Prolog
- Czy to aby na pewno dobry pomysł? - spytała Lily Evans już chyba po raz setny mówiąc o tym samym, a i reakcja jej znajomych niczym się nie różniła od poprzednich.
Peter Pettigrew poklepał ją pocieszająco po ramieniu, Syriusz Black ostentacyjnie wywrócił oczami, Remus Lupin westchnął cierpiętniczo, James Potter uśmiechnął się łobuzersko, a Dorcas Meadowes i Nimfadora Tonks cmoknęły z niezadowoleniem.
- Ruda, wyluzuj... - Syriusz ewidentnie był już zmęczony jej niezdecydowaniem, jednak Dorcas szybko trzasnęła go w tył głowy i uniosła kąciki ust, gdy ten się skrzywił.
- Kochana, spokojnie, będzie dobrze... - uspokajające słowa Nimfadory w niczym jej tak naprawdę nie pomogły.
- Och, ja się nie martwię całym zajściem - prychnęła. - Ja się przejmuję tym, jak my mamy zamiar - tu ściszyła głos do ironicznej wersji scenicznego szeptu. - wiecie, wykraść veritaserum. No i antidotum, tak przy okazji.
- Damy radę - stwierdził Potter nonszalancko.
No właśnie, Potter... Już od prawie dwóch lat ugania się za nią z tym całym "Evans, umów się ze mną". Ach, no tak, rzeczywiście ostatnio zmienił tryb rozkazujący na pytający: "Evans, umówisz się ze mną?". A wszystko przez to, że w drugiej klasie ubzdurał sobie, że się w niej zakochał! Bajdurzenie! Może wykradł skądś Ognistą Whiskey i się upił? Dobry Merlinie, nie...
Ale wracając. Jak można się w kimś zakochać, mając jedynie dwanaście lat?! Zaledwie tyle! Może i istniały przypadki, gdzie dwie osoby były w sobie zadurzone praktycznie od urodzenia, ale - bądźmy szczerzy - James i Ruda do takich osób definitywnie nie należeli.
W międzyczasie nadszedł czas, żeby rozpocząć pierwszą fazę planu - zdobycie Serum Prawdy i antidotum.
Evans, czując, że nie robi dobrze, przytaknęła wszystkim ich uzgodnieniom i weszła pod pelerynę niewidkę wraz z Potterem, Blackiem i Dor. One miały pilnować, czy aby nikt niepożądany nie zbliża się do klasy profesora Slughorna.
Wyszli z Pokoju Wspólnego Gryfonów przez dziurę w portrecie i ostrożnie ruszyli w stronę ciemnych lochów.
Cichaczem prześlizgiwali się obok profesorów i ich gabinetów, a swobodniej szli, gdy mijali nielicznych uczniów, którzy zostali w Hogwarcie na bożonarodzeniową przerwę.
W tym roku zostali, o dziwo, wszyscy Huncwoci, no i - niestety - ona, Lily, Tonks, oraz Meadowes. Z tego, co było jej wiadomo, dziewczyny zostały z następujących powodów:
Dorcas - jej rodzice wyjechali w sprawach służbowych, co równało się z pozostaniem dziewczyny w zamku.
Tonks - u niej jest nieco gorzej, bo rodzina zginęła w zeszłym roku w czasie ataku na jakieś miasteczko.
A co do chłopaków, nie wiedziała praktycznie nic; Jamesa rodzice zostali wysłani na magiczny front (w końcu to aurorzy), Remus... Jego matka trzy lata temu popełniła samobójstwo, a Efagis, jego ojciec, odszedł od dziecka po dotkliwej stracie ukochanej.
U Syriusza... Wiadomo. Uciekł i zamieszkał u Potterów, no, a że teraz oboje kiszą się w Hogwarcie...
No i Peter. Peter... To Peter, po prostu chciał zostać z przyjaciółmi. Z dobrego serca chciał ich wspierać w ciężkich czasach.
Z drugiej jednak strony...
- Lily.
...ostatnio wydawał się jakiś taki cichy...
- Lily!
...ciekawe, co mu się stało...
- LILY!!!
Zaskoczona dziewczyna podniosła wzrok znad swoich myśli, zaalarmowana głośnym szeptem Blacka. Ten, widząc, jak unosi głowę, odezwał się ponownie:
- Wchodzimy z Jamesem - wyjaśnił.
Prawie-czternastolatka pokiwała głową i, dalej okryta peleryną-niewidką, przysiadła wraz z Dor przy kamiennej ścianie.
- Wszystko dobrze, Evans? - Potter spojrzał na nią, lekko zaniepokojony jej niemrawymi ruchami i mglistym spojrzeniem.
Tym razem Lily popatrzyła na chłopca ze swoim typowym, żywiołowym błyskiem w szmaragdowych oczach.
- Och, po prostu się zamyśliłam - odrzekła z uśmiechem. Z Pottera może i był zarozumiały padalec, ale momentami bywał uroczy.
- Koniec flirtów, Potter. Musicie się z Blackiem pospieszyć - wtrąciła się w to wydarzenie Dorcas, siedząca obok.
Syriusz pociągnął Jamesa za drzwi pokoiku. Nastolatki jeszcze usłyszały ciche syknięcie Syriusza:
- Stary, zaraz się tam zrzygam tęczą! Mógłbyś czasami ujarzmić swoje hormony!
Lily zachłysnęła się na to powietrzem i obie z Dor parsknęły tłumionym przez ich dłonie śmiechem. Popatrzyły sobie w oczy. Ledwo dusiły głośny chichot, gdy ujrzały Severusa Snape'a, wroga Lily numer jeden. Odkąd na początku tego roku nazwał ją szlamą, nie potrafiła mu za nic wybaczyć. Odwróciła głowę, milknąc. Po chwili rzuciła na drzwi szybkie zaklęcie, żeby zamknąć drzwi, bo Ślizgon ewidentnie zmierzał do gabinetu profesora eliksirów.
Snape, na szczęście, nie zauważył błyskawicznego błysku i ruchu powietrza, bo akurat zwrócił głowę w stronę schodów, jakby sprawdzał, czy nikt go nie śledzi. Podszedł do drzwi gabinetu i nacisnął klamkę. Nic się nie stało, oczywiście nikogo nie było. Rzucił ciche "Alohomora", a gdy nic nie szczęknęło i się nie otworzyło, zaklął i oddalił się pospiesznie w stronę wieży Slytherinu.
Dziewczyny spojrzały na siebie zdumione. Obie zadawały sobie jedno i to samo pytanie: co to, na Merlina wielkiego, miało być?!
***
Usiedli wszyscy na podłodze w dormitorium dziewczyn. Lily z westchnięciem oparła się o łóżko którejś z nich.
- Jak wy w ogóle się tu dostaliście? - zmarszczyła brwi. - Przecież już schody są zablokowane zaklęciem...
Syriusz uśmiechnął się tą niezwykłą metodą Huncwotów: szarmancko, tajemniczo i nonszalancko.
- Mamy swoje... Sposoby.
Prychnęła na to stwierdzenie. Jasne, Huncwoci mają sposób na dosłownie wszystko.
- To co, gramy, no nie? - zawołała nagle Nimfadora radośnie.
Każdy przytaknął, a Evans wzięła fiolkę po jakimś swoim starym eliksirze. Położyła ją na środku ich kółka i zakręciła nią.
Szklana próbówka, a raczej jej wylot, zatrzymał się na Syriuszu.
- Pytanie czy zadanie, Black? - zerknęła na chłopaka.
- Zadanie, no a jak? - odpowiedź padła niemal od razu. Dziewczyna po raz kolejny tego dnia westchnęła, po czym zastanowiła się.
W końcu, podstępny chichot wyrwał się z jej ust.
- Pomyślmy... Otrzymaj przynajmniej Powyżej Oczekiwań z jutrzejszego testu z transmutacji.
Black zbladł, a jego dotąd pewna siebie mina zrzedła nieco. Był przekonany, że dziewczyna da typowe zadanie, na przykład: zrobienie kawału komuś, podejście do jakiejś osoby i zadanie jej dziwnego pytania i tak dalej, ale to?
Dla nikogo nie było niespodzianką, że transmutacja to trudny przedmiot. I wszyscy wiedzieli, że Syriusz Black był kompletną pierdółką z tej lekcji.
Wszyscy z osobna popatrzyli na czarnowłosego, jakby chcieli mu powiedzieć: stary, współczuję...
- Uuu, mocne. - Dor potrząsnęła swoją dłonią, jakby się sparzyła.
Teraz Lily roześmiała się już na całego.
- Lils, jak możesz być tak okrutna?! - Remus, z udawanym oburzeniem i zgrozą, chwycił się za serce. Sam był jednym z lepszych uczniów, więc nie miał się czym martwić.
Syriusz, wciąż biały jak ściana, popatrzył do stojącego obok kufra rudowłosej koleżanki i wyciągnął podręcznik do transmutacji.
- Który temat? - rzucił szybko.
- Trzeci! - wciąż ze śmiechem odrzekła właścicielka książki. Chłopak szybko przewertował stronice i pochylił się nad nimi.
- Ludzie, trzeba znaleźć Marthę Redlock, czy kto tam pisze dla Proroka - oto Syriusz Black zaczął się uczyć! - zawołała Nimfadora.
- Ale... Syriuszu, przecież teraz ty kręcisz. - zauważył Peter.
A Syriusz wyglądał, jak gdyby go olśniło. Odłożył podręcznik i patrzył przed siebie.
- Glizdku... Kocham cię! - rzucił się na szyję oszołomionemu Peterowi. - Uratowałeś mnie!
- I tak potem będziesz musiał wkuwać. - pokręcił głową Lupin. - Nie chwal dnia przed zachodem słońca.
- Co? - zdezorientował się James.
- Chodzi o to, abyś się przedwcześnie nie cieszył - wyjaśniła mu Nim z uśmieszkiem.
- Dobra. - Black w końcu zakręcił fiolką. Wypadło na Jamesa.
I ten moment, nie pierwszy, no i nie ostatni raz, Lily Evans miała przeklinać, przynajmniej do szóstej klasy.
- Dobra, Potuś.
- Potuś? - zdziwiła się Dor.
- Tak, Potuś - uciął Syriusz. - A teraz wróćmy do pytania. Bo oczywiście wybkerasz pytanie. Czy ty, Jamesie...
- Ej! - przerwał mu "Potuś".
- Cicho! Nie przerywaj. - z dziwnym skupieniem, niemal namaszczeniem, wypowiedział równie dziwne pytanie:
- Czy ty, Jamesie Potterze, szczerze kochasz tę tu Rudą... Ekhem, Lilyannę Evans?
James zakrztusił się zażytymi dwoma kroplami veritaserum.
- C-co?!
- Mam powtórzyć? Czy...
- Nie, nie... A odpowiadając... - zawahał się, spoglądając nieśmiało na równie zaszokowaną Lily. - Tak, kocham Evans.
____________
Joooo!! No i mamy! Moje pierwsze Jily! Mam nadzieję, że prolog się podobał - moim zdaniem nie jest najgorszy. Pamiętajcie, że akcja prologu dzieje się pod koniec trzeciego roku, a rozdziały będą pisane już na szóstym. Ach, no i tam będzie perspektywa Lily, pierwsza osoba, a nie trzecia, tak jak tu ;). Pozdrawiam, dziubasy, no i zapraszam na inne moje książki:
Wolragon: Kroniki Dwóch Światów
I
Trzy Królestwa (zapisy jeszcze są chyba otwarte, dla postaci epizodycznych).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro