Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

                    Październik nadszedł wielkimi krokami. Liście zaczęły żółknąć,a pogoda mimowolnie zmieniała się na gorsze. Alex odczuwała już powoli jesienną depresyjną aurę. Popołudniowy piątek siedziała w bibliotece. Snape zadał im dość trudny esej do napisania, który mieli oddać już w poniedziałek. Nie chciała cały weekend nad nim siedzieć, więc zaraz po lekcjach przyszła tutaj. Miała już większość napisaną i zapowiadało się na to, że do kolacji powinna się wyrobić z całością. W pomieszczeniu panowała idealna cisza, no przynajmniej tak było do momentu pojawienia się bliźniaków Weasley i nieznanego jej chłopaka.

— Tylko nie oni... — jęknęła.

                    Jaki miała problem z żartownisiami z Gryffindoru? Proste, od samego początku kiedy tylko znajdowała się w pobliżu, przytrafiały się jej same nieszczęścia. Raz złamali jej nos, kolejnym razem wylali na nią farbę miliona kolorów (usprawiedliwiając się tym, że nie była przeznaczona dla niej). Nie było tak, że darzyła ich negatywnymi uczuciami. Po prostu bała się ich pomysłów. Rudzielce widząc ją uśmiechnęli się i dosiedli do jej stolika. Alex odwzajemniła tylko lekko uśmiech i wróciła do pisania.

— George mówię ci, w tej miksturze jest coś nie tak. — mówił pół szeptem Fred, patrząc na swojego brata bliźniaka.

— Myślisz, że nie wiem? Nie powinna nam wybuchnąć. — podrapał się po głowie. — Przynajmniej nie na tym etapie.

— Myślicie, że znajdziemy tutaj jakąś księgę z poprawną receptą?

                 Po tych słowach pokiwali głowami z potwierdzeniem i rozproszyli się po bibliotece szukając jakieś księgi. Dziewczyna w tym czasie zdążyła skończyć esej. Zerknęła w bok i spostrzegła, że obok siedzi jeden z bliźniaków. Musiała być tak pochłonięta swoimi sprawami, że nie zauważyła kiedy wrócił. Opierał się łokciami o stół wpatrując się w księgę.

— Szukasz czegoś konkretnego? — zapytała,a on spojrzał na nią.

— Planujemy zrobić mały żarcik Filch'owi. — odparł. — Chciałabyś pomóc?

— Przecież on nie da mi żyć jak się dowie o tym. — odparła.

— Obronię cię! — zaśmiał się. — Z George'm i Jordan'em, wyważyliśmy eliksir Bulgeye.

— Pęczniejące oczy? — zapytała zdziwiona. — I co wam z nim nie wyszło?

— Nie mam pojęcia, i to mnie właśnie boli! — zamknął księgę i spojrzał na nią. — Dodaliśmy wszystkie składniki! Wiesz jak ciężko zdobyć oczy węgorza?

— A daliście oczy żuka? — widząc jego minę, domyśliła się że zapomnieli o tym. — Wyważcie go jeszcze raz, ale nie zapomnijcie o tym. Mieszajcie szybko, a później zostawcie na tydzień w pół cieniu.

— Jesteś niesamowita, skąd wiesz takie rzeczy? — zapytał z wielkim uśmiechem.

— Jak ci powiem, to nie będę już potrzebna. — powiedziała, a następnie zerknęła na wielki wiszący zegar. — Czas na kolację, do zobaczenia Fred. — odparła, a chłopak uśmiechnął się odprowadzając ją spojrzeniem do drzwi. Skubana, wiedziała że to on.

***

Eliksiry były jej ulubionymi zajęciami. Większość podstawowych wywarów potrafiła zrobić bez jakiejkolwiek pomocy. Dzięki tym umiejętnościom zdobyła sporą liczę punktów dla swojego domu. Dzisiejszego dnia, Snape ciągle spoglądał na Ron'a, który wyczuwał ten wzrok, ale strach który mu towarzyszył nie pozwolił na podniesienie głowy, i spojrzeniu w oczy mistrza eliksirów. Alex była ciekawa, co mógł zrobić rudzielec, że jej ojciec tak długo nie spuszcza go z pola widzenia. Dopiero kiedy zajęcia dobiegały końca, Severus podszedł bliżej ławki, gdzie siedział Ron z Harrym.

— Ostatnimi czasami z mojego gabinetu zniknęły oczy węgorza i oczy żuka. — powiedział i zerknął na zgromadzonych. — Nie powinienem posądzać, pierwszorocznych o wyważenie takiego eliksiru, ale skoro mamy tu brata naszych szkolnych żartownisiów — Ron przełknął ślinę spoglądając na profesora — a jak dobrze wiemy, jabłko nie pada daleko od jabłoni. Na następne zajęcia macie przygotować referat o zastosowaniu tych składników w eliksirach.

— Dzięki Weasley. — burknął Malfoy patrząc na rudzielca.

                   Teraz chociaż wiedziała, skąd bliźniacy wytrzasnęli oczy węgorza. Czuła się z jednej strony winna, mogła nie mówić Fredowi o poprawnym przyrządzeniu tego eliksiru. Jej wyrzuty sumienia nie trwały jednak długo, zaraz po wyjściu z klasy doszło do konfrontacji dwóch skłóconych rodów. Parkinson vs Smith. Nie wiedziała o co mogło im pójść, ale kłóciły się na środku korytarza. Spojrzała na nie, ale nie było dane jej posłuchać do końca, ponieważ poczuła dłoń na nadgarstku. Podniosła głowę i spostrzegła rudą czuprynę. Chłopak przyłożył palec do ust, dając jej znak, żeby w tym momencie była cicho. Pokiwała głową, a chłopak pomógł jej wyjść z tłumu gapiów.

                   Szli korytarzem w stronę schodów. Fred po drodze jej tylko powiedział, że musi coś zobaczyć. Skąd wie, że to Fred? Właściwie nie jest tego pewna, ale coś jej mówiło że to ten bliźniak. Weasley zatrzymał się koło jednej ze ścian. Znowu pokazał jej gest, żeby była cicho. Wychylił się lekko, po czym odwrócił się w jej stronę robiąc trochę miejsca żeby też mogła zobaczyć.

                   Niedaleko nich spostrzegła Lee Jordan'a oraz George. Cała czwórka spoglądała na drzwi prowadzące do kanciapy Filch'a. Minęła może minuta, kiedy to drzwi otworzyły się, a w nich stanął woźny szkoły. Musiał wypić eliksir chłopaków, gdyż jego oczy były ogromne. Mężczyzna szukał nimi sprawców tego zdarzenia. Nieszczęście chciało, że musiał dojrzeć Fred'a.

— Weasley, jak ja cię dorwę! — wykrzyczał idąc w ich stronę.

— No mała, spadamy.

                    Po tych słowach złapał ją za rękę, żeby mogli biec w równym tempie. Co chwilę się tylko odwracali, żeby zobaczyć czy udało im się zgubić charłaka. Ten niestety nie dawał za wygraną i wciąż deptał im po ogonie. Udało by im się uciec gdyby nie Hagrid, który wyrósł jakby spod ziemi. Wpadli na niego i z hukiem uderzyli w posadzkę.

— Za mną, ja już was nauczę szacunku. — Flich złapał ich za ramiona i mocno ściskając zaczął iść w stronę gabinetu profesor Snape.

***

                    Severus posłał po Minerwę Mcgonagall. W czasie wyczekiwania opiekuna Gryfonów, spoglądał na dwójkę uczniów stojącą przed nim. Nie spodziewał się tego po swojej córce. Nie mówił jednak nic. Dziewczyna spoglądała w czubki swoich butów, nie chcąc spoglądać na ojca. Fred natomiast czuł się jak u siebie. Był w tym gabinecie tak często, że już dawno powinien dostać zameldowanie. Po upływie dosłownie dwóch minut do gabinetu weszła Minerwa. Kobieta zerknęła na Weasley'a, nie była zdziwiona jego obecnością, ale była zaskoczona brakiem jego drugiej połówki.

— Weasley, co ja mam z tobą zrobić? — zapytała. — Okradanie zapasów profesora Snape, wyważanie nielegalnie eliksirów w dorminatorium i podawanie później tego woźnemu. — kobieta poprawiła sobie okulary.

— Przepraszam Pani profesor.

— A ty Alex, co tam robiłaś? — Snape spojrzał na swoją córkę, a ta podniosła głowę.

— Ona tylko przechodziła, kazałem jej uciekać bo Flich i tak by pomyślał, że to jej wina. — Fred spojrzał na Severusa, a Alex zerknęła na rudzielca.

— W takim razie, skoro bierzesz wszytko na siebie, jestem zmuszona napisać do twoich rodziców Weasley. — Fred otworzył szerzej oczy i przełknął ślinę.

— To nie prawda co powiedział Fred. — odezwała się. — To ja mu podałam recepturę na wywar spęczniający oczy i poszłam tam z nim zobaczyć efekt końcowy. Nie sądziłam, że Flich aż tak źle to odbierze, ale jestem tak samo winna jak Fred. — Minerwa uśmiechnęła się lekko. — Proszę nie pisać do jego rodziców.

— Mogę na to przystać. — odparła kobieta. — Trzy soboty szlabanu u profesora Quirrell. — Co o tym myślisz Severusie?

— Jestem rozczarowany twoją postawą, nigdy bym cię o takie rzeczy nie posądzał. — powiedział patrząc na córkę. — Jednakże, muszę pochwalić fakt, że przyznałaś się do winy. Od jutra zaczniecie szlaban. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro