Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20

Harry i Ron siedzieli w pokoju wspólnym w absolutnej ciszy. George, który był wraz z nimi wpatrywał się ze skupieniem w żar z kominka. Do żadnego z nich nie dochodziła wieść o spetryfikowanej Hermionie. Dziewczyna jeszcze godzinę temu pomagała im zrozumieć co tu się dzieje, a teraz? Leży jak martwa w skrzydle szpitalnym.
Dźwięk otwieranego wejścia na chwilę odwrócił ich uwagę od ciągle narastających myśli. George spojrzał na swojego bliźniaka. Fred był widocznie przygnębiony i sfrustrowany.  Rudzielec spojrzał na braci i przyjaciela, szybko pokonał dzieląca ich odległość.

— Nadal mandragory nie są gotowe. — mruknął odchylając głowę

— Hermiona została zaatakowana. — wyszeptał Harry, a Weasley spojrzał na ich grobowe miny. Jęknął przeciągle i oparł łokcie na kolanach. Schował twarz w dłoniach. Od ataku na jego przyjaciółkę minęły trzy miesiące, a teraz kolejną osoba, która zna i szanuje jest spetryfikowana.

— Jesteśmy w czarnej dupie. — Ron wstał z fotela i położył dłonie na biodrach. Bliźniacy spojrzeli na niego, a następnie na Harry'ego, który był równie skołowany co oni. — Poprawka ja jestem.

— O czym ty gadasz? — zapytał George.

— Najpierw Alex, teraz Hermiona. Dwie najmadrzejsze osoby jakie znam poległy. Jak nic jestem kolejny.

— Mam nadzieję. — mruknął cicho Fred.

***

Ron wszedł do wielkiej sali trzymając dłoń na miejscu miedzy plecami, a dupa. Nazwał ten obszar "naddupiem", czuł w nim pulsujący ból. Prawdopodobnie spowodowany nocną eskapadą do komnaty tajemnic, w sumie co się tu dziwić. Tak dupą wygrzmocił, że dzieciaki ze Slytherinu zaczęły sie bać o ewentualny rozpad zamku.
Rudzielec usiadł obok swoich braci i Harry'ego, który wyglądał jakby konkretnie ostatniej nocy zabalował. Obaj spojrzeli na siebie z zadowoleniem po udanej misji.
Harry chwycił do ręki szklankę z sokiem pomarańczowym, a jego wzrok skierował się ku wejściu. Upił łyk i nagle się zakrztusił. Wstał gwałtownie co zwróciło uwagę Ron'a.

—Hermiona! — krzyknął rufowlosy wstając i wraz z bliznowatym truchtem ruszyli w stronę dziewczyny. Było to dość zabawne widząc jak Weasley biegnie niczym dziadek podpierając bolące miejsce Fred i George w tym czasie wykrzywiali się próbując go naśladować. Angelina siedzącą obok nich wybuchła śmiechem.
Ostatnimi czasami było jej na rękę brak obecności ślizgonki. Fred w końcu znów rozmawia z nią tak jak wcześniej, choć widziała czasami jak miał chwilę zawieszenia. Czarnowłosa uśmiechnęła się do bliźniaków, ale jej radość nie trwała długo. Dostrzegła jak przez wejście do sali wchodzi znana jej brunetka. Dziewczyna miała na sobie mundurek, uśmiechała się lekko w stronę ślizgonów, którzy witali ją.

— Twoja przyjaciółeczka wróciła do żywych. — usiłowała się zabrzmieć naturalnie, spuszczając głowę i bawiąc się widelcem.

Fred i George obrócili się by spojrzeć jak ich przyjaciółka szła w widocznie dobrym humorze. W sumie kto by w takim nie był, po takiej drzemce? Fred nie myśląc długo wstał z krzesła i udał się w jej stronę.

— Witaj Freddie.

— Witaj słoneczko. — powiedział uśmiechając się szeroko. Zaczął rozkładać ręce z chęcią przytulenia jej, kiedy to Draco Łajza i wrzód na zdrowym organizmie społeczeństwa wyprzedził go. Fred uniósł brew do góry patrząc jak dziewczyna zaśmiała się kiedy to ten platynowy dupek ją lekko uniósł. 

— Spadaj, Weasley. — powiedział i wraz z dziewczyną, która posłała mu przepraszające spojrzenie odszedł. Rudzielec skrzyżował ręce na piersi i odprowadził ich wzrokiem. Czuł się dziwnie, ale nie mógł sobie wytłumaczyć dlaczego.

— Chyba jesteś w friendzonie.

Głos Georga zwrócił jego uwagę. Jego identyczna kopia nawet nie usiłowała ukryć rozbawienia, Fred zacisnął usta w cienką linie i w głowie zaczął wymyślać najróżniejsze żarty, którymi zaszczyci młodego Malfoya w nowym roku szkolnym.

***

Brunetka wyszła ze swojego przedziału pod pretekstem chęci zakupienia jakiś słodyczy na drogę. Szła wąskim korytarzem wsłuchując się czy może z któregoś przedziału nie dobiega głos jej przyjaciela. Zobaczyła jak z naprzeciwka idzie Cedric Diggory, chłopak przywitał ją z uśmiechem. Puchon zasypał ślizgonkę pytaniami o samopoczucie. Rozmowa mogłaby zaliczyć się do dłuższych gdyby nie przyjaciele chłopaka, którzy wychylili się z jednego z przedziałów.

Westchnęła cicho, a jedne z drzwi uchyliły się nagle. Zrobiła krok do tyłu i położyła teatralnie dłoń na piersi. Fred spojrzał na nią z uśmiechem i zamknął drzwi stając przed dziewczyną z uśmiechem. Wsadził dłonie do kieszeni.

— Co tam słońce, czyżbyś szukała swojego ulubionego rudzielca?

— Tak, jest tam George? — zapytała zaczepnie z wymalowaną powagą na twarzy. Fred wywrócił oczami i wyjął jedna dłoń z kieszeni w celu walnięcia jej w ramię.

— Jak leci? — zapytała rozmasowując bolące miejsce.

— Przepraszam. — powiedział nagle, a uśmiech zniknął z jego twarzy. — za tamten dzień, gdybym cię nie zostawił...

— Fred, to nie twoja wina. Skąd mogłeś wiedzieć, że...

— To jest moja wina. — zaprzeczył stanowczo. — Powinienem cię chronić, być z tobą. Zamiast to poszedłem po żarcie, ale obiecuje ci, że od teraz masz we mnie ochroniarza.

— Czyli już nie będę obiektem waszych żartów? — zapytała unosząc brew do góry.

— Tymi żartami daje ci znak o nieprzemijającym uczuciu. — odparł wesoło.

***

Pierwszy dzień powrotu ze szkoły zawsze był tym, w którym nie wiedziała co ze sobą zrobić. Aktualnie ona spędzała czas w swoim pokoju leżąc na łóżku, a Snape siedział w salonie czytając jedną ze swoich księg.   Brunetka wpatrywała się ze znudzeniem w sufit. Dosłownie usypiała przez panującą nudę.
Ciche skrzypniecie drzwi zwróciło jej uwagę, odchyliła głowę i spojrzała na wchodzącego do pokoju skrzata domowego. Alex usiadła na łóżku.

— Smrodka znalazła coś, co może panience Snape się spodobać.

Zaintrygowała ją. Dziewczyna wstała i zaczęła iść za skrzatem, który uważnie obserwował czy aby to Snape nie idzie do nich. Alex spojrzała na schody po czym zobaczyła jak Smrodka otwiera drzwi prowadzące na strych. Zmarszczyła brwi i weszła do środka ciągle podążając za skrzatem. Zatrzymała się gdy ta kucneła i złapała za jedną z desek, wbiła swoje długie chude palce w uszczerbione miejce. Uniosła do góry kawałek podłogi i jej oczom ukazał się karton. Smrodka wyjęła go ostrożnie i postawiła przed nią.

— Smrodka myślała, że pani Snape wszystko zniszczyła, że nic nie pozostawiła po sobie. — mówiła wycierając dłonia. — Vivienne je tu schowała.

— Vivienne? — zapytała zdziwiona.

— Żona pana Snape i panienki mama.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro