Rozdział 15
Przymknęła lekko oczy, a nauczyciel obrony przed czarna magia przeszedł obok jej ławki. Pansy siedząca obok niej tylko uśmiechnęła się lekko i odczekała aż mężczyzna odejdzie dalej.
— Ktoś w tym roku nie będzie miał chyba "wybitnego". — mruknęła i oparła łokieć o blat ławki. Brunetka uchyliła powieki i prychnęła cicho.
— Ja się będę cieszyć jak zdam.
O tak, w tym roku osiągnięcie "wybitnego" z tego przedmiotu było na tym samym poziomie, co chęci Rona na "powyżej oczekiwań" z eliksirów. Wybrane podręczniki były strasznie okrojone i może historie opisane w nich były nawet wciągające, tak lekcje należały do tych strasznie nudnych. Brunetka spojrzała w stronę tablicy gdzie Lockhart wygłaszał kolejne monologi na temat tego co osiągnął.
Trzy słowa wypowiedziane przez nauczyciela, przywróciły ją do życia. "Koniec zajęć", wyszła z tej sali szybciej niż Severus Snape po usłyszeniu, że może ukarać Potter'a.
— Szlamy się boją, że aż miło się na sercu robi. — powiedział głośno Malfoy wpatrując się w Hermionę i kilka innych dziewczyn. Gryfonka zacisnęła usta w cienką linie i zrobiła krok do przodu.
— Zaniesiesz mi torbę na zielarstwo? — zapytała szybko brunetka wpatrując się z uśmiechem w platynowłosego. Draco ostatni raz spojrzał na Hermionę i zadowolony odszedł.
— Nie wiem jak możesz się z nim zadawać i mu nie przywalić.
Dwunastolatki zaczęły razem iść na zajęcia z zielarstwa rozmawiając przy tym na najróżniejsze tematy. Przechodząc przez dziedziniec do dziewczyn dołączył Harry oraz Ron.
— Właściwie o co Draco chodziło? — zapytała nagle prymuska domu lwa. Harry słysząc imię ślizgona momentalnie zetknął na Snape. Dziewczyna cicho westchnęła i zatrzymała się.
— Wczoraj w pokoju wspólnym zaczął sie temat tych dwóch ofiar i tej całej komnacie tajemnic. — zaczęła, a oni momentalnie jeszcze bardziej zainteresowali się tym co dziewczyna ma zamiar im przekazać. — Jeden z założycieli Hogwartu był przeciwny temu, aby dzieci spoza magicznych rodzin uczęszczały do naszej szkoły.
— Salazar Slytherin — wyszeptała Hermiona, a Alex jej tylko przytaknęła.
— Podobno ta komnata tajemnic to jego dzieło. Tylko jego potomek może ją otworzyć i wypuścić czyhającą bestie, aby ta oczyściła mury szkoły. — dokończyła, ale po chwili dodała. — Przynajmniej tak mówią, nie wiem na ile to może być prawda.
— Myślisz, że... — zaczął niepewnie Harry obserwując twarz brunetki — Draco może być dziedzicem?
— Draco sra po pas jak widzi pająka, a ty myślisz, że mógłby uwolnić jakąś bestię?
— Jest zwolennikiem czystości krwi. — mruknął Ron. — Jak zresztą cały Slytherin.
— Ronald! — syknęła głośno Hermiona, uderzając rudowłosego w ramie. Weasley spojrzał na zirytowaną minę Alex i od razu uświadomił sobie co powiedział.
— Alex, ja...
— Daruj sobie.
Powiedziała i odeszła od grupki. Nic ją tak nie irytowało jak te chore zabobony. Ludzie są różni, nie ważne do jakiego domu są przydzieleni. To, że ona jest z domu węża nie oznacza od razu, że jest zwolenniczka idei czystej krwi.
Platynowłosy widząc swoja przyjaciółkę odszedł od Crabbe i Goyle. Dziewczyna nie chcąc go martwić wysiliła się na sztuczny uśmiech. Malfoy podał jej torbę i we dwójkę weszli do sali.
***
Fred schował ostrożnie do pojemnika dopiero co wyprodukowane łajnobomby. George w tym czasie wylewał resztę nieudanego wywaru do zlewu. Odsunął kociołek i spojrzał na zabrudzoną umywalkę, wzruszył ramionami i wrócił do brata. W końcu i tak James jutro będzie tu sprzątał, co mu będzie zabierał zabawę.
Kiedy mieli już wszystko gotowe schowali swoje dzieło do torby i jakby nigdy nic, opuścili łazienkę. Korytarze pomimo późnej pory były zapełnione dyskutującymi uczniami. Fred pokazał coś na migi bratu i odłączył się od niego. Zakradał się najciszej jak mógł, wyciągnął jedną rękę chcąc dotknąć ramienia osoby stojącej przed nim. O mało sam się nie wystraszył gdy, obiekt jego niewinnego żarcika obrócił się i spojrzał na niego spod byka.
— Jezu — mruknął łapiąc się teatralnie za serce. — A ty co taka zła?
— Nie jestem zła. — powiedziała dziewczyna wymijając go. Fred tylko uśmiechnął się i ruszył za nią.
— To co za minę robisz? — szedł obok niej wpatrując sie lekko w dół.
— Twój brat to idiota.
— Który? — zapytał, a dziewczyna zatrzymała sie i uniosła głowę do góry by móc zobaczyc jego pełną luzu minę. — No co, kilku ich mam.
— Ron.
— A, weź ty się nim nawet nie przejmuj. — machnał ręką odwracając głowę. — Jak był dzieckiem wyleciał z wózka tacie i zarył głową o chodnik. *
— Serio?
— No dobra mi wyleciał, ale w końcu kto zostawia dwulatka z niemowlakiem. — mówił z wyrzutem.
— Co tam masz? — zapytała krzyżując ręce na piersi, a lekkim skinięciem głowy wskazała na jego wypchaną torbę. Fred zaśmiał się cicho i wyjął jedną łajnobombę.
— Prezent dla kolegi James'a. — mówił patrząc z dumą na swój twór.
— Daj chłopakowi spokój — zaśmiała sie cicho widząc jak ten uśmiecha się w stylu jakiegoś szaleńca. — Popadnie jeszcze w depresję.
— Wpiszę ją sobie do życiorysu. — odparł poważnie. — Mógł nie zaczynać z moimi ludźmi. Plus mamy jeszcze inne obiekty żartów, spokojna twoja rozczochrana. — po tych słowach wolną dłonią zmierzwił jej włosy. Brunetka po jego uśmiechu wiedziała, że musiał jej rozczochrać całą fryzurę i aktualnie wyglądała jakby piorun strzelił jej w głowę. Swoja ręką walneła w jego nie przemyślając tego z jaką siłą to zrobiła, starszy bliźniak Weasley zachwiał się, a z drugiej dłoni wyleciała mu łajnobomba. Spojrzeli jak uderza o posadzkę. Zerkneli na siebie.
— Chyba wam nie wyszła. — wyszeptała, a Fred zdążył tylko otworzyć usta. Bomba wybuchła, a wszyscy, którzy byli w jej zasięgu zaczęli uciekać w popłochu. Fred dziękował bogu, że jego bliźniak wrócił do pokoju wspólnego Gryfonów i tego nie widział. Zbiegli po schodach i zatrzymali sie w nieznanym dla dziewczyny miejscu. Kilka kroków od niej był wieki obraz przedstawiający miskę z owocami.
— Zjadłbym budyń. — mruknął Weasley. — A ty?
— Już po kolacji.
— Słodka jesteś. — zaśmiał się i pokazał ręką na obraz. — Połaskocz gruchę.
— Spadaj.
— No dawaj, fajnie będzie. — nalegał, a ona patrzyła na niego niepewnie. Chłopak złapqł jej palec i przyłożył do gruszki, która pod wpływem dotyku zaczęła sie wykręcać, a po chwili ich oczom ukazała się zielona klamka. — Damy mają pierwszeństwo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro