8. Awaria
#Pov# Sky
- Damy przodem. - zaprosił mnie gestem do środka samolotu.
- Już nie udawaj gentlemana.
- Słonko... Najpierw damy, a później szlachta.
Uniosłam wysoko brwi, na co się zaśmiał. Pokazałam mu środkowy palec i weszłam do środka.
- Niegrzecznie, skarbie, niegrzecznie...
- Wiesz co słyszałam? - odezwałam się.
- Hm?
- Że najpierw damy, a później kobiety w ciąży.
Zdębiał. Tym razem to ja wybuchnęłam śmiechem na jego minę i położyłam swoją torbę na podłodze.
- Mamy pilota? - zaczęłam.
- Nie.
- Nie?
- Nie.
- Umiesz pilotować samolot? - spytałam, widząc, że siada za sterami.
- Nie.
- Jak to nie?! - głos zrobił mi się niebezpiecznie piskliwy.
Zerknął na mnie.
- Dobrze, spokojnie! Nie panikuj. Tak, umiem pilotować samolot.
- Naprawdę?
- Tak.
- Na pewno?
- TAK! - zaczynał chyba tracić cierpliwość.
- Dobra, powiedzmy, że ci wierzę. - usiadłam w fotelu obok niego.
- Co ty robisz?
- Siadam, nie widać?
- Masz zamiar tu siedzieć?
- No chyba w chmurach nikt nie rozpozna mojej tożsamości?
- Nie, ale nie o to chodzi. Na pewno chcesz widzieć jak się wznosimy? Nie masz na przykład lęku wysokości czy coś?
- Nie.
- A będziesz siedzieć cicho? Muszę się skupić.
Udałam, że zamykam buzię kluczem, a jego samego wyrzucam za siebie.
- Dobrze. To w takim razie startujemy.
Włączył kilka przycisków, pociągnął za niektóre wahadła. Zapięłam pasy. Zerknął na mnie i skupił się na sterze.
- No to lecimy.
Pokiwałam głową. No to lecimy.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Świat z góry wyglądał niesamowicie. Nawet chmury wydawały się cudowne. Wydawało się, że podróżujemy po biegunie, a dookoła nas jest tylko śnieg. Niezliczona ilość białego puchu.
Białego, później lekko szarawego, potem szarego, następnie stalowego, aby na koniec być ciemnym jak noc.
- Co się dzieje? - szepnęłam.
Nie odzywałam się od kilku godzin. To mój rekord. Nawet wliczając sen. Czasami naprawdę potrafię pogrążona w nim przegadać całą noc.
- Burza.
- Burza jest pod nami, prawda?
- Jesteśmy pod chmurami. Nie mogę teraz wnieść się wyżej.
- Dla...
W tym momencie usłyszeliśmy głośny grzmot. Samolot „zachybotał się" niebezpiecznie.
- Właśnie dlatego. - odpowiedział chłopak skoncentrowany na prawidłowym locie.
Przełknęłam ślinę.
Nastąpiło kolejne, głośniejsze uderzenie, aż lekko podskoczyłam. Jake zerknął na mnie.
- Nie bój...
Nie dokończył, ponieważ przy kolejnym grzmocie samolot gwałtownie przechylił się w lewą stronę, przez co pisnęłam. Chłopak zaklął głośno.
- Uspokój się. Będzie dobrze.
W tym momencie poczułam swąd spalenizny. Wyprostowałam się jak struna.
- Czujesz?
Pociągnął nosem. Oczy rozszerzyły mu się z przerażenia. Zaraz się opanował, ale chyba tylko ze względu na mnie.
- Sky, wstań.
Ponownie przełknęła ślinę, ale spełniłam polecenie.
Również się podniósł i położywszy mi dłonie na ramionach popchnął w dół, na swój fotel.
- Co ty robisz...?
Złapał za moje nadgarstki, kładąc je na sterze.
- Jake! Ja nie...
- Zaraz wracam. Muszę coś sprawdzić. Staraj się utrzymać prosty lot.
Wyszedł z kokpitu.
Nie zostawi cię. - powtarzałam sobie. - Po pierwsze nie ma jak, a po drugie to coś w tobie jest dla niego za cenne.
Ale mimo wszystko, kiedy wrócił odetchnęłam z ulgą.
- Niedobrze. - powiedział. - Uderzenie przepaliło jakieś kable. Lewy silnik nie działa tak jak powinien.
- Czyli?
Usiadł na moim miejscu włączając coś na ekranie. Zerknęłam. Zdjęcia satelitarne.
- Mogłem się spodziewać, że będą kłopoty. - mruknął do siebie.
- Czemu?
- Trójkąt Bermudzki. - odpowiedział krótko.
- Jesteśmy nad Trójkątem Bermudzkim?
- Tak.
W tym momencie ekran zrobił się czarny. Palące się diody również zgasły.
- Cholera...
Kolejne uderzenie. Samolot wpadł w turbulencje.
Chłopak podniósł się z miejsca.
- Poszukam spadochronu na... - kolejny wstrząs był tak silny, że gdyby nie przytrzymał się framugi z pewnością by się przewrócił. - ... wszelki wypadek.
Spojrzałam przez okno. Wytrzeszczyłam oczy.
- Jake...
Przeniósł wzrok na mnie. Pokazałam palcem, to co zobaczyłam.
- Czy ten twój nagły wypadek obejmuje również brak prawego silnika?
Podążył za moim wzrokiem. Wstrzymał na chwilę oddech. Wypadł z kokpitu jak burza.
- Gdzie to jest!? - usłyszałam.
Samolot znowu się niebezpiecznie przechylił. Dopiero po chwili zorientowałam się, że prujemy z zawrotną prędkością w dół.
- Dlaczego tu jest tylko jeden? - wszedłszy spojrzał na mnie zrozpaczony.
Chwila... - spojrzałam na to, co trzymał. - Co?! Jak to jeden?!
- Dobra. Już wiem.
Założył na siebie spadochron.
- Zejdź. Zejdź, szybko.
Poderwałam się.
Chłopak pokombinował chwilę przy sterze, po czy wstał.
- Chodź. - złapał mnie za rękę, ciągnąc za sobą.
Założył na plecy swoją sportową torbę.
Kolejny gwałtowny wstrząs. Objął mnie w pasie.
- Obejmij mnie mocno ramionami. - powiedział.
O nie... Już wiedziałam co chce zrobić.
- Jake...
- Nie! Zaufaj mi, dobrze? Jeden jedyny raz mi zaufaj.
Poczułam jak oczy robią mi się szkliste, ale zrobiłam to co kazał.
- Gotowa?
- Na takie coś nie można być gotowym.
- Gotowa? - ponowił.
- Nie! - pisnęłam.
I tak wiedziałam, że nie posłucha. Miałam rację.
Otworzył wyjście awaryjne. Poczułam pęd powietrza. Zrobił kilka kroków do tyłu, podniósł mnie i wziął rozbieg. Wtuliłam twarz w jego koszulę, nie chcąc na to patrzeć. A później...
Później wyskoczył z samolotu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro