Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Awaria

#Pov# Sky

- Damy przodem. - zaprosił mnie gestem do środka samolotu.

- Już nie udawaj gentlemana.

- Słonko... Najpierw damy, a później szlachta.

Uniosłam wysoko brwi, na co się zaśmiał. Pokazałam mu środkowy palec i weszłam do środka.

- Niegrzecznie, skarbie, niegrzecznie...

- Wiesz co słyszałam? - odezwałam się.

- Hm?

- Że najpierw damy, a później kobiety w ciąży.

Zdębiał. Tym razem to ja wybuchnęłam śmiechem na jego minę i położyłam swoją torbę na podłodze.

- Mamy pilota? - zaczęłam.

- Nie.

- Nie?

- Nie.

- Umiesz pilotować samolot? - spytałam, widząc, że siada za sterami.

- Nie.

- Jak to nie?! - głos zrobił mi się niebezpiecznie piskliwy.

Zerknął na mnie.

- Dobrze, spokojnie! Nie panikuj. Tak, umiem pilotować samolot.

- Naprawdę?

- Tak.

- Na pewno?

- TAK! - zaczynał chyba tracić cierpliwość.

- Dobra, powiedzmy, że ci wierzę. - usiadłam w fotelu obok niego.

- Co ty robisz?

- Siadam, nie widać?

- Masz zamiar tu siedzieć?

- No chyba w chmurach nikt nie rozpozna mojej tożsamości?

- Nie, ale nie o to chodzi. Na pewno chcesz widzieć jak się wznosimy? Nie masz na przykład lęku wysokości czy coś?

- Nie.

- A będziesz siedzieć cicho? Muszę się skupić.

Udałam, że zamykam buzię kluczem, a jego samego wyrzucam za siebie.

- Dobrze. To w takim razie startujemy.

Włączył kilka przycisków, pociągnął za niektóre wahadła. Zapięłam pasy. Zerknął na mnie i skupił się na sterze.

- No to lecimy.

Pokiwałam głową. No to lecimy.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Świat z góry wyglądał niesamowicie. Nawet chmury wydawały się cudowne. Wydawało się, że podróżujemy po biegunie, a dookoła nas jest tylko śnieg. Niezliczona ilość białego puchu.

Białego, później lekko szarawego, potem szarego, następnie stalowego, aby na koniec być ciemnym jak noc.

- Co się dzieje? - szepnęłam.

Nie odzywałam się od kilku godzin. To mój rekord. Nawet wliczając sen. Czasami naprawdę potrafię pogrążona w nim przegadać całą noc.

- Burza.

- Burza jest pod nami, prawda?

- Jesteśmy pod chmurami. Nie mogę teraz wnieść się wyżej.

- Dla...

W tym momencie usłyszeliśmy głośny grzmot. Samolot „zachybotał się" niebezpiecznie.

- Właśnie dlatego. - odpowiedział chłopak skoncentrowany na prawidłowym locie.

Przełknęłam ślinę.

Nastąpiło kolejne, głośniejsze uderzenie, aż lekko podskoczyłam. Jake zerknął na mnie.

- Nie bój...

Nie dokończył, ponieważ przy kolejnym grzmocie samolot gwałtownie przechylił się w lewą stronę, przez co pisnęłam. Chłopak zaklął głośno.

- Uspokój się. Będzie dobrze.

W tym momencie poczułam swąd spalenizny. Wyprostowałam się jak struna.

- Czujesz?

Pociągnął nosem. Oczy rozszerzyły mu się z przerażenia. Zaraz się opanował, ale chyba tylko ze względu na mnie.

- Sky, wstań.

Ponownie przełknęła ślinę, ale spełniłam polecenie.

Również się podniósł i położywszy mi dłonie na ramionach popchnął w dół, na swój fotel.

- Co ty robisz...?

Złapał za moje nadgarstki, kładąc je na sterze.

- Jake! Ja nie...

- Zaraz wracam. Muszę coś sprawdzić. Staraj się utrzymać prosty lot.

Wyszedł z kokpitu.

Nie zostawi cię. - powtarzałam sobie. - Po pierwsze nie ma jak, a po drugie to coś w tobie jest dla niego za cenne.

Ale mimo wszystko, kiedy wrócił odetchnęłam z ulgą.

- Niedobrze. - powiedział. - Uderzenie przepaliło jakieś kable. Lewy silnik nie działa tak jak powinien.

- Czyli?

Usiadł na moim miejscu włączając coś na ekranie. Zerknęłam. Zdjęcia satelitarne.

- Mogłem się spodziewać, że będą kłopoty. - mruknął do siebie.

- Czemu?

- Trójkąt Bermudzki. - odpowiedział krótko.

- Jesteśmy nad Trójkątem Bermudzkim?

- Tak.

W tym momencie ekran zrobił się czarny. Palące się diody również zgasły.

- Cholera...

Kolejne uderzenie. Samolot wpadł w turbulencje.

Chłopak podniósł się z miejsca.

- Poszukam spadochronu na... - kolejny wstrząs był tak silny, że gdyby nie przytrzymał się framugi z pewnością by się przewrócił. - ... wszelki wypadek.

Spojrzałam przez okno. Wytrzeszczyłam oczy.

- Jake...

Przeniósł wzrok na mnie. Pokazałam palcem, to co zobaczyłam.

- Czy ten twój nagły wypadek obejmuje również brak prawego silnika?

Podążył za moim wzrokiem. Wstrzymał na chwilę oddech. Wypadł z kokpitu jak burza.

- Gdzie to jest!? - usłyszałam.

Samolot znowu się niebezpiecznie przechylił. Dopiero po chwili zorientowałam się, że prujemy z zawrotną prędkością w dół.

- Dlaczego tu jest tylko jeden? - wszedłszy spojrzał na mnie zrozpaczony.

Chwila... - spojrzałam na to, co trzymał. - Co?! Jak to jeden?!

- Dobra. Już wiem.

Założył na siebie spadochron.

- Zejdź. Zejdź, szybko.

Poderwałam się.

Chłopak pokombinował chwilę przy sterze, po czy wstał.

- Chodź. - złapał mnie za rękę, ciągnąc za sobą.

Założył na plecy swoją sportową torbę.

Kolejny gwałtowny wstrząs. Objął mnie w pasie.

- Obejmij mnie mocno ramionami. - powiedział.

O nie... Już wiedziałam co chce zrobić.

- Jake...

- Nie! Zaufaj mi, dobrze? Jeden jedyny raz mi zaufaj.

Poczułam jak oczy robią mi się szkliste, ale zrobiłam to co kazał.

- Gotowa?

- Na takie coś nie można być gotowym.

- Gotowa? - ponowił.

- Nie! - pisnęłam.

I tak wiedziałam, że nie posłucha. Miałam rację.

Otworzył wyjście awaryjne. Poczułam pęd powietrza. Zrobił kilka kroków do tyłu, podniósł mnie i wziął rozbieg. Wtuliłam twarz w jego koszulę, nie chcąc na to patrzeć. A później...

Później wyskoczył z samolotu.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro