Rozdział 21
Przejechała palcem po zdjęciu, a po jej twarzy poleciała samotna łza. Po raz pierwszy zobaczyła zdjęcie swojej matki, było to strasznie dziwne. Jednak odczuwała dziwną radość z tego powodu. Pociągnęła nosem i słysząc kroki na schodach, rękawem bluzy przetarła twarz. Zdjęcie szybko schowała pod poduszkę, a sama udała że śpi.
Światło z korytarza wkroczyło do zaciemnionego pokoju, słyszała tylko leków skrzypnięcie podłogi. Nie uchylając oczu poczuła jak ktoś kładzie na poduszce obok jakąś kartkę. Nie minęła minuta, a drzwi zamknęły się. Uchyliła powieki i ze zmęczeniem niepewnie zerknęła na wiszący zegar.
Czwarta pięćdziesiąt. Kolejną noc spędziła nad pamiętnikami znalezionymi kilka tygodni temu. Zaczynała coraz bardziej poznawać swoją matkę. Miały wiele wspólnego, obie lubiły zachód słońca i herbatę z miodem. Patrząc na zdjęcia kobiety widziała podobieństwo do siebie. Różnił je tylko kolor włosu i oczu. Vivienne była blondynką o jasnobrązowych oczach, Alex miała ciemnobrązowe włosy i praktycznie czarne oczy.
Snape usiadła na łóżku i zapaliła lampkę. Przejechała dłonią po zaspanej twarzy. Zerknęła na złożona w pół kartkę, chwyciła ją i odczytała jej zawartość.
"Wrócę późno w nocy, mam sprawy do załatwienia. Zjedz normalne posiłki i posprzątaj ten pokój. Masz taki burdel, że tylko nasrać na środku i przyklepać."
Wywróciła oczami i spojrzała na swój pokój. Niech już nie przesadza, podłogę w niektórych zakamarkach całkiem dobrze widać. Chciała zająć się sprzątaniem, ale grawitacja działała na jej niekorzyść. Opadła na poduszkę, a coraz cięższe powieki zaczęły się zamykać.
Obudziła się po dwóch godzinach snu, czuła okropne zmęczenie. Wiedziała jednak, że jeśli teraz znów pozwoli sobie na drzemkę to wstanie chwilę przed powrotem ojca i na ostatnią chwilę będzie ogarniać cały ten bajzel. wstała z łóżka i niechętnie podeszła do szafy, wyjęła zwykłe jeansy i luźną czarną koszulkę. Ubrała to i wychodząc z pokoju niedbale związała włosy w kok. Wyminęła na korytarzu ich rodzinnego skrzata domowego, który niósł stertę brudnych ubrań do prania.
Weszła przez dębowe drzwi i spojrzała na ich kuchnię. Było to miejsce, z którego rzadko korzystała. Po pierwsze nie chciało jej się, po drugie nie umie gotować. Kuchnia była podzielona na dwa pomieszczenia, przechodząc przez nią można było dostać się do drugiego pokoju, którym była jadalnia. Na długim stole czekało już śniadanie, a mianowicie jajecznica, świeże pieczywo oraz szklanka z sokiem. Usiadła na krześle i zabrała się za jedzenie, kiedy to przez otwarte okno do jadalni wleciała stara sowa. Straciła równowagę w locie i wleciała w ścianę. Otrzepała się i podleciała do stołu. Alex wzięła z jej dzioba kopertę, drugą ręką przybliżyła tosta do ust. Uchyliła swoją korespondencje i o mało nie zadławiła się widząc co wysłał jej Fred.
Było to zdjęcie, na którym sam Fred był na pierwszym planie. Pokazywał kciuk do góry, a w tle George wpychał Ron'a, do sarkofagu.Odwróciła fotografię z uśmiechem i przeczytała to co napisał rudzielec.
" Pozdrawiam cieplutko z Egiptu. Buziaczki i uściski od Freda Weasleya. "
Pokiwała głową i odłożyła fotografię na stół. Zerknęła jeszcze przy tym przelotnie na datę wysłania owego "listu". Czyżby sowa Weasley'ów szykowała się na swoją ostatnią podróż? Wysłali ją prawie dwa tygodnie temu, a ta dopiero doleciała. Więc albo czas na umieranko, lub sowa konkretnie zabalowała.
Skończyła śniadanie i odniosła brudne naczynia do zlewu. Wychodząc z kuchni spojrzała na zegar i momentalnie przyspieszyła kroku. Biegiem udała się do swojego pokoju, zamykając z hukiem drzwi. Położyła dłonie na biodrach, a stertę ubrań leżących obok jej nogi kopnęła lekko.
— Nie chce mi się.
Mruknęła sama do siebie wypuszczając ciężko powietrze przez usta. Niechętnie zaczęła zbierać ubrania i składać na dwie sterty. Jedną do prania, a drugą od schowania do szafy. Snape miał rację, miała burdel i to konkretny. Samo ogarnięcie ubrań zajęło jej około dwóch godzin. Do tego doszło jeszcze wycieranie kurzy, zmiana pościeli, mycie podłogi. O Merlinie, czekała już na moment swojego życia kiedy będzie mogła w końcu używać magii kiedy chce. Zmęczona położyła się na dywanie i spoglądała nieobecnym wzrokiem na sufit. Oczy mimowolnie zaczynały jej się zamykać. Już prawdopodobnie by spała gdyby nie huk z dołu. Usiadła gwałtownie i spojrzała na zamknięte drzwi.
— Sprawdzić to, czy od razu uciekać?
Zapytała samą siebie, ale nie zdążyła sobie nawet w duszy odpowiedzieć na to pytanie. Drzwi od jej pokoju otworzyły się, a w nich stanęła Smrodka z twarzą umorusaną popiołem. Jedną dłonią trzymała skrawek materiału.
— Ktoś do panienki.
Podniosła się z podłogi i wyminęła skrzata. Usłyszała jeszcze za sobą, że jej gość czeka w bibliotece. Szła tam rozmyślając kto mógł ją tak nagle odwiedzić. Chwyciła za klamkę do pokoju i uchyliła drzwi. Teraz już rozumiała skąd ten cały popiół na Smrodce. Widocznie ktoś przybył tu za pomocą proszku fiuu. Uchyliła szerzej drzwi, a jej oczom ukazał się Fred Weasley. Siedział on rozwalony na fotelu jakby był u siebie, a w dłoniach trzymał jedną z książek.
— Fred, co ty tu robisz? — zapytała, a ten podniósł głowę i uśmiechnął się zamykając książkę.
— Witaj słońce, też się cieszę, że cię widzę. — powiedział wstając z fotela i rozkładając ramiona. — Powitalny?
Nie odpowiedziała mu nawet na to, ponieważ rudzielec zamknął ją w silnym uścisku. Do jej nozdrzy doszedł zapach pomarańczy. Dlaczego Fred Weaaley pachnie tak samo jak jej ulubiony owoc? Poczuła jak chłopak zabiera swoje dłonie i robi krok do tyłu. Spojrzała na niego, a z jego twarzy zszedł uśmiech. Położył dłonie na biodrze i z przejęciem zaczął mówić jak to jest zły, że ta nie odezwała się do niego praktycznie przez całe lato. Wytłumaczenie: masz starą sowę, która leciała do mnie dwa tygodnie, nie działa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro