Rozdział 13
Z samego rana w wielkiej sali był gwar, dosłownie każdy rozmawiał o wczorajszym wydarzeniu. Plotka o spetryfikowanej dziewczynie szybko obiegła uczniów, i każdy chciał wiedzieć jak najwięcej o danym zdarzeniu. Nie podobało się to Alex Snape. Ewidentnie większość ludzi nie miała wyczucia i chciało z niej wyciągnąć informacje, prawdopodobnie wybuchła by gdyby nie bliźniaki Weasley, którzy grozili każdemu kto tylko przekraczał granice. Nikt nie chciał z nimi zadzierać, tym bardziej kiedy ci obiecywali, że będą kolejnymi obiekatami ich żartów.
Zerknęła na Draco, który w świetnym nastroju opowiadał o zdarzeniach, które miały miejsce. Dziewczyna wywróciła oczami i odkładając widelec na talerz wstała z miejsca. Chwycila swoja torbę i przerzuciła ja przez ramię. Bez słowa odeszła od stołu ślizgonów i szybkim krokiem opuściła wielką salę. Szła tak dłuższą chwilę kiedy to nie zatrzymał ją czyjś głos. Stanęła niedaleko wyjścia na dziedziniec i lekko się obróciła. Widząc ruda czuprynę kącik jej ust uniósł się lekko do góry.
— Hej, Ginny. — wpatrywała się w młodszą siostrę swoich przyjaciół.
— Nie martw się Alex, to co mówią to brednie. — odparła, a panna Snape uniosła lekko brew do góry. Nie wiedziała zbytnio o co może chodzić dziewczynie. Ginny widocznie widząc jej zakłopotanie pośpieszyła z wyjaśnieniami. — Starsi Gryfoni myślą, że to ty tak załatwiłaś tą dziewczynę, ale ja wiem że tak nie było. Nie masz takiej mocy.
— Ginny zaczynam się niepokoić o ciebie. — powiedziała robiąc krok w jej kierunku, ale dziewczyna tylko uśmiechnęła się i wyminęła ją.
Brunetka stała tak chwilę myśląc o tym co usłyszała. Nie wiedziała czy to zmęczenie czy może naprawdę coś dzieje się z Ginny. Niechętnie odeszła od miejsca, w którym stała i z zamyślona miną zaczęła kierować się na zajęcia z eliksirów.
Nie ważne jak starała się skupić na lekcjach w jej głowie wciąż były słowa Ginny. "Nie masz takiej mocy", brzmiało to tak jakby rudowłosa coś wiedziała w tej sprawie. Jej chwile zadumy przerwał głośny trzask. Podskoczyła lekko i podniosła głowę. Jej oczy skrzyżowały się z lodowatym spojrzeniem jej ojca. Snape wpatrywał się chwile w swoje dziecko po czym cicho, ale dobitnie rzekł.
— Otwieramy podręczniki na stronie 213. — pokiwała głową i przysunęła bliżej książkę. Otworzyła ja na wskazanej stronie, a jej ojciec odszedł.
***
Korytarze były opustoszałe, większość uczniów była juz w wielkiej sali czekając na kolację. Brunetka jak nigdy spóźniała się na posiłek, zaraz po lekcjach wróciła do swojego pokoju i nawet nie wiedziała kiedy usnęła. Szybkim krokiem mijała rozmawiające ze sobą postacie z przeróżnych obrazów, w tym samym czasie poprawiała swój mundurek. Nie patrzyła przed siebie, przez rok świetnie poznała korytarze i na oślep dałaby radę trafić do większości z pomieszczeń.
Poczuła jak uderza w coś. Zatrzymała się i podniosła lekko głowę. Przed sobą ujrzała dwóch wysokich brunetów. Z mundurków mogła wywnioskować, że są gryfonami. Przeprosiła ich cicho i zaczeła wymijać.
— Steve, czy to nie panna Snape? — zapytał jeden zagradzając jej drogę. Dziewczyna spojrzała na starszego chłopaka, który głupkowato się do niej uśmiechał.
— Tak James, to córka naszego ukochanego profesora. — chłopak skrzyżował ręce na piersi i plecami oparł się o zimna ścianę.
— Hej, gdzie uciekasz. — powiedział zatrzymując dziewczynę.
— Daj mi spokój. — powiedziała odrzucając jego dłoń ze swojego ramienia.
— A czy ty wczoraj dałaś spokój tamtej dziewczynie? To zabawne jak role szybko mogą się obrócić, prawda? — pytał kucajac lekko, żeby być na poziomie jej oczu. — Ślizgoni zawsze robili problemy, od zawsze uważaliście się od lepszych. Nie sądziłem, że stać was na takie coś.
— James daj spokój, to jeszcze dzieciak chyba serio nie myślisz, że...
— Zamknij się. — wymruczał dobitnie. — Na czym to ja skończyłem...
Gryfon nie zdążył jednak dokończyć zdanie, bo ktoś przywalił mu z pięści w nos. Brunet zachwiał się i opadł na podłogę, dziewczyna spojrzała na rudowlosego chłopaka, który oddychał ciężko wpatrując się w jęczącego z bólu gryfona. James zaśmiał się lekko odsłaniając zakrwawiona twarz. Rudzielec zrobił krok w jego stronę, ale drogę zagrodziła mu dziewczyna.
— Fred, nie warto. — powiedziała patrząc na jego zdenerwowaną twarz. Chłopak spojrzał to na nią, to na członka domu lwa. Widząc jednak proszace spojrzenie dziewczyny, pokiwał głową.
— Tak Weasley, słuchaj się jej. — James wstał z podłogi i rękawem od koszuli wytarł krew. Fred jednak nie dał się sprowokować i razem z brunetka zaczął iść w innym kierunku. — Broń SS.
Poczuł jak krew się w nim zagotowała. Znał ten skrót, starsze roczniki używały go, żeby obrażać dziewczyny ze Slytherina, które zaszły im za skórę. Obrócił się i już nawet słowa jego przyjaciółki nie pomogły. Ruszył w kierunku brunetka i łapiąc go za koszulę przycisnął do ściany. Dziewczyna patrzyła na to nie wiedząc co robić.
— Koniec! — głos trzeciego gryfona rozniósł się po korytarzu.
— Uderzył mnie. — wysyczał James nadal będąc przyciśniętym do ściany.
— Sam się prosiłeś. — rzucił Steve odciągając Weasleya. — Zaczepiałeś dwunastolatkę, a on ją tylko bronił. Rozejdźmy się zanim dojdzie do czegoś gorszego.
— On ma racje Fred, chodźmy.
Rudzielec odchylił lekko głowę i spojrzał na dziewczynę. Złapał ją za rękę i ostatni raz spojrzał na wkurzonego gryfona. Nic nie mówiąc, zaczął iść w kierunku dziedzińca. Potrzebował odetchnąć świeżym powietrzem, dziewczyna szła tuz obok niego w ciszy. Schodząc w dół poczuła jak chłodny wiatr rozwiewa jej rozpuszczone włosy. Fred puścił jej rękę i usiadł na pobliskiej ławce. Oparł łokcie o kolana, a twarz schował w dłoniach. Dziewczyna usiadła obok niego i położyła mu dłoń na plecach, chłopak spojrzał na nią, a ta posłała mu uśmiech.
— Przykro mi, że musiałaś tego słuchać. — mówił. — Nie każdy gryfon jest miły, mamy również palantów.
— Nie każdy gryfon jest miły, tak samo jak każdy ślizgon jest wredny. — mówiła — Nie ma co żyć przesądami. Dziękuję, że stanąłeś w mojej obronie. Dobrze mieć takiego przyjaciela,
— W ogień bym za tobą skoczył. — odparł szczerze i wyprostował się. — Typ ma szczęście, że bez Georga przyszedłem. Chłop nie wygląda, a to chodząca maszyna do zabijania.
— Wierzę na słowo. — zaśmiała się, po czym dodała. — Co znaczy SS?
— Nie powiem ci, nie mógłbym. — odparł cicho, ale po chwili uśmiechnął się szeroko. — Nie martw się, za te słowa wyśle mu końskie łajno sowią pocztą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro