6. Rany
#Pov# Sky
Byłam tak przerażona, że przez chwilę nie docierało do mnie, co się stało. W następnej już klęczałam obok niego.
- Jake? Jake, odezwij się. Spójrz na mnie.
Podniósł nieco głowę.
- Sky, uspokój się. Nic mi nie będzie.
- Jak to nic ci nie będzie?! - wydarłam się na niego zdenerwowana. - Trafili cię kulą z pistoletu, a ty mi chcesz wmówić, że nic ci nie będzie?!
Spojrzał na mnie sceptycznie i rozpiął koszulę. Spojrzałam na to, co miał pod spodem.
- Co to jest?
- Kamizelka kuloodporna. Nie miałem drugiej, dlatego chciałem, żebyś została w samochodzie.
- To dlaczego...?
- Lekkie oszołomienie i tyle. Dlatego upadłem.
Zerknęłam na niego i rozejrzałam się. Chwyciłam go za ramię, kiedy chciał wstać.
- Naprawdę, nic mi nie będzie. - zaśmiał się. - Nie musisz mnie podpierać.
Ale nie dlatego go trzymałam. Czułam, że potrzebuję się o coś oprzeć, bo inaczej się przewrócę. Teraz dopiero dotarło do mnie, co się stało. Wpatrywałam się w mężczyznę, który wcześniej mierzył do mnie z broni. Jake podążył za moim wzrokiem.
- Och. - wyrwało mu się.
Chyba zrozumiał, dlaczego tak kurczowo się go uczepiłam.
- Zabiłam człowieka. - wyszeptałam. Wciąż nie mogłam w to uwierzyć.
Ale pistolet, który trzymałam w dłoni był na to najlepszym dowodem.
Wyjął mi go teraz delikatnie z ręki, chowając za pasek spodni. Odwrócił mnie w swoją stronę i przycisnął do siebie.
#Pov# Jake
W sumie nie wiem, czemu to zrobiłem. Może dlatego, że widziałem w jakim była stanie? A może po prostu nie chciałem, by na to patrzyła?
- Uspokój się. Nic się nie stało.
- Zabiłam człowieka. - powtórzyła. - Jak nic się nie stało?
- Ja też dzisiaj zabiłem. Ośmiu, nie jednego. Poza tym zrobiłaś to w obronie własnej i miałaś do tego pełne prawo.
Pokręciła głową.
- Usiądź w samochodzie. - złapałem ją za ramiona.
Syknęła cicho z bólu. Natychmiast oderwałem od niej ręce. Na lewej dłoni został mi czerwony ślad.
- Co ci się stało? - obróciłem ją lekko, by móc przyjrzeć się skaleczeniu.
- Nic.
- Sky, nie pomogę ci, jeśli nie będę wiedział.
- Szyba. - powiedziała.
- Odłamek szkła?
Pokiwała tylko głową. Otworzyłem drzwi od mercedesa.
- Siadaj.
Spełniła polecenie. Wyjąłem z bagażnika apteczkę, szukając w niej bandaża i wody utlenionej.
Wróciłem do dziewczyny. Z bólem w oczach patrzyła na pobojowisko.
- Spójrz na mnie. - odezwałem się do niej. Przeniosła wzrok na moją twarz. - Nie patrz tam, okej? Niczego tam nie ma.
Przełknęła ślinę, ale pokiwała głową.
Zająłem się jej ręką.
- Zaraz wracam. - wstałem.
Spojrzała na mnie przerażona.
- Obiecuję. - dodałem, widząc jej minę. Chyba jej nie uspokoiłem.
Przeszukałem ludzi, którzy nas ścigali. Miałem nadzieję znaleźć jakieś dokumenty albo coś w tym stylu. Wszystkie ciała włożyłem z powrotem do dwóch aut, a je same podpaliłem.
Ruszyłem własnym z piskiem opon. Za nami czarne samochody już zajęły się ogniem. Za chwilę żar miał dostać się do benzyny... Usłyszałem huk. No właśnie.
Zerkając w tył, zauważyłem, że dziewczyna schowała głowę między kolanami i starała się oddychać głęboko. Nie wychodziło jej to za dobrze, więc westchnąłem, zatrzymałem się i wysiadłem. Otworzyłem drzwi i chwyciłem ją za łokieć.
- Chodź. - mruknąłem.
Posadziłem ją z przodu jeszcze na wszelki wypadek zapinając pasami.
Kiedy z powrotem ruszyliśmy, odezwałem się:
- Boisz się mnie?
Zerknęła na mnie.
- Nie bardziej niż na początku. - na jej usta wkradł się słaby uśmiech.
Odwzajemniłem go.
- Będę spokojniejszy, jeśli już wsiądziemy do samolotu.
- Ja chyba też.
Spojrzałem na nią zdziwiony, ale nie skomentowałem tego.
O dwudziestej trzeciej zaparkowaliśmy przed hotelem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro