Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Hotel

#Pov# Sky

Skuliłam się na tylnym siedzeniu, obejmując nogi ramionami. Tylko nie panikuj, tylko nie panikuj...

Mercedes się zatrzymał. Chłopak wysiadł i otworzył mi drzwi. Postanowiłam grać obrażoną lalunię.

- Wysiadaj. I żadnych numerów.

Posłusznie zrobiłam to, co kazał, z zaciętym wyrazem twarzy. Na dworze zmierzchało. Zatrzasnął drzwi i podniósł mnie w stylu panny młodej. Syknęłam na niego cicho.

- Udawaj, że śpisz. Schowaj twarz w moje ramię. I żadnych numerów. - powtórzył.

Zacisnęłam zęby, żeby nie zacząć się drzeć.

Wszedł do recepcji.

- Jeden pokój dla dwojga.

Jeszcze mocniej zacisnęłam szczęki, a on ostrzegawczo wzmocnił uścisk.

Kobieta za biurkiem podała mu klucz.

Wszedł ze mną na pierwsze piętro i postawił na ziemi dopiero za drzwiami. Spojrzałam na niego gniewnie.

- Nie będę ryzykował i zamawiał ci osobny pokój. - powiedział. - Idę uregulować rachunek i zamówić coś do jedzenia. Lepiej by było dla ciebie, gdybyś po moim powrocie siedziała spokojnie na łóżku.

Kiedy wyszedł i zamknął drzwi, odruchowo rzuciłam się do okna. Otwierało się tylko na uchylne. Rozejrzałam się bezradnie po pomieszczeniu. Łazienka!

Nacisnęłam klamkę maksymalnie w dół. Po drugiej stronie nie było zamka, więc tylko zatrzasnęłam je za sobą. Spojrzałam w lustro. Wyglądałam okropnie. Usiadłam bezradna na podłodze opierając się o szafkę i poczułam, że policzki robią mi się mokre od łez.

#Pov# Jake

Gdy wszedłem do pokoju oczywiście nie siedziała na łóżku. Zakląłem pod nosem. Rozejrzałem się po pokoju. Okno zamknięte, więc tamtą drogą nie uciekła.

W tym momencie usłyszałem cichy płacz dochodzący z łazienki. Ruszyłem w tamtą stronę i nacisnąłem lekko klamkę. Szloch natychmiast ucichł.

- Sky, otwórz! - powiedziałem.

- Skąd znasz moje imię?

Zamknąłem oczy i policzyłem do dziesięciu, by się uspokoić.

- Jeśli mnie wpuścisz, to ci powiem.

- Drzwi nie mają zamka. Nie są zamknięte. - wyszeptała.

Poczułem się jak idiota. Nacisnąłem klamkę mocniej. Tym razem drzwi się otworzyły.

Wszedłem do pomieszczenia. Dziewczyna siedziała na podłodze i gromiła mnie wzrokiem. Chciała udawać pewną siebie, ale zaczerwienione lekko oczy mówiły wszystko. I znowu wydawało mi się, że skądś ją znam.

Oparłem się o umywalkę naprzeciwko niej.

- Odpowiesz mi na pytanie? - spytała.

Obiecałem, to opowiedziałem jej to, co sam wiedziałem.

- Czyli... Jestem jak tykająca bomba zegarowa? - szepnęła.

- Coś w tym stylu.

Zagryzła wargę. Jakoś tak... Nie tego się spodziewałem. Wybuchu histerii? Owszem. Płaczu? Jak najbardziej. Ale ona przyjęła to tak... z chłodną kalkulacją. W tym momencie przypominała mi Harry'ego.

Położyła brodę na kolanach. Ukucnąłem przed nią.

- Wbrew pozorom naprawdę chcemy ci pomóc. Po wszystkim będziesz mogła bezpiecznie wrócić do domu.

Prychnęła.

- Naprawdę sądzisz, że ci w to uwierzę? Za dużo wiem. Nie wypuścicie mnie żywej.

Ona naprawdę dobrze kojarzyła fakty.

Zamilkłem.

- Jest jakaś szansa, że ojciec cię wykupi. Ale jeśli nie wyciągniemy tego czegoś... Szansy nie masz żadnej.

Zagryzła wargę i wpatrywała się we mnie intensywnie.

- Może zawrzemy chwilowy rozejm? - zaproponowałem. - Ty nie będziesz chciała mi uciec, a ja zapewnię ci bezpieczeństwo.

Myślała nad moimi słowami.

- Dobra. - wstała i podała mi rękę. Uścisnąłem ją i również się podniosłem.

- Mamy jedno łóżko? - spytała.

Kiwnąłem głową.

- Mogę spać na podłodze. - zaoferowała się.

- Nie ma mowy. - stwierdziłem kategorycznie. - Może i bym ci pozwolił, gdyby nie to, że jeszcze ci do końca ci wierzę. Mogłabyś spróbować uciec.

- Przed chwilą...

- Albo dobrałabyś się do mojej broni. Jakoś nie mam na to ochoty. Masz do wyboru: możesz spać na podłodze. Ale cię zwiążę, żebyś nie uciekła - dodałem szybko widząc, że już chce się zgodzić. - albo ze mną, bym mógł cię pilnować.

Posłała mi wściekłe spojrzenie, ale podeszła do łóżka i położyła się na nim.

Uśmiechnąłem się do siebie i też się położyłem za dziewczyną, przerzucając ramię przez jej bok i przyciągając do siebie.

- Łapy przy sobie. - warknęła.

- Jakoś muszę cię pilnować, prawda?

Nie odpowiedziała. Spytała zamiast tego:

- Jak masz na imię? Oczywiście, jeśli możesz mi powiedzieć.

Zastanowiłem się chwilę. W sumie co mi szkodzi?

- Jacob. Albo Jake. Jak wolisz.

- Jake. - powtórzyła cicho. Więcej już się nie odezwała.

Sądziłem, że będzie czuwać przynajmniej z pół nocy, ale po chwili jej oddech się unormował. Pewnie musiała być wykończona. No tak... Nie spała całą poprzednią noc i dzisiejszy dzień. Miała prawo być zmęczona. Zamknąłem oczy i również pogrążyłem się we śnie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro