17. 3:21 & Kolejne znalezisko
#Pov# Sky
Kiedy otworzyłam oczy wokół panowały egipskie ciemności.
- Obudziłem cię? - Jake szepnął z tyłu.
Odwróciłam się do niego przodem. Wzrok miał utkwiony w zegarku stojącym naprzeciwko łóżka.
- Nie. A dlaczego ty nie śpisz?
- Czekam.
- Na co?
Zerknął na mnie.
- Jest trzecia dziewiętnaście.
- I...?
- Dokładnie tydzień temu o trzeciej dwadzieścia jeden wypiłaś w barze pierwszego drinka.
- Który nie był drinkiem.
- Który nie był drinkiem. - potwierdził. - Pamiętasz co ci mówiłem?
Cyferka przeskoczyła na 3:20.
- Mówiłeś mi dużo rzeczy.
Zaśmiał się cicho.
- Prawda. Ale o tej broni, która jest w tobie.
- Że musicie to ze mnie wyciągnąć, żebym mogła przeżyć.
- To też, ale nie tylko.
Czekałam.
Trzecia dwadzieścia i pięćdziesiąt sześć sekund, pięćdziesiąt siedem, osiem, dziewięć...
- Od tego momentu każdy twój oddech wart jest dziesięć milionów. - powiedział.
A więc o to mu chodziło.
- Śpisz w jednym łóżku z kupą pieniędzy. - zażartowałam.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak cennych.
- Mam zacząć starać się nie oddychać? Czy może będziesz łapał powietrze wokół mnie do butelek?
Oderwał wzrok od zegarka i spojrzał na mnie. W ciemnościach zalśniły jego oczy.
- Obejdzie się.
- To nie jest dla ciebie trucizna? To powietrze, które wydycham?
- Chyba nie.
- Chyba?
- Czymże jest życie bez ryzyka? - uśmiechnął się.
- Wątpię czy podjęłabym takie ryzyko na twoim miejscu.
- Jeśli się o mnie tak troszczysz, zawsze możesz iść spać do drugiego pokoju.
Położyłam głowę na jego wyciągniętym na poduszce ramieniu.
- Nie chce mi się wstać.
- Leń.
- A żebyś wiedział. Za dobrze mi się tu śpi.
- Ciekawe dlaczego? - mruknął rozbawiony i poruszył zabawnie brwiami.
Posłałam mu najgroźniejsze z możliwych spojrzeń i zamknęłam oczy. Więcej się nie odezwał.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
- Gdzie ty się znowu wybierasz? - wymamrotał w poduszkę, czując, że wstaję. - Kobieto, jest...
Podniósł na chwilę głowę, by móc spojrzeć na zegarek.
-... Szósta dwadzieścia. Daj ludziom pospać.
- Pójdę sama. - stwierdziłam.
- Nie pójdziesz.
- Czemu?
- Za bardzo się boisz.
- Chcesz się założyć?
Wzięłam ubrania i wyszłam z pokoju. Byłam pewna zwycięstwa. Chociaż faktycznie się bałam, wiedziałam, że nie puści mnie samej. Wyszedłszy z łazienki dotarł do mnie ledwo słyszalny dźwięk uginanych sprężyn materaca. Uśmiechnęłam się do siebie i poszłam do kuchni zrobić sobie śniadanie. Trochę się zdenerwowałam, kiedy miałam wychodzić, a jego jeszcze nie było. Ale żeby nie dać mu satysfakcji, schyliłam się po but. Włożyłam go na stopę i zasznurowałam. Gdy sięgałam po drugiego czyjeś ramię otarło się o moje biodro. Chłopak założył na siebie skórzaną kurtkę i również sięgnął po buty.
- Wiedziałam. - stwierdziłam.
- Następnym razem siłą zatrzymam cię w domu.
- Ciekawe jak.
- Wieczorem pozamykam wszystko na klucz...
- Okna.
-... I jeśli będziesz chciała rano wstać przemienię się w geparda i położę na tobie. Pamiętaj tylko, że nie ponoszę odpowiedzialności na połamane żebra.
- Tylko spróbuj. - warknęłam i cofnęłam się o krok.
- Oczywiście, że spróbuję. Jadłaś śniadanie, prawda?
- Tak, a ty?
- Jeszcze nie.
- To może coś zjesz?
- Wziąłem sobie na drogę. - wskazał pakuneczek leżący na szafce na buty.
Otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem.
- Gdzie idziemy?
- Tam, gdzie wczoraj.
- Ruchome piski? Jeszcze ci mało wrażeń?
- Chcę coś sprawdzić.
- Jak sobie panienka życzy. Mam wziąć linę, gdybyś w nie wpadła?
- Bardzo śmieszne.
- Oczywiście. Zawsze rzucam błyskotliwymi i dowcipnymi tekstami.
- I do tego jaki skromny. - przedzieraliśmy się przez krzaki.
- No, po prostu facet idealny.
- Ta.
- No tak. Nie śmiej się. Zabawny, błyskotliwy, przystojny, do tego o nadludzkich zdolnościach.
- Wychowany w dżungli.
- Wypraszam to sobie. Jeśli już, to na sawannie.
- A może pustyni?
- Jeśli tak, to ty musisz być z pustyni lodowej. Masz serce z lodu.
Spojrzałam na niego z ukosa.
- No żeby nie doceniać takiego ideału, który idzie obok ciebie...
- Skończ.
- Czemu? - wyszczerzył się. - Nie chcesz przyznać, że...
- Mam dość twoich przechwałek.
- Tak, tak. Na pewno. Uwielbiasz się ze mną droczyć, przyznaj.
- Może tak, może nie.
- Czyli... uważaj! - pociągnął mnie za łokieć.
- Co znowu?
- Nie poznajesz? To tutaj. Dalej lepiej nie idź. Wczoraj stałaś pod tamtym drzewem. - wskazał przed siebie. Pośrodku bezdrzewnej polany rosło jedno jedyne drzewo.
- Jak się tam wczoraj dostałam?
- Pytaj mnie, a ja ciebie.
- Nie pomagasz.
- Wiem.
- Idź sprawdź czy nie czyha na nas żadne zwierzę.
- Nie czyha. Wyczułbym je.
- To usiądź i zjedz te swoje... - w tym momencie moją uwagę przyciągnął błysk.
- Tosty. Zrobiłem sobie tosty. Na co tak patrzysz?
- Co tam tak błyszczy w słońcu?
- Błyszczy?
-No, tak. Wiesz, tak migocze, nie?
- Wiem, co to znaczy błyszczeć.
- A już myślałam, że będę ci mogła kupić słownik na Gwiazdkę.
- Masz zamiar ze mną zostać tak długo?
- Albo się zamknij, albo zamilknij.
- To jedno i...
- Cicho! - postawiłam w skupieniu krok do przodu. Chwycił mnie za nadgarstek.
- A ty dokąd?
- Idę zobaczyć, co to jest.
- Nigdzie nie idziesz.
- Właśnie, że idę. - wyszarpnęłam rękę i postawiłam kolejny, pewniejszy tym razem krok.
Poczułam, że Jake obejmuje mnie w pasie i podnosi do góry.
- Puść mnie!
- Nigdzie nie idziesz. - przerzucił mnie sobie przez ramię.
- Postaw mnie.
- Nie.
- Jake, ostrzegam cię!
- Wiesz, gdzie możesz sobie włożyć te swoje groźby?
- Puszczaj. - wycedziłam.
- Jeśli obiecasz, że nie spróbujesz się tam dostać.
- Obiecuję.
- Na pewno?
- Jake, tak! Postaw mnie, do cholery!
Spełnił moje życzenie. Otrzepałam bluzkę i spojrzałam na niego gniewnie. Staliśmy przez chwilę, mierząc się wzrokiem. W końcu odwróciłam spojrzenie, niby przegrywając.
- Nawet o tym nie myśl. - powiedział. Czyli nie dał się nabrać.
Wróciłam do niego wzrokiem. Westchnął zrezygnowany.
- Dobrze.
- Co dobrze? - zapytałam śpiewająco. Wiedziała, że już dopięłam swego.
Nie odpowiedział. Po sekundzie zamiast niego stał przede mną wielki czarny kot. Jednym susem znalazł się przy drzewie i chwycił w zęby to coś, a następnym już znalazł się z powrotem przy mnie. Stał się na powrót człowiekiem.
- Zawsze masz na sobie to, w co byłeś wcześniej ubrany?
Spojrzał na mnie ciekawie.
- A co...? Wolałabyś, żeby było inaczej?
- Po prostu się zapytałam. Nie myśl sobie za wiele. - prychnęłam.
- Tak. Zawsze. - odpowiedział i podał mi znalezisko.
- Co to jest?
- Nie wiem, tak jak ty.
Obróciłam je w dłoniach. Trzymałam małą srebrną lokomotywę.
- Kolejna zabawka do kolekcji. - stwierdziłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro