Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

36. Czas

#Pov# Sky

- Boję się. Ty to zrób. - oddałam Jake'owi klucz.

- Teraz się boisz? A kto chciał poznać wszystkie sekrety?

Podsunęłam mu puzderko.

- Po prostu to zrób.

- A co jak wybuchnie?

- Przestań ją straszyć. - Harry odsunął Jake'a od szkatułki. - Daj ten klucz, ja to zrobię.

- Przecież sobie tylko z niej żartuję. Sky, to stare pudełko na biżuterię, nic więcej. Nie przeniesie cię do innego wymiaru, nie bój się.

Nerwowo obgryzałam paznokcie.

- Najwyżej znajdziemy tam zaśniedziałą biżuterię. Albo karaluchy. Nic strasznego, obiecuję.

Włożył klucz do zamka i przekręcił. Podniósł wieko. Ze środka wypełzło ostre, oślepiające światło.

- Co u licha? - warknął Harry, zasłaniając oczy.

Ledwo to usłyszałam. Złapałam chłopaków za ręce i w tamtym momencie usilnie, lecz odruchowo - wręcz podświadomie - myślałam o mieście Jaipur w Indiach 1873 roku.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Pod sobą usłyszałam cichy jęk. Leżałam na czymś twardym i ciepłym. Głowa bolała mnie jakbym przed chwilą waliła nią o ścianę. Podparłam się rękami i podniosłam lekko, chcąc zobaczyć, gdzie jesteśmy.

Byliśmy w małym pomieszczeniu bez okien, obok stało łóżko, dalej toaletka. Harry leżał na wyciągnięcie ręki ode mnie, a Jake...

Kolejny cichy jęk.

- Czy ciebie też tak boli głowa? I inne części ciała?

Pode mną.

Zeszłam z niego.

- Tylko głowa. Zamortyzowałeś mój upadek.

- Cieszę się, że do czegoś się przydałem.

W dłoni poczułam, że ściskam klucz. Słaba wiązka światła sączyła się przez ścianę, nadając jego twarzy niesamowitej poświaty. Ale czy aby na pewno przez ścianę? A jednak było tu okno. Zabito je deskami, tworząc coś á la zamykane okiennice.

W tej słabej poświacie zobaczyłam nagą skórę swojej ręki. I dzięki temu uświadomiłam sobie, że gdzieś tajemniczym sposobem zniknęły moje ubrania. WSZYSTKO, co miałam na sobie. Pisnęłam cicho i ściągnęłam kołdrę z łóżka i okrywając się nią.

Jake przysunął się do mnie.

- Gdybyśmy byli sami, wykorzystałbym tę sytuację. - wymruczał mi do ucha.

- Zamknij się. - warknęłam.

W tym momencie na łóżku coś - albo ktoś - się poruszyło.

- Co jest? - usłyszeliśmy dziewczęcy głos. Miała mocno indyjski akcent.

Podniosła się do pozycji siedzącej, a w jej oczach zabłysł wyraz zdumienia na nasz widok.

- Kim jesteście?

Próbowałam coś powiedzieć, ale nie mogłam.

- Chwila... - zmrużyła oczy i przypatrzyła się nam uważnie. - I wszystko jasne. Poczekajcie tu.

Wyślizgnęła się z łóżka i podeszła do szafy stojącej w rogu. Rzuciła mi coś.

- Powinno pasować.

Podeszła do komody obok.

- To dla ciebie.

Usłyszeliśmy jeszcze jeden jęk. Najwyraźniej Harry dopiero odzyskał przytomność. Dziewczyna rzuciła na niego ubrania.

Wsunęłam dłonie w rękawy czegoś, co wyglądało jak koszula nocna. Lepsze to niż nic.

- Co się...? - Harry usiadł na podłodze.

- Najpierw się ubierz. - przerwał mu Jake, wciągając spodnie.

Wstał i podał mi rękę.

- Gotowa?

- Chyba tak.

Dziewczyna machnęła w stronę łóżka. Chyba. W tych ciemnościach nie widać wiele.

- Siadajcie.

Kiedy poczułam, że Harry po krótkiej chwili usadawia się obok mnie, dziewczyna otworzyła okiennice na oścież, wpuszczając do środka promienie wschodzącego dopiero słońca.

Odwróciła się do nas, a ja zamarłam. Usłyszałam jak po mojej lewej Jake ze świstem wciąga powietrze.

Poznałam ją, nawet jeśli nigdy jej nie widziałam. Przynajmniej nie żywej.

Była zdecydowanie młodsza niż dziewczyna uśmiechająca się arogancko ze zdjęcia w pokoju Jake'a, ale to była zdecydowanie ta sama osoba.

- Alice...?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro