Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9. Wyspa

#Pov# Sky

Kiedy zmysły mi się wyostrzyły, poczułam pod powiekami coś niemile kłującego. To samo było w ustach. Kaszlnęłam i wyplułam piasek.

Rozejrzałam się dookoła. Jake leżał na plecach i wpatrywał się w nieskazitelnie błękitne niebo.

- Ile tu jesteśmy? - spytałam ciekawa, dlaczego nie było śladów po burzy.

- Tylko kilka minut. W tej części świata pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie. Z deszczu w słońce i odwrotnie w zaledwie kilka minut.

- To gdzie my właściwie jesteśmy?

- Na wyspie.

- Dużo mi to nie mówi.

- Malutka wysepka w samym środku Trójkąta Bermudzkiego. Bardzo mało osób o niej wie. Sądzę, że nie znajdziesz jej na żadnej mapie.

Poderwałam się gwałtownie do siadu.

- Chwila. Skoro bardzo mało osób o tym wie...

Uniósł brwi.

- To jak się stąd wydostaniemy? Dzwoniłeś już do kogoś?

- Zasięgu brak.

- Nikt nie wie, że tu jesteśmy?

- Myślę, że moi... Emm... Współpracownicy czy jak chcesz ich nazwać, po tym jak stracili nasz samolot z radaru wszczęli akcję poszukiwawczą. Zanim wyskoczyliśmy nadałem im sygnał. Mam nadzieję, że wystarczy. Ale będę próbował się do nich dodzwonić. Niestety nie sądzę, by mi się to udało. Możemy tylko czekać.

- Czyli jest szansa, że niedługo tu będą?

- Wiesz... Nie chcę cię martwić, ale... Kiedy ktoś zbliża się do tej wyspy... Pogoda zaczyna wariować.

- To dlatego...?

- Tak przypuszczam.

- Czyli jesteśmy tutaj uwięzieni jak Robinson Cruzoe.

- Nie do końca. Pamiętaj, że on był sam. I nie miał paru przydatnych rzeczy.

- Na przykład?

Pokazał na swoją torbę.

- I nie miał czegoś jeszcze. - dodał.

Tym razem ja uniosłam brwi w niemym pytaniu.

Wstał i wyciągnął do mnie rękę.

- Chodź, pokażę ci coś.

Przyjęłam jego dłoń, podnosząc się z piachu.

- Co takiego?

- Zobaczysz. - zarzucił sobie nasz jedyny bagaż na ramię.

Cały czas trzymając moją rękę przedzierał się przez chaszcze. W pewnym momencie zatrzymał się i odwrócił do mnie z zagadkową miną. Uśmiechnął się łobuzersko.

- Gotowa?

- A nic się na mnie nie rzuci?

- Nie.

- To tak.

Odsunął ostatnie gałęzie, przesłaniające widok, a mnie zaparło dech w piersiach. Stałam oniemiała, nie mogąc wykrztusić słowa.

- I jak? - spytał.

Pokręciłam tylko głową.

Przede mną stał średniej wielkości biały domek. Na samym środku pustkowia stał domek! I to jaki! Nie był porośnięty bluszczem, zaniedbany a ściany nawet nie nabrały lekko szarej ze starości barwy. Wyglądał tak, jakby cały czas tu ktoś mieszkał.

- Zbudowała go nasza... organizacja. Właśnie na takie okazje jak ta. Jesteśmy tu wprawdzie uwięzieni, ale znajdź mi bardziej luksusowe więzienie niż to.

- Nie mam zamiaru szukać.

- Od czasu do czasu przysyłamy tu kogoś by posprzątał. Ostatnia ekipa była dwa tygodnie temu.

- Byliście przygotowani na to, że coś może pójść nie tak?

- Zawsze jesteśmy przygotowani. Na każdą ewentualność.

Pokiwałam tylko głową.

- No chodź. - pociągnął mnie za rękę. - Przecież nie będziemy tu tak stać. Zobaczysz jaki jest w środku.

- Na razie podziwiam go z zewnątrz.

- Będzie dużo czasu. Zostawimy torbę i przejdziemy się.

Stąpałam ostrożnie po schodach prowadzących na werandę, jakbym bała się, że to tylko sen, a jeśli zrobię coś zbyt głośno to się obudzę.

Weszliśmy. Drzwi były otwarte. W sumie racja - po co je tutaj zamykać?

Chociaż kiedy zobaczyłam go w środku stwierdziłam, że dom mógłby być jednak bardziej zabezpieczony. Ściany wyłożone boazerią i marmurem, drogie, nowoczesne sprzęty. Szczerze? Poczułam się trochę jak w domu. Moją uwagę zwróciła lodówka.

- Skąd tu prąd?

- Kolektory słoneczne. Mnóstwo kolektorów słonecznych. A jedzenie zostało przywiezione przez ekipę. Wodę mamy ze strumyka, który płynie tu nieopodal z tamtych wzgórz. - wskazał ręką na olbrzymie okno w salonie wychodzące na taras za domem. Dalej był las, a za nim rozciągały się pasma wyżyn.

- A co jest za nimi?

- Plaża i koniec wyspy. Nie jest ona znowu taka duża.

Pokiwałam głową.

- Co nie znaczny, że nic jej nie zamieszkuje. - dodał.

Spojrzałam na niego przerażona.

- Jest tu mnóstwo egzotycznych zwierząt. Chłopaki spotkali raz nawet tygrysa.

Odruchowe zerknęłam za siebie.

- Spokojnie. Do domu raczej się nie zbliżają.

Weszliśmy na piętro.

- Ważniejsze osoby z naszej organizacji mają tu swoje własne pokoje. Jest też jeden dla niezapowiedzianych gości. Oto on. - otworzył przede mną drzwi.

Stanęłam w progu i rozejrzałam się. Jasne ściany, łóżko, toaletka i okno naprzeciwko drzwi, przez które wpadało światło słoneczne. Chciałam zrobić jeszcze jeden krok, kiedy zauważyłam, co siedzi na łóżku. Cofnęłam się z piskiem przerażenia i wpadłam na coś twardego. Chłopak położył mi dłonie na ramionach i odsunął trochę od swojej klatki piersiowej.

- Co się... Och. - on też dostrzegł jaskrawożółtego węża, który rozłożył się na całej szerokości wspomnianego wcześniej mebla.

- Nie będę tu spać. - oświadczyłam.

Zaśmiał się z mojej reakcji.

- Wypuścimy go na zewnątrz.

- I tak nie będę tu spać.

Podszedł do okna i otworzył je na oścież.

- Wyłaź mały, bo nasz gość cię zadrapie na śmierć.

Wąż syknął na niego, ale posłusznie spełzł z łóżka. Patrzyłam oniemiała jak wychodzi przez okno.

- On cię słucha?

- Ma się ten autorytet. - wyszczerzył się do mnie.

- I tak nie będę tu spać. - powtórzyłam. - To coś może wrócić.

- Jeśli nie tu, to ze mną.

Zastanowiłam się moment.

- Dobra. Może przynajmniej najpierw skosztuje twojej krwi, zanim dobierze się do mojej.

- Dobrać do ciebie to mogę się ja, nie wąż.

Wystawiłam mu język i wyszłam z pokoju. Usłyszałam jak się śmieje. Pojawił się za mną.

- To jest mój pokój. - wyciągnął spod koszuli rzemyk, na którym wisiały dwa drobne kluczyki. Włożył jeden z nich do zamka i przekręcił.

- Jesteś aż tak ważną osobistością, żeby mieć własny pokój? - spytałam.

- Może. - posłał mi uśmiech, pchając drzwi. - Zapraszam.

Tym razem ściany pokoju były szare, panele podłogi specjalnie zrobione tak, by wyglądały na poprzecierane, a szafa przypominała staromodną.

- Wow. - wydusiłam. - Ładnie. W ogóle cały dom jest ładny.

- Nie widziałaś jeszcze wyspy.

- W takim razie mam zamiar zrobić sobie spacer.

- Będziesz mogła iść sama, jeśli zechcesz. Ja spróbuję złapać sygnał.

- Naprawdę? Puścisz mnie samą?

- No chyba mi stąd nie uciekniesz? Ale jeśli masz taki zamiar płynąć wpław, to informuję cię, że do najbliższego lądu jest przynajmniej kilkanaście kilometrów. Bo chyba inaczej się stąd nie wydostaniesz. Chyba, że masz skrzydła.

- A co jeśli akurat będzie płynął jakiś statek?

- Mało prawdopodobne. Marynarze unikają tej części świata.

- A jeśli?

- Nie zostawisz mnie tu.

- A skąd masz taką pewność?

- Bo cię znam, skarbie. Nie jesteś taka.

- Żebyś się nie zdziwił.

- Uważaj, bo ci uwierzę i będę pilnował jak małego dziecka.

- To może ja się już zamknę.

- Słuszna decyzja.

Rozłożył się na łóżku.

- Najpierw się zdrzemnę. - oświadczył. - Jak chcesz, to możesz iść.

Skierowałam się do drzwi.

- Tylko uważaj na zwierzaki! - powiedział jeszcze.

Przełknęłam ślinę. Jest tu mnóstwo egzotycznych zwierząt. Chłopaki spotkali raz nawet tygrysa.

- Iść z tobą? - spytał, widząc moją reakcję. Nie chcąc dać mu tej satysfakcji, uniosłam dumnie podbródek.

- Wypchaj się. - powiedziałam, wychodząc z pokoju.

W odpowiedzi usłyszałam tylko jego głośny śmiech.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro