Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24. Nadzieja

#Pov# Jake

To już drugi raz. Leżała nieprzytomna przez kilka godzin, pojękując cicho. Miałem wrażenie, że zaraz wyrwę sobie włosy z głowy ze zdenerwowania. Kiedy się obudziła, uśmiechnęła się tylko i popatrzyła na mnie zmęczonymi oczami. Pozwoliłem jej wstać i nawet wyszedłem z nią do lasu, bo bardzo chciała odetchnąć świeżym powietrzem.

Ale gdy w przeciągu czterech dni zdarzyło się to jeszcze trzy razy kazałem jej leżeć w łóżku i pod żadnym pozorem nie wstawać. Była na mnie wściekła, ale co miałem robić? Po tygodniu nie była w stanie ustać na nogach.

Teraz śpi niespokojnie jak zresztą przez większość doby. Mimo to pod oczami ma ciemne wory, policzki zapadnięte, wzrok - kiedy na krótko odzyskuje przytomność - wodzi niespokojnie po pokoju.

Wyznaczony miesiąc dobiega końca. Nie mamy szans dotrzeć do Europy. Najmniejszych. Pozostają mi tylko błagania, by kolejny i zarazem ostatni statek dotarł na wyspę z czymś, co spowolni jej zgon.

Jęczy cicho i otwiera oczy. Natychmiast spinam się w oczekiwaniu na zaciśnięte zęby i twardy wzrok. Nie doczekuję się. Wiem, że powstrzymuje się od krzyczenia ze względu na to, że ktoś jest w pokoju. Gdyby była sama dałaby upust emocjom. Wiem, bo już kiedyś obudziła się, kiedy nie było mnie z nią. Usłyszałem tak przeraźliwy wrzask, że myślałem, że już z tego nie wyjdzie. Zastałem ją z zapuchniętymi od płaczu oczami, więc bez słowa usiadłem i przytuliłem ją do siebie. Chyba się wtedy trochę uspokoiła.

Patrzy na mnie prawie przytomnym wzrokiem. Mruga kilka razy, a wtedy wzrok jej się wyostrza. Uśmiecha się lekko.

- Jak się czujesz? - szepczę. Chyba boję się, że przez zbyt głośną wypowiedź znów zapadnie w sen.

- Dobrze. - chrypi i kaszle cicho.

Przewracam oczami. A jakżeby inaczej? Zawsze odpowiada, że dobrze. Zaczyna mnie to już wkurzać. Nie drążę jednak tematu.

- Potrzebujesz czegoś?

- Nie.

Nie. Nigdy niczego nie potrzebuje, nigdy niczego nie chce, niczego nie pragnie. Przez to czuję się wręcz bezużyteczny.

W głębi serca dobrze jednak wiem, że tak nie jest.

Zasypia tylko, kiedy jestem przy niej. Śpi spokojnie tylko, kiedy leżę obok, tak, jak teraz. To chyba coś, znaczy, prawda?

Podnosi głowę z mojego ramienia i siada na łóżku.

- Przepraszam, że jestem tak kiepską towarzyszką. - mówi. - Że musisz się mną zajmować.

Wzdycham z irytacją. W przeciągu ostatnich dni powtórzyła to chyba z tysiąc razy.

- Tak wiem, mam przestać się wygłupiać i nie wygadywać takich rzeczy, ale nie potrafię... - zaczyna.

Nachylam się i całuję ją w usta. Jest na tyle zaskoczona, że milknie i oddaje pocałunek. Kiedy się odsuwam, widzę jak na jej śmiertelnie blade policzki wstępuje lekki rumieniec.

- Wracają ci kolorki.

- Zamknij się.

- I temperament. - uśmiecham się, trochę zbyt pogodnie. Wiem, że moje próby rozweselenia jej spełzają na niczym, ale i tak zawsze próbuję. Zawsze mi się nie udaje.

Sky znowu kaszle. Tym razem jednak z jej ust cieknie strużka krwi. Podrywam się gwałtownie. Zbyła to machnięciem ręki.

- Nic mi nie jest.

- Nigdy nic ci nie jest. Nawet nie wiesz, jakie to denerwujące. A możesz mi wytłumaczyć jak ci nic nie jest, skoro... - nie przeszło mi przez gardło „umierasz". Wstałem z łóżka. - Pójdę ci przynieść coś do picia.

Kiedy wróciłem, wpatrywała się w ciemniejące niebo za oknem. Wstrzymałem na chwilę oddech. Dziewczyna nie odwracając się, spytała:

- Burza?

Usiadłem i wepchnąłem jej do ręki kubek. Pokiwałem głową.

- Burza. Nasza nadzieja.

Nasza OSTATNIA nadzieja.

n

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro