40. Matka i Dziecko
#Pov# Sky
Matka chłopca złapała mnie za nadgarstek.
Mimo wyraźnego braku sił, uścisk miała zaskakująco mocny. Drugą rękę wyciągnęła do dziecka i pogłaskała je po głowie w wyrazie błogosławieństwa. Gestem kazała mi się nachylić i popatrzyła na mnie wyczekująco.
- Zabierz go stąd. - wychrypiała. - Stwórzcie dla niego przyszłość.
Wtedy ktoś mnie odepchnął tak, że prawie upuściłam malca.
Swoją drogą, dziwnie tak mówić o swoim chłopaku. Który przed chwilą się urodził. O Boże, w co ja się wpakowałam?
Oczywiście nie miałam najmniejszego zamiaru pokazywać dziecka ojcu. Musiałam znaleźć moich towarzyszy. I wspólnie zastanowimy się, co z tym fantem zrobić.
Tylko najpierw musiałam się stąd jakoś wydostać. Na pewno nie przez główne drzwi, bo nadal pilnowali ich strażnicy.
Chyba, że...
Owinęłam ciaśniej malca, tak, by nie było mu widać głowy, ale żeby się nie udusił i ruszyłam do drzwi.
Przeszłam bez problemu. Po kilkunastu krokach korytarzem odwinęłam kocyk i dałam nura do najbliższego pomieszczenia.
- Muszę coś z tobą zrobić, bo nie mogę tak paradować z dzieckiem przez korytarze. W końcu ktoś mi ciebie zabierze. - mruknęłam do niego.
- Sky?!
Podniosłam gwałtownie głowę.
- Harry. Jak dobrze. Posłuchaj...
- Co ty tutaj masz? - podszedł i nachylił się do mnie. - Dziecko?!
- Długa historia.
- Dobrze, nieważne. Sky, posłuchaj. Przez tę podróż uświadomiłem sobie...
- Tu jesteście! - drzwi się otworzyły, a Harry gwałtownie urwał. Do pokoju wszedł Jake. - Sky, jeśli następnym razem znowu wyląduję z nim nago w łóżku, to przysięgam...
- Zamknijcie się obaj! - podniosłam głos.
Jake gwałtownie umilkł.
- Muszę pomyśleć. - powiedziałam.
- Czy to dziecko? - Jake nachylił się nad maleństwem, które najwidoczniej spało.
- Tak, to dziecko. Miałeś siedzieć cicho.
Odetchnęłam głęboko.
- Dobrze. Najpierw musimy znaleźć Alice. Sza! - podniosłam rękę, kiedy już chcieli się odezwać. - Później pomyśleć jak się stąd wydostać. Najprawdopodobniej z dzieckiem.
- Czemu...?
- Cicho!
- Ja go skądś znam. - Jake chciał pogłaskać malca po głowie.
- Nie dotykaj go! - do pokoju wpadła Alice.
Jak na komendę podnieśliśmy głowy.
- Jeden problem rozwiązany. - mruknął Harry.
- Nie dotykaj swojego poprzedniego wcielenia. - Alice zwróciła się do Jake.
- Mojego... co?
Dziewczyna westchnęła.
- Najpierw się stąd wydostańmy. Później przenieśmy z powrotem do moich czasów. Dopiero na koniec przyjdzie czas na wyjaśnienia.
- Masz szkatułkę? - spytałam ją.
- Tak. Złapcie mnie za ręce. Tym razem ja to zrobię. - spojrzała na mnie wymownie.
Przymknęła na chwilę, więc zrobiliśmy to samo.
Później poczuliśmy pęd powietrza i ogarniającą nas ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro