że nie mogę już studiować, więc on znalazł mi jakieś inne zajęcie. I dla twojej wiadomości to mam tam być jedynie w dzień. Poza tym został mi przydzielony nowy ochroniarz, więc jestem tam całkowicie bezpieczna — mam też ochotę wspomnieć, że częstym gościem w moim klubie będzie nasz kochany tatuś, ale w ostatniej chwili gryzę się w język. Ja w odróżnieniu od niego nie skarże na członków własnej rodziny.
— Dalej nie jestem przekonany do tego pomysłu — wznoszę oczy do góry, ale już tego nie komentuje. To nie ma sensu i tak go nie przekonam.
I na całe szczęscie od dalszej nieprzyjemnej rozmowy z Will'em ratuje mnie pojawienie się mojego ulubionego brata.
— Królowa przybyła i nie było żadnego obwieszczenia? — zadaje pytanie retoryczne.— Chyba nawet tatuś nie ma pojęcia, bo nie zajmowałby się teraz głupotami.
— Od razu poleciała do Aidena — wydaje mnie Will.
Peter posyła mi niby wściekłe spojrzenie, ale widzę, że nadal jest rozbawiony. Tak ja zresztą zawsze. Trudno go spotkać w złym nastroju.
— To ja w ramach zadośćuczynienia oczekuje darmowych drinków i prywatnej tancerki w tym twoim klubie. I nawet nie chcę słyszeć, że nie nie da. Szefowa może przecież wszystko — kręcę głową z politowaniem na te jego żadania.
— Zapomnij.
— A to czemu? — pyta z oburzeniem. Przysiada się też do mnie i teraz jestem otoczona braćmi.
— Bo ja nie łączę pracy z życiem prywatnym. Najlepiej będzie jak w ogóle nie będziesz się tam pokazywał. Pamiętaj że w razie czego mogę cię stamtąd wyrzucić.
— Jędza — komentuje.
A mi naprawdę za każdym razem gdy pojawiam się w swoim domu rodzinnym popraiwa się humor.
***
— Pani mąż może być zły — komentuje Jason jak wchodzę do auta. Wiem, że jest już północ, a specjalnie wyłączyłam telefon by się nie rozpraszać. Wcześniej też zabrałam komórkę mojemu ochroniarzowi.
— Wszelkie konsekwencje biorę na siebie.
— Nie wiem czy za wiele mi to pomoże — marudzi pod nosem, a ja zaczynam się śmiać.
— Nikt nie mówił, że bycie moim ochroniarzem to sama przyjemność, a przypominam, że sam się prosiłeś o to stanowisko, więc mi teraz nie narzekaj — wcześniej martwiłabym się o reakcje Harry'ego, ale teraz już wiem, że nic mi nie zrobi.
Będzie gadał, ale nic poza tym.
— Nie chciałbym już w pierwszych dniach stracić życia. Potrzebuje przecież pani kogoś kto będzie ukrywał pani morderstwa — posyłam mu wściekłe spojrzenie. Czy on właśnie próbuje mnie szantażować? Jeśli tak to źle trafił, bo ja na pewno sobie na to nie pozwolę.
— To, że raz mi się do czego przydałeś nie oznacza, że stałeś się nie zastąpiony. Ty też zawsze możesz się nadziać na nóż — oznajmiam zimnym wręcz lodowatym głosem. Niech wie czego może się spodziewać.
— Oczywiście — tym razem już bardziej waży swoje słowa i dobrze. Nie mam zamiaru się powtarzać.
Reszta podróży mija nam w ciszy, ale ja już wiem, że i tego ochroniarza będę musiała się pozbyć. Nie mogę sobie pozwolić na groźby ze strony pracowników. Po opuszczeniu auta mam już iść do domu, ale spostrzegam, że ktoś siedzi przy basenie.
Może to być tylko jedna osoba, więc zmierzam w to cudownie oświetlone miejsce.
— Już myślałem, że się wyprowadziłaś — komentuje jak tylko mnie zauważa. — Jutro dostaniesz też nowy telefon skoro ten ci się zepsuł. Ochroniarz też ci zostanie zmieniony skoro nie potrafi nawet odbierać ode mnie połączeń.
Siadam na leżaku i to tym samym co on.
— Nie mógł odbierać, bo mu zabrałam telefon — Harry posyła mi zdziwione spojrzenie. — Wiedziałam, że jak się do mnie nie dodzwonisz to będziesz próbował do niego, a ja nie lubię jak mi się przeszkadza. A ja chciałam się nacieszyć Aiden'em, bo on nie może mnie przecież odwiedzać — robię smutną minkę, bo może przy okazji udać się cofnąć zakaz mojemu nadopiekuńczemu bratu.
— Wolałbym żebyś w ogóle się z nim nie widywała — to jedno zdanie sprawia, że znowu traci w moich oczach. Na pewno nie pozwolę się odciągnąć od własnej rodziny. Oni zbyt wiele dla mnie znaczą.
— Akurat nic na to poradzić nie możesz — wstaje, ale on szybko łapie mnie za rękę i zmusza bym znów z nim usiadła.
— Jeśli już się kłócimy to zawsze przez twoją rodzinę.
— Nie jest moją winą, że ciągle się o to czepiasz.
— Bo teraz ja jestem twoją rodziną — wzmacnia uścisk na mój nadgarstek. — I to właśnie ja powinienem być dla ciebie najważniejszy, a tak nie jest. Dlatego, więc nie spotkasz się z żadnym z nich dopóki ci na to nie pozwolę! — warczy, a ja nie wierzę własnym uszom.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro