3. Hotel
#Pov# Sky
Skuliłam się na tylnym siedzeniu, obejmując nogi ramionami. Tylko nie panikuj, tylko nie panikuj...
Mercedes się zatrzymał. Chłopak wysiadł i otworzył mi drzwi. Postanowiłam grać obrażoną lalunię.
- Wysiadaj. I żadnych numerów.
Posłusznie zrobiłam to, co kazał, z zaciętym wyrazem twarzy. Na dworze zmierzchało. Zatrzasnął drzwi i podniósł mnie w stylu panny młodej. Syknęłam na niego cicho.
- Udawaj, że śpisz. Schowaj twarz w moje ramię. I żadnych numerów. - powtórzył.
Zacisnęłam zęby, żeby nie zacząć się drzeć.
Wszedł do recepcji.
- Jeden pokój dla dwojga.
Jeszcze mocniej zacisnęłam szczęki, a on ostrzegawczo wzmocnił uścisk.
Kobieta za biurkiem podała mu klucz.
Wszedł ze mną na pierwsze piętro i postawił na ziemi dopiero za drzwiami. Spojrzałam na niego gniewnie.
- Nie będę ryzykował i zamawiał ci osobny pokój. - powiedział. - Idę uregulować rachunek i zamówić coś do jedzenia. Lepiej by było dla ciebie, gdybyś po moim powrocie siedziała spokojnie na łóżku.
Kiedy wyszedł i zamknął drzwi, odruchowo rzuciłam się do okna. Otwierało się tylko na uchylne. Rozejrzałam się bezradnie po pomieszczeniu. Łazienka!
Nacisnęłam klamkę maksymalnie w dół. Po drugiej stronie nie było zamka, więc tylko zatrzasnęłam je za sobą. Spojrzałam w lustro. Wyglądałam okropnie. Usiadłam bezradna na podłodze opierając się o szafkę i poczułam, że policzki robią mi się mokre od łez.
#Pov# Jake
Gdy wszedłem do pokoju oczywiście nie siedziała na łóżku. Zakląłem pod nosem. Rozejrzałem się po pokoju. Okno zamknięte, więc tamtą drogą nie uciekła.
W tym momencie usłyszałem cichy płacz dochodzący z łazienki. Ruszyłem w tamtą stronę i nacisnąłem lekko klamkę. Szloch natychmiast ucichł.
- Sky, otwórz! - powiedziałem.
- Skąd znasz moje imię?
Zamknąłem oczy i policzyłem do dziesięciu, by się uspokoić.
- Jeśli mnie wpuścisz, to ci powiem.
- Drzwi nie mają zamka. Nie są zamknięte. - wyszeptała.
Poczułem się jak idiota. Nacisnąłem klamkę mocniej. Tym razem drzwi się otworzyły.
Wszedłem do pomieszczenia. Dziewczyna siedziała na podłodze i gromiła mnie wzrokiem. Chciała udawać pewną siebie, ale zaczerwienione lekko oczy mówiły wszystko. I znowu wydawało mi się, że skądś ją znam.
Oparłem się o umywalkę naprzeciwko niej.
- Odpowiesz mi na pytanie? - spytała.
Obiecałem, to opowiedziałem jej to, co sam wiedziałem.
- Czyli... Jestem jak tykająca bomba zegarowa? - szepnęła.
- Coś w tym stylu.
Zagryzła wargę. Jakoś tak... Nie tego się spodziewałem. Wybuchu histerii? Owszem. Płaczu? Jak najbardziej. Ale ona przyjęła to tak... z chłodną kalkulacją. W tym momencie przypominała mi Harry'ego.
Położyła brodę na kolanach. Ukucnąłem przed nią.
- Wbrew pozorom naprawdę chcemy ci pomóc. Po wszystkim będziesz mogła bezpiecznie wrócić do domu.
Prychnęła.
- Naprawdę sądzisz, że ci w to uwierzę? Za dużo wiem. Nie wypuścicie mnie żywej.
Ona naprawdę dobrze kojarzyła fakty.
Zamilkłem.
- Jest jakaś szansa, że ojciec cię wykupi. Ale jeśli nie wyciągniemy tego czegoś... Szansy nie masz żadnej.
Zagryzła wargę i wpatrywała się we mnie intensywnie.
- Może zawrzemy chwilowy rozejm? - zaproponowałem. - Ty nie będziesz chciała mi uciec, a ja zapewnię ci bezpieczeństwo.
Myślała nad moimi słowami.
- Dobra. - wstała i podała mi rękę. Uścisnąłem ją i również się podniosłem.
- Mamy jedno łóżko? - spytała.
Kiwnąłem głową.
- Mogę spać na podłodze. - zaoferowała się.
- Nie ma mowy. - stwierdziłem kategorycznie. - Może i bym ci pozwolił, gdyby nie to, że jeszcze ci do końca ci wierzę. Mogłabyś spróbować uciec.
- Przed chwilą...
- Albo dobrałabyś się do mojej broni. Jakoś nie mam na to ochoty. Masz do wyboru: możesz spać na podłodze. Ale cię zwiążę, żebyś nie uciekła - dodałem szybko widząc, że już chce się zgodzić. - albo ze mną, bym mógł cię pilnować.
Posłała mi wściekłe spojrzenie, ale podeszła do łóżka i położyła się na nim.
Uśmiechnąłem się do siebie i też się położyłem za dziewczyną, przerzucając ramię przez jej bok i przyciągając do siebie.
- Łapy przy sobie. - warknęła.
- Jakoś muszę cię pilnować, prawda?
Nie odpowiedziała. Spytała zamiast tego:
- Jak masz na imię? Oczywiście, jeśli możesz mi powiedzieć.
Zastanowiłem się chwilę. W sumie co mi szkodzi?
- Jacob. Albo Jake. Jak wolisz.
- Jake. - powtórzyła cicho. Więcej już się nie odezwała.
Sądziłem, że będzie czuwać przynajmniej z pół nocy, ale po chwili jej oddech się unormował. Pewnie musiała być wykończona. No tak... Nie spała całą poprzednią noc i dzisiejszy dzień. Miała prawo być zmęczona. Zamknąłem oczy i również pogrążyłem się we śnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro