Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30. Powrót

#Pov# Sky

Śniadanie.
Starałam się wyglądać normalnie, by nie wzbudzać podejrzeń. Chyba nie za dobrze mi to wychodziło, bo siedzący naprzeciwko Harry posłał mi ostrzegawcze spojrzenie. Zacisnęłam usta w wąską linię. Musiało się udać.

Chłopak wskazał dyskretnie na mój widelec. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc o co mu chodzi. Przeniósł wzrok na podłogę, a później znów na mój widelec. Zrozumiałam.

- Sky, podasz mi cukier? - spytał.

Odłożyłam widelec na talerz i sięgnęłam po cukierniczkę, podając mu ją. Przy czym zrobiłam to tak, by widelec spadł na podłogę.

- Ups. - schyliłam się, by go podnieść. Przy nodze stołu leżała karteczka. Zgarnęłam ją razem z widelcem, wkładają sobie do buta.

Wycierając sztuciec serwetką, zauważyłam jak Harry rzuca mi pytające spojrzenie, kiwnęłam więc tylko głową.

- Co dziś robimy? - spytałam.

Jake wzruszył ramionami, nie zdając sobie sprawy, co tu przed chwilą się stało.

- Nie wiem, czy ty nie powinnaś się jeszcze oszczędzać. - zwrócił mi uwagę. Spojrzał pytająco na przyjaciela.

Tamten wzruszył ramionami.

- W końcu będzie musiała zacząć się ruszać.

- Oj, mogę jej to zapewnić. - Jake sugestywnie uniósł brwi.

Posłałam mu wściekłe spojrzenie i prychnęłam pod nosem.

- Już się tak nie nakręcaj. Czyli wychodzimy później na spacer. - stwierdziłam i podniosłam się z krzesła. - Do widzenia panowie. Miłego sprzątania.

Od stołu dobiegły niezadowolone pomruki. Nie zwracałam na nie najmniejszej uwagi. W pokoju rozwinęłam pomiętą karteczkę.

„Musisz mi to wszystko wytłumaczyć, ale chyba się zgadzam. Jestem za tym, żebyśmy wykiwali Jake'a i wybrali się na spacer sami. Co ty na to, Sky?"

Mimowolny uśmiech wypełzł mi na twarzy. Zgadzam się. Oczywiście, że się zgadzam.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

- Jestem za tym, żeby jedno z nas zostało i spróbowało dodzwonić się do bazy albo naprawić system. - zasugerował delikatnie Harry, obserwując reakcję Jake'a.

System zepsuł się ZUPEŁNIE PRZYPADKOWO kilkanaście minut temu. Nie unoście tak brwi! To nie mój pomysł!

Tamten odwrócił się w jego stronę.

- Czyli idziemy sami, a ty zostajesz? - spytał.

Zza pleców chłopaka posłałam Harry'emu triumfujące spojrzenie. Wiedziałam, że tak będzie. Postanowiłam wkroczyć do akcji.

- Zauważ, że - oczywiście bez obrazy Harry - ale jednak Jake jest lepszym specem od komputerów.

- Sugerujesz, żebym ja został? - chłopak przeniósł spojrzenie na mnie.

- Następnym razem wybierzemy się tylko we dwoje i zostawimy tu Harry'ego. - obiecałam mu.

- No nie wiem.

- Poza tym myślę, że jeśli coś mi się stanie to Harry szybciej udzieli mi pomocy.

- Czyli obawiasz się, że ze mną nie jesteś bezpieczna?

- Nie! Oczywiście, że nie! - przestraszyłam się, że mogła go rozgniewać.

- Dobra, dobra. - ku mojej uldze zaśmiał się. - Żartowałem. Ale ty masz pamiętać, co mi obiecałaś.

Wycelował we mnie palcem i pomachał nam na pożegnanie.

Z Harrym za linią drzew przybiliśmy sobie piątkę.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

- To tutaj. - zeszłam po nierównościach do jaskini. - Ostrożnie. Można łatwo się poślizgnąć.

- Chyba nie chcę wiedzieć, jak to odkryłaś. - uśmiechnął się do mnie.

- Ta dam! - wskazałam na wnętrze pieczary.

- Niesamowite. - stwierdził, rozglądając się. - To musiał stworzyć człowiek. Tylko po co?

- Może ktoś tu kiedyś ugrzązł tak jak my, gdy jeszcze nie było domu?

- Ale po co tak dokładnie obrobił jaskinię? Nie... Tu musi być jakieś drugie dno.

Zaczął sprawdzać ściany, a ja świeciłam mu latarką z telefonu.

W pewnym momencie jedna część wsunęła się do środka. Uniosłam brwi.

- Jak na jakimś filmie przygodowym. - stwierdziłam.

- No. Takie życie. Czego ty się spodziewałaś po tej wyspie?

Pokręciłam głową.

- Daj telefon. Pójdę pierwszy.

Oddałam mu urządzenie i weszłam do niszy, powstałej z odsunięcia się płyty skalnej. Potknęłam się na progu i musiałam złapać się ręką ściany, żeby nie upaść.

W pokoju zrobiło się jasno, przez zapalenie żarówek wiszących pod sufitem. Spojrzałam na swoją dłoń. Nacisnęłam włącznik światła.

- Przez twoje niezdarstwo mamy oświetlenie. - zaśmiał się Harry i podał mi moją własność. Schowałam smartfona do kieszeni.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wytrzeszczyłam oczy.

- Czy to jest to, co myślę?

Pokiwał głową.

- Jesteśmy w jakimś laboratorium.

- Albo pieczarze wiedźmy. - skomentowałam, pokazując zawartość słoików na półkach.

Oczy, żabie części w jakiejś mazi, włosy, zęby i tym podobne. Na środku stół zawalony papierzyskami. W rogu pokoju jakaś dziwna maszyna. Dalej: mikroskopy, kociołki, podejrzane narzędzia. I całe mnóstwo zabawek. Dziesiątki, jeśli nie setki . Lokomotywy, lalki, misie, koniki itp.

- Czyżby demoniczna wersja „Pięćdziesięciu twarzy Grey'a"?

Harry rzucił mi krzywe spojrzenie.

- Nie nakręcaj się.

- Ja się nakręcam? W życiu. Ale popatrz na to wszystko. - zatoczyłam ręką koło. - Ciekawe, co jest w tej skrzyneczce.

Podeszłam do biurka, otworzyłam wieko i spojrzałam do środka.

- Ach... Papiery, papiery i jeszcze raz papiery. - westchnęłam.

Już miałam zatrzasnąć zamek, kiedy coś przykuło moją uwagę. Wzięłam pierwszą kartkę do ręki. Była tak stara, że prawie rozsypywała mi się w dłoniach. Przetarłam oczy, ale napis nadal tam był. Właściwie nie napis, lecz dwa słowa. Mianowicie imię i nazwisko.

- Harry.

- Tak?

- Musisz to zobaczyć.

Podszedł do mnie.

- No co tam? - stanął obok, przypatrując się kartce.

Wskazałam paznokciem na list. Dokładnie na podpis pod listem.

- Co? To niemożliwe! Pokaż. - wyjął go z ręki.

- Rok tysiąc osiemset siedemdziesiąty trzeci. - powiedziałam.

- To zbieg okoliczności.

Spojrzałam na niego i pokręciłam głową.

- Nie wmówisz mi, że nie znasz tego pisma. Tylko jedna znana mi osoba kreśli tak zawiłe „J".

- Niemożliwe. - mruczał do siebie.

Bowiem podpis należał do niejakiego Jacoba Cheety. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro