26. Czekanie
#Pov# Jake
Usłyszałem skrzypienie drzwi i natychmiast poderwałem głowę. Musiałem zasnąć na siedząco. W następnej chwili zrozumiałem, co znaczą te otwierane drzwi. Pospiesznie wstałem z krzesła, czekając w milczeniu na to, co Harry miał mi do powiedzenia.
Ale nie odzywał się przez dobrych parę sekund, w ciągu których zdążyłem już wysnuć własne wnioski.
- Nie. - podszedłem do niego. - Nie mów mi, że...
- Będzie żyć. Możesz być spokojny.
Spojrzałem mu przez ramię. Usunął mi się z przejścia.
- Prosz. Droga wolna. A później będę miał do ciebie kilka pytań.
Kiedy wszedłem do pomieszczenia, zamknął za mną drzwi. Podszedłem do łóżka i przykucnąłem przy nim, kładąc ręce na materacu i opierając na nich głowę.
Przez chwilę myślałem, że Sky śpi, ale wtedy odwróciła się w moją stronę. Miałem wrażenie, że jej czujne oczy przenikają do najmroczniejszych cząstek mojej duszy.
- Żyjesz. - szepnąłem.
- A chciałeś się mnie pozbyć? - uśmiechnęła się słabo.
- Nigdy.
- A więc chyba dobrze?
- Świetnie.
- To o co chodzi?
Westchnąłem ciężko.
- Nie potrafiłem ci pomóc. Gdyby nie Harry... - pokręciłem bezradnie głową. - Pewnie byłabyś już martwa. To on cię uratował.
- Bzdura. - parsknęła i próbowała się podnieść.
Natychmiast wstałem i przytrzymałem ją za ramię, siadając obok na łóżku. Oparła się o mnie.
- Nie myśl, - zaczęła. - że nie wiem, kto siedział ze mną cały ten czas. Kto co noc prawie nie sypiał, pilnując, żeby nic mi się nie stało. Kto się mną opiekował. Kto nadal wierzył, chociaż ja już dawno się poddałam.
Spojrzała mi w oczy i zakończyła:
- Kto dał mi nadzieję. A to czasami więcej niż mogą jakiekolwiek leki.
- Ale...
- Więc nie mów mi, że on zrobił dla mnie więcej. Nie! - podniosła rękę, kiedy chciałem zaprotestować. - Twój przyjaciel wyciągnął ze mnie to coś, ale to dzięki TOBIE uwierzyłam, że to wszystko może się dobrze skończyć. I jeśli nie chcesz mnie urazić to radziłabym ci się już nie odzywać. I możesz tu ze mną zostać, jeśli jeszcze nie masz mnie dość.
- Nigdy nie będę miał cię dość.
Uśmiechnęła się i oparła o mnie wygodniej.
- A więc sprawa wyjaśniona. Na pewno jesteś zmęczony po tych nieprzespanych nocach. Dobranoc.
Drzwi otworzyły się chyba dokładnie w momencie, kiedy z powrotem odpłynęła do krainy snów.
- Podoba mi się sposób, w jaki ona tobą rządzi, Cheeta. - powiedział mi przyjaciel, sadowiąc się w fotelu.
- Podsłuchiwałeś! - szepnąłem oskarżycielsko.
- Piąte przez dziesiąte.
- Uważaj, bo uwierzę.
- Przejdźmy do rzeczy. - zmienił temat. - Czy Sky miała może... Napady gorąca i zimna jednocześnie?
Uniosłem brwi.
- Chodzi mi o to... - zaczął tłumaczyć. - O to, że... Na przykład mówiła, że jest jej okropnie zimno, ale w rzeczywistości była rozpalona i miała wysoką temperaturę? Ewentualnie na odwrót?
Pokiwałem głową.
- Tak myślałem.
- Nawet trzęsła się z zimna, mimo, że była rozpalona. Nie wiedziałem, co robić. Dać jej coś jeszcze do okrycia i zostawić tak? Nie chciałem, żeby się przegrzała.
- I co zrobiłeś?
- Przykryłem ją kocem, a kiedy zasnęła, zdjąłem go.
Tym razem on pokiwał głową.
- Dobrze zrobiłeś. W przeciwnym razie mogłoby dojść do poważnego przegrzania organizmu. Pytałem, bo zmierzyłem jej temperaturę i...
- I?
- Pokazywała prawie 42 stopnie Celsjusza.
Wytrzeszczyłem oczy.
- Ile?!
- Nie przesłyszałeś się.
- O Boże...
- Teraz powinna odpocząć. Myślę, że za kilka dni wróci do zdrowia. Tobie też radziłbym się trochę przespać. Pokój gościnny jest wolny jak rozumiem?
- Tak. I jeszcze jedno. - dodałem, kiedy wstał.
- Tak?
- Żadnych aluzji i dwuznacznych propozycji w stosunku do niej, jasne?
- Widzę, że ktoś tutaj wpadł po uszy.
- Jasne? - powtórzyłem, tym razem natarczywiej.
- Jak słońce.
Kiedy zamknął drzwi, usłyszałem jeszcze jak parska głośnym śmiechem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro