Rozdział 1
Zayn Blake
Pogoda dzisiaj niezbyt przyjazna, ponieważ jest pochmurnie, pada lekka mżawka i tylko muzyka dobiegająca z moich słuchawek jakoś trzyma mnie przy zdrowych zmysłach. Jak ja nie cierpię moknąć w deszczu. Idąc chodnikiem, z rękoma w kieszeniach mojej kurtki i zastanawiam się co mam robić w taki chłodny dzień. Nawet nie wiem, kiedy poczułem lekkie szturchnięcie w prawe ramię. Szybko odwróciłem się w tamtą stronę i zobaczyłem jakiegoś dzieciaka znacznie młodszego ode mnie. Leżał na ziemi i wstając, podniósł telefon, który mu wyleciał z rąk gdy upadł. Kiedy uniósł wściekły wzrok na mnie, momentalnie jego postawa się zmieniła ze złej na przerażoną.
- P-pszep-praszam. Zapatrzyłem się i-i..
- To następnym razem uważaj, jak chodzisz, bo zamiast we mnie wlecisz pod samochód.
Patrzyłem z lekkim rozbawieniem, jak ucieka w popłochu, jakby go jakiś diabeł gonił. Nie rozumiem tych dzisiejszych dzieci, są takie nieodpowiedzialne i zawsze siedzą w tych telefonach, jakby świat dookoła nich w ogóle nie istniał. Mam to gdzieś, że był dzieckiem, powinien bardziej uważać, bo inaczej to się może skończyć znacznie gorzej niż tylko wpadnięciem na kogoś. Pomimo że nie jestem samotny w życiu, ponieważ mam dwoje przyjaciół, to straciłem wiarę, że kiedykolwiek będę szczęśliwy, wątpię, nawet żeby moja bratnia dusza chciała kogoś takiego jak ja. Jestem sierotą, tracąc rodzinę w młodym wieku, byłem wychowany w domu dziecka, a tam albo jesteś tym który rządzi, albo to tobą rządzą. Dosyć szybko się przystosowałem do takiego stylu życia, a moja wilcza natura dodaje mi sił, aby przetrwać kolejny dzień w tym okrutnym świecie. Już widzę, jak Leo się naśmiewa z moich słów, a jego bliźniaczka go popiera, ponieważ takie narzekanie nie jest zwykle w moim stylu.
~ Ej Zayn, przejdziemy się do lasu pobiegać?
Odezwał się mój wewnętrzny wilk Aiden.
~ W sumie, to nie mam nic lepszego do roboty.
~ Okej, tylko poczekaj, aż tamta kobieta sobie pójdzie.
~ Jaka kobieta?
~ No tamta z torbą pełną zakupów.
Rozejrzałem się i zobaczyłem starszą panią przechodzącą przez ulicę z torbą zakupów w ręku. Od prawej strony dobiegał dźwięk pędzącego auta, spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem jakiegoś durnia jadącego samochodem i rozmawiającego przez telefon. Nie mogąc pozwolić na to, aby coś się stało kobiecie, częściowo użyłem mojej nadludzkiej prędkości i w ostatniej chwili zabrałem ją z trasy pędzącego auta. Chwyciłem ją i jej torbę, a mniej niż sekundę później samochód przejechał w miejscu, w którym wcześniej stała starsza kobieta. Co jak co, ale nikomu bym nie życzył tego, co stało się mi.
- Nic pani nie jest?
Zapytałem się, jednak kobieta wstrząśnięta całą sytuacją, brała powolne, głębokie oddechy, trzymając się za serce, mocno zaciskając oczy. Cierpliwie czekałem aż się uspokoi i będzie w stanie mówić.
- Mój boże... nie wiem jak mam ci dziękować chłopcze. Uratowałeś mi życie.
- To nic takiego proszę pani. Ale tak to jest, gdy podczas jazdy nie skupia się na drodze jak tamten kierowca.
- Powiedz, czy jest jakiś sposób, abym mogła ci podziękować za ratunek?
- Na prawdę niczego nie potrzebuję, wystarczy mi, że nic pani się nie stało.
Posłałem jej delikatny uśmiech, na co i ona się uśmiechnęła.
- Och, gdyby na świecie było więcej takich ludzi jak ty, wszystko wyglądałoby inaczej.
- Być może tak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro