30. Powrót
#Pov# Sky
Śniadanie.
Starałam się wyglądać normalnie, by nie wzbudzać podejrzeń. Chyba nie za dobrze mi to wychodziło, bo siedzący naprzeciwko Harry posłał mi ostrzegawcze spojrzenie. Zacisnęłam usta w wąską linię. Musiało się udać.
Chłopak wskazał dyskretnie na mój widelec. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc o co mu chodzi. Przeniósł wzrok na podłogę, a później znów na mój widelec. Zrozumiałam.
- Sky, podasz mi cukier? - spytał.
Odłożyłam widelec na talerz i sięgnęłam po cukierniczkę, podając mu ją. Przy czym zrobiłam to tak, by widelec spadł na podłogę.
- Ups. - schyliłam się, by go podnieść. Przy nodze stołu leżała karteczka. Zgarnęłam ją razem z widelcem, wkładają sobie do buta.
Wycierając sztuciec serwetką, zauważyłam jak Harry rzuca mi pytające spojrzenie, kiwnęłam więc tylko głową.
- Co dziś robimy? - spytałam.
Jake wzruszył ramionami, nie zdając sobie sprawy, co tu przed chwilą się stało.
- Nie wiem, czy ty nie powinnaś się jeszcze oszczędzać. - zwrócił mi uwagę. Spojrzał pytająco na przyjaciela.
Tamten wzruszył ramionami.
- W końcu będzie musiała zacząć się ruszać.
- Oj, mogę jej to zapewnić. - Jake sugestywnie uniósł brwi.
Posłałam mu wściekłe spojrzenie i prychnęłam pod nosem.
- Już się tak nie nakręcaj. Czyli wychodzimy później na spacer. - stwierdziłam i podniosłam się z krzesła. - Do widzenia panowie. Miłego sprzątania.
Od stołu dobiegły niezadowolone pomruki. Nie zwracałam na nie najmniejszej uwagi. W pokoju rozwinęłam pomiętą karteczkę.
„Musisz mi to wszystko wytłumaczyć, ale chyba się zgadzam. Jestem za tym, żebyśmy wykiwali Jake'a i wybrali się na spacer sami. Co ty na to, Sky?"
Mimowolny uśmiech wypełzł mi na twarzy. Zgadzam się. Oczywiście, że się zgadzam.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
- Jestem za tym, żeby jedno z nas zostało i spróbowało dodzwonić się do bazy albo naprawić system. - zasugerował delikatnie Harry, obserwując reakcję Jake'a.
System zepsuł się ZUPEŁNIE PRZYPADKOWO kilkanaście minut temu. Nie unoście tak brwi! To nie mój pomysł!
Tamten odwrócił się w jego stronę.
- Czyli idziemy sami, a ty zostajesz? - spytał.
Zza pleców chłopaka posłałam Harry'emu triumfujące spojrzenie. Wiedziałam, że tak będzie. Postanowiłam wkroczyć do akcji.
- Zauważ, że - oczywiście bez obrazy Harry - ale jednak Jake jest lepszym specem od komputerów.
- Sugerujesz, żebym ja został? - chłopak przeniósł spojrzenie na mnie.
- Następnym razem wybierzemy się tylko we dwoje i zostawimy tu Harry'ego. - obiecałam mu.
- No nie wiem.
- Poza tym myślę, że jeśli coś mi się stanie to Harry szybciej udzieli mi pomocy.
- Czyli obawiasz się, że ze mną nie jesteś bezpieczna?
- Nie! Oczywiście, że nie! - przestraszyłam się, że mogła go rozgniewać.
- Dobra, dobra. - ku mojej uldze zaśmiał się. - Żartowałem. Ale ty masz pamiętać, co mi obiecałaś.
Wycelował we mnie palcem i pomachał nam na pożegnanie.
Z Harrym za linią drzew przybiliśmy sobie piątkę.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
- To tutaj. - zeszłam po nierównościach do jaskini. - Ostrożnie. Można łatwo się poślizgnąć.
- Chyba nie chcę wiedzieć, jak to odkryłaś. - uśmiechnął się do mnie.
- Ta dam! - wskazałam na wnętrze pieczary.
- Niesamowite. - stwierdził, rozglądając się. - To musiał stworzyć człowiek. Tylko po co?
- Może ktoś tu kiedyś ugrzązł tak jak my, gdy jeszcze nie było domu?
- Ale po co tak dokładnie obrobił jaskinię? Nie... Tu musi być jakieś drugie dno.
Zaczął sprawdzać ściany, a ja świeciłam mu latarką z telefonu.
W pewnym momencie jedna część wsunęła się do środka. Uniosłam brwi.
- Jak na jakimś filmie przygodowym. - stwierdziłam.
- No. Takie życie. Czego ty się spodziewałaś po tej wyspie?
Pokręciłam głową.
- Daj telefon. Pójdę pierwszy.
Oddałam mu urządzenie i weszłam do niszy, powstałej z odsunięcia się płyty skalnej. Potknęłam się na progu i musiałam złapać się ręką ściany, żeby nie upaść.
W pokoju zrobiło się jasno, przez zapalenie żarówek wiszących pod sufitem. Spojrzałam na swoją dłoń. Nacisnęłam włącznik światła.
- Przez twoje niezdarstwo mamy oświetlenie. - zaśmiał się Harry i podał mi moją własność. Schowałam smartfona do kieszeni.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wytrzeszczyłam oczy.
- Czy to jest to, co myślę?
Pokiwał głową.
- Jesteśmy w jakimś laboratorium.
- Albo pieczarze wiedźmy. - skomentowałam, pokazując zawartość słoików na półkach.
Oczy, żabie części w jakiejś mazi, włosy, zęby i tym podobne. Na środku stół zawalony papierzyskami. W rogu pokoju jakaś dziwna maszyna. Dalej: mikroskopy, kociołki, podejrzane narzędzia. I całe mnóstwo zabawek. Dziesiątki, jeśli nie setki . Lokomotywy, lalki, misie, koniki itp.
- Czyżby demoniczna wersja „Pięćdziesięciu twarzy Grey'a"?
Harry rzucił mi krzywe spojrzenie.
- Nie nakręcaj się.
- Ja się nakręcam? W życiu. Ale popatrz na to wszystko. - zatoczyłam ręką koło. - Ciekawe, co jest w tej skrzyneczce.
Podeszłam do biurka, otworzyłam wieko i spojrzałam do środka.
- Ach... Papiery, papiery i jeszcze raz papiery. - westchnęłam.
Już miałam zatrzasnąć zamek, kiedy coś przykuło moją uwagę. Wzięłam pierwszą kartkę do ręki. Była tak stara, że prawie rozsypywała mi się w dłoniach. Przetarłam oczy, ale napis nadal tam był. Właściwie nie napis, lecz dwa słowa. Mianowicie imię i nazwisko.
- Harry.
- Tak?
- Musisz to zobaczyć.
Podszedł do mnie.
- No co tam? - stanął obok, przypatrując się kartce.
Wskazałam paznokciem na list. Dokładnie na podpis pod listem.
- Co? To niemożliwe! Pokaż. - wyjął go z ręki.
- Rok tysiąc osiemset siedemdziesiąty trzeci. - powiedziałam.
- To zbieg okoliczności.
Spojrzałam na niego i pokręciłam głową.
- Nie wmówisz mi, że nie znasz tego pisma. Tylko jedna znana mi osoba kreśli tak zawiłe „J".
- Niemożliwe. - mruczał do siebie.
Bowiem podpis należał do niejakiego Jacoba Cheety.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro