Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17. 3:21 & Kolejne znalezisko

#Pov# Sky

Kiedy otworzyłam oczy wokół panowały egipskie ciemności.

- Obudziłem cię? - Jake szepnął z tyłu.

Odwróciłam się do niego przodem. Wzrok miał utkwiony w zegarku stojącym naprzeciwko łóżka.

- Nie. A dlaczego ty nie śpisz?

- Czekam.

- Na co?

Zerknął na mnie.

- Jest trzecia dziewiętnaście.

- I...?

- Dokładnie tydzień temu o trzeciej dwadzieścia jeden wypiłaś w barze pierwszego drinka.

- Który nie był drinkiem.

- Który nie był drinkiem. - potwierdził. - Pamiętasz co ci mówiłem?

Cyferka przeskoczyła na 3:20.

- Mówiłeś mi dużo rzeczy.

Zaśmiał się cicho.

- Prawda. Ale o tej broni, która jest w tobie.

- Że musicie to ze mnie wyciągnąć, żebym mogła przeżyć.

- To też, ale nie tylko.

Czekałam.

Trzecia dwadzieścia i pięćdziesiąt sześć sekund, pięćdziesiąt siedem, osiem, dziewięć...

- Od tego momentu każdy twój oddech wart jest dziesięć milionów. - powiedział.

A więc o to mu chodziło.

- Śpisz w jednym łóżku z kupą pieniędzy. - zażartowałam.

- Nawet sobie nie wyobrażasz jak cennych.

- Mam zacząć starać się nie oddychać? Czy może będziesz łapał powietrze wokół mnie do butelek?

Oderwał wzrok od zegarka i spojrzał na mnie. W ciemnościach zalśniły jego oczy.

- Obejdzie się.

- To nie jest dla ciebie trucizna? To powietrze, które wydycham?

- Chyba nie.

- Chyba?

- Czymże jest życie bez ryzyka? - uśmiechnął się.

- Wątpię czy podjęłabym takie ryzyko na twoim miejscu.

- Jeśli się o mnie tak troszczysz, zawsze możesz iść spać do drugiego pokoju.

Położyłam głowę na jego wyciągniętym na poduszce ramieniu.

- Nie chce mi się wstać.

- Leń.

- A żebyś wiedział. Za dobrze mi się tu śpi.

- Ciekawe dlaczego? - mruknął rozbawiony i poruszył zabawnie brwiami.

Posłałam mu najgroźniejsze z możliwych spojrzeń i zamknęłam oczy. Więcej się nie odezwał.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

- Gdzie ty się znowu wybierasz? - wymamrotał w poduszkę, czując, że wstaję. - Kobieto, jest...

Podniósł na chwilę głowę, by móc spojrzeć na zegarek.

-... Szósta dwadzieścia. Daj ludziom pospać.

- Pójdę sama. - stwierdziłam.

- Nie pójdziesz.

- Czemu?

- Za bardzo się boisz.

- Chcesz się założyć?

Wzięłam ubrania i wyszłam z pokoju. Byłam pewna zwycięstwa. Chociaż faktycznie się bałam, wiedziałam, że nie puści mnie samej. Wyszedłszy z łazienki dotarł do mnie ledwo słyszalny dźwięk uginanych sprężyn materaca. Uśmiechnęłam się do siebie i poszłam do kuchni zrobić sobie śniadanie. Trochę się zdenerwowałam, kiedy miałam wychodzić, a jego jeszcze nie było. Ale żeby nie dać mu satysfakcji, schyliłam się po but. Włożyłam go na stopę i zasznurowałam. Gdy sięgałam po drugiego czyjeś ramię otarło się o moje biodro. Chłopak założył na siebie skórzaną kurtkę i również sięgnął po buty.

- Wiedziałam. - stwierdziłam.

- Następnym razem siłą zatrzymam cię w domu.

- Ciekawe jak.

- Wieczorem pozamykam wszystko na klucz...

- Okna.

-... I jeśli będziesz chciała rano wstać przemienię się w geparda i położę na tobie. Pamiętaj tylko, że nie ponoszę odpowiedzialności na połamane żebra.

- Tylko spróbuj. - warknęłam i cofnęłam się o krok.

- Oczywiście, że spróbuję. Jadłaś śniadanie, prawda?

- Tak, a ty?

- Jeszcze nie.

- To może coś zjesz?

- Wziąłem sobie na drogę. - wskazał pakuneczek leżący na szafce na buty.

Otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem.

- Gdzie idziemy?

- Tam, gdzie wczoraj.

- Ruchome piski? Jeszcze ci mało wrażeń?

- Chcę coś sprawdzić.

- Jak sobie panienka życzy. Mam wziąć linę, gdybyś w nie wpadła?

- Bardzo śmieszne.

- Oczywiście. Zawsze rzucam błyskotliwymi i dowcipnymi tekstami.

- I do tego jaki skromny. - przedzieraliśmy się przez krzaki.

- No, po prostu facet idealny.

- Ta.

- No tak. Nie śmiej się. Zabawny, błyskotliwy, przystojny, do tego o nadludzkich zdolnościach.

- Wychowany w dżungli.

- Wypraszam to sobie. Jeśli już, to na sawannie.

- A może pustyni?

- Jeśli tak, to ty musisz być z pustyni lodowej. Masz serce z lodu.

Spojrzałam na niego z ukosa.

- No żeby nie doceniać takiego ideału, który idzie obok ciebie...

- Skończ.

- Czemu? - wyszczerzył się. - Nie chcesz przyznać, że...

- Mam dość twoich przechwałek.

- Tak, tak. Na pewno. Uwielbiasz się ze mną droczyć, przyznaj.

- Może tak, może nie.

- Czyli... uważaj! - pociągnął mnie za łokieć.

- Co znowu?

- Nie poznajesz? To tutaj. Dalej lepiej nie idź. Wczoraj stałaś pod tamtym drzewem. - wskazał przed siebie. Pośrodku bezdrzewnej polany rosło jedno jedyne drzewo.

- Jak się tam wczoraj dostałam?

- Pytaj mnie, a ja ciebie.

- Nie pomagasz.

- Wiem.

- Idź sprawdź czy nie czyha na nas żadne zwierzę.

- Nie czyha. Wyczułbym je.

- To usiądź i zjedz te swoje... - w tym momencie moją uwagę przyciągnął błysk.

- Tosty. Zrobiłem sobie tosty. Na co tak patrzysz?

- Co tam tak błyszczy w słońcu?

- Błyszczy?

-No, tak. Wiesz, tak migocze, nie?

- Wiem, co to znaczy błyszczeć.

- A już myślałam, że będę ci mogła kupić słownik na Gwiazdkę.

- Masz zamiar ze mną zostać tak długo?

- Albo się zamknij, albo zamilknij.

- To jedno i...

- Cicho! - postawiłam w skupieniu krok do przodu. Chwycił mnie za nadgarstek.

- A ty dokąd?

- Idę zobaczyć, co to jest.

- Nigdzie nie idziesz.

- Właśnie, że idę. - wyszarpnęłam rękę i postawiłam kolejny, pewniejszy tym razem krok.

Poczułam, że Jake obejmuje mnie w pasie i podnosi do góry.

- Puść mnie!

- Nigdzie nie idziesz. - przerzucił mnie sobie przez ramię.

- Postaw mnie.

- Nie.

- Jake, ostrzegam cię!

- Wiesz, gdzie możesz sobie włożyć te swoje groźby?

- Puszczaj. - wycedziłam.

- Jeśli obiecasz, że nie spróbujesz się tam dostać.

- Obiecuję.

- Na pewno?

- Jake, tak! Postaw mnie, do cholery!

Spełnił moje życzenie. Otrzepałam bluzkę i spojrzałam na niego gniewnie. Staliśmy przez chwilę, mierząc się wzrokiem. W końcu odwróciłam spojrzenie, niby przegrywając.

- Nawet o tym nie myśl. - powiedział. Czyli nie dał się nabrać.

Wróciłam do niego wzrokiem. Westchnął zrezygnowany.

- Dobrze.

- Co dobrze? - zapytałam śpiewająco. Wiedziała, że już dopięłam swego.

Nie odpowiedział. Po sekundzie zamiast niego stał przede mną wielki czarny kot. Jednym susem znalazł się przy drzewie i chwycił w zęby to coś, a następnym już znalazł się z powrotem przy mnie. Stał się na powrót człowiekiem.

- Zawsze masz na sobie to, w co byłeś wcześniej ubrany?

Spojrzał na mnie ciekawie.

- A co...? Wolałabyś, żeby było inaczej?

- Po prostu się zapytałam. Nie myśl sobie za wiele. - prychnęłam.

- Tak. Zawsze. - odpowiedział i podał mi znalezisko.

- Co to jest?

- Nie wiem, tak jak ty.

Obróciłam je w dłoniach. Trzymałam małą srebrną lokomotywę.

- Kolejna zabawka do kolekcji. - stwierdziłam.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro